Pełzająca germanizacja Wrocławia (2)
Serce boli na myśl, że najwspanialsze i doskonale udokumentowane prace polskich patriotów często dostępne są tylko w internecie lub w niskonakładowych czasopismach, podczas gdy germanofile i ci, którzy oczerniają Polskę, mogą zawsze liczyć na przyspieszone wydanie swoich paszkwili w nader pięknej szacie graficznej oraz na przyznanie niemieckich grantów i nagród.
Znakomity znawca problematyki Wrocławia i Dolnego Śląska - Artur Adamski, były działacz solidarnościowego podziemia niepodległościowego, członek "Solidarności Walczącej", autor książkowego wywiadu z Kornelem Morawieckim, publikuje głównie w internecie i rzadziej w niskonakładowym czasopiśmie "Opcja na Prawo". Jego artykuły to świetne, dające do myślenia teksty, które powinny być prezentowane na łamach wysokonakładowej prasy i dla milionów telewidzów. Artur Adamski w oparciu o gruntownie poznane fakty pisze teksty w stylu słynnego "Na tropach Smętka" Melchiora Wańkowicza. Podobnie jak on alarmuje o sytuacji zagrożenia dla polskości i postępującej niemczyzny. Szczególnie cenny pod tym względem był zamieszczony 25 kwietnia 2006 r. na portalu MiastoWrocław.pl obszerny tekst tego autora: "Dolny Śląsk - dziedzictwo zawłaszczone i zatracone". Pisząc o rozmiarach negowania związków Dolnego Śląska z Polską poprzez "tłumy pismaków", Adamski stwierdził, iż: "Tendencja ta przybiera często postać nowej 'krainy absurdu', w której tym razem polscy publicyści wytężają umysły, by jakimś sposobem zaprzeczyć najbardziej oczywistym faktom i, na ile to możliwe, 'zagrzebać' dolnośląskie dokonania swoich rodaków. Mam nadzieję, że jest to wynikiem jedynie niewiedzy i głupoty".
Artur Adamski zwrócił również uwagę na dziwnie często stosowane we Wrocławiu dwie miary: troskliwej pielęgnacji zabytków kultury Prus i Austrii towarzyszy coraz wyraźniejsze zaniedbywanie troski o pielęgnowanie śladów polskości. Jak pisał: "W ślad za wyczynami ludzi pióra, opętanych manią negowania związków Ziem Zachodnich z naszym krajem, podążyły lokalne władze oraz liczne środowiska i instytucje, odpowiedzialne za sferę, którą można nazwać duchową przestrzenią naszego funkcjonowania (...). Coraz częściej (...) dzieje się tak, że oczywiste i ważne wątki polskie pozostają w zapomnieniu, podczas gdy obiektywnie drugorzędne motywy, związane z kulturą Austrii lub Prus - zyskują troskę, doczekują się nieraz zdumiewająco kosztownej pielęgnacji. W ponad tysiącletniej historii najdłużej Śląsk (tak, jak i jego stolica Wrocław) należał do Polski. Niektóre z najbardziej znaczących faktów jej dziejów miały miejsce właśnie tutaj. Dlaczego tak często są zapominane? Z jakiego powodu liczne 'polskie ślady' są tu 'zakopywane' rękami samych Polaków?" (podkr. - J.R.N.).
Czy ta "Hala powinna być Stulecia"?
Do najbardziej głośnego sporu wokół przywracania starych nazw niemieckich we Wrocławiu, bez względu na to, co one symbolizowały, doszło w 2007 roku. Spór toczył się głównie wokół sprawy zamiany nazwy największej hali widowiskowej Wrocławia - tzw. Hali Ludowej (nazwa od 1945 r.) na starą pruską nazwę Hala Stulecia pochodzącą z 1913 roku. Pretekstem do przywrócenia starej pruskiej nazwy dla Hali Ludowej stała się sugestia paryskiego biura UNESCO, gdzie składano wniosek o wprowadzenie tej Hali na listę światowego dziedzictwa. W biurze UNESCO sugerowano przywrócenie starej nazwy Hali, jako dużo lepiej znanej za granicą. Pomysł błyskawicznie znalazł entuzjastycznych promotorów we Wrocławiu. Rej wśród nich wodziła dziennikarka lokalnej edycji "Gazety Wyborczej" - Beata Maciejewska, głosząc już w tytule jednego z tekstów: "Ta Hala powinna być Stulecia". Nazwę Hala Stulecia nadano temu obiektowi w momencie jej oddania do użytkowania w 1913 r. na cześć zwycięstwa wojsk pruskich w bitwie pod Lipskiem. Uroczystości nadania nazwy były bardzo mocno celebrowane przez pruskich militarystów (było to wszak zaledwie na rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej) z udziałem następcy tronu cesarstwa Niemiec Kronprinza Fryderyka Wilhelma Wiktora, dowódcy I regimentu Lejbhuzarów z Gdańska Wrzeszcza. Świętowanie zwycięstwa Prusaków w bitwie pod Lipskiem budzi odmienne, zupełnie nieświąteczne skojarzenia wśród Polaków. Dla nas bowiem bitwa pod Lipskiem oznaczała ostateczną zagładę armii polskiej, walczącej u boku Napoleona, i śmierć jej dowódcy, bohaterskiego księcia Józefa Poniatowskiego. Zginął on z ran, tonąc w odmętach Elstery i wypowiadając słynne ostatnie słowa: "Bóg mi powierzył honor Polaków!". Klęska wojsk polskich obok francuskich w bitwie pod Lipskiem oznaczała zarazem kolejne zniweczenie niepodległościowych nadziei i pogrążenie się w tym silniejszej niewoli zaborów, w tym właśnie hohenzollernowskich Prus. Przywrócenie więc starej nazwy upamiętniającej stulecie pruskiego triumfu w bitwie pod Lipskiem oznacza akurat dziś w polskim Wrocławiu swego rodzaju masochizm narodowy - pogodzenie się z nazwą upamiętniającą kolejne popadnięcie Polaków w długą beznadziejną niewolę. Stąd bardzo burzliwe spory, jakie wybuchły wokół zmiany nazwy, niestety, zakończone zwycięstwem rzeczników pruskiej nazwy, głównie ze względu na stanowisko obecnych włodarzy Wrocławia.
Najciekawszym chyba głosem polemicznym w sporze wokół nazwy Hala Stulecia był drukowany 9 czerwca 2007 roku w "Rzeczpospolitej" tekst Piotra Semki "Wywoływanie pruskich duchów". Autor pisał m.in.: "(...) Wiele wskazuje, że niepostrzeżenie odbywa się swoista amnestia pamięci dla symboliki prusackiej (...). Okoliczności powstania hali nie są (...) dla polskiego obserwatora takie znowu niewinne. Pruskie obchody stulecia wojny wyzwoleńczej były wówczas w Europie przyjmowane z dużym niepokojem jako kolejna demonstracja siły Wilhelma II. Przypomnijmy, że rok potem wybuchła wojna światowa (...). Ale niezależnie od szowinistycznego charakteru obchodów stulecia nasuwa się kolejne pytanie. Dlaczego w polskim Wrocławiu mamy wskrzeszać nazwę, przypominającą datę, która dla Polski oznaczała zdradę Napoleona przez Prusy? (podkr. J.N.R.). Datę, która była zapowiedzią klęski Księstwa Warszawskiego, zagłady armii księcia Józefa Poniatowskiego? Datę ponownego sojuszu Rosji i Prus, dwóch najagresywniejszych mocarstw zaborczych? (...) Czy aby na pewno może nas wcale nie obchodzić, czego stulecie sławi wrocławska Hala? Skoro tak, to odbudujmy w Kaliszu pomnik sojuszu Prus i Rosji, jaki zawiązali władcy obu krajów w lutym 1813 r., usunięty po odzyskaniu przez Polskę niepodległości (...) Dlaczego mamy czcić choćby w pozornie obojętnej nazwie triumf pruskiej glorii?".
W odpowiedzi na artykuł Semki w "Rzeczpospolitej" ukazał się polemiczny wobec niego tekst "Duch wrocławskiego patriotyzmu" pióra prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i posła ziemi wrocławskiej, b. ministra kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierza M. Ujazdowskiego. Obaj autorzy zupełnie zbagatelizowali zastrzeżenia Semki wobec nazwy Hala Stulecia. Przeciwstawili się również jego obawom co do stopnia promowania dawnych pruskich symboli we Wrocławiu, pisząc, że: "Fenomen polskiego zakorzenienia we Wrocławiu jest tak silny, że możemy bez strachu myśleć o pruskiej przeszłości".
Poróżnili się w tej sprawie czołowi urzędnicy wrocławscy. Ostro sprzeciwiał się przemianowaniu Hali Ludowej na Halę Stulecia ówczesny wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk, stwierdzając: "Nie podoba mi się ta nazwa. To bezsensowna kalka z języka niemieckiego. Przypomina o klęsce Napoleona, która okazała się także klęską Polaków. Owszem, dla Prusaków wojna z cesarzem Francuzów była narodowowyzwoleńcza, ale w naszym interesie to Napoleon powinien zwyciężyć. Wrocław jest teraz polskim miastem i naszą, nie niemiecką historię musimy przede wszystkim upamiętniać". Wojewoda Krzysztof Grzelczyk nie przyjechał na uroczystości udekorowania Hali tabliczką UNESCO z nazwą Hala Stulecia. Wojewoda mówił, że gdyby sam mógł decydować, wybrałby dla Hali trzecią nazwę. Może Kongresowa dla upamiętnienia Kongresu Eucharystycznego z udziałem Papieża Jana Pawła II, który odbył się w owej Hali.
Teatr Muzyczny "Capitol" - nazwa w duchu "Mein Kampf"
Tak szokujące dla Polaków przywrócenie nazwy Hala Stulecia to tylko najbardziej spektakularny przejaw szerszego trendu przywracania niemieckich nazw obiektów i ulic we Wrocławiu. Szczególnie głośna pod tym względem stała się dokonana 8 lipca 2004 roku zmiana nazwy "Teatr Muzyczny - Operetka Wrocławska" na dawną niemiecką nazwę "Teatr Muzyczny Capitol" we Wrocławiu. Zmiana została dokonana decyzją Rady Miasta Wrocławia z 8 lipca 2004 roku. Zmianę nazwy skutecznie oprotestowało Zrzeszenie Publicystów Polskich "Piast", które pisało w liście-proteście z 27 lipca 2004 r. do ówczesnego wojewody dolnośląskiego Stanisława Opatowskiego m.in.: "Budynek 'Teatru Muzycznego - Operetki Wrocławskiej' powstał w latach dominacji hitleryzmu w Niemczech; w narodzie, który nigdy nie pogodził się z historyczną rzeczywistością ówczesnych lat i powstaniem w 1918 r. Niepodległej Polski. W dwudziestoleciu międzywojennym, gdy III Rzesza zbroiła swą armię w najbardziej nowoczesną broń świata i nad Polską zawisły czarne chmury, we Wrocławiu powstawało gigantyczne (jak na owe czasy) kino, które zgodnie z duchem autora 'Mein Kampf' otrzymało nazwę 'Capitol'. (...) Zatem, niemiecka nazwa 'Capitol' (łac. Capitolium; pol. Kapitol) jest niczym innym, jak nazwą jednego z siedmiu wzgórz starożytnego Rzymu, zapożyczoną przez nazistów. Przywrócenie tego niechlubnego dziedzictwa, odrzuconego przez Polaków po II wojnie światowej, budzi uzasadniony sprzeciw zaniepokojonych rozwojem sytuacji mieszkańców Wrocławia. To Polacy, kosztem własnych wyrzeczeń, oczyszczali z gruzów powojennych teren miasta i spracowanymi dłońmi odbudowywali gród piastowski nad Odrą - stolicę Dolnego Śląska".
"Anmerkung Breslau" - kamienie stulecia
Mniej spektakularnie przeprowadzono przywrócenie starych niemieckich słupów granicznych Wrocławia przy Odrze i odnowienie na nich napisów "Anmerkung Breslau". Nazywane kamieniami stulecia słupy graniczne wystawiono w latach 1900-1901 dla uczczenia przełomu XIX i XX wieku. Widniał wówczas na nich napis "Breslau". Słupy wykonano ze śląskiego granitu. Po wojnie napisy "Breslau" były częściowo skute, a częściowo zakryte cementem. Na słupie, obok gmachu telewizji, wyryto nawet napis "Wrocław". "To fałszerstwo historyczne - tłumaczył dyrektor Muzeum Miejskiego dr Maciej Łagiewski. - Człowiek, który patrzy na słup myśli, że w 1901 roku to miasto nazywało się Wrocław".
14 lipca 2003 r. pojawiła się informacja, że Zarząd Dróg i Komunikacji zamierza remontować wspomniane słupy graniczne. Przedstawiciel biura miejskiego konserwatora zabytków opowiedział się za odtworzeniem nazwy Breslau, dodając: "To historyczna nazwa miasta. Obowiązywała w czasie, gdy słupy powstawały". Ostatecznie słupy z napisem "Breslau" stanęły na granicy miasta na prawym brzegu Odry. Wjeżdżający do miasta są więc z góry witani przez słupy upamiętniające stare, pruskie czasy.
Co gorliwsi rzecznicy przywracania niemieckich nazw coraz głośniej mówią o potrzebie zmiany nazwy ulicy Piłsudskiego na starą niemiecką nazwę Ogrodowa (Gartenstrasse), o zmianie nazwy Mostu Grunwaldzkiego na Cesarski (Kaiserbrücke) etc, etc. Coraz częściej mówi się również, że w przyszłości we Wrocławiu powstanie Muzeum Festung Breslau na pamiątkę wyjątkowo zażartej obrony miasta w 1945 r. przez wojska nazistowskie.
Dodajmy, że we Wrocławiu planuje się już odbudowę pałacu królów pruskich zbudowanego przez rozbiorcę Polski króla Fryderyka II. W tym samym czasie nic nie mówi się o potrzebie odbudowania polskiego zamku piastowskiego we Wrocławiu, który w XIII wieku był najwspanialszym zamkiem gotyckim w Polsce. I jeszcze jeden dość pikantny szczegół. Parę lat temu podczas niemiecko-polskiego przedstawienia w jednym z teatrów wrocławskich ktoś publicznie wystąpił z propozycją odbudowania zniszczonego w 1945 r. pomnika cesarza Wilhelma I - i zyskał aplauz widowni. Przypomnijmy, że cesarz ten całym sercem wspierał zapoczątkowaną przez kanclerza Bismarcka falę antypolskiej germanizacji w imię tzw. Kulturkampfu.
Proniemieckość dyrektora Muzeum Miejskiego Wrocławia
Wśród najgorętszych zwolenników zmiany nazwy Hala Ludowa na Halę Stulecia znalazł się m.in. bardzo wpływowy dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia dr Maciej Łagiewski, znany ze skrajnego germanofilstwa. Poglądy te znalazły bardzo silny wyraz w wywiadzie pt. "Na historię nie można się obrażać", udzielonym przez dr. Łagiewskiego "Gazecie Wyborczej Wrocław" 15 czerwca 2006 roku. Łagiewski nie ograniczył się w nim tylko do poparcia nazwy Hali Stulecia, ale zdecydowanie opowiedział się za szeregiem innych inicjatyw regermanizacyjnych, m.in. wystąpił zarówno z inicjatywą odbudowy pałacu królów pruskich, symbolu zwierzchności pruskich władców nad Śląskiem, jak i za zawieszeniem na nim osławionego Żelaznego Krzyża, odznaczenia splamionego mordami dekorowanych nim tak licznie hitlerowców. Gdy dziennikarz Mariusz Urbanek z "Gazety Wyborczej" zapytał: "I zawiśnie (na pałacu królów pruskich - dop. J.R.N.) Żelazny Krzyż, o który oburzyła się 'Rzeczpospolita'?", Łagiewski odpowiedział: "Dlaczego miałby nie zawisnąć". Na uwagę dziennikarza "Wyborczej": "Bo to symbol pruskiego militaryzmu, który podczas II wojny światowej nosili na mundurach hitlerowcy", Łagiewski odpowiedział: "Żelazny Krzyż ustanowiony był w 1813 roku we Wrocławiu, zaprojektował go wybitny architekt Karl Friedrich Achinkel, a w przedwojennej armii polskiej nosiło go z dumą tysiące oficerów, odznaczonych nim za męstwo podczas I wojny światowej (...). Żelazny Krzyż porównywany był do polskiego Virtuti Militari. To, że zdeprecjonował się w II wojnie, nie zmieni wcześniejszej historii (...). W muzeum na wystawie historycznej można pokazać prawie wszystko łącznie z popiersiem Hitlera (podkr. - J.R.N.), ważny jest kontekst i proporcja (...)".
Warto dodać, że dyrektor Łagiewski, tak skory do popierania upamiętnienia, nawet najgorszych tradycji pruskiego militaryzmu, jest równocześnie wyraźnie przeciwny odpowiedniemu docenieniu polskich tradycji historycznych. Jakże wymowny pod tym względem był jego sprzeciw wobec postawienia pomnika Bolesława Chrobrego. Łagiewski twierdził, że stawianie pomnika Chrobremu w miejscu, gdzie niegdyś stało Mauzoleum Wilhelma I, jest śmieszne. Łagiewski w ogóle podważał pozycję Chrobrego w rankingu "zasłużonych". Według dyrektora, należałoby raczej upamiętnić postacie filozofów, poetów, ponieważ epoka stawiania pomników królom bezpowrotnie minęła (...).
Popiersie Habera we wrocławskim Ratuszu
Germanofilskie wizje dr. Łagiewskiego obnażyła wymyślona przez niego jednostronnie proniemiecka, selektywna, stała wystawa popiersi 20 wybitnych wrocławian zorganizowana we wrocławskim Ratuszu. Łagiewski dobrał w czasie swojej "selekcji" wybitnych wrocławian, wśród których Niemcy stanowią mniej więcej 3/4 popiersi wystawy. W wyborze Łagiewskiego zabrakło natomiast takich postaci, jak głośni śląscy władcy średniowieczni: Henryk II Pobożny i Henryk IV Probus, słynny biskup wrocławski w latach 1326-1341 Nanker - wielki rzecznik polskości Śląska, a ze współczesnych postaci arcybiskup wrocławski i kardynał Bolesław Kominek oraz twórca słynnego, eksperymentalnego Teatru Laboratorium we Wrocławiu Jerzy Grotowski.
Za to tym bardziej szokujący był dobór przez Łagiewskiego postaci "wybitnych Niemców", znanych i mniej znanych. Według wyboru Łagiewskiego, w dobranym przezeń ratuszowym panteonie znalazł się m.in. niemiecki noblista - "ojciec wojen chemicznych" Fritz Haber. Przypomnijmy, że pochodzący z Wrocławia niemiecki chemik, Żyd z pochodzenia, Fritz Haber dostał Nagrodę Nobla za syntezę amoniaku. Jego osiągnięciom naukowym towarzyszył jednak skrajny niemiecki szowinizm i gotowość bezwzględnego wykorzystywania odkryć naukowych do niszczenia przeciwników Niemiec wszelkimi środkami, w myśl zasady "cel uświęca środki". Haber "wsławił się" jako bezlitosny wynalazca gazów bojowych: iperytu, fosgenu i cyklonu B, używanego później w komorach obozu w Auschwitz przeciw żydowskim współrodakom noblisty. Wymyślony przez Habera gaz, nazwany później iperytem, po raz pierwszy został zastosowany przez wojska niemieckie pod Ypres 22 kwietnia 1915 roku. Ocenia się, że użycie tam wynalezionego przez Habera gazu spowodowało śmierć od 5 do 15 tysięcy żołnierzy alianckich, a kilka tysięcy innych doprowadziło do paraliżu. Przez całą wojnę światową Haber eksperymentował ze śmiercionośną bronią. Nie pomógł sprzeciw żony Clary, która nazwała prace męża barbarzyństwem. W końcu zagroziła, że jeśli nie przerwie swych prac, to popełni samobójstwo. Wtedy Fritz Haber oskarżył żonę o zdradę niemieckiej ojczyzny. Zdesperowana Clara popełniła samobójstwo, nie mogąc znieść obciążenia psychicznego na myśl o roli jej męża w wymordowaniu tysięcy żołnierzy. Już po przyznaniu Haberowi Nagrody Nobla za syntezę amoniaku, sztokholmskie jury dowiedziało się, że miał on na swoim koncie również wyprodukowanie śmiercionośnych gazów. Przez szereg państw ententy został uznany za zbrodniarza wojennego i rozważano nawet, czy nie pozbawić go Nagrody Nobla.
Warto przypomnieć, że zanim doszło do wystawienia popiersia Habera w Ratuszu we Wrocławiu, posłowie (także z PO) i działacze samorządowi utrącili pomysł uhonorowania Habera przez uczynienie go jednym z patronów szkoły w Olesnej na Opolszczyźnie. Decyzję tę podjęto ze względu na zbrodniczy, odrażający moralnie charakter tej postaci. Pomimo tego tak skąpy przy doborze miejsca dla Polaków w swoim panteonie dr Łagiewski nie zawahał się jednak przed umieszczeniem w nim noblisty Fritza Habera, chociaż umieszczenie akurat tej osoby było całkowicie sprzeczne z koncepcją doboru "największych wrocławian". Koncepcja ta zakładała wszak wytypowanie "krajanów poważanych i szanowanych przez cały świat", a Haber był uważany za zbrodniarza wojennego w przynajmniej kilku krajach świata. Doktor Łagiewski wiedział o roli Habera jako twórcy gazów trujących i jego nadzorowaniu pierwszego ataku gazowego pod Ypres (napisał o tym na s. 39 swej książeczki). Pominął tam jednak jakiekolwiek informacje o nieludzkim stosunku Habera do wielu tysięcy ofiar wynalezionych przez niego śmiercionośnych broni. Przypomnę tu za naczelnym redaktorem "Frondy" Grzegorzem Górnym (tekst "Geniusz i zbrodniarz") relację pokazującą całą bezwzględność i zbrodniczość charakteru Habera. Była to relacja naocznego świadka jego wizyty z 12 czerwca 1915 roku pod Bolimowem, gdzie nastąpiło kolejne wypróbowanie siły trującego gazu, tym razem na Rosjanach. Max Wild nazwał ten atak gazowy pod Bolimowem "najstraszliwszym przeżyciem wojennym". Z tym większym zaszokowaniem obserwował pozbawioną choćby cienia ludzkich uczuć reakcję Fritza Habera na straszliwą masakrę zgotowaną dzięki jego "diabelskiemu" wynalazkowi. Jak wspominał Max Wild: "Tuż przed rozpoczęciem napadu, profesor mówił ze mną bardzo uczenie o fizjologicznym działaniu wypuszczonych gazów. Zatrzęsło mną i nie mogłem wytrzymać, żeby nie powiedzieć: - Wybaczy pan profesor, lecz czyż nie jest rzeczą bestialską mordować w ten sposób ludzi? Dotąd prowadzimy wojnę z Rosjanami, jak ludzie z ludźmi. Teraz zaś zatruje się tych prostaków wychowanych do walki bagnetem trucizną, o której nie mają najmniejszego pojęcia. Profesor milczał, a po chwili rzekł pobłażliwie: - Pan ma rację dla siebie. Ale w tej wojnie, kiedy cały świat z nami walczy, musimy odsunąć wszelkie wątpliwości moralne. Nie możemy postępować inaczej, jeżeli chcemy ocalić własnych ludzi. Nie byłem wcale przekonany słowami profesora, miałem nieprzezwyciężony wstręt do podobnego rodzaju walki. Co w ten dzień jeszcze przeżyłem, pogłębiło we mnie to uczucie. Przez piekło prowadziła ta droga. Kiedy uznano, że gaz podziałał na nieprzyjaciela i że nie zaszkodzi już nacierającym oddziałom, nasza piechota wyruszyła. Szliśmy z profesorem z drugim rzutem natarcia. Wydawało się to całkiem bezpieczne, ze strony nieprzyjaciela nie padł ani jeden strzał, jego artyleria całkowicie zamilkła. Gaz musiał dokonać swego dzieła. Profesor kazał mi przeczuwać najgorsze, ale to, co zobaczyłem, idąc tamtędy, pobojowisko będące rezultatem morderczej teorii - to była sama zgroza, która urągała wszelkiej ludzkiej fantazji. Ludzie, zmagający się w śmiertelnej walce, wlekli się na czworakach i jak w obłąkaniu rwali na ciele odzież. Jeden leżał, wczepiwszy palce w ziemię, drugi obok z szeroko otwartymi źrenicami. W oczach jego tkwiło przerażenie przed niepojętym, świszczące zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie wargi, niebieskie to, co wcześniej w oku było białe, w kątach ust żółta piana. I nieopisana groza na twarzach! Czy to była jeszcze wojna? Czy to było tylko prawdziwe oblicze wojny?
Nasi żołnierze musieli odczuwać to samo.
Widziało się, jak wzdłuż rosyjskich okopów zatruci Rosjanie zaścielali pole. Podejmowano ich z ziemi i odnoszono w tył. To nie było natarcie, ale współczucie i pomoc dla haniebnie potraktowanego przeciwnika, dla umęczonego człowieka. Niektórych Rosjan odratowano. Te akty litości były jedyną rzeczą, która w tym dniu nie pozwoliła mi zwątpić o ludzkości" (cyt. za: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IH/fritz_haber.html).
Jak opisywał później agent Wild, cały koszmarny widok umierających Rosjan nie zrobił na Haberze żadnego wrażenia. Dalej, jakby nic się nie stało, perorował o swoim wynalazku (por. M. Urbanek, Żona Doktora Śmierć w: "Wysokie Obcasy"). Grzegorz Górny nazwał Habera w swoim tekście "postacią złowrogą". Krzysztof Krzemień pisał na portalu e-lama.pl, 26 sierpnia 2008 r., w artykule "Wrocławski Doktor Śmierć", iż: "W ponad stuletniej historii Nagrody Nobla było wiele pomyłek. Jednak niewielu laureatów nagrody tak bardzo odbiegało od szlachetnych ideałów Alfreda Nobla, jak wrocławianin Fritz Haber, twórca jednej z najstraszniejszych broni w dziejach ludzkości. (...) Ostatnim 'spadkobiercą' Habera okazał się Ali Hassan Almagid, 'Chemiczny Ali', jeden z doradców Saddama Husseina. Za pomocą wynalazków Habera zamordował on w 1988 r. pięć tysięcy Kurdów".
Profesor Norman Davies pisał w "Mikrokosmosie", że Fritz Haber zasłużył sobie na miano niemieckiego "Doktora Śmierci". Fritz Haber, twórca gazów bojowych, użytych w pierwszej wojnie światowej, a także straszliwego gazu cyklon B, pozostaje honorowym obywatelem Wrocławia. Czy słusznie?
Dyrektor Łagiewski wydał książeczkę o wystawie wspomnianych popiersi, poświęcając kilka stron każdemu z wyróżnionych wybitnych wrocławian. Ukazał przy tym absolutny brak wrażliwości i taktu, umieszczając w książeczce bezpośrednio obok siebie życiorys zbrodniarza, twórcy gazu cyklon B Fritza Habera i zamordowanej przez ten gaz w obozie zagłady Edyty Stein.
Dodajmy, że w grudniu ubiegłego roku w prasie rozeszła się pogłoska, że minister kultury Bogdan Zdrojewski chce powołać dr. Łagiewskiego na wiceministra kultury. Doktor Łagiewski cieszył się przez wiele lat nieprzypadkowo wielkim zaufaniem i poparciem Zdrojewskiego jako prezydenta Wrocławia.
Prof. Jerzy Robert Nowak
...część 1
20.02.2009r.
Nasz Dziennik