A za oknem historia (1)
Sierpień w Gdańsku w 1980 widziany z zewnątrz, nie przez uczestników strajku, ale mieszkańców Trójmiasta i wczasowiczów. Taki jest zapis dziennikarki i pisarki Zuzanny Śliwy. Ten dziennik sprzed 30 lat, po raz pierwszy drukowany, pokazuje atmosferę tamtego lata i jest ciekawym uzupełnieniem innych znanych nam dokumentów. Z uwagi na zrozumiałą wielkość tych zapisków drukujemy je w paru odcinkach.
Gdańsk, 9 sierpnia1980 r., sobota
Po południu wyjazd z Małgosią do Gdańska. Docieramy późnym wieczorem na Waryńskiego, do mieszkania Haliny. Sama wyjechała na południe, do brata i jeszcze gdzieś, bo uwielbia włóczyć się po świecie. Spać...Tylko zapiszę: Witaj lato 1980!!!
10 sierpnia, niedziela
Mieszkanie znajduje się w domu ruderze przy błotnistym podwórku studni i ledwo się kupy trzyma. Kiedy energiczniej chodzimy po pokoju, drżą szyby. Halinka zajęła je na dziko; jakimś cudem administracja ją tu zameldowała, płaci regularnie czynsz i jest właścicielką pełną gębą.
Wakacje, ale na razie nie mam ochoty na nic. Gnębi sprawa pieniędzy. Po 15 latach włóczęgi po obcych doczekałam wreszcie swego kąta, lecz spółdzielnia żąda w terminie 3 miesięcy 115 tys. zł tzw. wkładu minimalnego; bez tego nie dadzą kluczy. Cóż, mieszkanie z odzysku i, niestety, własnościowe. Skąd wziąć taką sumę? Nim ruszę w bój o forsę, muszę wypocząć. Kłopoty z sercem i gardłem, konieczne mu morskie powietrze. Jod.
11 sierpnia, poniedziałek
Dziś mam imieniny. Od Gosi kwiatki, życzenia i ludowa drewniana łyżka. Za oknem też prezent: cudowna pogoda. Ale lepiej się przez to okno nie wychylać. Na podwórku przed nim kraina malarii, ogromna, nigdy nie wysychająca kałuża, w której taplają się dzieciaki. Ten kilkurodzinny dom to rudera bez gazu, centralnego, łazienek. Wilgoć, grzyb, mury ledwo się trzymają. Od lat obiecywany remont tej budy. Ale tylko obiecywany. Tu znają się wszyscy, wzajemne stosunki są serdeczne, familiarne. Można liczyć, że sąsiadka postoi za ciebie w kolejce, popilnuje dzieci, da miskę zupy, kiedy bieda zajrzy do garnka.
Rankiem budzi nas sąsiadka z dołu, Helenka Ostrowska. Jest bardzo miła; nie da się jej nie lubić. Choruje ciężko na serce, w kółko leży w szpitalu i choć dobrze po pięćdziesiątce, nie ma szans na rentę. Nie chcą jej tej renty dać. Pyta, czy mamy co jeść, bo jeśli nie, przyniesie chleba, masła lub zaprosi nas na śniadanie.
Jedziemy na plażę w Sopocie. Skwierczą setki ciał. Pod wieczór na zakupy, delikatesy tuż obok, przy Grunwaldzkiej. Nie ma masła, kupujemy roślinne. Mówią w kolejkach, że różne fabryki stoją. Słyszę słowo "strajk". W Polsce strajk? E... Sezonowa kaczka.
Wieczorem na Starówce. Tłumy turystów. Do kawiarni. Pijemy jakieś fikołki. Dziewczyny nie śpiewają mi "sto lat", no bo jak się drzeć w lokalu, ale było super. Wracamy wesolutkie jak skowronki. Notuję to drżącą łapką; chyba się ciut wstawiłam. Przychodzi pani Helenka i opowiada, że coś się w całej Polsce dzieje, wszyscy o tym gadają. Skąd to wiadomo? Jutro się dowiemy.
12 sierpnia, wtorek
Pogoda kiepskawa. Idę na zakupy. Dwa masła, jedno dla pani Helenki. Chleb, trochę warzyw, ziemniaki, nawet 20 deko kawy, a tej ostatnio brakuje. W kolejkach cisza, choć nadstawiam uszu. Baby na naszym podwórku zbite w gromadkę. Na nasz widok cichną. No tak, jesteśmy tu obce. A jednak "coś" się dzieje.
Zaczyna mżyć i teraz ta paskudna kałuża przed oknem faluje, rzuca fetorem, lśni brunatnym nalotem. Co robić? Czytać. Czytamy więc, co wpadnie w łapy - Halina ma kupę książek. Nie mam ochoty na żadne rozmowy. Znów włazi mi na kark zmora mieszkaniowa. Nie udaje się oderwać myśli od natrętnego pytania: skąd wytrzasnę tyle forsy, by rzucić je spółdzielni w gardło? Boże, żeby mi dali mieszkanie lokatorskie, byłabym szczęśliwa. Ale to ponoć i tak łaska, że dostałam, co dostałam. Łaska? Hm, po kilkunastu latach włóczęgi chyba nią jest. Ciesz się polski marginesie, człeku urodzony poza listą przywilejów. Żebym choć pensję miała większą. Cóż ja uradzę za te marne grosze? Jeśli zechcę wziąć pożyczkę, po odliczeniu opłat zostanie mi około 400 zł na miesiąc. Dorobię wierszówką, ale to za mało, ledwo starczy na byle jedzenie, bilety, mydło, proszek.
Idziemy spać wcześnie, bo jutro zakupy a potem patelnia plażowa. Nie chce mi się dziś pisać, rzygam pisaniem, cały rok to robię. Tfu.
13 sierpnia, środa
Pogodo, jakaś ty łaskawa w tym ohydnym deszczowym roku. Od rana słonko pali w okna. Na Starówkę. Kupuję tanio ładną sukienkę z przeceny. Włóczymy się, jemy rybę, frytki. Tłumy.
Potem na plażę w Jelitkowie. Podobno czyściejsza niż ten syf w Sopocie. Phi! Akurat. Brud przykleja się do koca i do ciał. Za to grzeje aż miło. Przyplątały się jakieś dzieci, bawimy się w łapanego. Gosię "wmurowują" w kupę piachu. Śmiechu też pełna kupa.
Słońce i chwila oddechu wygoniły nieco trosk. Może jakoś tę kolosalną sumę pożyczę. I może w końcu podniosą mi pensję. Ciągle wierzę, że będzie lepiej, choć już teraz, po kilku latach, nie za bardzo lubię mój fach. Miało być inaczej, jest okropnie. Ludzie, z którymi gadam, zbierając po wsiach materiały do artykułów, stale zadają mi pytania: kiedy się to cholerstwo skończy? A bo ja wiem. Pocieszać? Nie różnię się od nich, dlaczego mam łgać? Nie chcę służyć łgarstwu. Gosia mówi, bym się nie martwiła, bo "jutro będzie gorzej". Pocieszenie - nie ma co!
Po 18-tej kawa z Helenką. W ich domu piszczy bieda, choć oboje całe życie harowali; pan Józio jeszcze haruje, jest dekarzem, łazi po dachach. Swoimi starymi nogami.
Wieczorem na podwórku tłumek. Helenka tłumaczy, kto my są, więc kobitki gadają przy nas. Podobno strajk w Stoczni!!!
Nie wierzę własnym uszom. Ale to pewne, bo stary jednej z kobiet pracuje tam, kilku sąsiadów też. Jutro będzie wiadomo więcej. Na jutro mamy plany plażowe. Co będzie jutro? Zobaczy się jutro...
Zuzanna Śliwa
08.07.2010r.
Tygodnik Solidarność