"Zbrodnicze zaniedbania" - Stanisław Żaryn  

 

 

 

 

 

 


"Zbrodnicze zaniedbania"

Istnieją przesłanki, by stwierdzić, że przed wylotem rządowego Tupolewa zdawano sobie sprawę, że samolot może być niesprawny - mówi portalowi Fronda.pl Antoni Macierewicz.

Czy mając dzisiejszą swoją wiedzę powtórzyłby Pan określenie "zbrodnia" w kontekście katastrofy smoleńskiej?
Użyłem określenia "zbrodnia" nie w kategoriach prawnych, tylko moralnych. Zastrzegłem, że używam go w sensie potocznym, jako wyraz moralnego potępienia dla tego, co się wydarzyło. Dla ludzi, którzy słuchali mojego wystąpienia, to było oczywiste. W takim rozumieniu - powtórzyłbym je i teraz.

Przez media przelała się wtedy fala krytyki.
Manipulowanie moimi słowami, atak mediów i polityków, które wtedy się rozpoczęły, miały być elementem stygmatyzowania sejmowego zespołu i mojej roli w wyjaśnianiu tej tragedii. Kilka dni po mojej wypowiedzi prokurator Krzysztof Parulski, prowadzący śledztwo, stwierdził, iż w Smoleńsku doszło do przestępstwa. Nikt jednak nie analizował, o co mu chodziło. Dziennikarze nie pytali, jakie przestępstwo miał na myśli i kto je popełnił.

Na czym polega zbrodniczość w rozumieniu, o którym Pan mówi?
Działania naszego zespołu koncentrują się wokół trzech problemów: drogi do Smoleńska - czyli przygotowań do wizyty, przebiegu samej katastrofy oraz wydarzeń już po katastrofie. Na wszystkich tych etapach mamy do czynienia przynajmniej z zaniechaniami. Niektóre są tak skandaliczne, że trzeba je nazwać właśnie zbrodniczymi zaniechaniami...

Czy ustaliliście Państwo coś, czego nie udało się ustalić prokuratorom?
Wykazaliśmy, że przygotowania były niechlujne, lekceważące oczywiste zagrożenia a kluczem było wydzielenie z uroczystości odrębnej wizyty Premiera Tuska przygotowywanej od dawna w tajemnicy przed Prezydentem. Wykazaliśmy też, że kontrolerzy podawali błędne dane a równocześnie do końca upewniali pilotów, że są "na ścieżce i na kursie". A wreszcie wykazaliśmy, że Tusk stara się zamieść wszystko pod dywan i dlatego odrzucił propozycje Miedwiediewa działania wspólnej grupy śledczych i przyjął konwencję chicagowską, choć jest dla Polski mniej korzystna niż porozumienie z 1993 roku.

Nie wiem, jak te ustalenia mają się do pracy prokuratury, ponieważ nie wiadomo, co ustalili śledczy. Podobnie wygląda praca zespołu ministra Jerzego Millera. Z kolei Edmund Klich (za zgodą swojego zwierzchnika - premiera Donalda Tuska) informuje chętnie, ale często informacje podawane wieczorem przeczą tym z rana. I to jest nie tylko przejaw manipulacji, to jest także przykład lekceważenia i świadomego wprowadzania w błąd opinii publicznej przez organa państwowe.

Prokurator generalny Andrzej Seremet zapowiadał wielokrotnie, że w tym śledztwie wszystko będzie transparentne. Media powtarzały, że w tej sprawie nie może być tajemnic, że wszystko będzie się działo na oczach opinii publicznej. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Opinia publiczna jest pozbawiona informacji o przebiegu śledztwa i nie ma możliwości wyrobienia sobie własnego zdania o tej katastrofie. Społeczeństwo ma zostać zaskoczone autorytatywnymi rozstrzygnięciami i nie będzie w stanie ocenić ich wiarygodności.

Na czym opiera się więc praca Pana zespołu? Nie otrzymują Państwo dokumentów od prokuratury?
Nie otrzymaliśmy od prokuratorów żadnych materiałów. Prowadzimy w pełni odrębne postępowanie. Prokuratura pod naciskiem administracji państwowej i niektórych mediów przejawia niechęć do działalności sejmowego zespołu i demonstruje brak możliwości współpracy z nami. Efektem takiego stanowiska jest próba odcięcia nas od dokumentacji. Są jednak świadkowie, są publicznie dostępne materiały.

Czym Pan tłumaczy takie stanowisko?
Sytuacja Prokuratury jest trudna. Spoczywa na niej olbrzymia odpowiedzialność. A możliwości działania w wyniku zakreślenia ram politycznych śledztwa oddających Rosji panowanie nad całym postępowaniem - są bardzo ograniczone. Osobną sprawą jest pytanie, czy Prokuratura wyczerpała wszystkie swoje możliwości i - zważywszy na wagę tego śledztwa - stanęła na wysokości zadania. W efekcie wszystkie organa Państwa odpowiedzialne za to postępowanie biernie przyglądają się, jak Rosjanie niszczą dowody tak istotne dla wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy.

Czy polskie ustalenia mogą być inne niż rosyjskie, skoro to Rosjanie prowadzą śledztwo?
Do końca nie wiadomo, jakie materiały otrzymaliśmy od strony rosyjskiej i jakie są dotychczasowe ustalenia rosyjskiego śledztwa. Choć już po godzinie od tragedii Rosjanie znali główne przyczyny katastrofy: winni byli polscy piloci, wywierano na nich presję, byli nieudolni i słabo wyszkoleni, była mgła.

W postępowaniu widać ogromne niechlujstwo. 21 września oświadczono, że zarówno rosyjski komitet MAK jak i polscy akredytowani zakończyli zbieranie materiałów związanych z katastrofą. Tymczasem wiemy, iż dotychczas nie przesłuchano jednego z najważniejszych świadków - pana Krasnokudzkiego, który przebywał w wieży kontroli lotów na smoleńskim lotnisku. Nie dotarli do niego także zajmujący się tą sprawą dziennikarze. Rozmawiano z Plusninem, z Ryżenką. Ciekawe, dlaczego nie udało się dotrzeć do Krasnokudzkiego? Może dlatego, że to ważny rosyjski pułkownik, który przedtem dowodził smoleńskim garnizonem. Jest jeszcze wiele pytań, na które wciąż nie ma odpowiedzi. Jak wygląda analiza rosyjskich procedur lądowania? Jakie są ustalenia badania wraku samolotu? I wreszcie - co wynika z zapisu rejestratora parametrów lotu? Przecież zapis ten znany jest polskiej Komisji i prokuraturze od miesięcy, lecz z niewiadomego powodu został utajniony przed opinią publiczną. W tej sytuacji bezkarnie można snuć tezy o winie pilotów. Taki stan rzeczy powoduje, że państwo polskie jest bezradne wobec rosyjskiego dyktatu.

Jak Pan ocenia doniesienia o tym, że oficerowie Biura Ochrony Rządu nie byli obecni na lotnisku w Smoleńsku?
Według mojej wiedzy Biuro z góry założyło, że nie będzie kontrolowało i zabezpieczało ani lotniska, ani wieży, a funkcjonariusze nie będą obecni podczas lądowania na płycie lotniska. I to w sytuacji, gdy wiedziano, że rosyjskie służby specjalne podejmują nieustalone ze stroną polską działania w związku z tą wizytą. To zaniedbanie szefostwa BOR rzuca dramatyczne światło na ówczesne wydarzenia.

Jakie są inne?
Nie dopełniono szeregu obowiązków. Po sygnale z Kancelarii Prezydenta, iż lotnisko smoleńskie nie spełnia niezbędnych warunków, zaplanowano sprawdzający rekonesans. Trzykrotnie odwoływano wyjazd grupy, która miała zbadać lotnisko. I nigdy tego lotniska nie sprawdzono. Mimo niepokojących sygnałów - nikt nie pofatygował się, by obejrzeć płytę startową czy tzw. wieżę kontroli lotu, nie mówiąc już o sprawdzeniu kontrolerów. Nie przestrzegano instrukcji HEAD, która określa zasady organizacji przelotów najważniejszych osób w państwie. Np. zignorowano zapis tej instrukcji, iż obowiązkowo musi być podstawiony zapasowy samolot. Lekceważono wszystkie zasady i sygnały niebezpieczeństwa. Na to zwracał niejednokrotnie uwagę zespół sejmowy. Być może ustalili to również śledczy, choć rozmowy podczas sierpniowego posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości pokazały, że raczej tymi problemami się nie zajmowano.

Czy te zaniedbania mogą zakończyć się postawieniem zarzutów?
Powinny. Wycofanie się premiera Donalda Tuska z propozycji rosyjskiego prezydenta współpracy podczas prowadzenia śledztwa oraz wybranie konwencji chicagowskiej, a nie polsko-rosyjskiej umowy wojskowej, było zaniechaniem. Tak wynika z opinii profesor Krystyny Pawłowicz. W całej sprawie możemy mieć do czynienia również z matactwem, czyli świadomym zacieraniem i niszczeniem dowodów. Jak inaczej można nazwać stanowisko rządu Donalda Tuska, że strona polska nie ma żadnej możliwości wywierania presji na stronę rosyjską? A w tym czasie na lotnisku w Smoleńsku niszczeje wrak rządowego Tupolewa. Tusk odsyła opinię publiczną do prokuratury. Z kolei prokurator Seremet tłumaczy, że nie ma żadnego wpływu na całą sytuację, ponieważ wrak jest w gestii władz administracyjnych Federacji Rosyjskiej, a nie prokuratury. Panowie przerzucają się w mediach wyjaśnieniami a jeden z głównych dowodów niszczeje na rosyjskim lotnisku. Takie działanie polskiego Premiera prowadzi do niszczenia dowodów w śledztwie . A to jest matactwo.

Czy lot 10 kwietnia był przez stronę polską traktowany inaczej niż pozostałe? Może w Polsce stale nie przestrzegało się instrukcji HEAD?
Nie mamy jeszcze ostatecznych wyników analizy tej sprawy. Jednak porównanie przygotowania do podróży do Smoleńska premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego pokazuje wyraźnie, że do wizyty 7 kwietnia przykładano dużo większą wagę niż do wizyty zaplanowanej kilka dni później. Przed wylotem 10 kwietnia panował ogromny chaos.

Czym się objawiał?
Jeden z członków załogi o locie z Prezydentem RP dowiedział się na kilka godzin przed wylotem. Było to niezgodne z instrukcją. Służby nie przygotowały samolotu zapasowego, wymaganego przez instrukcję HEAD. Zapasowego samolotu nie było. Tupolew 101 był jedynym samolotem wojskowym, którym mógł lecieć prezydent. Drugi Tupolew był w naprawie. I w tej sytuacji zapis instrukcji został po prostu zignorowany.

Innych samolotów nie było, ponieważ szef MON Bogdan Klich unieważnił przetarg na zakup nowych maszyn (równocześnie stwierdził, że 136. specjalny pułk lotnictwa transportowego nie gwarantuje bezpieczeństwa realizacji swoich zadań!).

Czy dojście do prawdy w tej sprawie jest Pana zdaniem możliwe, skoro oddaliśmy śledztwo Rosjanom?
Tak, mam nadzieję, że poznamy tę prawdę. Nawet jeśli będzie różna od tego, co zostanie oficjalnie ogłoszone przez Rosjan i ministra Millera. Materiału na ten temat jest tak wiele, że ukrycie prawdy będzie niemożliwe. Obawiam się tylko tego, że prawda o katastrofie smoleńskiej może podzielić losy np. prawdy o współpracy byłego prezydenta ze Służbą Bezpieczeństwa. Wiedza na ten temat została urzędowo potwierdzona przez ministra spraw wewnętrznych, ale przez osiemnaście lat nie przyjmowano jej do wiadomości. Także tu siła polityczna może próbować zagłuszać siłę dowodów. Ale do czasu.

Czy ktoś w Polsce poza Pana Zespołem będzie w stanie podważyć ustalenia rosyjskich śledczych?
Postępowanie rosyjskich śledczych każe być bardzo sceptycznym wobec przyszłych ustaleń dotyczących przyczyn katastrofy. Ale jest szansa, że sprawą katastrofy zajmie się międzynarodowa komisja. W jej powstanie zaangażowało się wiele osób - w ciągu dwóch miesięcy pod apelem o powołanie takiej Komisji podpisało się prawie 300 tysięcy osób. Akcję prowadzono przy bardzo niechętnej postawie większości mediów i polityków. Tysiące podpisów nie zrobiły wrażenia na polskim premierze Donaldzie Tusku, ale zrobiły na amerykańskich kongresmanach. Bo apel podpisało prawie 50 tysięcy Polaków - obywateli USA. I dlatego mam nadzieję, że taka Międzynarodowa Komisja powstanie. I będzie miała dużo większe możliwości wyjaśnienia przebiegu tej katastrofy.

Czy jednak nie jest już za późno, by powołać taką komisję? Przecież dowody w tej sprawie niszczeją od miesięcy.
Nie, nie jest za późno. Komisja badająca zbrodnię katyńską została powołana aż 12 lat po niej. Oczywiście, dowody w sprawie katastrofy niszczeją, został wycięty las dookoła lotniska, zdemontowano istotną część wraku Tupolewa. Nie wiemy, co stało się z kokpitem samolotu. Ale nawet w tej dramatycznej sytuacji nie jest za późno na powołanie międzynarodowego zespołu, który zbadałby sprawę. Wyjaśnienie katastrofy będzie możliwe, tylko trudniejsze. Rozmawiałem na ten temat z posłem do Parlamentu Kanadyjskiego, Przewodniczącym Andrew'em Kanią. On, podobnie jak wielu kongresmanów USA, jest przekonany o celowości powołania takiej Komisji.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że Bogdan Borusewicz pytany w Ottawie, dlaczego obchody rocznicy zbrodni katyńskiej zostały podzielone na dwie oddzielne uroczystości, powiedział, że dzięki temu uratowało się sześciu senatorów.
Marszałek Borusewicz rzeczywiście użył takiego sformułowania. Ludzie, którzy mi o tym mówili, byli naprawdę zszokowani. W ich odczuciu słowa Borusewicza mogły sugerować, że były jakieś przesłanki, mówiące o możliwej tragedii. Moim zdaniem wypowiedź pana Marszałka świadczy albo o ogromnej niezręczności, albo o arogancji. I jest skutkiem atmosfery narastającej wokół śp. Prezydenta. Atmosfery organizowanej przez ludzi, mówiących, iż należy "wypatroszyć Kaczyńskiego", używających języka, który miał znieczulić ludzi i wzbudzić agresję wobec środowiska niepodległościowego.

Czy kampania nienawiści, rozpętana w Polsce przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu, mogła być przyczyną zaniedbań związanych z wylotem 10 kwietnia do Smoleńska?
Moim zdaniem na pewno się do nich przyczyniła, doprowadziła do pewnego rozprzężenia służb, np. Biura Ochrony Rządu. W innej sytuacji nie byłoby możliwe, by szef BOR gen. Janicki mógł powiedzieć publicznie, iż nie wiedział, kto leci tym samolotem. Gen. Janicki stwierdził to dziesięć dni po tragedii. Nie poniósł żadnej odpowiedzialności za zaniedbania, do których dopuścił przy organizacji ochrony Prezydenta.

Istnieją przesłanki do stwierdzenia, że 10 kwietnia przed wylotem zdawano sobie sprawę, że samolot może być niesprawny. Zlekceważono tę informację. Ciągłe lekceważenie Prezydenta RP i jego bezpieczeństwa zaowocowało tym, że ktoś uznał, że lepiej nie widzieć, iż samolot może być niesprawny. Wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego, uznali, że jakoś to będzie. Nie było...

Czy widząc ogrom zaniedbań, które miały miejsce przed wylotem 10 kwietnia, nie boi się Pan rozmycia odpowiedzialności za nie?
Oczywiście, boję się. We wstępnym raporcie z prac naszego zespołu z sierpnia 2010 roku wskazywaliśmy, że odpowiedzialność polityczną za katastrofę ponosi premier Donald Tusk i ministrowie Radosław Sikorski, Tomasz Arabski, Bogdan Klich, Jerzy Miller, gen. Marian Janicki. Na odpowiedzialność tych osób wskazywał również prezes Jarosław Kaczyński podczas Zgromadzenia Obywatelskiego dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Ci ludzie powinni odejść z zajmowanych stanowisk. To się nie dzieje, bo rząd i establishment boją się spojrzeć prawdzie w oczy. Sądzą, że sprawę śmierci Prezydenta i polskiej elity politycznej da się wdeptać w ziemię, zepchnąć na margines, sprowadzić do poziomu zwykłego nieszczęśliwego wypadku. Kurczowo trzymają się tej wersji i tym samym przygotowują sobie marny los. Bo prawda wyjdzie na wierzch, a winni poniosą konsekwencje. Tym większe, im bardziej dziś lekceważą swoją odpowiedzialność.

Czy nie ma Pan poczucia, że polski rząd wolał oddać śledztwo Rosji, żeby nie zadawać pewnych pytań? Że wolał sam nie sprawdzać, czy to nie był zamach, żeby nie musieć reagować, nie musieć podejmować decyzji np. o wypowiedzeniu wojny?
Rzeczywiście rząd Tuska zachowuje się tak, jakby się bał uczciwego i transparentnego śledztwa. Ciągle słyszymy, że czegoś nie wolno mówić, na coś trzeba cierpliwie czekać. Ale Tuskowi nie chodzi o polską rację stanu, lecz o losy grupy ludzi odpowiedzialnych za tę tragedię. Stąd próba zasłaniania się Rosją. Ujawnienie prawdy jest konieczne. Nie ma takich okoliczności politycznych, które mogłyby nas powstrzymać przed dochodzeniem do niej. Sprawa konsekwencji politycznych musi być analizowana i realizowana odrębnie. Najpierw należy zebrać fakty, zestawić je i wyciągnąć wnioski, a potem podejmować działania polityczne. Odwrotna sytuacja nie powinna mieć miejsca. To postawa wasalna.

Badając przyczyny katastrofy smoleńskiej na pewno należy także wziąć pod uwagę kwestię zamachu. I nasz Zespół ten wątek bada. Bierzemy też pod uwagę niesprawność samolotu remontowanego wcześniej w Samarze i tzw. nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Nie wiem dzisiaj, która z hipotez jest bardziej prawdopodobna. Myślę, że w całej sprawie dominuje odpowiedzialność strony rosyjskiej, że ktoś odpowiada za naprowadzenie Tu 154 w taki sposób, że uratowanie się graniczyło z cudem. Kontroler rosyjski miał obowiązek wydać zgodę lub zakaz lądowania. Zakazu nie wydał i powtarzał: "jesteście na kursie i na ścieżce.". To znaczy, że zgadzał się na lądowanie. A przecież konsultował to wcześniej z centralą w Moskwie. Tak więc bezpośrednia odpowiedzialność wydaje się oczywista. Jednak nawet przy takim działaniu strony rosyjskiej piloci podjęli nieprawdopodobny wysiłek uratowania pasażerów. Być może, gdyby nie niechlujność w przygotowaniach lotu, próby te okazałyby się skuteczne.

Czy Pana zespołowi udało się ustalić wątpliwości dotyczące samego przebiegu katastrofy? Czy wiedzą Państwo na przykład, co nad Smoleńskiem robił wojskowy Ił?
Sprawa odtworzenia przebiegu tragedii jest dla nas najtrudniejsza. Zdecydowana większość materiałów dotyczących tego znajduje się w rękach rosyjskich. W wyniku świadomych działań administracji Donalda Tuska materiał, którym dysponuje Polska, jest bardzo niepełny. Musimy się obracać w kręgu hipotez. Nie wiadomo, jaki był cel lotu tej maszyny, kto nią leciał, ani nawet kiedy dokładnie Ił próbował lądować na smoleńskim lotnisku. Wiemy, że był to lot ujęty w planie między lądowaniem Jaka i Tu-154. To też ważna różnica w stosunku do wizyty Donalda Tuska. Samolot polskiego premiera korzystał ze specjalnych zasad towarzyszących lądowaniom premiera Putina - ze względu na bezpieczeństwo przestrzeń powietrzna została zamknięta dla wszystkich innych samolotów. 10 kwietnia tego przywileju już nie było. Również sprawa określenia momentu katastrofy Tupolewa nie została ostatecznie rozwiązana i wciąż są w tej sprawie rozbieżności. Przypominam, że są relacje dziennikarskie, według których polski samolot rozbił się o godzinie 8:39, a nie 8:41. A rosyjski minister Szojgu mówił o 8.50.

Śledczy mogą mieć lepszą wiedzę?
Oczywiście, zarówno prokuratora, jak i premier Tusk znają cały przebieg katastrofy. Jest on odwzorowany w tzw. skrzynce szybkiego dostępu - ATM, rejestrującej działania urządzeń oraz notującej wszystkie parametry lotu. Jej kopia znalazła się w polskich rękach już kilka dni po katastrofie. Polscy prokuratorzy dysponują tym materiałem. Mimo zapewnień o przejrzystości śledztwa Polacy do tej pory nie mogli poznać wyników analizy tych zapisów i przebiegu katastrofy.

Czym Pan to tłumaczy?
Arogancją władzy i lekceważeniem opinii publicznej. Ale też strachem przed ujawnieniem prawdy. I dzieje się to przy akceptacji lub milczącym przyzwoleniu większości mediów i części społeczeństwa polskiego.

W jaki sposób Pana zdaniem katastrofa smoleńska została wykorzystana w polskiej polityce?
Od samego początku wykorzystywano ją do wywierania presji na opozycję. Dochodzenie prawdy i szukanie przyczyn wypadku Tupolewa jest traktowane jako próba nieuczciwego ataku na rząd i wykorzystywania tragedii do doraźnych celów politycznych. Argumentów tych używano nawet - a może szczególnie - wobec osób rodzinnie dotkniętych tą tragedią. Każdy, kto podejmuje temat dramatu z 10 kwietnia, stawia niewygodne pytania, żąda odpowiedzi na nie i konkretnych działań wobec strony rosyjskiej, jest brutalnie atakowany przez partię rządzącą i większość mediów.

Czy zgodziłby się Pan z tezą, że katastrofa smoleńska i polska reakcja na nią pozwoliła Rosji zdominować jeszcze bardziej nasz kraj?
To trafna diagnoza. Katastrofa smoleńska stała się punktem zwrotnym. Ten zwrot był przygotowywany od lat, to narastało. Pierwszą odsłoną przygotowań była wojna w Gruzji w 2008 roku, potem była inicjatywa posła Stefana Niesiołowskiego, by zbrodni katyńskiej odebrać status ludobójstwa. Ostateczny zwrot dokonał się po 10 kwietnia. W międzyczasie rząd Tuska przeszedł do porządku dziennego nad nową doktryną dominacji rosyjsko-niemieckiej w Europie, którą zaproponował Władimir Putin 1 września 2009 roku na Westerplatte. Premier Rosji mówił tam o budowie wraz z Niemcami wielkiej Europy. Sięgnął - zapewne nie przypadkiem - do słownictwa z lat 30. XX wieku. W Polsce ten projekt jest wprowadzany poprzez próbę ograniczenia podmiotowości naszego państwa. Sprawa katastrofy staje się narzędziem ułatwiającym wasalizację, uprzedmiotowienie państwa polskiego. Mam nadzieję, że te zamiary się nie powiodą.

Pana zdaniem nie przeszliśmy jeszcze granicy, zza której nie będzie powrotu?
Narody, póki istnieją, nigdy nie przechodzą takiej granicy. Dzieje Polaków, zresztą nie tylko, przekonują, że zawsze można się odrodzić. Wiele narodów było w przeszłości skazywanych na zagładę, ale jednak się odradzały i zaczynały walczyć o swoją podmiotowość. W Polakach tkwią ogromne pokłady siły. To raczej na wysiłki ludzi, którzy dążą do uprzedmiotowienia Polski, patrzę jako na skazane na przegraną.

Kilka tygodni temu prokurator Andrzej Seremet powiedział, że prokuratura będzie w pełni niezależna dopiero, gdy będzie miała autonomię budżetową. Teraz jej nie ma. Czy Pana zdaniem mogła to być próba zaalarmowania opinii publicznej, że śledczy spotykają się z naciskami politycznymi w sprawie katastrofy smoleńskiej?
W rękach premiera i koalicji znajdują się dwa potężne narzędzia wywierania wpływu na prokuraturę. Przede wszystkim sprawa pieniędzy, czyli budżetu prokuratury. Drugim narzędziem jest zapis ustawowy, mówiący, że prokurator generalny składa sprawozdania tylko przed premierem. Nie musi składać sprawozdań żadnemu innemu przedstawicielowi organów państwowych ani opinii publicznej. Próbuje się interpretować ten przepis nawet jako zezwalający na odmowę informacji dla przedstawicieli Sejmu. Podporządkowanie premierowi i izolacja od Sejmu i opinii publicznej przedstawiane są jako niezależność. W istocie te rozwiązania dają premierowi możliwość wpływania na decyzje prokuratury. Stąd widoczna bezradność śledczych i arogancja Premiera oraz ministra Millera. Ale proszę mi wierzyć, to wszystko do czasu...

Rozmawiał Stanisław Żaryn

02.10.2010r.
Fronda

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet