Książka w krzywym zwierciadle
Jesteśmy wdzięczni Pawłowi Machcewiczowi za interesującą polemikę i ciekawe uwagi merytoryczne. Pewnie dyskutowałoby się nam jeszcze lepiej, gdyby nasz krytyk nie przyrównywał naszej pracy do działań funkcjonariuszy SB - piszą historycy
Mimo gromów rzucanych pod naszym adresem jeszcze dwa tygodnie temu i wykluczenia nas z "cechu historyków" ("Śledczy w przebraniu historyków", "Gazeta Wyborcza", 18.06. 2008) Paweł Machcewicz zdecydował się na napisanie recenzji książki na temat związków Lecha Wałęsy z SB ("Wałęsa w krzywym zwierciadle", "Rzeczpospolita", 30.06.2008). Tę zmianę odbieramy pozytywnie. Artykuł Machcewicza zbliża nas do merytorycznej dyskusji na temat naszej książki, choć niektóre zarzuty wciąż świadczą o jej pobieżnym i emocjonalnym traktowaniu. Przynajmniej najważniejsze kwestie wymagają więc naszego komentarza.
Dowody, a nie poszlaki
Zdaniem Machcewicza zaprezentowany materiał potwierdzający współpracę Lecha Wałęsy z SB ma charakter "fragmentaryczny i poszlakowy". Nie jest to pogląd oryginalny. Wcześniej podobne opinie wygłaszali m.in. Antoni Dudek i Andrzej Friszke. Nie zgadzamy się z ich zdaniem.
Materiały ewidencyjne, doniesienia TW ps. Bolek i notatki funkcjonariuszy SB mają jednoznaczną wymowę - Wałęsa "był wykorzystywany operacyjnie" przez Wydział III SB w Gdańsku jako TW ps. Bolek, sporządzał doniesienia, które przekazywał w hotelu Jantar, za co otrzymywał wynagrodzenie. Są to dowody bezpośrednie, świadczące o współpracy z SB. Fakt, że nie posiadamy dziś własnoręcznego zobowiązania do współpracy, gdyż teczka personalna agenta o ps. Bolek została wyprowadzona z archiwum MSW na przełomie 1989 i 1990 r., nie może być podstawą do formułowania opinii o - jak pisze prof. Machcewicz - "sytuacji niezwykle zawikłanej" i o "materiale fragmentarycznym i poszlakowym".
Fakty wskazują, że takie zobowiązanie zostało złożone. W jednym z dokumentów UOP wspomina się, że wśród dokumentów skradzionych w Kancelarii Prezydenta Wałęsy była m.in. "notatka odręczna prawdopodobnie rekonstruująca treść zobowiązania do współpracy TW "Bolka" z SB". Poza tym wszystkim doświadczony badacz służb specjalnych, jakim jest bez wątpienia Paweł Machcewicz, wie, że z faktu niezłożenia własnoręcznego zobowiązania do współpracy lub tego, że takowy dokument nie przetrwał do naszych czasów, nie musi wynikać, że dana osoba nie współpracowała z bezpieką.
Warto podkreślić to zwłaszcza w kontekście dyskusji na temat agenturalnej przeszłości Lesława Maleszki. Jego teczki personalnej i teczki pracy (a zatem i ewentualnych własnoręcznych podpisów) nie ma, ale wobec zachowanego materiału archiwalnego nikt poważny nie mówi o poszlakach i nie kwestionuje faktu, że był on "Ketmanem".
Niewiarygodne kserokopie?
Machcewicz jest współautorem i autorem publikacji na temat ojca Konrada Hejmy i Wiktora Trościanki, gdzie w sposób jednoznacznie negatywny ocenił ich rolę jako współpracowników komunistycznych służb specjalnych. Kłopot polega na tym, że Machcewicz nie posiadał ich własnoręcznego zobowiązania do współpracy i pisemnych doniesień, gdyż najpewniej nigdy nie sformalizowali oni w ten sposób współpracy z MSW. Nasz krytyk oparł się przede wszystkim na notatkach i opiniach oficerów SB.
Stosując dziś tę samą, lansowaną przez tzw. obrońców Lecha Wałęsy, argumentację, powinniśmy zakwestionować wiarygodność sądów Machcewicza na temat Hejmy i Trościanki i napisać, że wydał on nieuzasadnione sądy, opierając się na poszlakach.
Podobnie rzecz się ma z uwagami na temat wykorzystanej przez nas kopii dokumentu autorstwa Marka Aftyki, który w 1978 r. dokonał przeglądu teczki personalnej TW ps. Bolek. W tej sprawie Machcewicz napisał, że fakt dysponowania dokumentami jedynie w formie kserokopii "nie musi [...] prowadzić do ich całkowitego odrzucenia, ale na pewno obniża ich wiarygodność, przynajmniej w oczach sądu". Uwaga to dość dziwna, zważywszy że historyk nie jest sądem, a sam Machcewicz napisał ważną książkę na temat walki komunistycznego aparatu bezpieczeństwa z Radiem Wolna Europa, w której wykorzystał gros dokumentów zachowanych jedynie w formie mikrofilmów, czyli kopii.
Jak to jest? W jednym wypadku kopie są dobre, a w innym - uważane za źródła o obniżonej wiarygodności? Machcewicz wie doskonale, że krytyka zewnętrzna i wewnętrzna źródeł historycznych pozwala badaczom ocenić wiarygodność danego dokumentu. A dokonaliśmy jej w przypadku wszystkich prezentowanych przez nas archiwaliów na temat Wałęsy, w tym również kserokopii notatki Aftyki. Pisanie zatem o obniżonej wiarygodności takich dokumentów z naukowego punktu widzenia brzmi niewiarygodnie.
Brak kontekstu czy rankingu?
Paweł Machcewicz zgłasza uwagi w sprawie tzw. kontekstu historycznego wydarzeń z Grudnia ,70, o czym już pisaliśmy w polemicznym artykule "Zniekształcony krajobraz" ("Rzeczpospolita", 16.06 2008 r.). Tym razem napisał, że doniesienia TW ps. Bolek nie zostały poddane "żadnej wnikliwej analizie" i że brakuje mu w naszej książce "analizy doniesień innych tajnych współpracowników ze stoczni". Dodaje także, że "wymieniając długą listę osób, które pojawiły się w jego ["Bolka"] doniesieniach", sugerujemy, że "Bolek" "był być może najważniejszym agentem SB w stoczni".
To zarzuty nieprawdziwe, bowiem w dwóch rozdziałach książki (str. 53 - 81) dokonaliśmy analizy działalności TW ps. Bolek w świetle różnych dokumentów, w tym także doniesień innych współpracowników SB (TW ps. Kolega, TW ps. Szczepan, pomoc obywatelska ps. Piotr). Naszą intencją nie było ukazanie "Bolka" jako "najważniejszego agenta w stoczni" i nie ma w naszej książce żadnej sugestii potwierdzającej tego typu zarzut. O wiele ważniejsze wydawało się nam przeanalizowanie działalności "Bolka" na tle działań esbeckiego Zespołu ds. Stoczni Gdańskiej im. Lenina oraz pod kątem zgodności jego działań z obowiązującymi w SB instrukcjami pracy operacyjnej z agenturą.
Na przykład okazało się, że zawarta w notatce SB z marca 1971 r. na temat TW ps. Bolek informacja o odmowie przystąpienia do nieformalnej grupy Józefa Szylera była zbieżna z przepisami "Instrukcji o pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa resortu spraw wewnętrznych" z 1 lutego 1970 r., w której czytamy m.in.: "Zadania zlecane tajnemu współpracownikowi nie mogą wpływać na aktywizację wrogiej działalności. Nie wolno mu brać udziału w czynach stanowiących przestępstwa, chyba że jego udział w nich jest uzasadniony ważnymi zadaniami w zakresie ochrony bezpieczeństwa publicznego i został mu zlecony przez funkcjonariusza".
W obronie "Bolka"
Machcewicz ubolewa, że nie dostrzegliśmy w doniesieniach TW ps. Bolek charakterystycznych dla Wałęsy - a tym samym pozytywnych - aspektów jego agenturalnej działalności. Lektura trzystronicowej informacji przekazanej przez TW ps. Bolek podczas zwolnienia lekarskiego 17 kwietnia 1971 r., w której informował on SB o przygotowaniach załogi stoczniowej do zakłócenia obchodów 1 Maja, okolicznościach ponownego podpalenia siedziby KW PZPR w Gdańsku oraz działalności Józefa Szylera, skłania Machcewicza do dość oryginalnej konstatacji: "Można w tym tylko widzieć spryt i operatywność agenta oddanego SB, jak chcą Cenckiewicz i Gontarczyk, ale można także zachowanie Wałęsy interpretować jako podyktowane chęcią odgrywania pewnej samodzielnej roli - tego, który przyczynia się do wyeliminowania radykalnych zachowań stoczniowców, a więc i represji, a nawet samozwańczego reprezentanta załogi, który mówi o jej bolączkach".
Zaiste nie wiemy, na jakiej podstawie z informacji agenturalnych "Bolka", w których jest mowa o konkretnych osobach, ich poglądach i zachowaniach, Machcewicz wyciąga wniosek, że mogło tu chodzić o chęć oszczędzenia kolegom represji. Aby przekonać się, jak słabo uzasadniony jest wspomniany pogląd, warto zacytować inny fragment przywołanego przez Machcewicza doniesienia "Bolka": "Słyszałem od niego [Szylera] nieco wcześniej, że ma dwa plany: 1. Skończyć kurs mistrzowski i wyjechać z Gdańska gdzieś do mniejszej miejscowości. 2. Ma szanse uciec za granicę, prawdopodobnie do NRF, o czym mi też mówił". O tym, jak ważne były to informacje, świadczy dopisek oficera SB o wykorzystaniu doniesienia "Bolka" w meldunku dziennym oraz dokument zalecający większą kontrolę SB wobec Szylera w związku z zamiarem ucieczki do Niemiec Zachodnich.
Podobnych przykładów jest więcej. Być może "Bolek" rzeczywiście uważał się za samozwańczego reprezentanta załogi, który na spotkaniach z SB chciał mówić "o jej bolączkach", ale jednocześnie przekazywał konkretne, szkodliwe dla kolegów informacje, dbał o to, żeby nie zostać zdemaskowany, brał, a nawet upominał się o pieniądze. Charakterystyczny w kontekście tekstu Machcewicza jest zabieg polegający na wykorzystaniu do opisu działalności TW "Bolka" informacji zawartych w notatce dwóch funkcjonariuszy SB próbujących w 1978 r. ponownie pozyskać go do współpracy. Przecież ich słowa nie były wiarygodnym opisem wcześniejszych wydarzeń, tylko argumentami w rozmowie pozyskaniowej. Sprawa jest tak oczywista, że nie warto jej komentować. A przecież to pod naszym adresem Paweł Machcewicz pisze o "modelowych przykładach manipulacji".
Machcewicz pisze też o "konsekwentnie pomniejszanej" karcie opozycyjnej Wałęsy. Ponownie domaga się tzw. kontekstu historycznego. W książce, która nie jest biografią Wałęsy, domaga się szczegółowego opisu działalności m.in. w okresie Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Jednak i tutaj wprowadza czytelnika w błąd.
Kto pomniejsza opozycyjną kartę
Nie ma dotąd ani jednej publikacji na temat Wałęsy, w której znalazłyby się tak konkretne informacje na temat jego działalności antykomunistycznej w szeregach WZZ i represji, jakie spotkały go ze strony SB. W książce po raz pierwszy opisaliśmy drogę Wałęsy do Sierpnia ,80 - okoliczności zwolnienia z pracy w stoczni, a później w Zrembie i Elektromontażu, jego udział w akcjach ulotkowych, aktywność w WZZ oraz krąg najbliższych współpracowników ze Stogów, gdzie wówczas mieszkał. Wbrew sugestiom Machcewicza w tej części książki przywołaliśmy nie tylko relację Edwina Myszka, ale również m.in. Bogdana Borusewicza, Tadeusza Nowaka, Joanny i Andrzeja Gwiazdów, Kazimierza Szołocha i Leszka Zborowskiego.
Dalej oburza się, że nie zacytowaliśmy "przemówienia Wałęsy z grudnia 1979 r. wygłoszonego w czasie WZZ-owskich obchodów rocznicy Grudnia 1970 r.". Nie dodaje jednak, że jeden z nas - Sławomir Cenckiewicz - już w 2004 r. na kartach książki "Oczami bezpieki" opisał to wydarzenie w szczegółach, cytując nawet zapis stenograficzny z manifestacji 17 grudnia 1979 r. Wydarzenie to jest jednak wspomniane w naszej książce wraz z przywołaniem źródeł archiwalnych (str. 88).
Machcewicz oburza się także na obszerny opis okoliczności przedostania się Wałęsy na teren stoczni 14 sierpnia 1980 r. Ten fragment naszej książki nazywa niezbyt ładnie modelowym wręcz przykładem manipulacji. Nie zechciał jednak dodać, że mimo 28 lat, jakie upłynęły od Sierpnia ,80, wciąż nie jest do końca jasne, w jakich okolicznościach i w którym miejscu legendarny przywódca "Solidarności" "przeskoczył przez płot" i stanął na czele sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Być może Machcewicza, który tak często akcentuje kontekst historyczny, ta sprawa nie interesuje, ale nam wydaje się ważna. Dlatego zestawiliśmy sprzeczne wypowiedzi samego Wałęsy, jego współpracowników i świadków historii, aby pokazać, że problem ten jest wciąż niewyjaśniony.
Również fragment recenzji odnoszący się do lat 80. pełen jest nieprawdziwych informacji. Przykładem niech będzie "odkrycie" przez Machcewicza historii operacji SB o kryptonimie "Renesans", której celem była budowa sterowanej przez komunistów "neo-Solidarności" po wprowadzeniu stanu wojennego. Władze PRL marzyły wówczas o tym, by ich plan firmował Wałęsa. On jednak zdecydowanie odmówił. Ale o tym już w 2002 r. pisali Sławomir Cenckiewicz i Grzegorz Majchrzak, a ich ustalenia znalazły obszerne odbicie w naszej książce (str. 132 - 133). Machcewicz prezentuje tę historię w taki sposób, jakby sam ją odkrył i wcześniej opisał, a autorzy książki o Wałęsie jej nie znali.
Lustracja
Paweł Machcewicz pisze: "Totalna krytyka autorów pod adresem sądu lustracyjnego, który w 2000 r. oczyścił Wałęsę z zarzutów współpracy, nie uwzględnia (.) podstawowej okoliczności, że wobec fragmentarycznej dokumentacji i na gruncie prawa karnego z zasadą domniemania niewinności w wielu przypadkach uniewinnienie oskarżonego jest jedyną możliwością". Zwracamy uwagę, że w procesie lustracyjnym nie ma oskarżonego ani instytucji uniewinnienia. Jest za to lustrowany i możność sprawdzenia prawdziwości oświadczenia lustracyjnego.
Kiedy w 2000 r. lustrowany był kandydat na prezydenta Lech Wałęsa, istniała możliwość umorzenia sprawy, o co zabiegał zastępca rzecznika interesu publicznego, sędzia Bogusław Kauba. Dla Machcewicza problemy te są najwyraźniej obojętne. Spór między naszymi tezami a ustaleniami sądu lustracyjnego nie dotyczy uznawania lub nie zasady in dubio pro reo (w wolnym tłumaczeniu: wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego), tylko wartości merytorycznej podstawowych ustaleń orzeczenia w sprawie Lecha Wałęsy.
Przykładów podaliśmy w książce wiele. Między innymi wspomniana już notatka Aftyki, w której opisuje akta archiwalne Lecha Wałęsy, informuje: "TW "Bolek" przekazywał szereg cennych informacji dot[yczących] destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw. (.) Spotkania z TW "Bolkiem" odbywały się poza L [okalem] K [ontaktowym]. Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł; wynagrodzenie brał bardzo chętnie".
Czytając zacytowany dokument, sąd lustracyjny stwierdził: "jako notatka z przeglądu akt archiwalnych TW zawiera ona w istocie jedno enigmatyczne zdanie dotyczące efektów tej współpracy. Nie zawiera natomiast jakiejkolwiek informacji o składanych meldunkach przez TW, pobieranym wynagrodzeniu itp.". Łatwo porównać, że konstatacja sądu nie ma nic wspólnego z rzeczywistą treścią zacytowanego dokumentu. W innym fragmencie orzeczenia sąd lustracyjny stwierdził, że gdyby w 1982 r. roku SB dysponowała dokumentacją dotyczącą agenturalnej współpracy z SB Lecha Wałęsy, wykorzystano by ją do "wytoczenia Lechowi Wałęsie procesu".
Kłopot w tym, że możliwość oskarżenia kogokolwiek w czasach PRL za współpracę z SB to jedna z licznych błędnych interpretacji, na których opiera się krytykowanie przez nas orzeczenie. Nie o zasadę in dubio pro reo tu chodzi, tylko o łamanie zasad logiki i lekceważenie faktów - to one stały się fundamentem rozstrzygnięcia sprawy Lecha Wałęsy.
W tym świetle krytykę Machcewicza dotyczącą tzw. lustracyjnych rozdziałów książki w najlepszym razie można uznać za minięcie się z tematem.
Książka ABW
Machcewicz uważa, że wykorzystanie w publikacji IPN dokumentacji wytworzonej w latach 90. przez UOP stanowiło złamanie "fundamentalnego zamysłu ustawodawcy, który tworzył IPN jako instytucję apolityczną, nieuwikłaną w bieżące spory". Nasz krytyk powinien przeczytać ustawę o IPN. O dokumenty przydatne do próby wyjaśnienia sprawy Wałęsy do różnych instytucji państwowych wystąpiono na podstawie artykułu 27 wspomnianej ustawy: "Prezes Instytutu Pamięci może zażądać (.) dokumentacji (.) niezależnie od czasu jej wytworzenia lub zgromadzenia (.), jeżeli jest ona niezbędna do wypełnienia zadań Instytutu Pamięci określonych w ustawie". Ale nasz krytyk drąży temat: "Najistotniejsze jest, że to nie autorzy dokonali kwerendy w archiwum ABW, ale Agencja sama zadecydowała, jakie dokumenty im przekazać. A co jest w innych dokumentach, których nie ujawniono? Może są tam informacje zmieniające obraz wyłaniający się z tych materiałów, które otrzymali Cenckiewicz i Gontarczyk. Nie wiemy i nie jest pewne, że kiedykolwiek będziemy wiedzieć".
Na całym świecie korzystanie przez historyków z dokumentów przekazywanych przez służby specjalne jest rzeczą normalną. Powinien o tym wiedzieć nasz krytyk, który osobiście poznał realia amerykańskie.
Machcewicz się myli, twierdząc, że nie jesteśmy w stanie ocenić doboru przekazanych IPN dokumentów UOP. Otóż jesteśmy. W latach 1996 - 1999 toczyło się śledztwo w sprawie "czystek" poczynionych w archiwach przez Wałęsę i jego najbliższych współpracowników. Prokurator prowadząca sprawę nie była zdana wyłącznie na łaskawość archiwistów UOP, mogła żądać dokumentów według swojego uznania. Materiały tego śledztwa zostały przez nas skonfrontowane z dokumentami przekazanymi do IPN przez ABW.
Analiza porównawcza pozwoliła na ustalenie, że Instytut Pamięci otrzymał wszystkie istotne dokumenty, jakimi dysponowała prokuratura. Było ich nawet więcej. Te dodatkowe dotyczyły przede wszystkim niszczenia akt w Delegaturze UOP w Gdańsku, które było objęte odrębnym śledztwem.Wykluczamy więc tendencyjną selekcję i możliwość politycznej (i jakiejkolwiek innej) manipulacji, o którą pyta Machcewicz. Ciekawe, że problem, przy którym stawia pytanie, za chwilę zmienia się w twierdzenie. Tym samym okazuje się, że co najmniej współautorem naszej książki jest były premier RP i podległe mu służby specjalne: "selekcji dokumentów dokonały służby podległe Jarosławowi Kaczyńskiemu (.) Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, poprzez taki, a nie inny dobór dokumentów przekazanych autorom, wywarła istotny wpływ na kształt ich książki". Naszym zdaniem ten rodzaj argumentacji nie mieści się w naukowym dyskursie i świadczy raczej o nadmiernych emocjach.
Machcewicz zgłasza pretensje w związku z tym, że w naszej książce znalazła się sprawa przeszłości Michała Boniego. Fakt ten uważa za "uderzanie w ludzi i środowiska, których [jeden z autorów] nie lubi".
Kto jest politykiem?
Otóż Boni, podobnie jak wiele innych osób, znalazł się w rozdziale dotyczącym lustracji 1992 r. To był ważny moment w życiu prezydenta Wałęsy. Bodaj ostatnia chwila, kiedy mógł opowiedzieć prawdziwą historię TW ps. Bolek. Tak się jednak nie stało i przyczyn można podać wiele. Do najważniejszych należała atmosfera polityczna tamtych lat, jakość, przebieg i temperatura publicznej debaty.
Zabierały w niej głos także osoby, które, posługując się wzniosłymi argumentami, mogły bronić własnej przeszłości. W tym kontekście w książce pojawia się walczący z lustracją Boni, ale też Andrzej Szczypiorski czy Lesław Maleszka. Polityczne implikacje tych przypadków nas nie interesują. Dlatego w innym rozdziale sięgamy po przykłady posłów PiS - Zyty Gilowskiej i Bogusława Kowalskiego.
Machcewicz w fałszywym świetle przedstawia te fragmenty książki, traktując je jako publicystykę: "Gontarczyk ma oczywiście prawo do wygłaszania nawet najbardziej zaangażowanych ocen politycznych. Pytanie tylko, czy powinien to robić w publikacji sygnowanej przez IPN, pretendującej w dodatku do miana naukowej". Tak to już w nauce jest, że dla zrozumienia mechanizmów ludzkiego działania ważna jest kwestia właściwego ukazania tła historycznego, co wcześniej postuluje sam Machcewicz.
Spotkała nas też krytyka za rozważania na temat możliwości "wycieku" z kierowanego przez Krzysztofa Kozłowskiego MSW dokumentów dotyczących TW ps. Bolek tuż przed wyborami prezydenckimi w 1990 r. Według Machcewicza "nie cofamy się przed niczym nieudokumentowanymi oskarżeniami". Autor dodaje też: "jakoś nie przyszło im do głowy, że dokumenty dotyczące "Bolka" mógł mieć któryś z dawnych esbeków, których nie brakowało w otoczeniu Tymińskiego".
Wiele wskazuje na to, że dokumenty TW ps. Bolek, które otrzymał Stanisław Tymiński, to te same, którymi dysponował UOP w 1990 r. Sam Kozłowski opisywał fakt wykorzystywania przez siebie tych dokumentów w rozmowach z politykami, co nie mieściło się w ówczesnych standardach (w rozmowie z szefem sztabu wyborczego Wałęsy - Jackiem Merklem). Nie mamy również wątpliwości, że wiele wypowiedzi Kozłowskiego uznać należy za mało wiarygodne, chociażby ze względu na wspomniane w książce mijanie się z prawdą w sprawie różnych fragmentów historii TW ps. Bolek. Nie wykluczamy, że źródłem informacji Tymińskiego był ktoś z jego otoczenia. Ale warto zauważyć, że całkiem pokaźna grupa skompromitowanych "dawnych esbeków" (z których część miała wiedzę o sprawie Lecha Wałęsy) znajdowała się w MSW kierowanym przez Krzysztofa Kozłowskiego.
Nieuprawniona asymetria
Ciekawe, że w wywodzie Machcewicza zauważalna jest pewna asymetria - wobec ministra Kozłowskiego z rządu Tadeusza Mazowieckiego nie można postawić niewygodnych dla niego hipotez, natomiast inny ton i logika obowiązują wobec tych, których najwyraźniej "nie lubi", na przykład byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Machcewicz twierdzi, że dokumenty UOP zostały przekazane w ramach politycznych porachunków, a więc w złej wierze: "selekcji dokonały służby podległe premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu będącemu od kilkunastu lat w fundamentalnym konflikcie z bohaterem książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Ten kontekst jest tak oczywisty, że niewart komentowania". Szkoda, że zabrakło jakiegoś uprawdopodobnienia tezy o zaangażowaniu Kaczyńskiego w fakt przekazania IPN dokumentów z ABW. Tu, jak widać, żadnych insynuacji nie trzeba udowadniać, bo wszystko rozumie się samo przez się. Tak wygląda świat w krzywym zwierciadle politycznych sympatii, nadmiernych emocji i wyraźnie nienaukowego zaangażowania.
Jesteśmy wdzięczni Pawłowi Machcewiczowi za interesującą polemikę i ciekawe uwagi merytoryczne. Pewnie dyskutowałoby się nam jeszcze lepiej, gdyby nasz krytyk nie przyrównywał naszej pracy do działań funkcjonariuszy SB. A w kwestii, czy ta książka zmienia coś w obrazie historii Polski, czy też nie zmienia nic, jak twierdzi Machcewicz, pytanie pozostaje otwarte. Niech każdy czyta i wyrabia sobie własne zdanie.
Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz
Autorzy są historykami IPN, autorami książki "SB a Lech Walęsa. Przyczynek do biografii".
Pisał w Opiniach - Paweł Machcewicz
Wałęsa w krzywym zwierciadle "Książka >SB a Lech Wałęsa< powstała na podstawie w zdecydowanej większości prawdziwych faktów i dokumentów, ale obraz wyłaniający się z niej jest zdeformowany". 30.06.2008
09.07.2008r.
Rzeczpospolita