O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTAP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button

"Lange" - Maciej Marosz

 

 

 

 

 

 


"Lange"

Jeden z najwybitniejszych żyjących polskich astronomów, prof. Aleksander Wolszczan, był przez wiele lat zarejestrowany jako tajny współpracownik kontrwywiadu PRL o pseudonimie "Lange"
Za cenne informacje otrzymywał od SB pieniądze i prezenty.

Z dokumentów, jakie zachowały się w jego teczce pracy, wynika, że informował SB o własnym bracie, który wyjechał do Szwecji, osobach wwożących do Polski dolary oraz koledze krytykującym "Dziennik Telewizyjny". Większość przekazywanych informacji dotyczyła pracowników Instytutu Radioastronomii UMK w Toruniu, w którym Wolszczan wówczas pracował.

TW "Lange" - wówczas asystenta w Zakładzie Radioastronomii Instytutu Astronomii UMK w Toruniu, pozyskano na początku 1973 r., przed jego wyjazdem na roczne stypendium w Bonn, do sprawy obiektowej krypt. "Baza". Współpraca nigdy nie została rozwiązana, lecz jedynie zawieszona w roku 1988.

"W czasie osobistego zetknięcia się z kandydatem stwierdziłem, że jest on pozytywnie ustosunkowany do organów SB. Sam deklarował zachowanie w konspiracji rozmów - spotkań. Mimo młodego wieku jest poważny, zrównoważony, taktowny" - ocenił funkcjonariusz SB kpt. Dudziński, który dokonał werbunku i był później oficerem prowadzącym Wolszczana. Dudziński pisał, że jest jego prywatnym znajomym.

Wolszczan podpisał, że zobowiązuje się "zachować w ścisłej tajemnicy wojskowej i państwowej przebieg prowadzonych rozmów i udzielonych informacji oficerowi Kontrwywiadu Polski Ludowej o osobach, faktach interesujących tę służbę". Określił, że swoje informacje i uwagi będzie podpisywał pseudonimem "Lange". Jego pierwsza pisemna informacja, jaką przekazał, dotyczyła pobytu służbowego we Włoszech i charakterystyki znanych mu naukowców.

Przed wyjazdem TW do instytutu naukowego w Niemczech Zachodnich do komórki SB w Komendzie Powiatowej MO w Toruniu dociera szyfrogram od zastępcy naczelnika Wydziału II KWMO w Bydgoszczy mjr. Stefanowskiego z zadaniami, jakie należy przedstawić TW "Lange". Powinien on przejrzeć zawartość archiwów i uczelnianych bibliotek, w kontaktach towarzyskich dążyć do nawiązywania znajomości z pracownikami wiodących ośrodków naukowych i kontrolować innych naukowców polskich, z którymi się zetknie w czasie rocznego pobytu w RFN. Po przyjęciu zadań TW został uprzedzony, że nie wolno mu udzielać za granicą żadnych wywiadów dla mediów.

Po ponadrocznym pobycie w instytucie radioastronomicznym Maksa Plancka w Bonn, w czerwcu 1974 r. TW "Lange" przekazuje SB pisemną relację, w której opisuje osoby, z którymi współpracował, m.in. prof. Ryszarda Wielebińskiego, określonego jako "naukowiec narodowości polskiej", który co jakiś czas bywał w kraju. TW niejednokrotnie przekazywał SB informacje o Wielebińskim, na którego zaproszenie wyjeżdżał później do instytutu w Bonn. Profesorem interesował się Wydział III Dep. II MSW.

O elektrykach, co przemycali dolary

TW zrelacjonował SB, że w drodze powrotnej z RFN do kraju napotkał Polaków, którzy wracali po przepracowaniu czterech miesięcy w Belgii jako elektrycy i wieźli z sobą dużo rzeczy i dewiz. Przekazał, że ukryli oni przed celnikami dolary i złoto pod siedzeniem w przedziale, a na korytarzu w paczkach, których nie sprawdzili celnicy, znajdowało się wiele części samochodowych. Po tym doniesieniu zastępca naczelnika Wydziału SB KWMO w Toruniu kpt. Synogradzki nakazał zebrać dane personalne Polaków wracających z Belgii w celu poprowadzenia przeciwko nim dalszych działań.

W roku 1976 w SB opracowano charakterystykę TW "Lange". "Przez okres trzyletniej współpracy z roczną przerwą dał się poznać jako człowiek inteligentny z dużym wyrobieniem życiowym, o swobodnym stylu życia mogącym łatwo zyskiwać sobie sympatię otoczenia. Jako młody naukowiec na uczelni posiada bardzo dobrą opinię" - zapisano. Pada też stwierdzenie, że TW dostarczył dotąd informacji m.in. o pracownikach Instytutu Radioastronomii w Bonn.

O rodzinie

W czerwcu 1976 r. TW "Lange" sporządza dla SB notatkę, w której stwierdza, że w Szwecji przebywa jego brat, który w grudniu poprzedniego roku wyjechał do swojej narzeczonej i do tej pory nie powrócił. TW zapowiedział oficerowi kontrwywiadu, że niebawem dostarczy szczegółów. "Jak będzie na konferencji w Szwecji, to brata odwiedzi, o wszystkich detalach się dowie" - zapisał po spotkaniu z TW oficer SB.

TW poinformował SB, że podczas pobytu w Szwecji był u brata, który czyni starania o uzyskanie pracy w szwedzkich liniach oceanicznych, musi jednak w pierwszej kolejności uzyskać paszport konsularny. W grudniu 1976 r. TW przekazał informację, że trudno było mu się zorientować, czy jego brat wróci do Polski, czy zostanie w Szwecji. "Z uwagi na pozycję ojca i innych członków rodziny zamieszkałej w kraju będzie prawdopodobnie zajmował właściwą postawę" - pisał "Lange". W marcu 1977 r. TW "Lange" przekazuje, że "ojciec poinformował go telefonicznie o pobycie brata w Szczecinie w połowie lutego. Jak będzie u rodziców, postara się wszystko o nim ustalić i przekazać" - zapisał po spotkaniu oficer SB.

W lutym 1976 r. TW "Lange" poinformował SB, że mieszkający we Francji mąż jego kuzynki, Dariusz Komorowski, zajmuje się importem sprzętu elektrotechnicznego i często przyjeżdża do Warszawy. Wskazał też miejsce, w którym Komorowski zatrzymuje się w Polsce.

Przy innej okazji TW przekazał oficerowi prowadzącemu, że w rozmowie z teściem dowiedział się o powstaniu Komitetu Obrony Robotników, lecz nie podjął z nim rozmowy, nie spodziewając się, że to zainteresuje SB. Obiecał jednak, że przy następnym kontakcie z teściem poruszy ten temat i dowie się wszystkiego, co będzie możliwe. Wie tylko, że prawdopodobnie wydelegowano kogoś do USA, kto ma tam założyć komórkę tej organizacji.

Ojciec astronoma, prof. Jerzy Wolszczan, należał do PZPR od momentu jej powstania. Był kierownikiem sekcji Komisji Planowania Gospodarczego przy Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Szczecinie, później dziekanem wydziału Politechniki Szczecińskiej.

Do toruńskiej komórki SB dotarła informacja z Wydz. II KWMO w Szczecinie, że Jerzy Wolszczan figuruje w wydziale "C" tutejszej KWMO jako były TW ps. "Oliwa", pozyskany do współpracy w 1945 r. przez UBP w Szczecinku. Zadaniem agenta "Oliwy" - dawnego członka Kedywu AK - było "rozpracowanie środowiska poakowskiego". Po trzech latach WUBP w Szczecinie wyłączył go z siatki agentów, gdyż "nie tkwił we wrogim środowisku oraz wstąpił do PZPR".

Toruńskie pierniki w polewie czekoladowej

W 1975 r. TW "Lange" kwituje swoim podpisem odbiór 1000 złotych, przekazanych mu przez oficera toruńskiej SB, kpt. Dudzińskiego. Podobną kwotę współpracownik kontrwywiadu przyjmuje w grudniu 1976 r. Rok później otrzymuje od kapitana SB prezent, na który składają się szynka eksportowa marki "Krakus", koniak, kawa, toruńskie pierniki w polewie czekoladowej, papierosy "Carmen". W roku 1978 TW zostaje obdarowany kamionkowym wazonem do kwiatów. Trzy miesiące później nowy oficer prowadzący,
mjr Zenon Linka, który zastąpił odchodzącego na emeryturę Dudzińskiego, bez problemu zdobywa zgodę u swojego przełożonego, płk. Zygmunta Grochowskiego, na wynagrodzenie TW "Lange" sumą 3000 zł. W ocenie mjr. Linki TW "Lange" jest "sprawdzoną, wartościową jednostką agenturalną, gwarantującą konspirację miejsca spotkań", a "Wnioskowana kwota jest w pełni ekwiwalentna wobec dotychczasowej efektywności współpracy z TW oraz koresponduje z jego pozycją społeczną - samodzielny pracownik naukowy UMK". Major Linka dodał, że żona TW ma właśnie urodzić dziecko.

Za każdym razem TW "Lange" kwituje odbiór nagrody.

Po jednym ze spotkań z TW oficer prowadzący opisuje jego reakcję: "W czasie spotkania w związku ze zbliżającym się końcem roku wynagrodziłem tw kwotą 1000 złotych, co przyjął z wyraźnym zadowoleniem".

- Parę razy wręczono mi czy to alkohol, czy też pieniądze - mówi "GP" prof. Wolszczan. - Traktowałem te sytuacje według mojej konsekwentnie niekonfrontacyjnej filozofii. Prezenty brałem, po czym, dla patosu, nie zostawiałem ich w śmieciach, a wrzucałem z mostu do Wisły. To był mój naładowany symboliką sposób pozbywania się niewygodnych przedmiotów, wykształcony jeszcze w czasach studenckich - wyjaśnia profesor.

Koledzy naukowcy

W lutym 1976 r. TW "Lange" relacjonował oficerowi SB nastroje panujące w placówce naukowej, w której pracował: "Odnośnie reakcji na propozycje zmian w Konstytucji PRL w Instytucie przeważają opinie negatywne, przede wszystkim odnośnie wyeliminowania sformułowania, że >Polska jest krajem demokracji ludowej< na rzecz sformułowania >Polska jest państwem socjalistycznym< oraz odnośnie pojawienia się w Konstytucji punktu o Związku Radzieckim. Podobnie opiniowane jest sformułowanie na temat roli Partii w państwie". TW poinformował, że treścią rozmów w instytucie były też protesty, do jakich doszło w Warszawie, oraz że jeden z pracowników Instytutu, odnosząc się do tematu zmian konstytucyjnych, skrytykował "Dziennik Telewizyjny" za dobór wypowiadających się w nim osób, które nie są do tego przygotowane.

TW "Lange" przekazywał również informacje dotyczące pracowników toruńskiego Instytutu, w tym charakterystyki prof. Gorgolewskiego, dr. Stawikowskiego, doc. Woszczyka, dr. Hanasza, dr. Kusa i wielu innych.

W lutym 1978 r. kpt. Dudziński zapisał słowa TW "Lange", że warto, by służby zainteresowały się osobą szefa Zakładu Radioastronomii, prof. Gorgolewskiego, który bierze duże wynagrodzenie, a nie przekłada się to na efekty. TW zasugerował, że należy usunąć go z zajmowanego stanowiska.

Pod notatkami dotyczącymi pracowników naukowych Instytutu Astronomii UMK w Toruniu, jakie powstawały po spotkaniach z TW, widnieją dopiski oficerów kontrwywiadu, dotyczące sposobu wykorzystania zdobytej wiedzy. I tak np. informacje o dwojgu pracownikach naukowych, dr. Krygierze i dr Krempeć, postanowiono przekazać kierownictwu Sekcji II SB. W wyniku informacji TW o dr. Karmińskim, byłym pracowniku Zakładu Mechaniki Nieba, który odmówił powrotu do kraju z RFN, Sekcja VII SB zajęła się nim w ramach sprawy obiektowej krypt. "Zdrajcy". Zastanawiano się też, czy nie wszcząć postępowania przeciwko "uciekinierowi Karmińskiemu".

W 1982 r. TW "Lange" wyjechał ponownie na stypendium do Instytutu Radioastronomii Maksa Plancka w Bonn na zaproszenie prof. Wielebińskiego. Zlecono mu wówczas szczegółowe zadania, związane przede wszystkim z sytuacją polityczno-społeczną. TW nie wyraził przy tym zgody na odbywanie spotkań z rezydentami kontrwywiadu za granicą.

Dziś prof. Aleksander Wolszczan potwierdza, że godził się na rozmowy z przedstawicielami kontrwywiadu w kraju. - Właśnie dlatego, że SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu. Podobnie rozmawiamy teraz, bo teczki stały się elementem krajobrazu III RP - wyjaśnia "GP" profesor. W maju 1986 r. SB ustaliła, że TW "Lange", przebywający od dwóch lat w Obserwatorium Arecibo w Portoryko (USA), bez problemu otrzymał przedłużenie kontraktu na następne trzy lata. Ze względu na dużą przydatność TW "Lange", w 1988 r. podjęto decyzję o nierozwiązywaniu, lecz jedynie zawieszeniu współpracy do czasu jego powrotu z USA.

Maciej Marosz

19.09.2008r.
Gazeta Polska

***

ROZMOWA Z PROF. ALEKSANDREM WOLSZCZANEM

Prof. Aleksander Wolszczan odpowiada na pytania dziennikarza "Gazety Polskiej"

GP: Czy miał pan kontakty z funkcjonariuszami kontrwywiadu?
AW: Jest prawdą, że na początku lat 70-tych, gdy zacząłem wyjeżdżać za granicę, zgodziłem się nieopatrznie na kontakty z SB i na podpisywanie się pseudonimem. Jeśli nie liczyć groteskowości tej sytuacji, nie widziałem w tym wtedy nic szczególnego. Deklarację wierności systemowi podpisywało się przecież przed każdym wyjazdem za granicę. To, że w mojej pracy naukowej miałem okazję do takich wyjazdów, jak przypuszczam, było powodem, dla którego stałem się jednym z tych, którzy znaleźli się na celowniku służb. Trzeba pamiętać, że "potykanie się" o SB bardzo często było losem osób, których życie w jakiś sposób odbiegało od ustalonych norm. "Dyskretna" obecność służb, to element krajobrazu tamtych lat, podobnie jak wystawanie w kolejkach i mnóstwo innych, obecnie egzotycznie brzmiących niewygód. Na przykład, wiadomo było powszechnie, że wyjeżdżający za granicę byli wzywani, aby porozmawiać o tym, co tam robili, ale nikt oczywiście o tym nie opowiadał na prawo i na lewo. W tamtym systemie, podwójne życie z wielu powodów funkcjonowało jako cywilizacyjna norma.
A dlaczego spotykałem się z panami z SB? Właśnie dlatego, że SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu. Podobnie, rozmawiamy teraz, bo teczki stały się elementem krajobrazu III RP. Po części wynikało to też z ewolucji moich poglądów po kolejnych kryzysach społecznych i politycznych, patrząc wstecz na Poznań i Budapeszt 1956 i po Pradze 1968 (byłem wtedy w Czechosłowacji) , czy Grudniu 1970. Szczególnie odczułem to, co przydarzyło mi się tuż przed Marcem 1968 r. Pracowałem w uczelnianym radiowęźle i spotkały mnie spore nieprzyjemności z powodu krytycznej audycji, której treści już nie pamiętam. W efekcie, kiedy nadeszły wydarzenia Marcowe, zabroniono mi dostępu do mikrofonu. I tak, przez lata wyrobiłem w sobie bardzo mocne przekonanie, że nawet jeśli konfrontacja może przynieść pożądany skutek, to i tak negocjacje i kompromis są lepsze. Uzyskanie efektów może trwać dłużej, ale są one trwalsze i droga do nich pozostawia mniej niepotrzebnych ofiar.

Uznałem więc, że trzeba poradzić sobie z tą sytuacją poszukując kompromisu, który byłby dla mnie do zaakceptowania. Chodziło przede wszystkim o to, aby trzymać się elementarnych zasad przyzwoitości wszczepionych mi od dziecka. Mam tu na uwadze przyzwoitość rozumianą uniwersalnie, a nie tą, którą definiuje taki czy inny system polityczny. Tak więc, parę razy do roku, na ogół przy okazji moich wyjazdów za granicę, ale nie tylko, rozmawiałem z ludźmi z SB.

Podczas tych kontaktów, nikt mi nie groził, nie szantażował i do niczego nie zmuszał. Był grzeczny pan, była sympatyczna rozmowa na najrozmaitsze tematy, także pytania o konkretne osoby - tak to wyglądało. Rozmawiając z tymi ludźmi, starałem się formułować i przekazywać sygnały i sprawy, o których i tak było przecież powszechnie wiadomo. Kiedy pytano mnie o osoby, starałem się trzymać prostej zasady: mówić mało, dobrze, ogólnikowo, albo nie mówić nic. Po prostu starałem się zachowywać konsekwentnie i pragmatycznie, a pojęcia takie, jak "donoszenie", czy "donos" zwyczajnie nie istnieją w moim zbiorze recept na życie.

W kontaktach z SB w końcu przyszedł taki moment, w którym nakreślone przeze mnie granice zostały w sposób oczywisty przekroczone. Już w czasach Solidarności, mój miły rozmówca zapytał o kolegę, który był jej ogromnie aktywnym, wojującym działaczem. Odpowiedziałem, że na ten temat nie będę rozmawiał, ponieważ cokolwiek nie powiem, zaszkodzę koledze. I to był ostatni raz, kiedy zobaczyłem tego pana i wogóle kogokolwiek z SB. Potem przyszedł grudzień 1981 roku. Miałem jechać na dłuższy czas za granicę i sądziłem, że po tej rozmowie o wyjeździe mogę zapomnieć. Ku mojemu zdumieniu, jednak wyjechałem, nie wiedząc oczywiście, że wrócę dopiero 10 lat pózniej.

W perspektywie, myśląc czasem o wszystkim, co mnie spotkało w przeszłości, z pewnością pozostaję w zgodzie z własnym sumieniem. Oczywiście, różne rzeczy można było zrobić inaczej, ale żeby to wszystko naprawdę zrozumieć, trzeba by się przenieść do lat 70-tych, 80-tych. Przedstawianie tych czasów jedynie w czerni i bieli z pewnością nie jest pomocne.

Jak określić negatywną współpracę ze służbami PRL, kto się jej dopuszczał?
Świadome udzielanie informacji na szkodę innych osób jest w sposób oczywisty naganne w każdych warunkach. Tyle wie każdy, przynajmniej w teorii. Jednakże, podpisuję się pod myślą, którą napotkałem w kontekście Rewolucji Francuskiej i w której znajduje się mnóstwo treści: "Gdy pamięć zatruwa lud, wybawieniem jest zapomnienie" - tylko oprawić i postawić na biurkach polityków dookoła świata. Stworzenie możliwości zaglądania do życia prywatnych ludzi w majestacie prawa i bez ich wiedzy i zgody, definitywnie nie jest symptomem prawidłowo funkcjonującej demokracji. Jest to natomiast na pewno uzasadnione w wypadku badań historycznych, oczywiście z poszanowaniem ludzkiego prawa do prywatności.

Kilkakrotnie dostał pan prezenty od SB
Tak. Parę razy wręczono mi czy to alkohol, czy też pienądze. Traktowałem te sytuacje według mojej konsekwentnie nie - konfrontacyjnej filozofii. Prezenty brałem, po czym, dla patosu, nie zostawiałem ich w śmieciach, a wrzucałem z mostu do Wisły. To był mój naładowany symboliką sposób pozbywania się niewygodnych przedmiotów, wykształcony jeszcze w czasach studenckich.

Dlaczego nie chiał pan przyjąć honorowego obywatelstwa miasta Torunia. Czy wiązało się to w jakiś sposób z materiałami w IPN?
Ale przecież dwa lata wcześniej przyjąłem taki tytuł od władz Szczecina. Odebrałem go, obok profesora Władysława Bartoszewskiego, więc gdybym miał sobie coś do zarzucenia, nie ustawiał bym się w szeregu z takimi postaciami.

Czy jeszcze raz tak by pan postępował, w takich warunkach, jak w PRL?
Jeszcze niedawno odpowiedzialbym, że tak. Pozostaję w przekonaniu, że sytuacje niedobre można przekształcić w dobre przy pomocy kompromisu i negocjacji. Ale po tym, co spotyka mnie dzisiaj już nie będę taki pewny.

Pana plany na przyszłość.
Mam wiele projektów w Polsce, między innymi cykle programów telewizyjnych, które są jeszcze na etapie planowania, więc nie zdradzę szczegółów. Wspólnie z kolegami z Torunia odkrywamy planety poza Układem Słonecznym przy pomocy amerykańskiego teleskopu i jest to program, który dobrze widać na arenie międzynarodowej. W Stanach przyjąłem właśnie funkcję dyrektora interdyscyplinarnego centrum badań planet pozasłonecznych, które będzie także wspierać kolegów w Polsce. No i cała długa lista innych jeszcze, małych i dużych projektów i inicjatyw.

***

Z wpisów pod artykułem:
zniesmaczony: Wolszczan to amoralny szpicel!
Wbrew temu co on sugeruje, nie wszyscy donosili SB. W 1987 r. mając ambitne plany odmówiłem SB zostania TW i napisania raportu po powrocie z Wielkiej Brytanii. Paszportu nie dostałem ale karierę w bankowości w III RP zrobiłem. Dziś takim jak Wolszczan, zapatrzonym w gwiazdy, a nie widzącym, że pogrążają się w szambie, mam prawo plunąć w twarz.

nina: ---w zasadzie ma czyste sumienie---
--nieuzywane---

PaBen : Smutne to bardzo
Tym bardziej, że tego donosiciela, broni dzisiaj wielu - vide dzisiejszy "Dziennik" : red.Anna Marszałek "Bronimy Wolszczana" i red.Tomasz Butkiewicz "Wolszczan - wielki astronom, słaby agent bezpieki" Przy takim moralnym relatywizowaniu nie dajemy młodym godnego przykładu, a potem się będą dziwić, że tyle dzieciobójstwa, pedofilii , znieczulicyi innego zła. Skoro mamy taką elitę to co mówić o reszcie społeczeństwa. Z dziennikarzy to tylko Ci z Gazety Polskiej i Rzepy mają mocny kręgosłup moralny. A to trochę mało. Bo przecież oni tak jak nauczyciele i naukowcy pełnią rolę nie tylko informacyjną ale i wychowawczą. Smutne to wszystko.

19.09.2008r.
Niezależna

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS