O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

"Pierwsza kadrowa" PRL - Paweł Siergiejczyk

 

 

 

 

 

 


Gdzie i kiedy narodziła się Polska Ludowa? Przez kilkadziesiąt lat komuniści twierdzili, że w Chełmie Lubelskim 22 lipca 1944 r., gdzie miał zostać ogłoszony Manifest PKWN. Dziś wiemy, że Manifest powstał w Moskwie, podobnie jak sam PKWN. Ale o tym, kto będzie rządził Polską, zdecydowano rok wcześniej w Sielcach nad Oką.

"Pierwsza kadrowa" PRL

65 lat temu, 15 lipca 1943 r., w rocznicę zwycięstwa grunwaldzkiego, zorganizowano w Sielcach uroczystą przysięgę 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Formowanie tej jednostki rozpoczęto dwa miesiące wcześniej, zaraz po tym, jak władze sowieckie zerwały stosunki dyplomatyczne z rządem polskim w Londynie, do czego doszło na tle ujawnienia zbrodni katyńskiej. 1. Dywizja była zatem jednostką nie mającą nic wspólnego z legalnymi władzami RP, a w sensie polityczno-propagandowym wymierzoną przeciwko nim. Wyznaczony przez Stalina na jej dowódcę Zygmunt Berling, przedwojenny podpułkownik (stopień generalski otrzymał dopiero w sierpniu 1943 r. od rządu sowieckiego), wcześniej zdezerterował z armii gen. Andersa i po jej ewakuacji na Bliski Wschód pozostał w ZSRR. Faktycznie był więc narzędziem NKWD, lecz na tamte wydarzenia trzeba też patrzeć w aspekcie humanitarnym: wojsko Berlinga było jedyną szansą wyrwania się z sowieckiej niewoli dla tysięcy Polaków, którzy spóźnili się do Andersa.

Na wzór Armii Czerwonej

Tysiące ocalałych z łagrów żołnierzy, którzy przez następne dwa lata bohatersko przeszli szlak bojowy od Lenino do Berlina, to tylko jedna strona dziejów 1. Dywizji rozwiniętej później do korpusu i armii. Druga strona miała mniej bohaterskie oblicze, o którym dziś mało się pamięta. To aparat polityczno-wychowawczy, czyli - mówiąc z rosyjska - politrucy. Gen. Berling wspominał po latach: Instytucja oficerów oświatowych, a później politycznowychowawczych - w tej formie, jaka istniała w 1. Dywizji - była w przedwojennym wojsku nieznana. Tu stała się nieodzownie potrzebna. Ustanawiając ją, wzorowaliśmy się wprawdzie na organizacji aparatu politycznego w Armii Czerwonej, ale jej zadania różniły się od jej zadań dość zasadniczo, jak również różne były przyczyny ich powstania. Nie trzeba też zapominać, że aparat polityczny Armii Czerwonej był ramieniem WKP(b) w wojsku i składał się wyłącznie z członków partii, podczas gdy nasz personel oświatowy zawierał początkowo trzy czwarte, a później nawet do czterech piątych bezpartyjnych, i służył idei walki o wyzwolenie narodu z kajdan niewoli, o wolność i niepodległość naszego kraju oraz o nowe jutro naszego bytu państwowego.

Stanęliśmy przed koniecznością przekonania masy żołnierskiej o wielkości idei, o słuszności naszej drogi, które wynikały z naszych polskich patriotycznych pobudek. Tego bardzo trudnego zadania, wychowania na nowo żołnierza, mógł dokonać tylko oficer - Polak, dowódca o określonych kwalifikacjach.

Kwalifikacji tych nie posiadała nasza podstawowa kadra dowódcza, złożona z oficerów Armii Czerwonej, a zatem musiał je wykonać - na każdym szczeblu dowodzenia, od plutonu począwszy - zastępca dowódcy, oficer oświatowy wychowany w kraju nad Wisłą (Z. Berling, "Wspomnienia", t. II, "Przeciw 17 Republice", Warszawa 1991, s. 123).

Dalej dowódca 1. Dywizji przyznaje, że oficerów oświatowych dobierano z pominięciem kwalifikacji wojskowych kandydata. Znaleźli się tu więc stuprocentowi cywile i tylko niewielki procent z nich przechodził wyszkolenie wojskowe, a jeszcze mniejsza grupa posiadała stopnie podoficerskie (tamże, s. 124). Przeprowadzano więc przyspieszone trzymiesięczne kursy, po których cywilni politrucy stawali się oficerami. Za tę akcję odpowiedzialny był zastępca Berlinga ds. polityczno-wychowawczych Włodzimierz Sokorski, przedwojenny działacz komunistyczny, który jednak - w przeciwieństwie do większości towarzyszy - walczył w kampanii wrześniowej, a po 1941 r. był oficerem Armii Czerwonej, gdzie dosłużył się stopnia majora.

Komuniści jawni i tajni

Jeden z pierwszych dywizyjnych politruków, Marian Naszkowski, wiele lat później przyznawał, że szeregowi żołnierze początkowo nam nie ufali. W rozmowach często objawiali to spojrzeniem skierowanym na ziemię, byle nie patrzeć na oficera oświatowego (L. Kowalski, "Generałowie", Warszawa 1992, s. 213). Nie powinno to dziwić, zważywszy na propagandę, jaką faszerował ich aparat polityczno-wychowawczy. Drastycznym przykładem tej propagandy jest dokument z 1944 r., zatytułowany "Śladem zbrodni niemieckich (Katyń - Zamek - Majdanek)". Zawiera on wytyczne Zarządu Polityczno-Wychowawczego 1. Armii Polskiej, jak wyjaśniać żołnierzom m.in. zbrodnię katyńską: Niemcy wiedzieli, że na podstawie umowy gen. Sikorskiego z rządem radzieckim, w ZSRR ma powstać Armia Polska. W obozach jeńców Armia ta mogła znaleźć gotowe wyszkolone kadry oficerskie. Dlatego zaraz po opanowaniu obozów jeńców polskich w Ostaszkowie i Kozielsku, jesienią 1941 r., Niemcy rozpoczęli tępienie oficerów polskich. Wszystkich pogrzebano w olbrzymich wspólnych mogiłach w lesie katyńskim (cyt. za: I. Blum, "Z dziejów aparatu politycznego Wojska Polskiego. Szkice i dokumenty", Warszawa 1957, s. 162).

Nieufność szeregowych żołnierzy wobec politruków z pewnością wynikała także z odmiennych doświadczeń ostatnich lat: ci pierwsi przeżyli zsyłki i łagry tylko za to, że byli Polakami, drudzy zaś w dużej mierze czuli się bardziej komunistami i obywatelami sowieckimi niż ludźmi pochodzącymi z Polski. Jeden z takich politruków, Leszek Krzemień, w swoich wspomnieniach próbował minimalizować rolę przedwojennych komunistów: Oficerów oświatowych w I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki było stu sześćdziesięciu ośmiu, w tym byłych członków KPP i KZMP sześćdziesięciu ośmiu, czyli znikoma garstka wobec czternastotysięcznego stanu osobowego. Wśród podoficerów oświatowych procent komunistów był jeszcze mniejszy (L. Krzemień, "Czas wojny", Warszawa 1980, s. 153).

Co więcej, autor tej opinii podkreślał, że komuniści świadomie dążyli do wciągnięcia w pracę polityczną nie tylko najbliższych im ze względu na poglądy demokratyczne socjalistów i ludowców, ale nawet piłsudczyków, chadeków i narodowców, jeśli ich patriotyzm rokował nadzieję na ewolucję ich poglądów. Jak naprawdę wyglądał ów polityczny pluralizm wśród politruków, pokazuje - opisany przez komunistę Juliusza Hibnera - przykład kapitana Stanisława Wancerza: On był ludowcem, ale takim lipnym ludowcem, bo faktycznie należał do KZMP (B. Puchalska-Hibner, "Życie niepokorne", Warszawa 2000, s. 53). Tak więc rolę ludowca odgrywał działacz przedwojennej młodzieżówki komunistycznej, co do złudzenia przypominało sytuację w utworzonej przez PPR Krajowej Radzie Narodowej, a później w PKWN oraz kolejnych rządach i sejmach PRL.

Vademecum władzy w PRL

Jednak Krzemień ma rację, stwierdzając dalej, że przytłaczająca większość aparatu oświatowego stała się wierną, bojową kadrą obrońców i budowniczych Polski Ludowej. Aby się o tym przekonać, warto zapoznać się z Wykazem oficerów oświatowych 1. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych, opracowanym na podstawie rozkazu personalnego z 22 sierpnia 1943 r. Niestety, dokument ten opublikowano tylko raz, w cytowanej już książce I. Bluma z 1957 r., stanowiącej dziś bibliofilski rarytas. Tymczasem ten liczący prawie 200 nazwisk spis politruków powinno się przypominać, gdyż jest on - jak zauważa prof. Paweł Wieczorkiewicz - prawdziwym vademecum władzy w PRL, zwłaszcza do roku 1956, traktowani bowiem jako grupa najwyższego zaufania, zajmowali w strukturach władzy pozycję uprzywilejowaną, podobnie jak po zamachu majowym legioniści z I Brygady (P. Wieczorkiewicz, "Historia polityczna Polski 1935-1945", Warszawa 2005, s. 369).

Mamy na tej liście kilkunastu przyszłych generałów, choć ich doświadczenie wojskowe było najczęściej zerowe lub minimalne. Charakterystyczny przykład opisał Leszek Krzemień: Do obozu sieleckiego przybyłem w pierwszych dniach czerwca 1943 roku. Od razu natknąłem się na wielu znajomych. Ledwo wszedłem do personalnego, by zameldować swój przyjazd, spotkałem Stacha Zawadzkiego, warszawskiego tramwajarza, działacza KPP, organizatora wielu walk czołowego oddziału proletariatu stolicy. Robociarz ów, przywdziawszy mundur oficera, nie zmienił swego sposobu bycia, nie rozstał się też z charakterystyczną gwarą warszawską i był nadal bezpośredni w obejściu. Każdy żołnierz od razu wyczuwał w nim "swojego chłopa" (L. Krzemień, dz. cyt., s. 146). Dodajmy, że Stanisław Zawadzki już w grudniu 1945 r. otrzymał stopień generalski, po czym przez kilka lat kierował departamentem personalnym MON, następnie zaś był I sekretarzem Komitetu Warszawskiego PPR i PZPR oraz wiceministrem i ministrem pracy i opieki społecznej.

Poczet czerwonych generałów

Jeszcze bardziej błyskotliwa była kariera Aleksandra Zawadzkiego: gdy we wrześniu 1943 r. rozpoczął służbę w 1. Dywizji, otrzymał stopień porucznika, a już w maju 1944 r. był generałem brygady, zaś w lutym 1945 r. - generałem dywizji. Lista funkcji, jakie obejmował w swym wojennym i powojennym życiu, jest imponująca: od zastępcy dowódcy 1. Korpusu, przez kierownika Centralnego Biura Komunistów Polskich w ZSRR, zastępcę naczelnego dowódcy Wojska Polskiego, wojewodę śląsko-dąbrowskiego, wicepremiera i wreszcie - od 1952 r. aż do śmierci w 1964 r. - przewodniczącego Rady Państwa PRL. Tak zaskakujące awanse Zawadzkiego miały zapewne związek z faktem, iż przed wojną kierował przez pewien czas Centralnym Wydziałem Wojskowym KPP, który faktycznie stanowił ekspozyturę sowieckiego wywiadu. Był więc szczególnie zaufanym człowiekiem Moskwy, która zresztą widziała w nim personalną alternatywę dla Bieruta i jego potencjalnego następcę.

W marcu 1956 r. zmarłego Bieruta zastąpił jednak Edward Ochab, kolejny dawny KPP-owiec i politruk z Sielc, który trafił na szczyty władzy. Zaraz po wojnie zajmował raczej podrzędne stanowiska (m.in. wiceministra administracji publicznej), by dopiero w 1949 r. zostać wiceministrem obrony i szefem Głównego Zarządu Politycznego LWP u boku marszałka Rokossowskiego, a przy tym otrzymać stopień generalski. Później Ochab pełnił już funkcje wyłącznie cywilne, w tym sekretarza i (krótko) I sekretarza KC, ministra rolnictwa oraz przewodniczącego Rady Państwa (przez 4 lata po Zawadzkim).

Generałami zostali też cytowani wcześniej Leszek Krzemień, Marian Naszkowski i Juliusz Hibner. Najdłużej trwała kariera Naszkowskiego: w 1945 r. został szefem Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu, w 1947 r. ambasadorem w Moskwie, 3 lata później wiceministrem obrony i szefem GZP LWP, zaś 1952 r. wiceministrem spraw zagranicznych, którą to funkcję pełnił aż do 1968 r. Następnie przesunięto go na stanowisko redaktora naczelnego "Nowych Dróg", a w 1972 r. wysłano na ambasadora przy Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie.

Zaufani ludzie Moskwy

O ile Naszkowski był jednak człowiekiem na pewnym poziomie intelektualnym (przed wojną ukończył studia filozoficzne we Lwowie), to inny późniejszy generał, którego nazwisko znajdujemy w wykazie politruków - Kazimierz Witaszewski - stanowił jego przeciwieństwo: łódzki tkacz, bez żadnego wykształcenia, w Polsce Ludowej został pierwszym szefem związków zawodowych, następnie I sekretarzem KW we Wrocławiu, kierownikiem Wydziału Kadr KC, wreszcie w 1952 r. kolejnym wiceministrem obrony i szefem GZP LWP. Na tej funkcji utrzymał się przy Rokossowskim najdłużej, bo aż do października 1956 r. Na dymisję zapracował sobie sławetnym stwierdzeniem o konieczności potraktowania inteligentów rurkami od gazu, co przysporzyło mu powszechnie używany przydomek generał gazrurka. Mimo tak fatalnej opinii w 1960 r. Gomułka mianował Witaszewskiego kierownikiem Wydziału Administracyjnego KC, któremu podlegały m.in. MSW i MON. Zajmował to stanowisko aż do 1968 r., na co z pewnością miało wpływ zaufanie, jakim cieszył się w Moskwie.

Taka sama przyczyna musiała stać za niezwykłą karierą generała Piotra Jaroszewicza, który do obozu sieleckiego przybył jako szeregowy w sierpniu 1943 r., a w końcu wojny był już pułkownikiem, w dodatku zastępcą dowódcy 1. Armii. Co ciekawsze, Jaroszewicz przed wojną nie miał żadnych związków z komunizmem, zaś jako państwowy nauczyciel wręcz angażował się w organizacjach sanacyjnych. On sam pod koniec życia przyznawał: Szybkość moich awansów mnie samego dziwiła. Ale bez przesadnej skromności, wiedziałem, za co mnie cenią. Dla przykładu - wielką satysfakcję sprawiło mi to, że miałem powodzenie wśród żołnierzy jako wychowawca (B. Roliński, "Piotr Jaroszewicz: przerywam milczenie... 1939-1989", Warszawa 1991, s. 53). Chyba jednak sam nie wierzył w to, co mówił, bo trudno talentami pedagogicznymi wytłumaczyć późniejsze awanse na wicepremiera i premiera PRL.

W szeregach UB i GZI

Ale nie tylko wielkie kariery polityczne stały się udziałem politruków z armii Berlinga. Nie do przecenienia jest ich rola w tworzeniu stalinowskiego aparatu represji w Polsce Ludowej. Począwszy od wiceministrów bezpieczeństwa publicznego, generałów Mieczysława Mietkowskiego (który w Sielcach był głównym personalnikiem) i Konrada Świetlika, poprzez dyrektorów i wicedyrektorów departamentów MBP w stopniu pułkownika: Leona Andrzejewskiego, Anatola Fejgina, Józefa Jurkowskiego, Józefa Kratko, po funkcjonariuszy tylko z pozoru mało istotnych, jak dyrektor Centralnej Szkoły MBP płk Mieczysław Broniatowski czy szef Centralnego Archiwum resortu płk Zygmunt Okręt. W obozie sieleckim rozpoczęły się też kariery funkcjonariuszy partyjnych, którzy na fali odwilży przejęli kierownictwo nad bezpieką: Edmunda Pszczółkowskiego, w 1956 r. szefa Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego (już jako emeryt w 1980 r. otrzymał stopień generalski), i Antoniego Alstera, wiceszefa tego Komitetu, a potem wiceministra spraw wewnętrznych z lat 1954-1962.

Nie mniejszy wkład mieli niedawni politrucy w tworzenie drugiego pionu represji tamtych czasów - Głównego Zarządu Informacji LWP. Szefami tej służby byli bowiem płk Stefan Kuhl (1947-1950) i płk Karol Bąkowski (1953-1956), a wiceszefami - wspomniany już płk Fejgin (1945-1950) i płk Eugeniusz Zadrzyński (1945-1946). Warto też pamiętać nazwiska niektórych szefów wydziałów GZI, jak ppłk Wincenty Klupiński, płk Ignacy Krzemień czy płk Władysław Halbersztadt. Ten ostatni w latach 1954-1956 pełnił jeszcze funkcję komendanta Oficerskiej Szkoły Informacji, gdzie kształcono nowe kadry wojskowego kontrwywiadu.

Na froncie ideologicznym

Oficerowie z pionu polityczno-wychowawczego armii Berlinga robili w PRL kariery także w dziedzinach mało kojarzących się z wojskiem: w kulturze, nauce, dziennikarstwie, a nawet sporcie. Przecież sam Włodzimierz Sokorski, już na początku 1944 r. odsunięty na boczny tor, w PRL przez wiele lat był ministrem kultury i sztuki, a później przewodniczącym Komitetu ds. Radia i Telewizji. Jeden z pierwszych jego podwładnych, płk Leonard Borkowicz, zaraz po wojnie został pierwszym wojewodą szczecińskim, a w latach 1954-1958 kierował Centralnym Urzędem Kinematografii. Inny, płk Wilhelm Strasser, w początkach lat 50. stał na czele Polskiej Agencji Prasowej, a później był wieloletnim dyrektorem departamentu w cenzurze. Paweł Hoffman po 1945 r. zajmował fotel redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" i "Nowej Kultury", a w latach 1950-1954 stał na czele Wydziału Kultury KC, Wiktor Borowski był pierwszym naczelnym "Życia Warszawy", później zaś wieloletnim zastępcą naczelnego "Trybuny Ludu", Stanisław Nadzin kierował tygodnikiem "Żołnierz Polski", Artur Hajnicz - "Żołnierzem Wolności", natomiast Irena Grosz od 1949 do 1971 r. pełniła funkcję naczelnego pisma "Gromada - Rolnik Polski". To oczywiście tylko niektóre dziennikarskie talenty rozkwitłe w armii Berlinga.

Czołowymi piewcami nowego ustroju również byli pisarze noszący wcześniej mundury politruków, m.in. Adam Ważyk, Jerzy Putrament, Arnold Słucki. Jeden z pierwszych oficerów tego pionu, Władysław Krasnowiecki, w czasie wojny kierujący Teatrem 1. Armii, w Polsce Ludowej stał się znanym aktorem i reżyserem, a także rektorem warszawskiej szkoły teatralnej i prezesem SPATiF. Nie mniejszą karierę zrobiła gwiazda Teatru 1. Armii, Ryszarda Hanin, której mąż, kierownik artystyczny tej sceny Leon Pasternak, po wojnie był pisarzem i satyrykiem. Warto też zwrócić uwagę na Czołówkę Filmową LWP, której szefem był kpt. Aleksander Ford, po 1945 r. faktyczny dyktator polskiej kinematografii, a pracownikami m.in. Stanisław Wohl, Ludwik Perski, Władysław i Adolf Forbertowie - czołowi powojenni reżyserzy i operatorzy.

Niektórzy z wyszkolonych w Sielcach politruków zrobili później kariery naukowe. Wymieńmy choćby znanego historyka prawa prof. Juliusza Bardacha, marksistowskiego filozofa i etyka prof. Marka Fritzhanda, historyka prof. Leona Grosfelda, ekonomistę prof. Wiktora Herera (zanim został naukowcem, w latach 1945-1952 był jeszcze podpułkownikiem w MBP) czy dobrze zapowiadającego się socjologa Henryka Hollanda, który popełnił głośne samobójstwo w 1961 r. Ciekawą postacią był też płk Michał Jekiel, znany działacz sportowy, organizator pierwszych Wyścigów Pokoju, wieloletni wiceprezes Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki oraz sekretarz generalny Międzynarodowej Unii Kolarskiej.

Skład narodowościowy

Podobnych nazwisk można by wymienić jeszcze sporo, choć w sumie była to grupa dość niewielka: owa pierwsza kadrowa, czyli politrucy z 1. Dywizji, to niespełna 200 osób. Po utworzeniu korpusu liczba ta wzrosła kilkakrotnie, ale większość tych, którzy wstąpili do wojska już po jego wymarszu z Sielc, nigdy nie osiągnęła takiej pozycji, jak ci pierwsi. Trzeba też pamiętać, że końcem wpływów owej pierwszej kadrowej stał się rok 1968. Wiązało się to z faktem, iż duża część politruków z 1. Dywizji była pochodzenia żydowskiego.

Już w czasie wojny wywoływało to zresztą niezadowolenie innych oficerów, o czym świadczy donos majora Władysława Sokołowskiego do władz sowieckich z połowy 1944 r., w którym czytamy: Zgodnie z dyrektywą Mietkowskiego, wszyscy Żydzi, pracujący w aparacie politycznym (a Żydów w aparacie politycznym jest zdecydowana większość) podają w ankietach i wszędzie prezentują się jako Polacy. (...) W sprawozdaniach, które Mietkowski przesyła do organów kierowniczych, fakt przesycenia aparatu politycznego Żydami również jest starannie ukryty. W rzeczywistości skład narodowościowy aparatu Armii Polskiej na dzień 1 czerwca 1944 r. wygląda następująco: na 44 oficerów Zarządu Politycznego (łącznie z redakcją gazety wojskowej i kierownictwem Domu Armii Polskiej) - 34 Żydów, 5 Polaków z ZSRR oraz 5 Polaków z Polski, przy czym wszystkie stanowiska kierownicze (szef Zarządu Politycznego, jego zastępca, szefowie wydziałów, redaktor gazety) są obsadzone przez Żydów. Zastępcami dowódców dywizji i brygad są Żydzi, z wyjątkiem jednego Polaka, podpułkownika Gawrońskiego (2.DP). W wydziałach politycznych dywizji na 28 odpowiedzialnych pracowników politycznych - 17 Żydów, na 43 pracowników politycznych na szczeblu pułku - 31 Żydów. W pułkowym aparacie politycznym poszczególnych pułków (4. Pułk Artylerii Przeciwpancernej, 5. Pułku Piechoty) nie ma ani jednego Polaka. Na 86 zastępców dowódców batalionów - 57 Żydów (cyt. za: "Polska - ZSRR. Struktury podległości. Dokumenty WKP(b) 1944-1949", Warszawa 1995, s. 75-76).

Trudno dziś zweryfikować dokładność tych danych, choć z grubsza zapewne odpowiadają rzeczywistości. Taki bowiem był skład narodowościowy środowiska dawnych działaczy KPP, którzy w czasie wojny przebywali w ZSRR. Chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, że większym zaufaniem Moskwy - i znacznie dłużej - cieszyli się komuniści o czysto polskich rodowodach, jak generałowie Jaroszewicz, Witaszewski czy Zawadzki.

Drugie pokolenie

Spośród politruków z armii Berlinga żyją już tylko nieliczni. Za to niemałą rolę w życiu publicznym III RP odgrywają ich dzieci. Pełnego wykazu tych czerwonych dynastii zapewne nigdy nie uda się odtworzyć, gdyż bycie synem lub córką człowieka budującego niegdyś komunizm nie jest powodem do dumy. Tytułem przykładu wymieńmy tylko niektórych: poseł Marek Borowski (syn podporucznika Wiktora Borowskiego), reżyserki filmowe Agnieszka Holland i Magdalena Łazarkiewicz (córki kapitana Henryka Hollanda), dyrektor tworzonego właśnie Muzeum Historii Żydów Polskich Jerzy Halbersztadt (syn pułkownika Władysława Halbersztadta), profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego Jan Grosfeld (syn pułkownika Leona Grosfelda), były prezes spółki ITI Corporation, właściciela stacji TVN, Michał Broniatowski (syn pułkownika Mieczysława Broniatowskiego), dziennikarka "Gazety Wyborczej" Krystyna Naszkowska (córka generała Mariana Naszkowskiego)...

Paweł Siergiejczyk

28.07.2008r.
Nasza Polska

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS