To będzie prezydent od żyrandoli
Z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem i publicystą, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Arcana", rozmawia Mariusz Bober
Co wynik wyborów prezydenckich oznacza dla Polski?
- Przede wszystkim bezprecedensowe - w całej historii 21 lat III RP - skupienie władzy w rękach jednego ośrodka decyzyjnego, a dokładnie Donalda Tuska. Bo przecież to on delegował do Pałacu Prezydenckiego Bronisława Komorowskiego. Ale ta ogromna władza oznacza też ogromną odpowiedzialność za państwo.
Zwolennicy PO pewnie będą niedługo przekonywać, że PiS też miało podobną władzę...
- Władza PO ma obecnie bezprecedensowe rozmiary. W dodatku rozszerzono ją, obsadzając w niegodnym pośpiechu stanowiska po ofiarach katastrofy smoleńskiej. W ten sposób wybrano Marka Belkę na szefa Narodowego Banku Polskiego, zmieniono zapisy ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, a także obsadzono urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, który powinien reprezentować tych właśnie, którzy mogą czuć się zagrożeni przez dominację większości. Ta łapczywość PO w zagarnianiu wszystkich instytucji demokratycznych w Polsce, w połączeniu z poparciem mediów, zwłaszcza największych prywatnych stacji telewizyjnych - TVN i Polsatu, jest uderzająca. Przypomnę, że to właśnie te stacje podczas zakończonej kampanii prezydenckiej zostały określone przez przedstawicieli komitetu honorowego poparcia Bronisława Komorowskiego jako "nasze" bądź "zaprzyjaźnione". Jednocześnie skrytykowano telewizję publiczną jako jeszcze "nie dość zaprzyjaźnioną" z Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem. To wszystko czyni sytuację w Polsce niebezpieczną.
Niebezpieczną dla demokracji?
- Niebezpieczną dla wolności. PO odwołuje się w swych hasłach do liberalizmu. Warto zatem przypomnieć, że od czasów Monteskiusza i Johna S. Milla za fundament wolności w każdym ustroju uznaje się zabezpieczenie prawa mniejszości przed totalną dominacją większości. Służyć ma temu trójpodział władz i system ich wzajemnej kontroli, dodatkowo wzmocnionej przez pluralizm silnych mediów. PO zdobyła po 10 kwietnia nie tylko pełnię władzy wykonawczej i ustawodawczej (prezydent nie może już hamować złych decyzji Sejmu swoim wetem). Ma również zdecydowaną przychylność trzeciej władzy - czyli sądowniczej, którą to przychylność (czy raczej: tendencyjność) będzie mogła teraz jeszcze istotnie wzmocnić. Warto przypomnieć, że nowemu prezydentowi pozostały jeszcze ważne nominacje w czasie jego kadencji: są to nominacje na członków Trybunału Konstytucyjnego. Ta władza ma coraz większe znaczenie - i teraz o jej składzie zdecyduje prezydent z PO. Platforma ma teraz również możliwość ostatecznego przejęcia kontroli nad mediami - czyli czwartą władzą. Połączenie tych wszystkich sił - politycznych i pozapolitycznych, które wspierają jeden ośrodek władzy, czyni sytuację w naszym kraju niebezpieczną. Takie skupienie władzy prowokuje wręcz do jej nadużywania. Lord Acton [brytyjski polityk, historyk i filozof polityki - przyp. red.], intelektualny patron brytyjskiego liberalizmu, rozumianego jako obrona wolności jednostki, doskonale określił istotę tej sytuacji, w jakiej znalazła się teraz Platforma: "władza absolutna korumpuje absolutnie". A PO znalazła się właśnie w sytuacji władzy absolutnej - przy wsparciu sądownictwa, poklasku mediów i wsparciu oligarchicznych elit biznesu oraz najważniejszych korporacji w Polsce (prawniczej, akademickiej, dziennikarskiej). W ten sposób pierwsza, druga, trzecia i czwarta władza znalazła się w rękach jednej partii politycznej.
Jak ją wykorzysta Platforma?
- Sprawdzianem rzeczywistych intencji PO będzie stosunek tej partii do resztek niezależnych jeszcze mediów: Radia Maryja, TV Trwam, "Naszego Dziennika", a przede wszystkim telewizji i radia publicznego. Jeśli obecny ośrodek władzy wykorzysta swą bezprecedensową dominację, by zniszczyć lub zawłaszczyć któreś z tych mediów, w których swój głos odnajduje połowa czynnych obywatelsko Polaków - będzie to oznaczało, że mamy do czynienia z próbą budowy państwa autorytarnego, na wzór niektórych naszych wschodnich sąsiadów.
Jednak różnica między poparciem dla obu kandydatów jest niewielka, a polaryzacja społeczeństwa - ogromna...
- Rzeczywiście, te wybory pokazały, że siła poparcia społecznego opozycji jest ogromna, a wybory przyniosły wynik bliski remisu. Prawie 50 proc. aktywnych wyborczo Polaków poparło Jarosława Kaczyńskiego. Mimo to nie mają oni poza parlamentem niemal żadnej reprezentacji w instytucjach państwa. PiS jako partia opozycyjna jest systematycznie szykanowane i moralnie delegitymizowane. Temu służyła także ostatnia kampania wyborcza w wykonaniu PO. Marszałek Komorowski używał hasła wyborczego "Zgoda buduje", a jednocześnie zarówno on, jak i przede wszystkim jego koledzy z rządu i partii prowadzili systematyczną kampanię nienawiści wobec jego kontrkandydata, i to do ostatniego dnia. Przypomnę przesycone wręcz histeryczną nienawiścią wystąpienia ministra Radosława Sikorskiego zaledwie dwa dni przed II turą, w których wrócił do retoryki, którą wyraża najlepiej jego własne hasło: "dorżnąć watahę PiS". Zaś premier Tusk kilkakrotnie w czasie kampanii prezydenckiej powtarzał, że wybór Jarosława Kaczyńskiego to wybór "piekła". Ponadto próbował obrażać kandydata PiS, twierdząc, że nie jest męski, że "nie powinien nosić spodni" itp. Taki język stoi w całkowitej sprzeczności z hasłem wyborczym Komorowskiego. Niestety, jakże symbolicznie, z chwilą ogłoszenia swojego wyboru, marszałek Komorowski zaprosił na trybunę jednego z największych siewców nienawiści w czasie całej tej kampanii - ministra Władysława Bartoszewskiego. Ten człowiek systematycznie obrażał śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego - także, bez najmniejszych zahamowań, po jego śmierci, jak również starał się obrazić swoimi prostackimi "żartami" tę blisko połowę wyborców polskich, którzy ostatecznie zdecydowali się głosować na Jarosława Kaczyńskiego. Nigdy za to nie przeprosił - i oto wystąpił w chwili wyboru Bronisława Komorowskiego obok niego jako główny moralny autorytet prezydenta "zgody". To nader zgrzytliwe memento o tym, jakie mogą być rządy PO uzupełnione przez nowego prezydenta. Polska potrzebuje zakopywania rowów wojny domowej, jaką ogłosił Andrzej Wajda, ale z ludźmi takimi jak Palikot (najbliższy polityczny przyjaciel nowego prezydenta), Bartoszewski czy Sławomir Nowak trudno będzie to konieczne minimum zgody budować.
Jak taką "pękniętą" Polskę Bronisław Komorowski będzie reprezentował na zewnątrz jako prezydent?
- O ile mi wiadomo, dotychczasowy marszałek nie miał w PO żadnego istotnego zaplecza politycznego, które miałoby inny program niż Donald Tusk. Nie słyszałem też nigdy o żadnych pomysłach Komorowskiego na politykę zagraniczną, które różniłyby się od tego, co proponują premier i szef MSZ Radosław Sikorski. Od czasu dojścia PO do władzy przed blisko 3 laty ciągle dochodziło do tarć ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim. Teraz będziemy mogli mówić o "jednolitej i spójnej" polityce zagranicznej. Pytanie o to, czy będzie ona dobra dla Polski, pozostawiam tym, którzy oceniają politykę PO. Obecnie nie widzę żadnych powodów, by Platforma zmieniła politykę zagraniczną. Nie widzę też żadnej w niej roli dla nowego prezydenta.
Czyli Bronisław Komorowski będzie "żyrandolowym prezydentem"?
- Tak, w dziedzinie polityki zagranicznej na pewno.
To znaczy, że sojusze z państwami naszego regionu, o które tak dbał śp. Lech Kaczyński, pomagające w załatwianiu różnych spraw zwłaszcza w Unii Europejskiej, zostaną pogrzebane?
- Tu warto podkreślić, że w ostatnich miesiącach i tygodniach pojawiła się ogromna szansa na polepszenie pozycji Polski i zwiększenie naszej aktywności w tej dziedzinie, dzięki współpracy z nowymi partnerami w Europie Środkowo-Wschodniej. Chodzi przede wszystkim o Węgry, gdzie miażdżące zwycięstwo odniosła prawicowa partia Fidesz, odsuwając po 8 latach rządów skrajnie prorosyjskich socjalistów. Warto też odnotować sukces koalicji centroprawicowej w Czechach, na Słowacji i korzystne warunki do współpracy z Rumunią. Zaktywizowanie współpracy z tymi krajami mogłoby zrównoważyć straty, jakie wynikają z niekorzystnego rozwoju sytuacji za naszą wschodnią granicą, zwłaszcza na Ukrainie. Obecnie dochodzi tam do gwałtownego przyspieszenia procesu zacieśniania współpracy z Rosją, żeby nie powiedzieć: zacieśniania kontroli Moskwy nad Kijowem. Nie widać jednak żadnego ruchu rządu Tuska, aby chciał zaktywizować współpracę z wymienionymi krajami naszego regionu. Prowadzi on bowiem politykę nastawioną na uzgadnianie jej z interesami niemieckimi i rosyjskimi.
Czego możemy się spodziewać po takiej polityce?
- Tak jak zaznaczył w niedzielę prezes PiS, obecne władze będą musiały przede wszystkim doprowadzić do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. To zaś musiałoby oznaczać rozważne, ale też stanowcze stanowisko wobec Rosji, a nie prowadzenie polityki - najdelikatniej mówiąc - uników wobec pytań o odpowiedzialność za co najmniej zaniedbania, do jakich doszło w sprawie tej największej tragedii politycznej Polski po II wojnie światowej. Wierzę, że siła nacisku - przynajmniej wyborców Jarosława Kaczyńskiego, a jestem przekonany, że także wielu uczciwych wyborców jego przeciwnika - nie pozwoli na to, by obecne władze zamiotły tę sprawę pod dywan.
To znaczy, że Bronisław Komorowski w roli prezydenta nie zadba również o nasze interesy podczas zbliżającego się polskiego przewodnictwa w UE oraz rozpoczęcia prac nad jej nowym budżetem?
- Moim zdaniem, prezydencja Polski w UE nie niesie za sobą nic istotnego. Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego instytucja prezydencji niesłychanie straciła na znaczeniu. Będzie to więc okazja najwyżej do przecinania wstęg i wyjazdów zagranicznych dla większej liczby urzędników, a nie do wzmocnienia pozycji naszego kraju w Unii. Tę zaś lepiej buduje dbanie o dobrą sytuację gospodarczą Polski oraz umiejętność konstruowania sojuszy w ramach Unii, także tych regionalnych. Warto tymczasem podkreślić, że to właśnie marszałek Komorowski i jego sztab wyborczy niemal wypowiedzieli wojnę obecnemu rządowi Wielkiej Brytanii. Wezwania Bronisława Komorowskiego pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, by zerwał kontakty z "tym koszmarnym" premierem brytyjskim Davidem Cameronem są wręcz szokujące. W taki sposób przedstawiciele obecnej ekipy rządzącej potraktowali przecież szefa suwerennego państwa i jednego z mocarstw europejskich. Tym samym szanse na współpracę z nowym gabinetem brytyjskim, który ma przed sobą co najmniej kilka lat rządzenia, są poważnie osłabione, a w związku z tym osłabiona została także pozycja Polski w UE. Utrwala się w ten sposób tendencja do ograniczenia współpracy w UE praktycznie tylko do Niemiec, na które polityka PO najbardziej się nastawiła. Tymczasem, aby zawierać korzystne dla nas kompromisy z Niemcami, musimy brać pod uwagę właśnie sojusze z innymi silnymi państwami Unii. Dlatego trzeba chcieć wykorzystywać także zmieniającą się sytuację międzynarodową dla naszych interesów, a nie tylko tkwić w skostniałych schematach politycznych, które każą wyłącznie kłaniać się w pas naszym silniejszym sąsiadom, zarówno tym ze Wschodu, jak i z Zachodu.
Schemat, że Ameryka jest "za daleko", też zostanie utrzymany przez nowego prezydenta?
- Nie widzę możliwości żadnego oryginalnego wkładu prezydenta Komorowskiego w politykę, którą jednoznacznie wyznaczyła PO. A jest to polityka małej wrogości wobec USA. Zresztą marszałek podczas ostatniej kampanii wyborczej jakby podświadomie dał wyraz tej wrogości, np. mówiąc o "wyjściu Polski z NATO". Charakterystyczne jest, że to jemu przytrafił się ten lapsus. Propagandowe wygrywanie wycofywania Polski z Afganistanu również o czymś świadczy. Jeśli więc ktoś tak programowo dystansuje się od amerykańskiej polityki, nie może liczyć na dobre stosunki z obecną administracją USA. Rząd Donalda Tuska jasno podkreśla: to nie Stany Zjednoczone są naszym ważnym partnerem, ale Rosja i Niemcy.
Dziękuję za rozmowę.
06.07.2010r.
Nasz Dziennik