Tuszowanie niewygodnej prawdy (2)
Dziś, gdy środowisko "Gazety Wyborczej", korowcy, kuroniowcy i inni przedstawiciele dawnej tzw. opozycji laickiej stoją murem za Wałęsą, tym bardziej godny przypomnienia jest fakt, że to właśnie środowisko Kuronia w największym stopniu atakowało go w latach 1980-1981. To z tego grona wówczas najczęściej wychodziły ostre oskarżenia o zdradę pod adresem Wałęsy.
Według S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (op. cit., s. 103): "(...) już na początku września [1980 r.] jego [Wałęsy] usunięcia miało się domagać środowisko Jacka Kuronia i część działaczy wywodzących się z WZZ Wybrzeża. Ci ostatni byli zaniepokojeni postępującą 'emancypacją' L. Wałęsy ze środowiska WZZ, jego coraz większą konfliktowością i niedotrzymywaniem przez niego umów, a niektórzy pamiętali wyznanie dotyczące Grudnia '70, które w sytuacji narastającego sporu nabierało nowego znaczenia". Coraz ostrzejszym oponentem Wałęsy stawał się dzisiejszy jego tak gorliwy obrońca Bogdan Borusewicz. Zarzucał on Wałęsie nielojalność. Wspominał po latach: "(...) wspólne ustalenia wtedy przyjęte nie były realizowane przez Wałęsę. On nie szanował umów, zmieniał je w zależności od sytuacji. To powodowało narastanie napięcia i po prostu rodziło nieufność do niego jako partnera. Wałęsa był partnerem, który godził się na jakiś tam kompromis, w tym przypadku zgodził się, że należy wyciszyć ten konflikt [z A. Walentynowicz - J.R.N.]. A potem pod wpływem jakiejś chwili, pod wpływem tego, że ktoś przyszedł i szepnął: 'A Gwiazda powiedział o tobie to i to' - rozwalał cały ten kompromis" (por. "Cicha legenda" - rozmowa z B. Borusewiczem, [w:] J. Jankowska: "Portrety niedokończone. Rozmowy z twórcami 'Solidarności' 1980-1981", Warszawa 2003, s. 74).
Konflikt ze środowiskiem Kuronia
Stosunki między Lechem Wałęsą a częścią opozycji wyraźnie pogorszyły się po pierwszym przyjeździe Jacka Kuronia na Wybrzeże. Wspominał to m.in. Tadeusz Mazowiecki, pisząc: "Kiedy ja byłem chory, przyjechał tam Kuroń. Zaczęło to być jakby pod innym wpływem. Zaczęły się konkurencje i zaczęła się niezwykle trudna sytuacja właśnie Wałęsy w tym Prezydium. Niezwykle trudna sytuacja Wałęsy" (cyt. za: "Rozmowa niedokończona" - rozmowa z T. Mazowieckim, [w:] J. Jankowska: "Portrety niedokończone...", s. 150). Według autorów IPN (op. cit., s. 104): "(...) pozbycie się przewodniczącego MKZ [Wałęsy] dokonać się miało pod hasłem: 'Wałęsa to agent', o czym po raz pierwszy napisał Grzegorz Nawrocki w książce 'Polak z Polakiem'". Szczególnie szokujące informacje na ten temat zamieścił Krzysztof Wyszkowski w tekście publikowanym na łamach czasopisma IPN "Pamięć i Sprawiedliwość" (nr 2 z 2004 r.). Wyszkowski powołał się tam na tajną naradę u Jacka Taylora z początku września 1980 r., na której późną nocą Kuroń miał referować swój pomysł: "Plan puczu wyglądał, najogólniej biorąc, następująco: 1. Ogłoszenie Lecha Wałęsy agentem SB i usunięcie go z funkcji przewodniczącego MKZ. 2. Odejście wszystkich członków Prezydium MKZ do pracy zawodowej. 3. Przekazanie kierownictwa związkiem aparatowi złożonemu z działaczy ze środowiska Kuronia (np. Bogdan Borusewicz miał zostać dyrektorem biura MKZ, Helena Łuczywo redaktorem naczelnym pisma 'Solidarność', a Jacek Kuroń oficjalnie miał pozostać przy zdobytej za sprawą zręcznej mistyfikacji funkcji członka zespołu doradców, ja natomiast miałem pozostać szefem wydawnictw). 4. Zrzeczenie się przez związek swych statutowych uprawnień na rzecz planowanych 'zgodnie z rozwiązaniami przyjmowanych w pierwszych latach powojennych' rad zakładowych, a sam Kuroń miał zająć się 'oceną nowych stanowisk pracy (...) dla stwierdzenia, czy spełniają one wymogi bezpieczeństwa i higieny (...) [żądaniem] takich zmian w prawie pracy, aby przywrócić równorzędność pozycji pracownika i pracodawcy'. (...) Jacek Kuroń chciał, by zebrani przyjęli jego plan i następnego dnia, korzystając z posiadania większości głosów w Prezydium MKZ Gdańsk, zaczęli go realizować. Jestem dumny z tego, że stawiając Kuroniowi opór przez cały czas nocnej narady, już nad ranem dostrzegłem wreszcie prawdziwy cel jego dążeń i rzuciłem mu w twarz oskarżenie, że mówi o dobru robotników, ale chodzi mu tylko o władzę. Kuroń zapadł się w fotelu i nic nie odpowiedział. (...) Przez lata uważałem, że sprawa puczu nie powinna zostać ujawniona, naiwnie sądząc, że władze [SB] nic o niej nie wiedzą i kierując się obawą o możliwości wykorzystania tych brudów przez propagandę komunistyczną, nie mówiłem o niej publicznie. Dzisiaj natomiast, po prawie ćwierćwieczu od wydarzeń z września 1980 r., powinno się je należycie zbadać i wyjaśnić. Uczestnicy narady milczeli w trakcie omawiania spisku i milczą aż do dzisiaj. To wieloletnie milczenie robiło wrażenie zmowy i Jacek Kuroń mógł myśleć, że nikt nie będzie chciał mojej relacji potwierdzić. Dzisiaj jestem przekonany, że historycy IPN, dysponując wiarygodnymi dokumentami i mając możliwość prowadzenia rozmów, są w stanie dokładnie sprawę przebadać i wykazać prawdę" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 104-105).
Knowania Kuronia i związanych z nim ludzi przeciw Wałęsie okazały się prawdziwym prezentem dla SB. Postanowiła ona oddziaływać na Wałęsę poprzez straszenie go działaniami kuroniowej "ekstremy" i obiecywanie wsparcia przeciw "ekstremistom". Ciekawe, że już 6 września 1980 r. w materiałach SB po raz pierwszy odnotowano, iż Jacek Kuroń dąży do pozbawienia Lecha Wałęsy funkcji przewodniczącego MKZ. W sporządzonej w Departamencie III MSW "Informacji dotyczącej aktualnej sytuacji w kraju wg meldunków nadesłanych w dniu 5 września 1980 r." stwierdzano: "J. Kuroń - zdaniem red. T. Mazowieckiego - może doprowadzić do nieobliczalnych nieszczęść, gdyż usiłuje usunąć L. Wałęsę z [funkcji] przewodniczącego gdańskiego KS-u" (por. S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, op. cit., s. 107). W materiałach SB odnotowano również wypowiedzi środowiska KOR/WZZ na temat Wałęsy: "Borusewicz uważa, że Wałęsa w NSZZ nie sprawdził się. Na miejsce Wałęsy, zdaniem Borusewicza, należy przeforsować Kuronia, który reprezentowałby 'twardy' kurs w działalności NSZZ 'Solidarność'" (por. tamże, s. 108).
Antywałęsowskie działania kuroniowców zostały jednak sparaliżowane przez Wałęsę i popierających go związkowców. Za Wałęsą opowiedziały się też grupy ekspertów. Co więcej, Wałęsa mógł liczyć na wyraźne poparcie przeciw kuroniowym intrygom - ze strony hierarchii kościelnej z Prymasem Stefanem Wyszyńskim na czele (por. tamże, s. 109). Autorzy z IPN przytaczają (op. cit., s. 109) fragment notatki Prymasa z 15 września 1980 r. z rozmowy z Wałęsą: "Pan Wałęsa jest b[ardzo] wdzięczny za pomoc. Rozstał się z p. Kuroniem, gdyż wyczuł, że ma on swoje cele, nie pokrywające się z dążeniami robotników. I słusznie, gdyż moim zdaniem p. Kuroń jest uzależniony od kół tajnych na Zachodzie ['Kultura'] i mógłby Polskę wpędzić w zamęt".
Wałęsa jako "mniejsze zło"
Nasilenie się radykalnych tendencji w "Solidarności", podważających autorytet Wałęsy jako głównego przywódcy "S", wywoływało zaniepokojenie komunistycznych władz partyjnych. Dość szybko uznały one, że umiarkowany, gotów do rozmów z władzami Wałęsa jest znacząco lepszym potencjalnym partnerem dialogu niż nieobliczalne w swym politycznym radykalizmie środowiska skupione wokół Jacka Kuronia. Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk piszą o tym dość jednoznacznie (op. cit., s. 121): "(...) władzom zależało na powstrzymaniu akcji strajkowych, eliminacji z władz związku 'ekstremistów' i reelekcji bardziej przewidywalnego L. Wałęsy. W opinii władz PRL przywódca 'Solidarności' był w pewnym sensie 'mniejszym złem', cieszącym się w dodatku poparciem Kościoła (...)".
Tego typu postawa władz partyjnych znajdowała odzwierciedlenie w działaniach Służby Bezpieczeństwa w 1981 roku. Obawiając się odsunięcia bardziej umiarkowanego i przewidywalnego Wałęsy przez solidarnościowych liberałów, władze MSW postanowiły swoimi metodami przeciwdziałać wszelkim próbom wyeliminowania Wałęsy z kierowania NSZZ "Solidarność". 21 lutego 1981 r. w Wydziale III Departamentu III "A" MSW opracowano nawet "Koncepcje przygotowania i realizacji działań na przypadek wykonania zamiaru eliminacji Lecha Wałęsy z przewodniczącego KKP NSZZ 'Solidarność' przez KSS KOR i elementy ekstremistyczne". Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk piszą o tym (op. cit., s. 112): "Plan MSW zakładał 'podjęcie szeregu działań obronnych i ofensywnych', chroniących L. Wałęsę, gdyby większość przedstawicieli władz regionalnych NSZZ 'Solidarność' zadecydowała o wyborze nowego szefa KKP. Wśród różnego typu przedsięwzięć operacyjnych zakładano m.in. opublikowanie przez Polską Agencję Prasową oświadczenia 'zawierającego tło i przyczyny odsunięcia Lecha Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego KKP przez KSS KOR', poprzez Departament IV MSW, zainspirowanie Episkopatu Polski, by wydał list w obronie Lecha Wałęsy, ogłoszenie komunikatu rzecznika prasowego rządu, 'w treści którego wyrażony byłby szczery żal z powodu odejścia Lecha Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej', a dzięki wytypowanym dziennikarzom radia i telewizji zamierzano 'przeprowadzać wywiady z robotnikami dużych zakładów przemysłowych, opowiadających się za powrotem Lecha Wałęsy i natychmiast je publikować'. Ponadto planowano również opracować ulotki tłumaczące rolę KOR w wyeliminowaniu L. Wałęsy, które powinny być 'rozkolportowane w miejscach publicznych miast wojewódzkich i w dużych zakładach pracy, siłami własnymi SB, po zdjęciu Wałęsy'. Szczególną rolę przewidziano dla osobowych źródeł informacji: Wszystkie piony operacyjne uruchomią w trybie natychmiastowym sieć osobowych źródeł informacji, zlecając im zadanie inspirowania innych osób do zadawania pytań działaczom 'Solidarności' - kto i w czyim interesie doprowadził do zdjęcia wymienionego oraz żądanie przywrócenia Wałęsie władzy"; "Wytypowana sieć winna w trakcie dyskusji wskazywać na KSS KOR i osobiście Jacka Kuronia jako sprawców 'wykończenia' Wałęsy"; "Zmasowane działania poprzez osobowe źródła informacji i w drodze ulotowej winny wywołać powstanie 'powszechnej obrony' Wałęsy i potępienie KSS KOR". W akcję obrony L. Wałęsy planowano też włączyć departamenty I i II MSW, które miały inspirować "korespondentów zachodnich do obrony Wałęsy i wskazywania na KSS KOR jako sprawcę 'przewrotu' oraz spowodować 'nadsyłanie z krajów zachodnich, od licznej Polonii, listów w obronie Wałęsy, kierowanych do MKZ dużych zakładów pracy i KKP'". Ostatnim etapem działania miał być "generalny atak na przeciwników Wałęsy - doprowadzenie do ich kompromitacji, izolacji i odsunięcie od wpływów w 'Solidarności'. W tym celu należy użyć sieci TW oraz inspirować ogniwa 'Solidarności' i działaczy w dużych zakładach przemysłowych, które poprzednio występowały w obronie Wałęsy".
Wraz z nasileniem się wiosną 1981 r. konfliktu wokół Wałęsy w różnych środowiskach "Solidarności" wyraźnie słabła kontrola Krajowej Komisji Porozumiewawczej, kierowanej przez Wałęsę, nad całym związkiem. W takiej sytuacji doszło 10 marca 1981 r. do pierwszego spotkania Wałęsy z premierem - gen. Wojciechem Jaruzelskim. Znamienny był fakt, że w czasie tego spotkania Wałęsa wyraźnie zademonstrował "postawę koncyliacyjną" w odpowiedzi na twarde oceny gen. Jaruzelskiego na temat "destrukcyjnego" charakteru niektórych działań "Solidarności" (por. S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 113-114). Autorzy z IPN piszą, że Kuroń zauważył nawet pewną fascynację L. Wałęsy osobą gen. Jaruzelskiego: "Spotkanie to zrobiło na Lechu wielkie wrażenie. Jaruzelskiego ocenił bardzo korzystnie, a już najbardziej wzruszyło go to, że kiedy generał mówił o strasznej sytuacji w kraju, to zdjął okulary i Lechu zobaczył, że generał płacze. Musiało to zrobić duże wrażenie na kapralu, taka intymność ze strony starszego rangą, bo za nic nie chciał przyjąć do wiadomości, że Jaruzelski ma chore spojówki i płacze od światła". Warto tu przytoczyć opinię jednego z czołowych polityków komunistycznych Mieczysława F. Rakowskiego, odnotowaną w jego dzienniku politycznym: "Wałęsa z reguły wywody premiera kwitował stwierdzeniem 'tak jest, panie generale'. Mówił, że ukróci antyradzieckie wyskoki. 'Ja zrobię porządek z tymi misiami', powiedział [antyradzieckie karykatury, jakie ukazują się w różnych pisemkach 'S', z reguły przedstawiają ZSRR jako niedźwiedzia]. Gdy generał powiedział, że nie wie, czy członkowie KOR-u przemawiają w imieniu 'Solidarności', co jego zdaniem, rzutuje na stosunki władzy ze związkiem, Wałęsa komentował: 'Nie pozwolę Kuroniom i Michnikom tak rozjeżdżać się po Polsce. Nikt nie będzie nami sterował. Musimy pozostać czystym, związkowym ruchem'".
12 marca 1981 r. Lech Wałęsa zwrócił się telefonicznie z prośbą do ministra (przypuszczalnie Stanisława Cioska) o przekazanie premierowi Wojciechowi Jaruzelskiemu, że Jacek Kuroń nie będzie w przyszłości jeździł po kraju i uczestniczył w różnego rodzaju wiecach i spotkaniach (według S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 114). Autorzy IPN piszą (op. cit., s. 115): "Sam Wałęsa, choć w bardzo tajemniczy sposób przyznaje [w "Drogach nadziei" - J.R.N.], że brał udział w przynajmniej jednym poufnym spotkaniu z gen. Jaruzelskim: "Nie wszystkie spotkania miały charakter publiczny. Odbyło się jeszcze jedno poufne, w cztery oczy. Obiecano mi wtedy, że 'gdyby coś' - to otrzymam na cztery dni wcześniej sygnał, który będzie ostatnią szansą, żeby zapobiec czemuś nieodwracalnemu. Ta obietnica nie została dotrzymana". Dodajmy, że w wydanej w 2007 r. książce "Moja III RP" (s. 91) Wałęsa przyznał: "Nie robiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić. Nigdy nie robiłem tajemnicy ze swoich kontaktów ze służbami bezpieczeństwa. To przecież było oczywiste, inaczej bezkrwawej rewolucji nie dałoby się zrobić". Autorzy IPN przypomnieli (op. cit., s. 115), że: "W dostępnych źródłach historycznych - polskich i niemieckich - wspomina się m.in. o nieformalnych kontaktach Wałęsy z wiceszefem MSW - gen. Adamem Krzysztoporskim". Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk (op. cit., s. 115) przytaczają dość znamienny fragment zapisu spotkania Wałęsy z pułkownikami wojska i SB 14 listopada 1982 r. na temat opisywanych przez przywódcę "S" rozmów z wojewodą gdańskim J. Kołodziejskim o przyszłości "Solidarności": "Głównie chodzi o to, żeby odsunąć ekspertów, tych, którzy wam nie odpowiadają. Ja ich odsunę. Siadamy razem z ministrem Cioskiem, czy z kimś innym, i opracowujemy statut doradców. To mówiłem przed stanem wojennym Kołodziejskiemu. W tym statucie będzie, że doradca i ekspert to tylko opracowuje i nawet nie wypowiada się. Opracowuje tematy, które wcześniej są uzgodnione z Cioskiem. W ostatnim punkcie byłoby napisane, że kto na swoją rękę jeździ i się wygłupia i tworzy, to może dostać baty, bo to nie jest związek i nie wykonuje poleceń związkowych. Część by się zgodziła, a część nie. Wtedy oni sami odpowiadają. To nie ja. Jeszcze raz powtarzam - daję wam więcej, tylko innymi metodami".
W dokumentalnej części książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (op. cit., s. 361-362) znajdujemy szczególnie wymowne wynurzenia L. Wałęsy w czasie rozmowy, przeprowadzonej przez płk. Bolesława Klisia, szefa Oddziału V Naczelnej Prokuratury Wojskowej, i płk. Hipolita Starszaka, dyrektora Biura Śledczego MSW, w gmachu Naczelnej Prokuratury Wojskowej w dniu 14 listopada 1982 roku. Wałęsa powiedział tam m.in.: "Ma pan dowody na to, że robiłem porządek. W Gdańsku wyrzuciłem wszystkich, którzy wam się mogli nie podobać - [Bogdana] Borusewicza, [Annę] Walentynowicz. Nie zarzuci pan mi nic, że w Gdańsku miał pan jednego człowieka, który wam mógł się nie podobać. Wyczyściłem. Nie zarzuci mi pan też, że tam, gdzie miałem wpływ, to znaczy w prezydium KK [NSZZ "Solidarność], które dobierałem, dobrałem jednego człowieka, który wam nie odpowiadał. Pytałem się nawet. Myśli pan, że odsunięcie [Janusza] Onyszkiewicza, [Karola] Modzelewskiego czy [Andrzeja] Gwiazdy to była łatwa sprawa? Poradziłem sobie jednak. A że nie mogłem załatwić pozostałych, bo nie zrobię wyborów w Warszawie, niech to robi ktoś inny. To był demokratyczny związek, więc nie mogłem. Jednocześnie wiedziałem, że jest bardzo leciutko, ledwie siedzi [Jan] Rulewski, [Marian] Jurczyk, [Antoni] Kopaszewski i wielu innych. Jakieś większe spotkania rozliczeniowe i oni spadali".
Warto zaakcentować, że pozycja Wałęsy w "Solidarności" znacznie osłabła w związku z tzw. kryzysem bydgoskim, zapoczątkowanym pobiciem działaczy NSZZ "Solidarność" 19 marca 1981 roku. Podczas posiedzenia władz krajowych "Solidarności" 24 marca 1981 r. Wałęsa spotkał się z tak wielką opozycją wielu działaczy szczebla krajowego i regionalnego, że zdecydował się - na znak protestu - na opuszczenie tego posiedzenia. Autorzy IPN komentują (op. cit., s. 116): "Znamienne, że kiedy delegacja 'Solidarności' udawała się na negocjacje do Warszawy z wicepremierem Mieczysławem F. Rakowskim, pobity przez milicję Jan Rulewski miał poinformować swego zastępcę w regionie bydgoskim - Krzysztofa Gotowskiego, że jeśli Wałęsa będzie skłonny do jakichkolwiek ustępstw, to ma niezwłocznie opuścić salę obrad i jednocześnie ogłosić L. Wałęsę jako zdrajcę". Według książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (op. cit., s. 116): "Podobne krytyczne opinie na temat L. Wałęsy wygłaszano wówczas w różnych strukturach regionalnych 'Solidarności' (...)". Wzrost różnego typu ataków na Wałęsę wzbudzał rosnący niepokój w partyjnych władzach, traktujących nadal przywódcę "S" jako stosunkowo najdogodniejszego partnera rozmów, a przynajmniej "mniejsze zło". Zdaniem autorów IPN (op. cit., s. 116): "W MSW ponownie obawiano się odwołania L. Wałęsy, a nawet jego fizycznej eliminacji". W opracowanej w MSW "Prognozie rozwoju sytuacji w KPP ["Solidarność" - J.R.N.] z 26 marca 1981 r. pisano: "Należy spodziewać się usunięcia WAŁĘSY z funkcji w kierownictwie 'Solidarności'. W przypadku tym - czytamy w dokumencie, przygotowanym 26 marca 1981 r. w Departamencie III 'A' MSW - WAŁĘSIE należy udostępnić natychmiast wszystkie środki masowego przekazu [radio, TV, prasa] do ujawnienia przyczyn wydalenia [go] z kierownictwa 'Solidarności'. Należy przypuszczać, że pod wpływem emocji będzie krytykował władze, ale przede wszystkim wzbudzi nieufność i skompromituje działaczy o ekstremalnych tendencjach" (por. S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 117).
Usilna presja władz komunistycznych, straszących rozmówców z "Solidarności" wprowadzeniem stanu wojennego lub interwencją sowiecką, ostatecznie poskutkowała. 30 marca 1981 r. doszło do parafowania między władzami a "Solidarnością" tzw. porozumienia warszawskiego, które zawieszało planowany na następny dzień strajk generalny. Zawarcie porozumienia warszawskiego wywołało dalsze podziały w "Solidarności" i kolejne objawy nasilenia opozycji przeciw Lechowi Wałęsie. To z kolei wywołało tym większe zaniepokojenie władz partyjnych i kierownictwa MSW. Charakterystyczna pod tym względem jest opinia osoby prowadzącej sprawę o kryptonimie "Aktywni" dla Wydziału III Departamentu III "A" MSW. W jej ocenie Wałęsa był "najbardziej zrównoważoną osobą w MKZ i KKP", która "odcina się od działalności J. Kuronia" i "gwarantuje rozwiązywanie konfliktów na drodze negocjacji".
Jak z tego widać, władze były zainteresowane podtrzymywaniem kierowniczej pozycji Wałęsy w "Solidarności" i zapobieżeniem obaleniu go. On z kolei gotów był wychodzić naprzeciw postulatom władz, choćby w osłabianiu pozycji radykalnej opozycji w "Solidarności", usuwaniu jej członków, jak wspominałem już w oparciu o cytowaną wyżej rozmowę Wałęsy z 14 listopada 1982 r. z pułkownikami B. Klisiem i H. Starszakiem.
Osobną sprawą jest pytanie, czy sam Wałęsa nie był wspierany przez swych najbardziej zaufanych zwolenników różnymi machinacjami dla wzmacniania jego autorytetu jako "wielkiego, nieomylnego" wodza. Mnie na przykład ciągle nęka zagadka spotkania z Wałęsą w grudniu 1980 r. na Politechnice Warszawskiej w obecności kilku tysięcy osób ze środowisk inteligencji. Zapamiętałem to spotkanie jako wyraz niebywale świetnego wystąpienia Wałęsy, jego niezrównanej klasy intelektualnej (?!). Wałęsa przybył wtedy do Warszawy dla spacyfikowania strajku w Hucie Warszawa. Podczas kilkugodzinnego spotkania na Politechnice odpowiadał na kilkadziesiąt pytań, z których większość była bardzo trudna, a duża część robiła wrażenie pytań ubeckich, zadanych wyłącznie dla "zagięcia" Wałęsy. Przewodniczący "S" radził sobie z nimi znakomicie, na wszystko odpowiadał celnymi stwierdzeniami, a w razie potrzeby nader przebiegłymi dyplomatycznymi unikami (m.in. w sprawie oceny roli partyjnego prominenta S. Kociołka). Dotąd pamiętam prześwietny sposób, w jaki Wałęsa wybrnął od odpowiedzi na temat niejakiego Kozła, żołnierza, który dokonał samospalenia w Krośnie, by zaprotestować przeciw anarchizacji w kraju. Kozioł dokonał niby-samospalenia, na tyle dziwnego, że nawet nie spłonęły znajdujące się przy nim dokumenty. Mimo to gen. Jaruzelski pojechał specjalnie do Krosna i odwiedził Kozła w szpitalu, a wyjazd ten już wzbudził moją podejrzliwość co do prawdziwych intencji Jaruzelskiego (chodziło o szczególne uhonorowanie człowieka protestującego próbą "samobójstwa" przeciw rzekomej anarchizacji sytuacji w Polsce). Gdy Wałęsę zapytano o próbę samospalenia Kozła, przywódca "S" odpowiedział krótko: "Ja go nie podpalałem". Wywołało to salwę śmiechu i odstrzelenie mało znaczącego pytania. Obserwując, jak Wałęsa znakomicie radził sobie z trudnymi pytaniami, odpowiadając na nie dowcipnie i z prawdziwym ferworem intelektualnym, wszyscy byliśmy urzeczeni. Można powiedzieć, że tym spotkaniem Wałęsa błyskawicznie podbił serca i umysły kilku tysięcy osób z warszawskiej inteligencji, obecnych na spotkaniu na Politechnice. Sęk w tym, że ta niebywała parada arcyinteligentnych odpowiedzi, jaką zademonstrował, nigdy potem się nie powtórzyła w tak mocny, jednoznaczny sposób. Przeciwnie, niejednokrotnie Wałęsa dawał w późniejszych latach dowody skrajnego prymitywizmu, wręcz bełkotu. Skąd więc wynikała niebywała błyskotliwość Wałęsy na Politechnice Warszawskiej w grudniu 1980 roku? I tu ciągle mnie nęka myśl: A jeśli całe spotkanie było świetnie ułożone i przygotowane, a Wałęsa przez kilka dni ćwiczył swoje odpowiedzi (tak jak Tusk swe odpowiedzi w debacie z Kaczyńskim). Czy pytający byli z góry ustawieni do zadania odpowiednich pytań, wcześniej już znanych Wałęsie?
Wałęsa niewątpliwie miał wiele naturalnego humoru i wielokrotnie okazywał świetny instynkt urodzonego polityka. Czy jednak na pewno te jego natury nie były wspierane dodatkowymi, manipulacyjnymi działaniami ze strony jego ludzi dla powiększania bezapelacyjnego autorytetu Wałęsy jako "wodza". Przecież ludzie z otoczenia Wałęsy byli dosłownie zdolni do wszystkiego w swych działaniach dla wspierania jego pozycji. Przypomnijmy choćby, jak bezwzględnie już w 1981 r. ludzie Wałęsy zaszczuli tak zasłużoną dla strajku Annę Walentynowicz, nie licząc się z jakimkolwiek poczuciem prawdy i sprawiedliwości. A sam Wałęsa poparł to zmarginalizowanie Walentynowicz całym swym autorytetem. Tak jak w czasie późniejszym bez reszty popierał skrajne manipulatorstwo M. Wachowskiego czy "falandyzację prawa" przez L. Falandysza.
Przepychanki w "Solidarności" a SB
Zaostrzające się konflikty w "Solidarności" między Wałęsą a KOR-owcami doprowadziły m.in. do wycofania się Bogdana Borusewicza ze struktur "S". Po wielu latach, wspominając tę decyzję, Borusewicz powiedział: "Jeszcze przeżyłem konflikt bydgoski i Porozumienie Warszawskie. W pewnym momencie zorientowałem się, że w tych układach już nie należy funkcjonować. Jeżeli Wałęsa może robić wyłącznie to, co chce, niezależnie od tego, czy to jest demokratyczne, czy niedemokratyczne, czy jest dobre, czy złe dla Związku, po prostu trzeba zaprotestować i wyłączyć się z tego. (...) To był konflikt o zasady, o to, czy Związek ma być demokratyczny, czy autokratyczny" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 118).
Po sprawie bydgoskiej zaostrzyły się krytyki Wałęsy również spoza grona KOR-owskich działaczy. Autorzy IPN (op. cit., s. 119-120) piszą, że: "Według meldunku związanego z ROPCIO Stanisława Załuskiego z czerwca 1981 r. znany gdański literat i późniejszy rzecznik prasowy 'Solidarności' Lech Bądkowski miał uznać Wałęsę za 'kupionego przez władze' i nie wykluczał, że po likwidacji związku w ramach odnowy zostanie on 'przewodniczącym Frontu Jedności Narodu lub podobnej organizacji'". Do bardzo znaczącego nasilenia opozycji wobec Wałęsy doszło podczas ogólnopolskiego zjazdu Komisji Interwencyjnych NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w dniach 9-10 lipca 1981 r., któremu przewodniczył Zbigniew Romaszewski. Według autorów IPN (op. cit., s. 120): "W meldunku operacyjnym SB na temat zjazdu napisano: 'Na zakończenie zjazdu przyjęto następujące uchwały: - zaakceptowano propozycję odsunięcia Lecha Wałęsy od działalności w NSZZ 'Solidarność'. Wałęsie zarzuca się, iż działa na własną rękę, idzie na duże ustępstwa wobec rządu, co od pewnego czasu powoduje poważne różnice zdań w kołach kierowniczych związku'".
Pod koniec lipca 1981 r. z bardzo ostrą krytyką Wałęsy wystąpił znany działacz solidarnościowy z Wybrzeża Andrzej Kołodziej w liście otwartym do Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Przypominając zachowanie Wałęsy w grudniu 1970 r., Kołodziej zarzucił mu wręcz "przejście na stronę milicji" w czasie ataku robotników na KM MO. Chodziło o to, że Wałęsa "w towarzystwie oficerów milicji, stojąc w jednym z okien tejże komendy, wzywał atakujących do odwrotu. W odpowiedzi posypał się grad kamieni i okrzyki 'zdrajca'. Bez względu na to, czym się kierował, postępowanie takie zawsze nazywa się zdradą" (cyt. za: S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 121).
Dochodziło do nasilenia się napięć między L. Wałęsą a B. Borusewiczem, który zdecydowanie odrzucał wysuwane przez Wałęsę propozycje wznowienia współpracy. Według autorów IPN (op. cit., s. 123): "Borusewicz (...) zarzucił mu [Wałęsie] nieudolne kierowanie związkiem, prowadzące do jego upadku, dyktatorstwo, łamanie zasad statutowych - głównie przez mianowanie na stanowiska, kumulację stanowisk, odsuwanie i zniechęcanie do pracy związkowej, akceptowanie zła - porozumienia z władzami państwowymi [podkr. J.R.N.], budowę autorytetu własnego kosztem związku [inne podkr. za oryginałem - meldunkiem operacyjnym mjr. R. Bartnickiego].
Nasilanie się opozycji wobec Wałęsy spowodowało, że zaczął się on niepokoić o swoje szanse wyborcze w czasie wyborów na zjeździe "Solidarności". I w tym kontekście warto przytoczyć informację podaną przez autorów IPN (op. cit., s. 123), iż: "Gen. Czesław Kiszczak zasugerował kiedyś, że L. Wałęsa szukał w tym czasie wsparcia ze strony SB". Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk przytaczają wywiad z Kiszczakiem, w którym szef MSW powiedział: "Wałęsę za jego zgodą służba bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzaniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli tuż przed Zjazdem NSZZ 'Solidarność'". Zdaniem autorów IPN (op. cit., s. 123-124): "Ta zdumiewająca wypowiedź C. Kiszczaka traktuje zapewne o spotkaniu L. Wałęsy z gen. Adamem Krzysztoporskim, który w okresie Zjazdu 'Solidarności' był wiceministrem spraw wewnętrznych i stał na czele specjalnego Sztabu ds. Zabezpieczenia Zjazdu 'Solidarności' [sprawa o kryptonimie 'Debata']. Mimo że nie jesteśmy w stanie potwierdzić w źródłach relacji gen. Kiszczaka, to z całą pewnością możemy powiedzieć, iż Lech Wałęsa był w tym czasie 'ochraniany operacyjnie' przez MSW [podkr. J.R.N.]. W czasie walki o przywództwo związkowe władze zdecydowały się powtórzyć wariant z lipcowego zjazdu regionu gdańskiego 'Solidarności' - przeciwstawić umiarkowanego L. Wałęsę grupie 'ekstremistów', pokazując mu jednocześnie, że jego pozycja jest kwestionowana przez znaczną część działaczy 'Solidarności'. (...) Jeszcze przed zjazdem w sposób operacyjny - m.in. za pośrednictwem KO ps. 'Delegat' - przekazano L. Wałęsie 'zestaw informacji i danych, obrazujących prowadzoną przeciwko niemu działalność opozycyjną przez niektórych działaczy związku, a dających mu możliwość uargumentowania przeciwstawienia się tej kampanii'".
Według autorów IPN (op. cit., s. 126-127), tuż przed drugą turą zjazdu "Solidarności" zdołano udaremnić wydrukowanie i kolportaż ulotki dotyczącej współpracy L. Wałęsy z organami SB po grudniu 1970 roku. Ulotka miała na celu zdyskredytowanie Wałęsy i doprowadzenie do niewybrania go na przewodniczącego Komisji Krajowej. Rzecz znamienna, zajadli obrońcy Wałęsy wciąż koncentrują się na przypominaniu o akcji dyskredytowania Wałęsy przez SB w 1982 r., w celu zapobieżenia przyznaniu mu Nagrody Nobla. Równocześnie jednak milczą jak grób o podjętej przez SB jesienią 1981 r. akcji zapobieżenia obnażenia przeszłości L. Wałęsy przez jego oponentów z "S". Autorzy z IPN (op. cit., s. 127-
-128) tak opisują złożoną i wielce przebiegłą akcję agentów SB w czasie zjazdu "S": "Chodziło zatem, by z jednej strony zminimalizować wpływ konkurentów Wałęsy (chociażby przez rozproszenie głosów), z drugiej natomiast zachwiać pozycję Wałęsy z jednoczesnym wskazaniem mu przez źródła informacji i prowadzone działania specjalne, że głównymi organizatorami kampanii antywałęsowskiej są Andrzej Gwiazda i jego grupa, Zbigniew Bujak i inne osoby związane z KOR i KPN oraz ekstremiści J. Rulewski, A. Rozpłochowski i inni".
Wałęsa został ostatecznie wybrany na zjeździe "S" jej szefem, uzyskując 55,2 proc. głosów. Spotkał się jednak z nieoczekiwanie silnymi, acz rozproszonymi wynikami rywali (M. Jurczyk - 24,1 proc. głosów, A. Gwiazda - 8,84 proc. i J. Rulewski - 6,71 proc. głosów. Kuroń napisał później: "Wyniki głosowania dotknęły Lecha. Nie był w stanie tego ukryć". W ostatnim okresie przed wprowadzeniem stanu wojennego Wałęsa ze względów taktycznych dopasował się do bojowych nastrojów panujących wśród członków Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". Zaznaczyło się to szczególnie silnie podczas posiedzenia Komisji Krajowej "S" w Radomiu 3 grudnia 1981 roku. W cytowanej już rozmowie z pułkownikami wojska i SB w 1982 r. Wałęsa tak odsłonił kulisy posiedzenia w Radomiu: "Jadąc do Radomia, spotkałem się z panem [Mieczysławem F.] Rakowskim, z panem [Stanisławem] Cioskiem i prymasem [Józefem] Glempem. Mówię - 'panowie, ja się poddaję. Do Radomia jadę, ale będę wyrzucony, albo sam spowoduję, że odchodzę, bo mi ta linia i towarzystwo nie odpowiada'. Wszyscy, z panem Rakowskim i Cioskiem, powiedzieli, że nie - Wałęsa musi zostać. Gdybym został, to musiałbym cokolwiek powiedzieć. Jednocześnie powiedziałem to w innym akcencie. Powiedziałem to, kiedy rozwalałem [Jacka] Kuronia, kiedy powiedziałem - co mi ty tworzysz, jakie partie, że przez to będziemy musieli dostać po szczękach, bo żadna władza się nie podda. Ja mówiłem w innym kontekście. Jednocześnie musiałem trochę twardziej powiedzieć, ale się z tym nie zgadzałem. Miałem zamiar co innego powiedzieć. Mój rzecznik prasowy mówił, że ja między Radomiem i Gdańskiem robię zwrot, żeby mi dano pełnomocnictwa na prezydium. Nie dano mi, trzasnąłem drzwiami i wyszedłem. Taka jest prawda (...). Mojego wojewodę, pana [Jerzego] Kołodziejskiego, poprosiłem i mu przedstawiłem, jak będzie wyglądał Związek za 2-3 miesiące. Wyrzuciłbym prawdopodobnie doradców całkowicie tych, którzy psuliby mi. Ustaliłbym pracę związkową tak, żeby nam nie burzyła (...)" (cyt. za: S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, op. cit., s. 129).
Czytając tekst rozmowy Wałęsy z pułkownikami Klisiem i Starszakiem, zadziwia szokująca wręcz nielojalność Wałęsy wobec różnych środowisk, które go wspierały. Wałęsa chce się najwyraźniej przedstawić jako jedyny sprawiedliwy i umiarkowany w kręgach solidarnościowych, jedyny pośród "S" dobry partner do ewentualnych rozmów z władzami. Powyżej przytaczałem już jego krytyczne opinie o doradcach i ekspertach "Solidarności". W czasie rozmowy z obu pułkownikami w 1982 r. u Wałęsy przebija wyraźna pogarda dla członków Komisji Krajowej. Mówi o nich: "(...) część komisji (Krajowej) widziała, że to jest bezsens, strajkowanie, ale w większości to byli krzykacze, hasełkowicze, jak np. Jurczyk" [podkr. J.R.N.].
Patrząc na tę rozmowę Wałęsy z pułkownikami z wojska i SB, wyraźnie widać, jak niedorzeczne jest chwalenie Wałęsy przez jego obrońców za to, że nie zgodził się w 1982 r. czy w 1983 r. na stworzenie jakiejś skrajnie ugodowej wobec władzy "Solidarności" bis. Jak z tych rozmów widać, Wałęsa był gotów do niebywale daleko posuniętych ustępstw wobec władzy, począwszy od całkowitego ograniczenia roli doradców i ekspertów, po całkowite wyeliminowanie większości członków Komisji Krajowej. Tylko że sama władza komunistyczna uznała, że wcale nie jest potrzebne przywrócenie "Solidarności", nawet ze skrajnie ustępliwym Wałęsą na czele.
Osobiście uważam, że potrzebne jest jak najszybsze opublikowanie osobnej książki o roli Wałęsy w latach 1980-1982 czy o jego roli w latach 1988-1989, przygotowanej równie solidnie i z tak wielkim nakładem pracy, jak wysiłek włożony przez doktorów S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka w książkę "SB a L. Wałęsa". Przy okazji wyszłaby na jaw pełna prawda o roli niektórych doradców "Solidarności", np. Bronisława Geremka. Nader szokującym dokumentem pod tym względem jest np. opublikowany w 2001 r. szyfrogram ambasadora NRD w Warszawie z 2 grudnia 1981 r. na temat planu "odnowienia" "Solidarności" przez "siłową konfrontację", planu powstałego jeszcze przed 13 grudnia 1981 roku. Rzecznikiem takiego planu był właśnie Geremek. Ambasador NRD w swym szyfrogramie z 2 grudnia 1981 r. powoływał się na rozmowę ze Stanisławem Cioskiem przeprowadzoną 1 grudnia 1981 roku. Ciosek w taki sposób relacjonował mu swe spotkanie z guru lewicowego odłamu "Solidarności", B. Geremkiem: "Właśnie miałem osobliwą rozmowę z szefem ekspertów 'Solidarności' Geremkiem [ścisłe kontakty z międzynarodówką socjalistyczną, osobiste kontakty z Brunonem Kreiskym i innymi]. Nie wierzyłem własnym uszom. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja pomiędzy 'Solidarnością' w obecnej formie a socjalizmem realnym jest już niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieuchronna. Wybory do rad narodowych muszą zostać przesunięte. Aparat 'Solidarności' musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji 'Solidarność' mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji sięgnięcia po władzę. Być może - kontynuował Geremek - tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane. Po konfrontacji nowa władza państwowa mogłaby w innej sytuacji politycznej kontynuować pewne procesy demokratyczne. Nie mogę jeszcze ocenić, czy Geremek mówił tylko we własnym imieniu i czy jego zdanie jest reprezentatywne" ("Drogi do niepodległości 1944-1956/1980-1989. Nieznane źródła do dziejów najnowszych Polski, wstęp, wybór i oprac. T. Balbus, Ł. Kamiński, W. Sawicki i K. Szwagrzyk, pod red. W. Wrzesińskiego, Wrocław 2001, s. 231-232).
Już teraz książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka obala schematy panującego do dziś obrazu sytuacji w latach 1980-1981. W jej świetle Jacek Kuroń, tak wynoszony na piedestał bohatera opozycji przez michnikowszczyznę, jawi się głównie jako najgroźniejszy przeciwnik Wałęsy, wciąż jątrzący przeciw niemu. Z kolei Bogdan Borusewicz, dziś tak wybraniający Wałęsę w interesie Platformy Obywatelskiej, wtedy, po sierpniu 1980 r., należał do najostrzejszych krytyków Wałęsy z pozycji KOR-owskiej, faktycznie wciąż zrywających współpracę z liderem "S". Sam Wałęsa jest przedstawiany jako czołowy umiarkowany przywódca "Solidarności", ale zarazem najdogodniejszy dla MSW partner w "S", stąd ochraniany operacyjnie przez sieć jej agentów. Z kolei największy autorytet michnikowszczyzny - Bronisław Geremek, jest pokazany jako działacz, który na krótko przed stanem wojennym faktycznie akceptował jego wprowadzenie, opowiadał się w rozmowie z komunistycznym politykiem za "konfrontacją siłową", w której państwowe organy władzy zlikwidują aparat "Solidarności" i całkowicie usuną jej dotychczasowe kierownictwo.
Prof. Jerzy Robert Nowak
05.07.2008r.
Nasz Dziennik