Andrzej Kołodziej w 1980 roku i współcześnie
Andrzej Kołodziej nie chciał być długopisem w ręku agenta
Człowiek, który zamknął bramę
Kiedy Lech Wałęsa na Zjeździe Regionalnym "Solidarności" w Gdyni w 1981 r. zażądał władzy absolutnej nad związkiem, Andrzej Kołodziej próbował przestrzec ludzi. Bo może to spowodować, że "Solidarność" przestanie istnieć w przeciągu jednej nocy. Wówczas nikt w jego słowa nie chciał uwierzyć, wręcz zaczęto patrzeć na niego bardzo podejrzliwie.
Dziś ten niezłomny patriota jest niemal nieznany, żyje na uboczu środowisk postsolidarnościowych, angażuje się tylko w upamiętnianie dokonań strajkowych, wolnościowych na Wybrzeżu. To nie jest jedynie wybór samego Andrzeja Kołodzieja, ale przede wszystkim wynik celowej dezinformacji, rozmyślnej kreacji innych "bohaterów". Ci prawdziwi skazywani są na tzw. śmierć publiczną, by nie przyćmili tych, którzy zawczasu przewidziani zostali na konkretne stanowiska i rozsławieni medialnie jako zaplanowane "osoby wpływu". Ktoś taki jak Andrzej Kołodziej, Polak z charakterem, wychowany w jednoznacznych, patriotycznych tradycjach rodzinnych, zdecydowanie nie nadawał się do żadnego "prowadzenia" ani "rozgrywania".
Chłopak z pasją
Wychował się wśród ośmiorga rodzeństwa w Wielopolu. Ważny wpływ na całą rodzinę, szczególnie na Andrzeja, wywarł dziadek ze strony matki, Michał Kruczek, obrońca Lwowa z września 1939 r., żołnierz AK. Wiedzę o świecie i Polsce, o historii najnowszej - jak mówił mi Andrzej Kołodziej - cała rodzina czerpała z Wolnej Europy i innych rozgłośni zachodnich. - Te szeptane informacje, zwłaszcza o tragicznych wydarzeniach w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu, tak rozpaliły wyobraźnię młodego chłopaka, że byłem przekonany, iż stocznia to jakiś zupełnie inny świat, różny od prowincjonalnego małego miasteczka bieszczadzkiego, że ta zwarta grupa ludzi potrafi coś zdziałać - wspomina Andrzej Kołodziej.
Zafascynowany morzem, po ukończeniu szkoły zawodowej w Sanoku wyjechał na Wybrzeże, by uczyć się w Technikum Budowy Okrętów (1978-1980), jednocześnie pracował w tak poszukującej wtedy robotników Stoczni Gdańskiej. Mieszkał w wynajmowanej kwaterze. Tak się złożyło, że gospodarzem był pułkownik AK, a jego żona - patriotką kaszubską z Gowidlina. Tam poznał działaczy Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, wkrótce został działaczem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (WZZW) i drukarzem "Robotnika Wybrzeża". W 1979 r. - sygnatariuszem Karty Praw Robotnika. Pracował w stoczni, w nocy w drukarni, a rano, przed pracą, objeżdżał zakłady pracy z ulotkami. Za kolportaż nielegalnej prasy został wyrzucony z technikum, za próbę zorganizowania strajku - z pracy w stoczni w Gdańsku, jednocześnie z Anną Walentynowicz. Od lutego 1980 r. pozostawał bez możliwości zatrudnienia. Wtedy doświadczał już aresztowań, przesłuchań.
14 sierpnia 1980 r. Andrzej Kołodziej został ponownie przyjęty do pracy, tym razem w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni (SKP). Po południu poszedł z kolegami zobaczyć, jak wygląda strajk w Gdańsku. Razem z innymi działaczami WZZW postanowili, że aby wesprzeć kolegów, zorganizują strajk w SKP. Wrócił więc do Gdyni i zaczął namawiać robotników do akcji. Niemal od razu zgłosiło się kilkaset osób.
- Zorganizowali mi jakiś wózek, stanąłem na nim i zacząłem mówić o naszych żądaniach. Abym był lepiej słyszalny, poprosiłem o jakąś tubę, przejęty został radiowęzeł. Podkreślałem, że musimy wywalczyć sobie reprezentację po strajku, czyli wolne związki zawodowe - wspomina. Tak sformułowany został pierwszy postulat polityczny strajku, zaakceptowany przez kilka tysięcy zgromadzonych robotników! Andrzej Kołodziej poddał pod głosowanie strajkujących łącznie 17 postulatów, m.in. żądano uwolnienia więźniów politycznych, zniesienia cenzury itp.
W nocy z 14 na 15 sierpnia Andrzej Kołodziej był przeświadczony, że rano będzie już strajkowało wiele zakładów, że zostanie utworzony Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, taki bowiem był plan ustalony z działaczami w Stoczni Gdańskiej. Okazało się, że tam podjęto rozmowy z dyrekcją stoczni i negocjowano jedynie przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy, podwyżki płac. - Nie było mowy o jakichś wolnych związkach zawodowych - mówi Kołodziej.
Zostali w stoczni
16 sierpnia dyrekcja Stoczni Gdańskiej zgadza się na żądania, ustala podwyżki płac o 1,5 tysiąca złotych, Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą postanawia zakończyć strajk ok. godziny 15.00. Anna Walentynowicz, wspierana przez Alinę Pienkowską, usiłuje zatrzymać robotników opuszczających stocznię.
Według wspomnień jednego z uczestników strajku, Adama Gotnera (stoczniowiec, raniony sześcioma kulami w grudniu 1970 r.), było to tak: "Pochód szedł w stronę bramy, dla mnie to był wielki dramat, potwornie się bałem (?), krążyłem wokół pochodu i za wszelką cenę chciałem coś wymyślić, by nie dopuścić do wyjścia ludzi na ulicę. Już tylko metry dzieliły ich od bramy? naraz jeden? rękami pokazał, żeby się zatrzymali. Zatrzymali się. A on najnormalniej w świecie podszedł do bramy i zamknął ją. To był Kołodziej. (?) poczułem zdziwienie, że mi nie przyszła do głowy ta najprostsza czynność".
Według Kołodzieja, z ok. 15 tysięcy ludzi udało się zatrzymać tylko ok. 400 osób. Zatrzymanie tej "garstki" było zasługą Anny Walentynowicz i Aliny Pienkowskiej. Lech Wałęsa nawoływał do rozejścia się. Grożono możliwością wejścia milicji?
Żeby podtrzymać ducha strajkujących, zaangażować ich do jakiegoś działania, Kołodziej ogłosił, że w nadchodzącą niedzielę organizuje Mszę św. i że ks. Hilary Jastak zgodził się przyjechać do stoczni. Wciąż starał się odwlec ogłoszenie w Gdyni, że Stocznia Gdańska już nie strajkuje.
Wtedy do Gdyni przyjeżdża Bogdan Borusewicz z koncepcją, by Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który już powstał w SKP, przenieść do Stoczni Gdańskiej, bo "tam już praktycznie nie ma strajkujących". - Bogdan pojechał do Gdańska z tą naszą listą postulatów strajkowych, na bazie tych postulatów gdyńskich powstało 21 postulatów strajkowych, które potem miały posłużyć do rozmów z rządem - mówi Andrzej Kołodziej.
Strajk generalny
W Stoczni Gdańskiej trwała niepewność co do dalszych losów strajku zaniechanego przez Wałęsę. Wtedy Kołodziej wraz z Andrzejem Butkiewiczem postanowili wystosować do wszystkich zakładów w Polsce apel z wezwaniem do strajku generalnego jeszcze w sobotę, 16 sierpnia. Wydrukowali ulotkę z hasłem "Wytrzymamy" do rozprowadzenia w kraju. Około dwóch milionów ulotek w jedną noc.
18 sierpnia do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, utworzonego na terenie Stoczni Gdańskiej, przystąpiło już 156 zakładów Wybrzeża, pięć dni później - 388 zakładów. Strajkuje Stocznia Szczecińska, której MKS skupił 134 zakłady.
Dalszy przebieg strajku "solidarnościowego" znamy: 22 sierpnia MKS wzywa rząd do podjęcia rozmów, 26 - rozmowy na temat pierwszego z postulatów, tj. utworzenia wolnych związków zawodowych, 29 - impas rozmów z rządem, choć już strajkuje niemal cała Polska, wtedy przystępują do strajku kopalnie Górnego Śląska. 30 sierpnia - kontynuacja rozmów, domaganie się uwolnienia więźniów politycznych, wicepremier Henryk Jagielski udaje, że nic o takowych nie wie, 31 - podpisanie porozumienia w Gdańsku, pisemne zobowiązanie uwolnienia więźniów politycznych, zwycięstwo strajkujących. Powstała "Solidarność"!
- Któregoś dnia przyjechali doradcy warszawscy: Mazowiecki, Geremek, Staniszkis, Kowalik, Kuczyński, Wielowieyski, Cywiński. Z takim nieuczciwym nastawieniem chcieli nas oni odwieść od kontynuowania strajku! Wałęsa ogłosił ich doradcami - mówi Andrzej Kołodziej. Według niego, prof. Jadwiga Staniszkis najszybciej zorientowała się, że to już nie jest strajk "o podwyżki ani o nowe rękawice".
Na marginesie
Kołodziej był jednym z sygnatariuszy Porozumień Sierpniowych, został wiceprzewodniczącym Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, do lipca 1981 r. był odpowiedzialny za budowę struktur zakładowych "S". Wtedy to, w lipcu 1981 r., publicznie oskarżył Wałęsę o zdradę robotników w Grudniu ,70 i zrezygnował z funkcji zastępcy przewodniczącego. Nie chciał być "długopisem w ręku agenta", jak powiedział.
Przewidując, że władza nie cofnie się przed użyciem siły, zaczął tworzyć zręby struktur, które zapewniłyby możliwość kontynuowania działalności podziemnej. Przygotowane zostały, przy jego udziale, gotowe matryce odezwy o pomoc - w języku rosyjskim, czeskim. Od stycznia 1981 r. rozpoczął organizowanie przerzutu wydawnictw niezależnych do Czechosłowacji. Pojechał tam w październiku 1981 r. i natychmiast został aresztowany, osadzony w ciężkim więzieniu, połowę kary odbył w karcerze. Uwolniony dopiero w lipcu 1983 r., ze zrujnowanym zdrowiem. W 1984 r. współzakładał "Solidarność Walczącą", od 1987 r. - po aresztowaniu Kornela Morawieckiego - był jej przewodniczącym. W styczniu 1988 r. aresztowany, więziony przez SB na Rakowieckiej. W styczniu 1988 r. razem z Morawieckim zostali przemocą wsadzeni przez funkcjonariuszy SB do specjalnego samolotu i wywiezieni do Rzymu. Kołodziej wrócił do Polski dopiero w 1990 roku. l
Anna T. Pietraszek
reżyser filmów dokumentalnych
01.09.2011r.
Nasz Dziennik
Fragment wspomnień Andrzeja Kołodzieja dotyczący czasów przed powstaniem Solidarności.
We wrześniu 1977 roku rozpocząłem pracę w Stoczni Gdańskiej /wtedy/ im. Lenina. Z wolna rozwiewały się moje wyobrażenia o sile jednoczącej stoczniowców. Obraz jedności i bliżej nieokreślonej wspólnoty braci stoczniowej wymyśliłem sobie w oparciu o skąpe wieści, jakie przywiozłem ze sobą, o wydarzeniach Grudnia 1970 roku na Wybrzeżu. Szybko okazało się, że moja wyobraźnia była zbyt wybujała i rzeczywistość szybko ją korygowała. Próby nawiązania do tamtych wydarzeń w rozmowach z kolegami zbywane były milczeniem lub któryś rzucił mi uwagę - "nie interesuj się tym bo ktoś zainteresuje się tobą". Dopiero w grudniu 1977 coś się zmieniło. Pewnego dnia, już w szatni po zakończeniu pracy, wyczułem pewne podniecenie wśród szykujących się do wyjścia kolegów. Nikt nie chciał wyjaśnić o co chodzi. Ktoś mnie zapytał, którą bramą wychodzę i dodał: -tylko nie idź na drugą. Tym bardziej poszedłem. Przed bramą było trochę zmieszania. Autobusy stały zamknięte na placu i nie odjeżdżały a przy płocie stoczni kłębił się mały tłumek. Kogoś z gapiów zapytałem co się dzieje? Nie wiesz, ktoś pamięta o grudniu. To właśnie grupa opozycjonistów z Trójmiasta składała kwiaty ku czci poległych stoczniowców. Następnego dnia próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej o tej demonstracji. W końcu kolega z brygady, Roman Detlaf z Rumii obiecał mi coś powiedzieć ale po pracy. Tak oto przy piwie w barze "Pod Kaprem" opowiedział mi o sobie. W 1970 roku procował w stoczni w Gdyni. Potem został zweryfikowany /wyrzucony z pracy/ i z trudem znalazł zatrudnienie w Gdańsku. Opowiadał mi szczegółowo o tamtych dniach. O determinacji stoczniowców i podstępie władz. Mówił o bezsensownej masakrze w Gdyni, ale też o samoorganizacji walczących. Jak utworzono komitet strajkowy i jak pod osłoną nocy aresztowano jego członków. Jak go zwinęli, poturbowali a potem wyrzucili z pracy. Widziałem łzy w Jego oczach i bezsilną złość jaka w nim wzbierała na wspomnienie tamtych dni. To wstrząsające opowiadanie wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Widziałem też jego dziwne zadowolenie gdy przez zaciśnięte zęby gdy mówił: " jednak ludzie nie zapomnieli i te kwiaty wczoraj to znak, że ktoś o tym pamięta i jeszcze im przypomni". Przejęty opowieścią postanowiłem dowiedzieć się więcej i odszukać kogoś kto był, lub przygotował tą skromną demonstrację. Sposobność nadarzyła się dopiero gdzieś w lutym następnego roku podczas rozmowy z kolegą o wiadomościach z Radia Wolna Europa. Witek - tak miał na imię - powiedział mi w tajemnicy, że zna syna kogoś o kim czasem mówią w tym radiu. Poprosiłem o kontakt i umówił mnie na spotkanie. Poznałem młodszego ode mnie chłopaka, Piotra. Był to syn Tadeusza Szczudłowskiego działacza Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Piotr po dłuższej rozmowie zaproponował mi przyjście do jego mieszkania na spotkanie z "kimś interesującym z tych kręgów". Poszedłem, jak pamiętam było to spotkanie z Leszkiem Moczulskim. Tam dowiedziałem się, że takie spotkania odbywają się cyklicznie i dotyczą historii - tej prawdziwej. Zacząłem bywać tam częściej zaskoczony i przyciągany trochę aurą tajemniczości. Poznałem wówczas wielu młodych ludzi, którzy swobodnie dyskutowali o fałszowaniu historii, naruszaniu prawa i potrzebie przeciwstawienia się temu. Byli to bracia Rybiccy, Słomińscy, Darek Kobzdej, Magda Modzelewska, Bożena Rybicka, Grzegorz Grzelak i inni. Chociaż była to tylko garstka ludzi to ich inny, niż ogólny sposób myślenia i wyrażania swych przekonań był dla mnie bardzo ważny. Jednak z czasem kółka dyskusyjne przestały mi wystarczać i chciałem "coś robić". Tylko co? Wykonywałem z Piotrem odlewy gipsowe orłów z koroną czy popiersia Marszałka Piłsudskiego ale to nie było to. Pracowałem wśród ludzi, którzy mieli bardziej przyziemne problemy. Niesprawiedliwość w pracy, niskie zarobki, wysokie ceny i podstawowe niedostatki normalnego bytu. Na którymś spotkaniu pojawili się nowi ludzie i dyskusja potoczyła się troszkę inaczej. Mówiono o trójmiejskich stoczniach i wolnych związkach zawodowych. Tak poznałem Gwiazdów i Bogdana Borusewicza. Z Bogdanem po spotkaniu wyszliśmy razem i idąc pieszo z Moreny do Wrzeszcza rozmawialiśmy o warunkach pracy w stoczni. Bogdan opowiedział mi wówczas o utworzeniu Komitetu Założycielskiego Wolnych związków zawodowych i zaproponował abym go odwiedził, to da mi jakieś materiały o tym.
Tak od kolportowania "bibuły" w Stoczni Gdańskiej zacząłem współpracę z Bogdanem i WZZ-tami. Problematyka poprawy losu pracujących szybko mnie wciągała więc stałem się częstym gościem na spotkaniach u Gwiazdów i u Ani Walentynowicz. Było to coś, co dotyczyło mojego środowiska i było mi bliskie. Wkrótce poznałem prawie całe środowisko Gdańskiej Opozycji Demokratycznej. Początkowo kolportowałem gazetki przywiezione z Warszawy ale w którymś momencie Bogdan zaproponował mi naukę druku w warunkach konspiracyjnych. Wówczas poznałem Andrzeja Butkiewicza, z którym wspólnie rozpoczynaliśmy. Najpierw były to matryce białkowe i wałek. Ciężka fizyczna praca. Z ulgą przyjęliśmy wiadomość, o tym, że w będziemy mieli sitodruk. Sitodruk jawił nam się jako wspaniała technika ale miny nam zrzedły gdy przeszliśmy do praktyki. Okazało się to bardziej skomplikowane i wymagało więcej sprzęty. Z nostalgią wspominałem druk wałkiem, czasy gdy z Alinką (Pienkowską, później żoną B. Borusewicza) musiałem w nocy przenosić drukarnię, która została namierzona. Początkowo drukowaliśmy w mieszkaniu Andrzeja na rogu Koziej i Piwnej w Gdańsku. Do czasu.
W sierpniu 1989 roku przyszedłem jak zwykle po pracy bo mieliśmy drukować i wpadłem w "kocioł". Od tej pory przestałem być anonimowy dla bezpieki i zacząłem "zaliczać" apartamenty gdańskich aresztów. Drukowaliśmy nadal, bo w stoczni ludzie już przyzwyczaili się do tych naszych gazetek i zapotrzebowanie rosło. Był to okres kiedy z Anią Walentynowicz zaczęliśmy rozdawać "bibułę" oficjalnie. Ubecy zaczęli deptać mi po piętach i musiałem coraz więcej czasu tracić na gubienie ich. Mieli dużą łatwość gdyż regularnie chodziłem do pracy a po południu do szkoły. Drukowałem więc w Krynicy Morskiej w soboty i niedziele. Makiety "Robotnika Wybrzeża" przygotowywali Gwiazdowie. Z "Butem" odbieraliśmy je ze skrytki na ul. Danusi - gdzie mieszkał Błażej Wyżkowski. Potem do Krynicy, druk i w poniedziałek do pracy. I tak to szło. Kłopoty z lokalami mieliśmy stale. Było nas mało i wszystkich znała już ubecja. Było więc i tak, że zawiadomienia o demonstracji w rocznicę Grudnia, drukowałem z Alinką i Bogdanem w Jego mieszkaniu w Sopocie w trakcie przyjęcia. Goście oczywiście nic nie wiedzieli bo okupowaliśmy kuchnię do której wchodziła tylko siostra Bogdana. Rano zdążyliśmy wywieźć wszystko ale po powrocie Bogdan został aresztowany na dwa tygodnie. Kilka dni potem też siedziałem, a po wyjściu wyrzucili mnie ze szkoły. Tak po prostu. Jest pan skreślony i - żadnych wyjaśnień. Demonstrację, którą przygotowaliśmy przeżywałem w areszcie Komendy Miasta. W styczniu 1980 roku zgłosiło się do nas kilku młodych stoczniowców.
To były namacalne dowody, że nasze działanie dawało efekty. W zakładzie, w którym pracował Wałęsa przygotowywaliśmy powołanie niezależnej Komisji Robotniczej. Z tego okresu najbardziej pamiętam wędrówki - z Andrzejem Gwiazdą - po zaśnieżonych Stogach dla "tajnych" rozmów z Lechem, który i tak potem powtarzał to w domu. Skutek niedyskrecji był taki, że w dniu powołania komisji, SB aresztowała wszystkich inicjatorów. Kolejną represją było zwolnienie z pracy.
W ostatnich dniach stycznia 1980 wraz z Anią Walentynowicz podejmujemy próbę wzniecenia strajku w Stoczni Gdańskiej w obronie zwolnionych. Efekt raczej skromny ale skutkiem tego, my także, natychmiast zostajemy zwolnieni z pracy. Miłałem więc dużo wolnego czasu. Andrzeja (Butkiewicza) także potkały represje. Został relegowany z uczelni. Uczyliśmy więc Wałęsę i kilku jego kolegów druku. Szkoliliśmy też kandydatów na drukarzy dla Ruchu Młodej Polski. Cżęściej wówczas wyjeżdżałem w Polskę, zawsze z materiałami "przy okazji". W Zagórzu, za udzielaną mi pomoc, zwalnili z pracy kolegę, Stanisława Zycha. Był więc tam "spalony" i przyjechał ze mną do Gdańska gdzie załatwiliśmy mu pracę w Stoczni Wisła. Staszek działał z nami a w sierpniu 1980 r., podczas strajku, pracował jako drukarz w Stoczni Gdynia. W stoczni gdańskiej zastąpili nas młodzi, Borowczak, Felski, Karańdziej i inni.
W międzyczasie odwołałem się do sądu pracy, ale bez wiary w powodzenie. Czasu miałem nadal dużo więc drukowałem z kolegami więcej i organizowaliśmy akcje ulotkowe pod zakładami pracy, w pociągach SKM (Szybkiej Kolei Miejskiej) czy pod kościołami. Zaczęliśmy wychodzić z naszym działaniem poza teren Gdańska a nawet Trójmiasta. Wyjeżdżałem z ulotkami do Tczewa, Kartuz, Słupska czy Lęborka.
Wiosną 1980 roku pomagałem Darkowi Kobzdejowi w przygotowaniach do demonstracji 3-go maja, w rocznicę uchwalenia Konstytucji. Załatwiłem dla niego tubę przez którą potem przemawiał i zapewniliśmy mu "obstawę" w trakcie pochodu i przemówienia. Niestety, Darek i tak potem został aresztowany. Zmobilizowaliśmy się i zorganizowaliśmy wspólnie z kolegami z RMP (Ruch Młodej Polski) akcje w obronie jego i Tadeusza Szczudłowskiego. Do kościoła Mariackiego przychodziliśmy z Andrzejem, głównie by dostarczyć ulotki, które zaraz po modlitwie rozrzucane były na ul. Długiej. Maj, czerwiec i lipiec 1980 r. to okres gdy nasililiśmy swoje działania. Dużo drukowaliśmy. Często organizowaliśmy akcje ulotkowe. Stało się to dla nas chlebem powszednich, prawie rutynowym działaniem.
Druk, akcja, areszt.
Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, że przyczyniamy się do wytworzenia atmosfery, która ułatwiła w sierpniu rozpoczęcie strajku. W lipcu, gdy już pewne było, że do pracy w Stoczni Gdańskiej nie powrócę, Bogdan Borusewicz nakazał mi wyłączenie się z bieżącego działania i podjęcie próby zatrudnienia się w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Zniknąłem na jakiś czas i 15 sierpnia 1980 roku zjawiłem się w stoczni w Gdyni, ale już nie po to by podjąć pracę.
Źródło: http://www.kolodziej.info.pl/page17.php