Powidoki - 4 - Krzysztof Świątek  

 

 

 

 

 

 

Powidoki - 4

Wyrwa w duszy

- Pod Pałac Prezydencki przyszli ludzie pozbawieni dotąd możliwości wypowiadania się. Stłamszeni albo uważający, że ich głos będzie bez znaczenia, bo zagłuszą go tuby mędrców, publicystów, komentatorów, rzekomych autorytetów, rzekomych znawców, którzy tak truli, truli, truli... Okazało się, że mamy inny świat - mówi pisarz Marek Nowakowski
w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem

- Piotr Wysocki w "Dziadach" głosi: "Nasz naród jak lawa / Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa / Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi / Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi". Dni żałoby narodowej pokazały, że polskiego ducha nie wyziębiło wiele lat sączenia kosmopolitycznej i konsumpcyjnej trującej kroplówki w głównych mediach. Okazało się, że pod skorupą jest polski duch.
- Poszedłem pod Pałac Prezydencki pierwszego dnia. Już był tłum, który nocą rósł. I tak przez kolejne dni. Miałem skojarzenia z wybuchem Solidarności. To spontaniczne zwoływanie się bez organizacji. Odrodzenie dawno zapomnianej wspólnoty, która przez ostatnie 20 lat ulegała dewaluacji, różnym rozsadzającym ciśnieniom - relatywizującym rzeczywistość i materialistycznym, tworzącym świat tylko z obrazem pieniądza jako jedynego celu. W dniach żałoby narodowej czuło się duchowość. Autentyczną, nie patetyczną czy histeryczną. Widząc i słuchając ludzi, którzy mówili: "nasz prezydent Lech Kaczyński", uderzyło mnie, że to wszystko odbywa się wbrew trwającej przecież przez lata kampanii antykaczyńskiej, antyprezydenckiej. Manipulacje szły z różnych stron. Śmiechy, szyderstwa, poniżanie, dewaluowanie jego osobowości, intelektualnych i politycznych dokonań. Przecież to lało się zewsząd. Z tub telewizyjnych, gazet. Ten jad wciskali nam różni mądrale, publicyści, "autorytety". Nawet od ludzi na poziomie słyszałem, że "Kaczyńscy to faszyści, którzy mają ambicje autorytarne". Prowadzono wszechstronną i intensywną kampanię przeciw. Stworzono nam świat antyprezydencki. A pod pałacem widziałem ludzi, którzy żywili do Lecha Kaczyńskiego prawdziwy szacunek. Dla których ten człowiek był na tyle ważny, że odczuwają w duszy wyrwę, ból. Starły się dwie rzeczywistości: wirtualna - kreowana przez władców naszych mediów, demiurgów sfery publicznej i ta realna. Pod Pałac Prezydencki przyszli ludzie pozbawieni dotąd możliwości wypowiadania się. Stłamszeni albo uważający, że ich głos będzie bez znaczenia, bo zagłuszą go tuby mędrców, publicystów, komentatorów, rzekomych autorytetów, rzekomych znawców, którzy tak truli, truli, truli... Okazało się, że mamy inny świat.

- Część przyszła w poczuciu winy, że owemu sączeniu jadu ulegli. Z potrzebą ekspiacji i o tym mówili.
- Czuło się, że chcą zrzucić kamień winy, że ulegali mędrcom rządzącym opinią. Nagle coś w nich się stało. Ale większość stanowili ci, którzy zawsze byli za prezydentem, ale nie mogli wyrazić swojego stanowiska, byli odtrącani albo zagłuszani. Przecież media selekcjonowały opinie. Dobierały do różnych wypowiedzi odpowiednich ludzi. I tak powstawał ten niby obiektywny obraz rzeczywistości.

- Niektórzy przeszli nagłe nawrócenia na Lecha Kaczyńskiego.
- To przejmowało mnie obrzydzeniem womitalnym. Mówiąc wprost: rzygać się chciało. Oficjum, które tak go poniewierało, nagle zaczęło płakać, bić się w piersi. Obłudnie i ohydnie, dokonując zwrotu o 180 stopni. Nie chcieli być nagle osamotnieni, wypchnięci na margines, dlatego cynicznie dołączyli. To ludzie bez wiary w prawdę, państwo, w Polskę, odpowiedzialność, a gwałtownie zaczęli wylewać krokodyle łzy. Zobaczyłem dziennikarza Grzegorza Miecugowa, który prowadzi program "Szkło kontaktowe". On miał tak zbolały głos, tak mu drgał rozpaczą jak po stracie najdroższej dla siebie osoby. A ja ze trzy razy widziałem jego program. Jego występy w "Szkle kontaktowym" polegały na poniżaniu, ośmieszaniu Lecha Kaczyńskiego. On traktował prezydenta jak worek treningowy. Monika Olejnik...

- ...wygwizdana pod pałacem...
- ...ze swoim agresywnym, policyjnym stylem dziennikarstwa, które zawsze skłania się do władzy aktualnie sprawującej ster w państwie. Przecież ona PiS traktowała jak potwora, ale i z prezydentem sobie poczynała. Teraz tworzyła jego nostalgiczny portret, opowiadała jak się z nim spotykała, jaki był wspaniały, ciepły. Jaki intelektualista, jak ona go lubiła. To faryzejstwo doprowadzało mnie do wściekłości. I wyłączając te fałszywe pienia szedłem w tłum, który od razu dawał oczyszczenie. Ludzie starzy i młodzi. Młodzi, o których mówiło się, że nie chcą brać udziału w patetycznych sprawach, są pragmatyczni, nowocześni, idą z Europą. Nie chcą dźwigać bagaży przeszłości. Nagle inni młodzi, inna Polska. Katastrofalne jest tylko, że ta Polska trzymana jest rzeczywiście pod jakąś skorupą. Opadają emocje i ci ludzie się chowają. Może tracą siłę, popadają w rezygnację albo głęboką niewiarę, że tu może być lepiej? Że tu może powstać dobre państwo, że mogą być przywrócone podstawowe wartości. Najstraszniejsze, gdyby za tym stała taka niewiara.

- Niektórzy politycy chcieli, by okres żałoby jak najszybciej się zakończył. Idźmy dalej. Dwa dni po tragedii marszałek Komorowski orzekł: "Najgorsze już za nami". Trzy dni po katastrofie chciał ustalać termin wyborów prezydenckich. Chyba po to, by nie pozwolić Polakom czegoś przeżyć.
- Nie pozwolić na to, by zaczęli żyć w tym duchowym pogłębieniu. W wartościowaniu czym była prezydentura Kaczyńskiego, kogo straciliśmy. Znowu wpaść w ferwor, zgiełk, awanturę, medialne gry wyborcze.

- Wrócić do "normalności".
- Tak, by ten brudny strumień znowu wszystkich ogarnął i utopił.

- Zaczęto mówić też o wielkim pojednaniu nad trumną prezydenta i innych wybitnych osób.
- Miałem wrażenie, że chodzi o to, by pozornie się zjednoczyć, odprawić żałobę w patetycznym tonie i szybko wracać do spraw bieżących. Licząc, że ludzie zapomną, pogrążeni w codzienności.

- Albo wykorzystać ducha fałszywego pojednania po to, by przejąć niektóre instytucje, zajęte przez ludzi innej opcji.
- Czyli pojednanie z hasłem: "bierzemy wszystko".

- Jarosław Marek Rymkiewicz napisał: "Dwie Polski - jedna chce się podobać na świecie / I ta druga - ta, którą wiozą na lawecie".
- Nic dodać, nic ująć. Widziałem zderzenie dwóch światów. Tej Polski, która chce prowadzić fasadową politykę. Pozornie światłą, związaną z zachodem. To jej przedstawiciele piali wzniośle, że już mamy stosunki z Rosją unormowane. Że Rosja wykonała takie gesty współczucia, zrozumienia tragedii, że wkraczamy w piękny okres dobrosąsiedzkich stosunków. To mówienie gołosłowne i rozmywające faktyczny stan rzeczy. Mające prowadzić do rzekomej zgody i rzekomego pojednania, które nic nie znaczy.

- Adam Michnik napisał: "Dziękujemy wam bracia Moskale". Powstaje pytanie: za co wam dziękujemy? Za to, że w sytuacji dramatycznej zachowaliście się tak, jak zachowaliby się wszyscy przyzwoici ludzie?
- Tego nie warto komentować. Pojednanie w imię cynicznej polityki, która chce tragiczne, bolesne sprawy narodu wywalać do lamusa i niby nowocześnie stwarzać nowe stosunki. Tylko na czym one mają polegać? Na tym, że rurociąg bałtycki idzie pełną parą, omija nas i ubezwłasnowolnia? Katyń też przecież nie jest rozliczony. Jeszcze ta prawda nie została oficjalną pieczęcią rosyjskiego mocarstwa opatrzona.

- "Medwiediew oskarża NKWD o dokonanie zbrodni na polskich oficerach". Tylko co w tym nowego? Żeby on powiedział "przepraszamy", udostępnił dokumenty, dokonał zadośćuczynienia wobec rodzin.
- Nieuprawnione są stwierdzenia, że drogą takiej ofiary krwi dochodzimy wreszcie do pojednania. To przedwczesne i pośpieszne.

- Po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego okazało się, że można go przedstawiać w innym niż karykaturalne świetle.
- Nigdy nie chodziło o to, by pokazywać go jako postać świetlaną, bezbłędną. Był człowiekiem, ale wybitnym człowiekiem. I jego wizja polityki i państwa odpowiadała potrzebom dużej części Polaków, których zakneblowano i nie pozwolono wyrażać aprobaty dla jego działań.

- Ludzie pod Pałacem Prezydenckim mówili w końcu głośno, że to był polityk, który dbał o nasz interes narodowy. Traktował politykę serio. Wiedział, że ona nie polega na wzajemnym poklepywaniu się. Chciał wyrwać Gruzję i Ukrainę z orbity rosyjskiej. Nie wiemy, ale być może Rosjanie w sierpniu 2008 roku zamierzali dojść do Tbilisi, strącić Saakaszwilego i Kaczyński go wtedy uratował, wymuszając taką, a nie inną reakcję Unii Europejskiej. To były kwestie naszych interesów, podobnie jak sprawa uniezależnienia od rosyjskiego gazu.
- Nagle ludzie zrozumieli. Gdzieś się w nich to tliło, ale przywalone kampanią antyprezydencką. Zrozumieli, że jego wizja polityki odpowiada polskim interesom. Lech Kaczyński myślał o stworzeniu - na obrzeżach naszej cywilizacji judeochrześcijańskiej - silnego bloku państw, które wyzwoliły się spod władania Sowietów. Przecież ten świat jest wciąż ruchomy i poddawany zakusom imperium rosyjskiego.

- I widać było jak imperium reagowało.
- Brutalnie, ostro, z wściekłością.

- Wyrośnie coś z tej tragedii?
- Byle nie pozwolić temu zasnąć. Temu artykułowaniu prawdy. To musi ciągle żyć, wprawiać w ruch do realizacji konkretnych zadań. Żeby bylejakość nie zaczęła znowu dominować, ten świat ogłupiających gęb złotoustych. Pod pałacem widać było wstręt do dotychczasowego gdakania gazet, telewizji.

- Myśli Pan, że poznamy prawdę o przyczynach katastrofy czy też mgła będzie się nad nią unosić także symbolicznie? Prokurator generalny mówi, że mamy czekać kilkanaście miesięcy! A może kilkadziesiąt albo 50 lat?
- To, niestety, może być kolejna tajemnicza sprawa pod wielkim, krwawym znakiem zapytania.

Rozmawiał Krzysztof Świątek

30.04.2010r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet