Głowa generała Gordona
Henryk Sienkiewicz był wyznawcą wartości wiktoriańskich, wprowadzał niemodne dzisiaj rozróżnienie na cywilizację i barbarzyństwo
Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa generała Gordona. Mieliśmy nadzieję, że uratuje Stasia i Nel. Wieść o śmierci Gordona oznacza utratę nadziei na pomoc z zewnątrz. Stąd dramatyczna scena:
"Jeden z Beduinów - ten, którego towarzysz zwał Abu-Angą - przypadł do Idrysa skurczonego u nóg Stasia i począł wołać:- Chartum wzięte! Gordon zabity. Mahdi zwycięzca! Idrys wyprostował się, ale jeszcze uszom nie wierzył. A ci ludzie? - zapytał drżącymi wargami. - Ci ludzie mieli nas schwytać, a teraz idą wraz z nami do proroka!Stasiowi pociemniało w oczach... ".
Potem Staś miał jeszcze raz okazję zetknąć się z generałem, a raczej z tym, co z niego pozostało. Dostrzega w Omdurmanie zatkniętą na pal bambusowy głowę:
"Twarz tej głowy była wyschnięta i prawie czarna, natomiast włosy na czaszce i brodzie białe jak mleko. Jeden z żołnierzy objaśnił Idrysa, że to jest głowa Gordona. Stasia, gdy to usłyszał, ogarnął niezgłębiony żal, oburzenie i paląca chęć zemsty, a zarazem przestrach mroził mu krew w żyłach. Tak więc skończył ów bohater, ów rycerz bez skazy i bojaźni, człowiek przy tym sprawiedliwy i dobry, kochany nawet w Sudanie. I Anglicy nie przyszli mu na czas z pomocą, a potem cofnęli się, pozostawiając jego zwłoki bez chrześcijańskiego pogrzebu, na pohańbienie! ".
To wtedy Staś zaczyna wątpić w Brytyjczyków, w ich misję cywilizacyjną, w ich bezinteresowność. Dotąd byli oni dla niego mniej więcej tym, czym dla wielu Polaków były do niedawna Stany Zjednoczone: "Staś stracił w tej chwili wiarę w Anglików. Dotychczas mniemał naiwnie, że Anglia za najmniejszą krzywdę wyrządzoną jednemu z jej obywateli gotowa jest zawsze do wojny z całym światem. Na dnie duszy taiła mu się nadzieja, że i w obronie córki Rawlisona ruszą, po nieudanej pogoni, groźne zastępy angielskie, choćby do Chartumu i dalej. Teraz przekonał się, że Chartum i cały kraj jest w ręku Mahdiego i że rząd egipski również jak Anglia myśli raczej o tym, jakby bronić Egipt przed dalszymi zaborami, nie zaś o wydobyciu z niewoli jeńców europejskich".
Mimo utraty wiary w Anglików na widok zasadzonej na pal głowy Gordona Staś Tarkowski, "nieodrodny potomek obrońców chrześcijaństwa, prawa krew zwycięzców spod Chocimia i Wiednia", odmawia podpisania ówczesnej lojalki, czyli przejścia na islam, choć jest to gest zupełnie, zdawałoby się, irracjonalny, narażający nie tylko jego, ale i Nel. Argumenty usiłującego mu pomóc kolaborującego z Mahdim Greka brzmią przecież rozsądnie: "Przed przemocą trzeba się ugiąć, choćby pozornie... Obowiązkiem człowieka jest bronić życia, i byłoby szaleństwem, a nawet grzechem narażać je - dla czego? Dla pozorów, dla kilku słów, których jednocześnie możesz się w duszy zaprzeć? A ty pamiętaj, że masz w ręku życie nie tylko swoje, ale i życie swojej małej towarzyszki, którym nie wolno ci rozporządzać".
Jak wiadomo, zupełnie inaczej niż Staś postąpił gubernator zarządzający Darfurem Slatin Pasza, czyli Rudolf Carl Slatin, Austriak, który przeszedł na islam, żeby zyskać poparcie swych muzułmańskich oddziałów. Nie uchroniło go to przed niewolą u Mahdiego. Slatin dostał potem absolucję od papieża i zrobił karierę w służbie austriackiej. Gordon nie mógł mu jednak wybaczyć zaprzaństwa.
Ale Gordon był - jak twierdzą niektórzy - równie fanatyczny jak Mahdi. Jak pisze Niall Ferguson w swojej książce o brytyjskim imperium: "Chociaż Gordon był udekorowanym orderami weteranem wojny krymskiej i dowódcą armii chińskiej, która zmiażdżyła bunt Tajping w latach 1863 - 1864, był zawsze traktowany przez brytyjski establishment polityczny jako półwariat - i nie bez powodu. Ascetyczny do granic masochizmu, pobożny do granic fanatyzmu, Gordon uważał się za narzędzie Boga".
Męczennik narodowy
Także Slatin Pasza widział głowę generała Gordona. Jak pisze Lytton Strachey, autor słynnej książki "Eminent Victorians": "Tego poranka siedzący w kajdanach w obozie w Omdurmanie Slatin Pasza zobaczył zbliżającą się grupę Arabów. Jeden z nich niósł coś w zawiniątku. Gdy go mijali, zatrzymali się na moment, by z niego zadrwić. Rozwinęli szmatę i zobaczył przed sobą głowę Gordona. Zaniesiono trofeum do Mahdiego: w końcu obaj fanatycy rzeczywiście spotkali się twarzą w twarz. Mahdi nakazał umieścić głowę między gałęziami drzewa przy głównej drodze, a wszyscy przechodnie rzucali w nią kamieniami. Nadciągnęły jastrzębie z pustyni. Krążyły wokół niej - te same jastrzębie, na które tak często patrzyły niebieskie oczy".
Śmierć Gordona wywołała ogromne oburzenie w Anglii, w całym cywilizowanym świecie, niemal takie jak w naszych czasach masakra Srebrenicy, w przeciwieństwie do masakry w Czeczenii. Gordon stał się bohaterem - męczennikiem narodowym, a premier Gladstone - znienawidzonym oprawcą. Już nie nazywano go Grand Old Man, lecz Gordon's Only Murderer (Jedyny Morderca Gordona). Królowa Wiktoria wystosowała list do siostry - i powiernicy - generała. Pisała w nim o jego bohaterstwie i poświęceniu oraz o plamie na honorze Anglii.
Należąca do Gordona Biblia została jako relikwia wystawiona na białej satynowej poduszce w kryształowej gablocie w pałacu Windsor. W rzeczywistości - tak twierdzi nie tylko Strachey - to Gordon sam był winny swej śmierci, próbując wymusić wysłanie brytyjskiej ekspedycji interwencyjnej, zamiast ewakuować się na czas z Chartumu. Gladstone był zdecydowanie przeciwny inwazji na Sudan. Jednak Gordon odpowiedzialnością za swe krytyczne położenie obarczał ówczesnego ministra spraw zagranicznych lorda Granville'a i - przede wszystkim - brytyjskiego konsula w Egipcie sir Evelyna Baringa.
Sienkiewiczowi zarzucano, że gloryfikował brytyjski kolonializm. Dzisiaj, gdy patrzymy na Darfur, do którego wysyłani są polscy żołnierze, nieco inaczej oceniamy kolonialne rządy. W dawnych koloniach francuskich rośnie tęsknota za Francją, a w szkołach francuskich zaczęto ponownie uczyć o pozytywnych stronach francuskiej obecności w koloniach, szczególnie w Afryce Północnej. Kto może, ucieka z Afryki do dawnych metropolii. Sienkiewicz był wyznawcą wartości, które wykpiwał Lytton Strachey - dzielności, patriotyzmu, odwagi, pobożności, humanitaryzmu, czystości obyczajowej, wprowadzał też jakże niemodne dzisiaj rozróżnienie na cywilizację i barbarzyństwo, i nie przyszło mu do głowy stawiać chrześcijaństwa na jednej płaszczyźnie z innymi religiami. Jego Podbipięta i Skrzetuski są takimi samymi wiktorianami jak Gordon, choć z innej epoki.
Krew za krew
Sienkiewicz wiedział także, jak krucha jest cywilizacja. O czym bowiem traktuje "Ogniem i mieczem", jak nie o rozpadzie porządku politycznego, o upadku cywilizacji?
Sienkiewicz był świadomy tego, że budowanie cywilizacji, utrzymywanie jej przy życiu, ustanowienie i utrzymywanie ładu politycznego nie jest bezkrwawym, bezbolesnym procesem. Ciekawe, że to jemu zarzucono bezmyślny optymizm - pisarzowi, który bez osłonek, a nawet z nadmierną skrupulatnością, opisywał okrucieństwa wojny domowej. Sienkiewicz nie szczędzi nam przecież szokujących, odrażających szczegółów, zwykle umykających uwadze czytelników zajętych wątkiem przygodowym i romansowym. Opis zdobytego Czehryna przynosi sceny apokaliptyczne: "Między ogniami obejmującymi kotły z kaszą leżały tu i ówdzie ciała pomordowanych kobiet, nad którymi odbywała się w nocy orgia, lub sterczały piramidki z głów uciętych po bitwie zabitym i rannym żołnierzom. Ciała owe i głowy poczynały się już psuć i wydawać zapach zgniły, który jednakże nie zdawał się wcale przykrym dla zgromadzonych tłumów. Miasto nosiło na sobie ślady spustoszeń i dzikiej swawoli Zaporożców; okna i drzwi były powyrywane; zdruzgotane szczątki tysiącznych przedmiotów pomieszane z kwapiem i słomą zawalały rynek. Okapy domów przybrane były wisielcami, po większej części żydostwa, a tłuszcza bawiła się tu i ówdzie, czepiając się nóg wisielców i huśtając się na nich". Helena przypomina sobie sceny z Baru: "rzeź tysięcy narodu, szlachty, mieszczan, księży, zakonnic i dzieci - pomazane krwią twarze czerni, szyje i głowy poobwijane w dymiące jeszcze trzewia, ów sądny dzień wycinanego w pień miasta".
Jeśli wierzyć Sienkiewiczowi, obwijanie się wnętrznościami zamordowanych należało obok rozdzierania "Żydziątek" i obdzierania ze skóry szlachty do ulubionych rozrywek owej czerni. Tak było w Korsuniu: "gromady pijanych chłopów, krwawych, z pozawijanymi rękawami u koszul, włóczących się od domu do domu, od sklepu do sklepu i przeszukujących wszystkie kąty, strychy, poddasza, od czasu do czasu wrzask straszliwy oznajmiał, że znaleziono szlachcica, Żyda, mężczyznę, kobietę lub dziecię. Wyciągano ofiarę na rynek i pastwiono się nad nią w sposób najstraszliwszy. Tłuszcza biła się ze sobą o resztki ciał, obmazywała sobie z rozkoszą krwią twarze i piersi, okręcała szyje dymiącymi jeszcze trzewiami. Chłopi chwytali małe Żydziątka za nogi i rozdzierali wśród szalonego śmiechu tłumu". Tak jak Arabowie Kozacy hańbili pokonanych przeciwników, ucinając im głowy. To spotkało dzielnego starego Barabasza, który nie chciał przystać na zdradę: "Uciętą głowę przerzucano z bajdaku na bajdak, bawiac się nią jak piłką dopóty, dopóki po niezręcznym rzuceniu nie wpadła do wody".
Opisując ludzkie zdziczenie Sienkiewicz nie ukrywa, że bunt Kozaków wynikał z popełnianych niesprawiedliwości. W rozmowie z Chmielnickim Skrzetuski z trudem znajduje kontrargumenty. Źródła rozpadu, upadek Rzeczypospolitej są przecież, ostatecznie rzecz biorąc, wewnętrzne - nieład, samowola szlachty, szczupłość i niekarność wojska, burzliwość sejmów, niesnaski, rozterki, zamęt, niedołęstwo, prywata i niekarność, urażona duma, brak obywatelskich cnót.
Pokrzepienie serc polega na tym, że dzięki prawdziwym cnotom żołnierskim i obywatelskim można podnieść się z ostatecznego, wydawałoby się, upadku.Sienkiewicz nie potępia jednak tych, którzy sądzili, że bunty trzeba było "topić we krwi". Wspomina rozkaz Wiśniowieckiego: "mordujcie ich tak, by czuli, że umierają". W pacyfikowanych przez jego wojska Pohrebyszczach "żołnierstwo najdzikszych dopuszczało się okrucieństw. Z całego miasta nie ocalała ani jedna żywa dusza. Siedmiuset jeńców powieszono, dwustu wbito na pal. Mówiono również o wierceniu oczu świdrami, o paleniu na wolnym ogniu. Bunt zgasł od razu w całej okolicy".
Przejmująca jest scena, w której opisana jest agonia wysłańca Chmielnickiego wbitego na pal na rozkaz księcia Jeremiego: "Koło kołowrotu krwawy widok uderzył żołnierskie oczy. Na płocie w chrustach widać było pięć odciętych głów kozaczych, które patrzyły na przechodzące wojska martwymi białkami otwartych oczu, a opodal, już za kołowrotem, na zielonym pagórku rzucał się jeszcze i drgał, zasadzony na pal, ataman Sucharuka. Ostrze przeszło już pół ciała, ale długie godziny konania znaczyły się jeszcze nieszczęsnemu atamanowi, bo i do wieczora mógłby tak drgać, zanim by śmierć go nie uspokoiła. Teraz zaś nie tylko żyw był, ale oczy straszne zawracał za chorągwiami, w miarę jak która przechodziła; oczy, które mówiły: >Bogdaj was Bóg pokarał, was i dzieci, i wnuki wasze do dziesiątego pokolenia, za krew, za rany, za męki! Bogdajście sczeźli, wy i wasze plemię! Bogdaj wszystkie nieszczęścia w was biły! Bogdajeście konali ciągle i ni umrzeć, ni żyć nie mogli<. A choć to prosty był Kozak, choć konał nie w purpurze ani w złotogowiu, ale w sinym żupaniku, i nie w komnacie zamkowej, ale pod gołym niebem, na palu, przecie owa męka jego, owa śmierć krążąca mu nad głową taką okryły go powagą, taką siłę włożyły w jego spojrzenie, takie morze nienawiści w jego oczy, iż wszyscy dobrze zrozumieli, co chciał mówić".
Prawo przeciw bezprawiu
Okrucieństwo i mord na posłach zostaje uzasadnione racją stanu, racją cywilizacji. Jak wyjaśnia książę Wiśniowiecki księdzu Muchowieckiemu: "Trzeba tego i dla okrucieństw, które oni tam za Dnieprem spełniają, i dla godności naszej, i dla dobra Rzeczypospolitej. Trzeba, aby się dowodnie okazało, iż jest ktoś, co się jeszcze tego watażki nie lęka i jak zbója go traktuje, któren choć pokornie pisze, przecie zuchwale postępuje i na Ukrainie jakby udzielnie książę sobie poczyna, i taki paroksyzm na Rzeczpospolitą sprowadza, jakiego z dawna nie doznała". Sienkiewicz podkreśla różnicę między, prawem a bezprawiem, bo to ostatecznie to odróżnia obu protagonistów. W "Ogniem i mieczem" racja jest po stronie Wiśniowieckiego. Wiśniowiecki mimo wszystko reprezentuje cywilizację i prawo - jak Gordon, a Chmielnicki rebelię i bezprawie - jak Mahdi. Dlatego tak ważna jest scena, w której Wiśniowiecki podejmuje decyzję podporządkowania się regimentarzom: "I on, obywatel, on, żołnierz, ma stać na czele bezprawia? Ma je swoją powagą okrywać? Ma pierwszy dawać przykład niekarności, samowoli, nieposzanowanie prawa, i to wszystko tylko dlatego, by władzę o dwa miesiące wcześniej zagarnąć... A gdy każdy bez uwagi na prawo i karność, gwoli własnej ambicji działać rozpocznie, gdy dzieci pójdą wzorem ojców i dziadów, jakaż to przyszłość czeka ów kraj nieszczęsny?".
Kraj, którego broni książę Jeremi, jest - inaczej niż Sudan dla Gordona - dziełem jego przodków i jego samego: "Wiśniowieccy bowiem zmienili te głuche dawniej pustynie na kraj osiadły, otworzyli je ludzkiemu życiu i rzec można: stworzyli Zadnieprze. A największą część tego dzieła spełnił sam książę. On budował te kościoły, których wieże, ot, błękitnieją tam, nad miastem, on wzmógł miasto, on połączył je traktami z Ukrainą, on trzebił lasy, osuszał bagna, wznosił zamki, zakładał wsie i osady, sprowadzał mieszkańców, tępił łupieżców, bronił inkursji tatarskich, utrzymywał spokój dla rolnika i kupca pożądany, wprowadzał panowanie prawa i sprawiedliwości".
Po zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem nie ma triumfu: "gdy wreszcie ciemności okryły ziemię, sami zwycięzcy byli przerażeni swym dziełem. Nie śpiewano Te Deum i nie łzy radości, lecz łzy żalu i smutku płynęły z dostojnych królewskich oczu". Nikt też, przypominając sobie ostatnie słowa "Ogniem i mieczem", nie powie, że tchną one naiwnym optymizmem. "Opustoszała Rzeczpospolita, opustoszała Ukraina. Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą". Konieczność uciekania się do przemocy nie oznacza braku współczucia dla ofiar. To raczej największy antagonista Sienkiewicza, Brzozowski, naczytawszy się Mereditha, Nietzschego, Sorela, Barresa odrzucał sentymentalną litość: "Pora już zlikwidować, wypalić wszystkie szczątki psychiki, co myśl podaje interesom, dla których ziszczenia nie da się uczynić. Platoniczne współczucie >mękom<, >udręczeniom< innych narodów jest ohydą, płaczliwą formą jezuityzmu".
Pomszczony generał
Zemsta za Gordona również była okrutna - nie mniej niż Beresteczko. Lytton Strachey, który był synem brytyjskiego generała odbywającego służbę głównie w Indiach, pisał z sarkazmem: "Trzynaście lat później imperium Mahdiego zostało obalone na zawsze w gigantycznej hekatombie w Omdurmanie; po której uznano za stosowne zorganizowanie na cześć generała Gordona religijnej ceremonii w pałacu w Chartumie. Nabożeństwo zostało odprawione przez czterech kapelanów - katolickiego, anglikańskiego, prezbiteriańskiego i metodystę - a zakończone wykonaniem ulubionego hymnu Gordona "Abide with me" przez wybraną grupę sudańskich trębaczy. Wszyscy byli przekonani, że generał Gordon został ostatecznie pomszczony. Któż mógłby w to wątpić? Może sam generał Gordon przewracający w jakiejś odległej nirwanie stronice fantazmowej Biblii mógłby rzucić jakąś satyryczną uwagę. Ale generał był zawsze krnąbrną osobą a poza tym już go nie było, nie mógł więc się sprzeciwić.... W każdym razie wszystko skończyło się bardzo szczęśliwie - chwalebną masakrą dwudziestu tysięcy Arabów, przyłączeniem do brytyjskiego imperium rozległych obszarów i tytułem para Anglii dla sir Evelyna Baringa".
Jak twierdzi autor wstępu do "Eminent Victorians" i biograf Stracheya Michael Holroyd: "Mesjanistyczna religijność motywująca Gordona była aż za dobrze znana znużonemu pokoleniu, prosto z okopów, zbrzydzonemu szowinizmem biskupów i dziennikarzy deklarujących, że Bóg (choć nie oni sami) był w okopach po ich stronie".
Tyle że Lytton Strachey i inni "Apostołowie" z Cambridge nigdy nie byli w żadnych okopach. Zajmowali się czymś ważniejszym - rewolucją kulturalną. Zmienili "estetyczny kult homoseksualności lat dziewięćdziesiątych XIX wieku w dwudziestowieczną broń rewolty społecznej", występując przeciw idolom wieku - owej mieszance liberalizmu, humanitaryzmu, klasycznej edukacji, imperializmu, który uznany zostaje za obłudę. Wiktoriańskie wartości zostały zastąpione - pisze dalej Holroyd - albo wartościami "Apostołów komunizmu" (fabianie z Bernardem Shaw i małżeństwem Webbów), albo wartościami "Apostołów z Cambridge" (pod przewodem Wirginii Woolf i Stracheya). W pierwszej połowie XX wieku pierwsza oferta wydawała się dużo atrakcyjniejsza, jednak od połowy lat sześćdziesiątych, a tym bardziej po upadku komunizmu, w Europie zatriumfowały wartości Bloomsbury, ale z nieestetycznymi kultami.
Sienkiewicz był polskim wiktorianem, co przyniosło mu wiele ideowych razów ze strony postępowych inteligentów. Nazwano go pisarzem Polski zdziecinniałej. Ale to raczej zachwyt nad rosyjskimi terrorystami i mesjanistyczne oczekiwania związane z proletariatem były objawem zdziecinienia. To raczej napychanie się lekturami zachodnich autorów, bez ładu i składu, eklektyzm, który tylko w Polsce może uchodzić za głębię, było wyrazem prowincjonalnych kompleksów niż aintelektualizm Sienkiewicza, który wolał polowania i podróże po świecie od studiowania modnych dzieł.
Wiktorianie zbudowali i utrzymywali przy życiu brytyjskie imperium. Nie tylko marzyli o czynie, lecz skutecznie zarządzali potężnym państwem. To jednak rozsądny Gladstone, a nie zapalczywy i rozchwiany emocjonalnie general Gordon, był typową osobowością tej epoki. Wartości pokolenia Stracheya pojawiły się w czasach schyłku i dekadencji - każdy kraj ma swoich Buddenbroków.
To pogrobowiec imperium, Winston Churchill, jeszcze raz poderwał Wielką Brytanię do walki. I zapewne tylko jacyś nowocześni polscy wiktorianie - trochę nudni i monotonni w swojej cnocie, w każdym razie w czasach pokojowych - mogliby odbudować powagę Rzeczypospolitej.
Zdzisław Krasnodębski
Autor jest socjologiem i filozofem społecznym, profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
31.08.2008r.
Rzeczpospolita