Powidoki - 8 - Krzysztof Świątek  

 

 

 

 

 

 


Powidoki - 8

Requiem dla inteligenta

- W tym dwudziestoleciu inteligencja zawiodła. Przynajmniej ta jej część, która nadawała ton, np. w publicystyce. Znowu znalazła się przy władzy, przy dworze, przy możnych tego świata. Jej rola jest jednoznacznie negatywna. Nie wiem, czy nie przemawia przez te grupy zwykły egoizm, wygodnictwo - z pisarzem Markiem Nowakowskim rozmawia Krzysztof Świątek.

- We wstępie do wydanych właśnie "Listów" Jerzego Stempowskiego i Marii Dąbrowskiej, Andrzej Stanisław Kowalczyk pisze: "Wojny nie przeżyło 80 proc. przedwojennej polskiej inteligencji. Niemała część tych, co ocaleli znalazła się na emigracji. II Rzeczpospolita zapadła się pod ziemię". Może w tym kryje się wyjaśnienie powojennego i obecnego położenia Polski?
- Inteligenci, przyjmujący jednoznaczny kodeks etyczny, bo siłą rzeczy poznanie przeszłości prowadzi do obrania określonych zasad jako drogowskazu, podejmowali ryzyko walki o niepodległość, niepoddawanie się najeźdźcom. Wielu zapłaciło cenę najwyższą. Ich po wojnie nie było. Zostali wytarci z żywego społeczeństwa. Nawet jeśli mieli dzieci, to amputowano im po wojnie wiedzę o przeszłości. Kiedy znalazły się w nieprzyjaznej rzeczywistości, w której narzucano sposób myślenia zbudowany na kłamstwie, miały mocno ograniczone pole manewru intelektualnego. Jeśli człowiek czuł, że fałsz go zalewa i nie może się w tym poruszać, musiał wykrzesać dużo wysiłku, by uzbroić się w niezależność, zdobyć oręż intelektualny. Bo przecież stare biblioteki zostały zniszczone przez pożogę kataklizmów, a książki dla władzy niepożądane, przeciwne jej ideologii - wyrzucano. Duchowa karma okazywała się postna, sucha.

- Dramaty twórców po wojnie np. pisarzy: pisać do szuflady czy publikować w zamian za daninę dla władzy?
- Straszne dylematy, o których pisze w listach do Stempowskiego Maria Dąbrowska. Trzeba jednak coś robić, są rzeczy w kraju pozytywne, więc należy się włączyć. Ale widać, że to myślenie człowieka osaczonego. Aby publikować, literaci zostający w kraju, jak Dąbrowska, musieli płacić serwituty. To była kwestia odporności moralnej i psychicznej. Część milczała i nie miała prawa głosu. Inni wprzęgali się w rydwan władzy. Kiedy ta pociągnęła za lejce, nie można już się było wyzwolić.
- Dąbrowska wypomina w jednym z listów Stempowskiemu, że emigracja oczekuje od tych, którzy zostali, wywołania powstania narodowego.
- Tak jej się wydawało. Wyrażała tym rozżalenie, że emigranci pozostają jednak wolni. Może ciężko im żyć, ale nikt ich do niczego nie zmusza. W kraju powstała pustynia. Prawdziwy inteligent to był mohikanin. Choć wciąż żyli ludzie, których potrzebą osobistą, najważniejszą, było czytanie, poznawanie świata, analizowanie zjawisk. Erudycja - nie po to, by błyszczeć w gronie rozmówców, ale by karmić duszę. Sam jako szczeniak widywałem takich ludzi - dziś nazywam ich bezinteresownymi inteligentami. Mój kolega z podwarszawskich Włoch miał stryja, skromnego urzędnika, który wracał z pracy kolejką EKD, a potem czytał. W jego pokoju piętrzyły się księgi. Sprawą, którą zgłębiał niezwykle wnikliwie był Kościół i papiści. Z drugiej strony leżały przedwojenne stosy "Wolnomyśliciela polskiego", broszury towarzystwa ateistów. Widać było, że targał się ze światopoglądem - jest Bóg czy Boga nie ma? Czas wolny spędzał na czytaniu, ale nie pchał się, by zabłysnąć, nie wygłaszał oracji. To był cichy człowiek. Czasem tylko zza ściany dochodziły ożywione głosy, kiedy dyskutował z przyjacielem, też urzędnikiem.
Obok na tej samej ulicy pracował fryzjer, pan Zygmunt. Małomówny, szczupły, twarz pociągła, nieustannie palił. Prowadził zakład, ale czasem przyjmował w domu. Mieszkał w drewniaczku parterowym, w biedzie. Zauważyłem u niego ciekawy księgozbiór z okresu Młodej Polski. Ten czas go fascynował - wiersze Przerwy-Tetmajera i mnóstwo ksiąg Stanisława Przybyszewskiego. I pan Zygmunt często siedział z książką. Obaj robili to dla siebie. Jednym z wyróżników inteligencji jest bezinteresowność połączona z ciekawością świata, życia, przeszłości. To zanika. A umysł musi się żywić kulturą, literaturą, nauką.

- Stempowski wyraźnie odróżniał tych, którzy skończyli studia - nazywał ich dyplomowanymi albo pracownikami umysłowymi - od prawdziwej inteligencji. Nawet tę z dwudziestolecia międzywojennego już traktował sceptycznie. Jako wzór stawiał inteligencję z końca XIX wieku, która podjęła próbę rewizji poglądów szlachty. Elitę złożoną z przedstawicieli wolnych zawodów, których łączyła niezależność myślenia.
- Inteligenci, o których myślał Stempowski, to humaniści o szerokich horyzontach i barwnej palecie zainteresowań, niekoniecznie związanych z zawodem. Przede wszystkim dbający stale o własne kształcenie i niezależność myślenia, analizujący do głębi szereg spraw, a nie tylko wbijający wiedzę w łeb, by potem obracać ją zawodowo. Owych dyplomowanych Ludwik Dorn celnie nazwał wykształciuchami. To precyzyjny termin określający rodzaj inteligencji mechanicznej, wąskiej, specjalistycznej, zawodowej, niemającej nic poza tym. Coś przez lata studiów wykuł i tego się trzyma. Po co mu potem książki, renesans, malarstwo?
- Oni tylko "myślą, że myślą". Podsuwa się im poglądy, które potem przedstawiają jako własne.
- Łykają papkę, która jest im podawana. Fałszywą, pełną stereotypów, nie wyjaśniającą nie tylko tajemnic życia, ale i codzienności.

- Cechą inteligencji jest krytycyzm wobec rzeczywistości, niekiedy przechodzący w pesymizm, ale pesymizm twórczy. Widać to u Stempowskiego.
- On próbował znaleźć przyczyny upadku świata, kultury, inteligencji na zachodzie. Krytykował komunizm ideowy, który czynił spustoszenie w głowach tamtejszych elit. Stempowski to jeden z najwybitniejszych polskich niezależnych myślicieli. Jak bogata jest problematyka jego rozważań! Wiele listów Stempowskiego, posługującego się w paryskiej "Kulturze" pseudonimem Paweł Hostowiec, to eseje o sztuce i literaturze. Nie epatuje tym, ale pisząc ma skojarzenia, czyni aluzje, jedna lektura przywołuje drugą, ta następną. Snuje analogie, szukając odpowiedzi. Przywołuje Rzym, wiek XIX, polityczne uwarunkowania Francji, Włoch. Te porównania dają mu bogactwo argumentacji na temat współczesności. A dziś trudno o inteligenta, który niezależnie diagnozowałby rzeczywistość. Nawet gdyby próbował, to ciężko byłoby mu się przebić. Promuje się wąskie specjalizacje we wszystkich dziedzinach. A to nieprawda, że nauki tak się rozwinęły, że trzeba trzymać się jednej, bo inaczej człowiek zostanie w tyle. Inteligent zawsze miał powód, by sięgać po karmę dla swojego umysłu z innych dziedzin. Ekonomista czytał literaturę piękną, zgłębiał określoną epokę historyczną, a to niezauważalnie owocowało także w jego specjalizacji. Dziś ton nadaje rzesza powierzchownych fachowców. A fachowiec jest trochę jak rzemieślnik, co doskonale przybija albo montuje. Nie ma też myślenia o przyszłości. Dominuje doraźność - krótka perspektywa, żeby dobrze było teraz.

- Zgodnie z credo Donalda Tuska - myślimy o ludziach, którzy żyją tu i teraz.
- Dalej nie sięgamy, bo po co? Wolność myślenia ogranicza także komercjalizacja. Wszystko wiąże się z dobrami materialnymi, zapewnieniem wygody, przyjemnością. Byle życie wypełnić po pracy uciechą. Wtedy wszelkie dociekania, dyskusje nie są potrzebne, bo psują nastrój, odbierają dobre samopoczucie. Dlatego o wspomnianych ludziach z moich Włoch mówię tak romantycznie, bo kojarzą mi się z pięknym obrazem - jak to na Agorze w Atenach przechadzał się Sokrates, a za nim słuchacze. Rozważali, dociekali. I tylko pozornie nie miało to znaczenia dla bieżącego życia.

- Przyjemność sporów intelektualnych.
- Rodzaj umysłowej szermierki. Aby wygrać, trzeba stale pogłębiać swoją wiedzę, żeby mieć argumenty.

- Kogo poza Stempowskim wskazałby Pan w gronie inteligentów?
- Pawła Hertza. Człowieka o fenomenalnej wiedzy, kochałem z nim rozmawiać. Jak czegoś nie wiedziałem - z łaciny albo historii - dzwoniłem i zawsze mi odpowiadał. Nie sięgając do drukowanych encyklopedii, a tym bardziej Wikipedii. Poeta, eseista, tłumacz. Kształcił się w domu, wysyłany przez rodziców do Francji i Włoch, by zwiedzał galerie, muzea i biblioteki. Klasycznym inteligentem był Adam Mauersberger, pierwszy dyrektor Muzeum im. Mickiewicza. Stale potrzebował karmy duchowej i wyłącznie dla siebie tłumaczył którąś z pieśni "Boskiej Komedii" Dantego. Przywoływał z głowy jak z wielkiej biblioteki historie z przedwojnia, pisał eseje o Baudelairze. Ożywiały go różne rzeczy ze świata kultury, w tym był podobny do Hostowca. Miał zostać asystentem Marcelego Handelsmanna, głośnego przedwojennego historyka. Przygotowywał pracę o pani Walewskiej, miłości Napoleona. Mauersberger pochodził z rodziny mieszczańskiej. Jego stryj był sędzią jeszcze w zaborze rosyjskim. Zasłynął tym, że nie rozmawiał z sędziami Rosjanami po rosyjsku, tylko po francusku. Czuł się Polakiem i nie chciał używać języka zaborców. Był działaczem towarzystwa czytelni oświatowych, którego celem było upowszechnianie w zaborze czytelnictwa polskiego. By wprowadzać w obieg polskie książki, kulturę i historię. Intelektualne impulsy Hertz i Mauersberger otrzymywali w domu.

- Na inteligencji spoczywa odpowiedzialność. Jej przedstawicieli powinien cechować nonkonformizm. Tymczasem inteligencja powojenna w większości była na pasku władzy.
- Niektórzy fatalistycznie założyli, że komunistyczne nieszczęście będzie wieczne, dlatego trzeba robić, co się da, by ratować dziedzictwo, substancję, jak się mówiło. Inni stali się atrapą niezależnych inteligentów. Operowali formułami, retoryką, w której nie było treści. Prawdziwy inteligent, szukając prawdy, musi zachować uczciwość intelektualną. I prawdę, którą odkrywa, przekazać innym. Resztki inteligencji zachowały się w powojennych gimnazjach. Mój przyjaciel, Wojciech Albiński, chciał pisać. Publikował wiersze, felietony dla "Współczesności" i chciał iść na dziennikarstwo. Polonista z Gimnazjum im. Górskiego powiedział mu: "Wojtek, a czy chcesz całe życie kłamać? Jeśli tak, to idź na dziennikarkę". To samo powtórzyła mu mama. I Wojtek poszedł na geodezję. Dopiero kilka lat temu zadebiutował tomem opowiadań "Kalahari".

- Pisarz Kazimierz Orłoś podkreśla, że postawa wobec zła nigdy nie powinna być bierna. Inteligencja powojenna zawiodła. W roku '56, '70 i '80 na ulice wychodzili robotnicy.
- W tym nowym dwudziestoleciu inteligencja też nie zdała egzaminu. Przynajmniej ta jej część, która nadawała ton, np. w publicystyce. Znowu znalazła się przy władzy, przy dworze, przy możnych tego świata. Jej rola jest jednoznacznie negatywna. Nie wiem, czy nie przemawia przez te grupy zwykły egoizm, wygodnictwo.

- Mecenat państwa nad wieloma sferami kultury powoduje, że trzeba władzy schlebiać.
- A to uzależnia. W naszym życiu politycznym występuje tendencja do jedynowładztwa, do ogarniania wszystkich sfer przez rządzących. Wtedy mają wygodę sterowania społeczeństwem, nie hamowani przez przeciwników. Brakuje śmiałych głosów, które oceniałyby tę sytuację, dawały uczciwą diagnozę, nie uwarunkowaną racjami politycznymi. Zamiast tego obserwujemy służenie zwycięskim partiom. Mówię nie tylko o Platformie. Dostrzegam partyjność myślenia inteligentów, która odbiera im szerokie horyzonty. Tylko do podwórka danej partii ogranicza się swoboda ich umysłu, do uzasadniania racji jednej ze stron. A twórcza inteligencja w swych diagnozach powinna być ponad tym. Nie angażować się w partyjne spory, bo to ogranicza niezależność intelektualną.

- Dlatego debaty, które się w Polsce toczą są płytkie.
- Służą doraźnym celom. Nie ma odwołania się do przeszłości, ani perspektywy.

- W jednym z listów Stempowski pisze: "Zdarzyło mi się mieć odczyt w stodole. Mówiąc w foyer teatru albo w sali muzeum obwieszonego obrazami, ma się zupełnie inne audytorium i nierównie większy wybór tematów; można dyskutować sprawy subtelne, nadać im bieg interesujący, nie wnosząc większej siły przekonania. W stodole słowo traci większą część swej siły. Można tam mówić tylko o rzeczach najważniejszych".
- W stodole - w domyśle do ludzi prostych - nie trywializując, a zawierając kwintesencję w klarownej formie. Bez niepotrzebnych, ozdobnych słów, oddając sens. To trudna sztuka.
W pesymistycznym obrazie, jaki kreślimy, jest ziarno optymizmu - wciąż są ludzie, którzy chcą dociekać i odkrywać prawdę. Czynią to autentycznie, z potrzeby porządkowania chaosu świata. Tacy inteligenci będą zawsze. Być może ich głos zagłuszą, ale bez nich nie byłoby społeczeństwa, kultury, literatury i prawdy. Wszystko stałoby się relatywne, kształtowane przez cynicznych, pragmatycznych, prostackich władców, którzy by nas zupełnie odmóżdżyli, sprowadzając do stada żyjącego doraźnie - byle brzuch napchać i się zabawić. Tu Stempowski odwołałby się do starożytnego Rzymu, kiedy gawiedź mamiono zapewniając chleb i igrzyska - pamiętne krwiożercze widowiska. Taki świat zmierzałby do otchłani. To byłaby Apokalipsa św. Jana.

Rozmawiał Krzysztof Świątek

15.12.2010r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet