Ukryta strona transplantacji
Kiedy rozmawiamy o cywilizacji śmierci, myślimy na ogół o eutanazji, aborcji bądź uzależnieniach od alkoholu czy narkotyków. Rzadko kiedy umieszczamy w tym kontekście zjawisko problemów transplantologii. Dawstwo organów kojarzone jest na ogół pozytywnie, jako przejaw wielkoduszności i bezinteresownego działania na rzecz drugiej osoby.
Tymczasem podobnie jak próbuje się relatywizować moment początku życia, aby w ten sposób próbować szukać usprawiedliwienia dla zabijania dzieci poczętych, manipulacje stosuje się także odnośnie do orzeczenia jego końca. Jeden z pragnących zachować anonimowość lekarzy badających zjawisko śmierci mózgowej stoi na stanowisku, że nie ma martwych dawców. - Popieram natomiast z całego serca przeszczepy od żyjących dawców spokrewnionych - mówi.
Symboliczny rok 1968
Obok rewolucji obyczajowej, rozwoju ruchów lewackich i innych zjawisk odrywających kulturę europejską od jej chrześcijańskich korzeni, w tymże właśnie roku doszło także do zmiany definicji śmierci. Do 1968 r. za śmierć uznawano ustanie czynności oddechowych i akcji serca. W 1968 r. natomiast zaproponowano zdefiniowanie na nowo zjawiska śmierci poprzez wprowadzenie kategorii śmierci mózgowej. Ta definicja pojawiła się w tzw. deklaracji z Sydney sformułowanej na 22. spotkaniu Światowego Stowarzyszenia Lekarzy. Tego samego dnia także specjalna komisja powołana na Uniwersytecie Harvarda zaproponowała uznanie śmierci mózgu za kryterium wystarczające do orzeczenia zgonu. Redefinicja pojęcia śmierci związana jest z rozwojem transplantologii.
- W nowej definicji śmierci mówi się wprost lub pośrednio o pobieraniu narządów do przeszczepów - zwraca uwagę ojciec dr Jacek Norkowski, autor głośnej książki podejmującej zagadnienia etyczne dotyczące orzekania śmierci pt. "Medycyna na krawędzi". Warto również zauważyć, że ciałem doradczym w sporządzaniu harwardzkiego dokumentu była organizacja Transplant Advisory Panel, co zdaniem ojca dr. Norkowskiego wskazuje na to, iż mógł on powstać na zamówienie lekarzy transplantologów. Tekst harwardzkiego dokumentu nie zawiera żadnego medycznego uzasadnienia zmiany kryteriów orzekania zgonu. Wprowadza jednak istotne zmiany dotyczące sposobu postępowania wobec pacjentów, otwierając niejako furtkę do relatywizacji w sposobie podejścia do chorych. Od tamtej pory zaczęto używać enigmatycznego terminu "zwłoki z bijącym sercem", co w jednoznaczny sposób sugerowało, że mamy do czynienia z osobą nieżyjącą.
W ślad za Stanami Zjednoczonymi poszła Wielka Brytania, w przeprowadzaniu zmian odnośnie do orzekania śmierci człowieka bazując właśnie na dokumencie opracowanym na Uniwersytecie w Harvardzie. Po pewnym czasie zmiany te dotknęły także Polskę. 1 lipca 1984 r. Komunikatem Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej wprowadzono w naszym kraju nową, alternatywną wobec dotychczasowej, definicję śmierci. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii uznano, że do orzeczenia zgonu wystarczy wykazać, iż w sposób nieodwracalny ustała czynność pnia mózgu. Od tamtej pory definicja śmierci podlegała kilku niewielkim modyfikacjom, za punkt wyjścia zawsze przyjmując jednak ustanie czynności pnia mózgu.
Czym jest śmierć mózgowa?
Orzekanie śmierci mózgu - a tym samym zgonu człowieka - przebiega w kilku etapach. Pierwszym krokiem jest orzeczenie, że chory znajduje się w stanie śpiączki oraz jest sztucznie wentylowany. Należy wykluczyć takie przyczyny śpiączki, jak zatrucie, hipotermia czy też zaburzenia metaboliczne bądź endokrynologiczne. Kolejnym etapem jest stwierdzenie śmierci pnia mózgu. Bada się tutaj obecność odruchów pniowych - reakcję źrenic na światło, na podrażnienie rogówki, ruchy gałek ocznych, reakcje na bodźce bólowe, obecność odruchu kaszlowego i inne. Jeżeli pacjent nie wykazuje odruchów pniowych, wtedy poddawany jest tzw. próbie bezdechu.
Jak czytamy w załączniku do obwieszczenia ministra zdrowia z 17 lipca 2007 r. (poz. 547), celem tego badania jest sprawdzenie zdolności reakcji na najsilniejszy bodziec oddechowy, jakim jest wzrost poziomu dwutlenku węgla w organizmie. Próba bezdechu polega na wentylowaniu chorego tlenem przez 10 minut, a następnie na odłączeniu chorego od respiratora na 10 minut i zbadania poziomu dwutlenku węgla w jego krwi po upływie tego czasu. Według treści załącznika, przy prawidłowo wykonanej próbie brak efektywnych ruchów oddechowych świadczy o trwałości bezdechu.
Badanie to nie jest jednak obojętne dla zdrowia. Jak mówi ojciec dr Norkowski, w jego trakcie może nastąpić nieodwracalne uszkodzenie mózgu, a nawet śmierć. W wyniku odłączenia od respiratora może dojść do przyspieszenia rozwoju obrzęku mózgu. Ryzyko wystąpienia powikłań podczas przeprowadzenia takiego badania jest tym większe, że pacjent pozostaje bez respiratora aż 10 minut. Dla porównania - w Niemczech czas pozbawienia osoby w śpiączce sztucznej wentylacji jest dwa razy krótszy.
Stwierdzenie braku występowania odruchów nerwowych w obrębie głowy oraz przeprowadzenie badania bezdechu nie świadczy jeszcze o zniszczeniu mózgu. Ta ostatnia próba jest szkodliwa, bywa także niemiarodajna. Symptomy takie jak brak odruchów z pnia mózgu oraz bezdech występują również w przypadku tzw. uogólnionego półcienia niedokrwiennego, który jest stanem odwracalnym, pod warunkiem nieprzeprowadzania badania bezdechu oraz niedopuszczenia do powstania obrzęku mózgu. Symptomy te nie oznaczają zatem rzeczywistej śmierci człowieka. - Nie uważam osób znajdujących się w stanie śmierci mózgowej za martwe - zaznacza dr Alan Shewmon, amerykański neurolog i etyk. Znane są przypadki powrotu do pełnej sprawności osób, u których podejrzewano lub stwierdzono śmierć mózgową. W internecie można obejrzeć świadectwa, na przykład Agnieszki Terleckiej, a także Amerykanów - Zaca Dunlapa i Val Thomas. Val odzyskała przytomność, mimo że urządzenia nie rejestrowały u niej żadnej aktywności fal mózgowych przez 17 godzin i wystąpiły nawet początki stężenia pośmiertnego. Rodzina kobiety zaczęła ustalać termin pogrzebu oraz omawiać kwestię przeznaczenia organów do transplantacji. Daniel Pence, bratanek Val, w tym czasie intensywnie się modlił. Jak powie później: - Prosiłem Boga, żeby dał mi jakiś znak. Wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie miałem pojęcia, o co chodzi. Tymczasem w pewnym momencie kobieta nagle otworzyła oczy. - Czuję się pobłogosławiona przez Boga. Okazało się, że ma On coś jeszcze dla mnie w zanadrzu - powiedziała po odzyskaniu przytomności.
O tym, jak trudno jest stwierdzić śmierć mózgową, świadczy także fakt, że u osób, u których stwierdzono śmierć w oparciu o kryteria neurologiczne, wciąż występuje krążenie, a także zachodzą procesy życiowe. Profesor Shewmon wymienia następujące procesy życiowe zachodzące u pacjentów, u których stwierdzono śmierć mózgową: odżywianie i oddychanie w sensie procesów metabolicznych zachodzących w organizmie, eliminacja szkodliwych produktów metabolicznych (w tym: funkcjonowanie nerek), utrzymywanie równowagi energetycznej organizmu, które wymaga współpracy pomiędzy wątrobą, układem wewnątrzwydzielniczym, mięśniami i tkanką tłuszczową oraz podtrzymywanie temperatury ciała (choć na niższym niż normalnie poziomie). Dodatkowo obserwuje się u tych chorych: gojenie się ran, odporność na infekcje i reagowanie na nie gorączką, reagowanie pobudzeniem sercowo-naczyniowym i hormonalnym na chirurgiczne nacięcie powłok ciała (co powoduje konieczność stosowania znieczulania ogólnego u dawców serca), zdolność podtrzymania ciąży, a nawet proces seksualnego dojrzewania i wzrostu.
Prawo do informacji
Orzeczenie śmierci w przypadku zachowania krążenia jest, jak widać, sprawą bardzo dyskusyjną, a kryteria decydujące o tym, kiedy można stwierdzić zgon, są - zdaniem wielu specjalistów - niemiarodajne. Różne są także w poszczególnych krajach. - Sytuacja, kiedy człowiek jest uważany za żywego bądź martwego w zależności od tego, w jakim kraju się znajdzie, jest absurdem - uważa poseł Bolesław Piecha, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia.
Decyzja o wyrażeniu zgody na pobranie organów często podejmowana jest pochopnie. Dzieje się to w sytuacji, która powoduje zazwyczaj dezorientację rodziny pacjenta. Rzeczą nieakceptowalną jest wywieranie presji na członków rodzin, by ci - nierzadko w szoku i ogromnym stresie - pochopnie podejmowali decyzję o tym, żeby ich najbliższa osoba została dawcą organów.
Jak uważa dr Shewmon, brak przejrzystości w wyjaśnianiu kontrowersji dotyczących śmierci mózgowej, z jakim mamy do czynienia podczas kampanii społecznych promujących oddawanie organów, jest poważnym zagrożeniem dla społeczeństwa.
Niewiele osób w Polsce wie, że jeśli nie zastrzegą one wyraźnie, iż nie życzą sobie transplantacji swoich organów, ich narządy mogą zostać pobrane bez konieczności pytania kogokolwiek o zdanie. Jest to, niestety, zgodne z prawem. Istnieje tutaj "domniemanie wyrażenia zgody" i nawet wyraźny sprzeciw rodziny nie jest tu argumentem przesądzającym. Skuteczne może się okazać jedynie orzeczenie kilku członków rodziny o tym, że ich krewny, kiedy jeszcze był w stanie to zrobić, wyrażał sprzeciw wobec ewentualności pobrania jego narządów. Osoby, które obawiają się zaistnienia nadużyć w ewentualnym pobieraniu organów, powinny pobrać dostępny na stronie internetowej Poltransplantu formularz sprzeciwu, wypełnić go i wysłać na adres warszawskiej siedziby tej instytucji - Aleje Jerozolimskie 87. Moc prawną ma również noszone przy sobie własnoręcznie podpisane oświadczenie o braku zgody na pobranie narządów do przeszczepu bądź oświadczenie ustne złożone w obecności dwóch świadków i pisemnie przez nich potwierdzone.
Problem nadużyć w transplantologii ma wymiar międzynarodowy. Kampanię na rzecz zapewnienia obywatelom rzetelnego dostępu do informacji w tej dziedzinie podjęła grupa niemieckich naukowców, lekarzy, prawników, teologów i dziennikarzy. Inicjatorką akcji jest Renate Greinert - matka, której 15-letni syn uległ wypadkowi. Jak opowiada, ciało jej syna, Christiana, wciąż było ciepłe, krążenie funkcjonowało, lekarze natomiast podjęli działania mające na celu przygotowanie do pobrania narządów, nie zaś ratowanie życia. Procedury medyczne służące utrzymywaniu zdatności narządów do przeszczepu są inne od zabiegów ratujących życie, a nawet przeciwstawne wobec nich. - Kiedy zamierza się dokonać przeszczepów organów, podaje się środki podnoszące ciśnienie - po to, aby przeznaczone do przeszczepu narządy były dobrze ukrwione - tłumaczy ojciec dr Norkowski. - Jeśli natomiast istnieje podejrzenie krwawienia do mózgu, ciśnienie powinno się raczej obniżać i podawać leki zmniejszające krwawienie. Zamiast tego często podaje się pochodne heparyny - po to, żeby polepszyć ukrwienie narządów. Jest to ewidentne działanie na szkodę pacjenta - dbałość o narządy ze szkodą dla człowieka - konkluduje lekarz.
Innym niepokojącym zjawiskiem jest wywieranie presji na rodzinę, by ta wyraziła zgodę na pobranie narządów. Spotkało to właśnie Renate Greinert. Lekarze zapewnili ją i jej męża, że ich syn na pewno nie żyje. Rodzice zostali poddani pewnej formie szantażu - usłyszeli od lekarzy, że ich syn był zapewne dobrym chłopcem, który chciałby uratować życie innemu dziecku. Zdezorientowani, zgodzili się na pobranie organów do przeszczepu. Dziś matka Christiana uważa, że została wprowadzona w błąd. - Moja intuicja od początku mówiła, że coś jest nie w porządku - opowiada. - Próbowałam jednak przekonać samą siebie, że tak nie jest. O tym, że miała rację, przekonała się w czasie pogrzebu syna. Zażądała otwarcia trumny. Miała wtedy możliwość zobaczenia, jak wygląda rzeczywiście martwe ciało. Był to widok zupełnie inny od tego sprzed transplantacji. - Gdybym wcześniej miała taką wiedzę, nigdy nie wyraziłabym zgody na dokonanie przeszczepu - podkreśla Renate Greinert. Pod wpływem tego tragicznego wydarzenia zaangażowała się na rzecz uświadamiania innym, że w transplantologii istnieje poważne ryzyko popełniania nadużyć. Podobnie jak cytowany na początku lekarz, Renate uważa, że nie istnieje takie zjawisko, jak pobieranie organów od martwych dawców. Jej zdaniem, społeczeństwa są wprowadzane w błąd.
Z tego też powodu na ręce kanclerz Niemiec Angeli Merkel miesiąc temu przekazany został list otwarty. Zdaniem jego sygnatariuszy, z Renate Greinert na czele, w Niemczech od samego początku funkcjonowania medycyny transplantacyjnej prowadzona jest jednostronna kampania informacyjna odnośnie do przeszczepiania narządów. "Obywatelom mówi się jedynie, iż dawstwo organów jest aktem chrześcijańskiej miłości", czytamy w liście. "Podaje się również informacje o tym, że w Niemczech trzy osoby dziennie umierają z powodu braku możliwości dokonania transplantacji. Nie informuje się jednak dawców i ich rodzin o możliwych konsekwencjach podjęcia decyzji o przekazaniu swoich organów do przeszczepu", ostrzegają niemieccy intelektualiści.
Podobną dyskusję należałoby podjąć także w naszym kraju. - O przeszczepach słyszeli w Polsce prawie wszyscy, tymczasem wiedza przeciętnego Polaka na ten temat jest bardzo nikła - uważa poseł Piecha.
Dzięki konsekwentnym działaniom licznych organizacji pro-life wiedza Polaków na temat tego, że aborcja jest w istocie zabójstwem człowieka, na przestrzeni ostatnich lat znacznie się zwiększyła. Na temat tego, czym w istocie jest pobieranie organów do przeszczepu, brakuje rzetelnej debaty i kampanii informacyjnej. Tymczasem jak nauczał bł. Jan Paweł II, obrona życia jest szczególnie ważna w najbardziej delikatnych jego momentach - przy jego początku, ale i wtedy, kiedy zbliża się ono do końca.
Tym, na czym powinniśmy się obecnie w Polsce skupić, jest nie tyle walka z przestępczością w dziedzinie transplantologii, ile zapewnienie rzetelnego dostępu do informacji. Zdaniem o. dr. Jacka Norkowskiego, prawdziwym problemem jest nie tyle istnienie "podziemia transplantacyjnego" i działalności związanej z pozyskiwaniem organów na drodze łamania prawa, ile konieczność obrony praw człowieka w tzw. cywilizowanych szpitalach.
Agnieszka Żurek
***
Tabu śmierci mózgowej
Z Renate Greinert, matką chłopca, któremu po wypadku w 1985 r. pobrano organy do transplantacji, autorką książki "Kwestia sporna - dawstwo organów. Umrzeć w stanie nienaruszonym. Walka matki", rozmawia Agnieszka Żurek
Jest Pani inicjatorką listu otwartego do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, w którym postuluje się konieczność przeprowadzenia rzetelnej debaty na temat przemilczanych aspektów transplantologii. Co stało się bodźcem do napisania tego apelu?
- Został on napisany w imieniu całej grupy osób, które nie uznają kategorii śmierci mózgowej za kryterium wystarczające do orzeczenia zgonu. W mojej opinii, osoby w śmierci mózgowej są w rzeczywistości ludźmi umierającymi, a nie umarłymi. Jeśli jest to kobieta w ciąży - jest w stanie wydać na świat dziecko, jeśli mężczyzna - zachowuje płodność. Miałam udział w powstaniu wspomnianego listu jako osoba, która bezpośrednio zetknęła się z tym zagadnieniem. Jestem matką trojga dzieci. Jeden z moich synów został potrącony przez samochód, kiedy jechał na rowerze. Widziałam moje dziecko w stanie śmierci mózgowej. Okazywał wszystkie oznaki życia. Widziałam mojego syna wtedy, kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową, i zobaczyłam go także w dniu jego pogrzebu. W tych dwóch momentach wyglądał diametralnie różnie. Kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową, wciąż wyglądał jak osoba żywa.
To musiał być dla Pani wstrząs.
- Tak. Zaczęłam rozumieć, że człowiek martwy nie może być, według mnie, dawcą pewnych organów. Przez szereg lat wielu lekarzy mówiło mi, że się mylę, że jestem matką wciąż pogrążoną w żałobie i dlatego nie mogę być wiarygodna. Istniała jednak spora liczba naukowców, lekarzy, teologów i przedstawicieli innych profesji krytycznych wobec definicji śmierci mózgowej. Część lekarzy i naukowców uznała natomiast śmierć mózgową za obowiązującą definicję śmierci. Stoję na stanowisku, że opinia publiczna powinna dowiedzieć się o istnieniu tych dwóch grup reprezentujących przeciwstawne stanowiska. Dopiero wtedy każdy będzie miał możliwość indywidualnego podjęcia decyzji o oddaniu organów do przeszczepu.
Pani nie miała takiej możliwości.
- Kiedy zostawiłam swojego syna w szpitalu po tym, jak lekarze poinformowali mnie o jego śmierci, nie sądziłam, że mogę zostać przez nich zmanipulowana. Pochodzę z rodziny lekarzy i prawników i nie mieści mi się w głowie, że można oszukać kogoś w takiej sprawie. Miałam jednak wrażenie, że coś jest nie tak, nie mogłam przestać o tym myśleć. W końcu poprosiłam o otwarcie trumny z ciałem mojego syna. I wtedy zobaczyłam różnicę. Ciało mojego dziecka wyglądało zupełnie inaczej niż w momencie, kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową. Od tamtej pory byłam pewna, że stało się coś niewłaściwego. Zaczęłam szukać informacji na temat śmierci mózgowej i przeszczepów. To było bardzo trudne, ponieważ ten temat otoczony jest zmową milczenia. Tymczasem gdybym wcześniej posiadała odpowiednią wiedzę, nigdy nie zgodziłabym się na to, żeby mój syn stał się dawcą organów.
Czy na drodze poszukiwania wiedzy na temat śmierci mózgowej spotkała Pani sprzymierzeńców?
- Tak, spotkałam się z Hansem Jonasem, który napisał esej na temat definicji śmierci. On właśnie jako pierwszy zaprotestował przeciwko przyjmowaniu kryterium śmierci mózgowej za obowiązujące. Napisał tekst na ten temat tuż po tym, jak zmieniono definicję śmierci, wprowadzając kategorię śmierci mózgowej. Hans Jonas zachęcił mnie, żebym nie ustawała w swoich poszukiwaniach i żebym zaczęła zabierać głos publicznie, mówiąc o tym, czego doświadczyłam. Podkreślił: "Ludzie muszą wiedzieć, że człowiek nie składa się jedynie z materii, ale że jest kimś więcej". Jonas uważał, że opinia publiczna jest w stanie przyjąć argumenty podważające kryterium śmierci mózgowej, pod warunkiem jednak, że będzie miała dostęp do wiedzy.
Pracuje Pani także z innymi rodzicami, których spotkała podobna tragedia.
- Tak, działamy razem. Wielu rodziców po podjęciu decyzji o wyrażeniu zgody na oddanie organów ich dzieci do przeszczepów bardzo cierpi. Bywa, że te rany nigdy się nie goją, że ból trwa całymi latami. Poznałam kobietę, która dopiero 26 lat po wyrażeniu zgody na to, żeby jej dziecko zostało dawcą organów, była w stanie zacząć o tym mówić. Bywa, że ci rodzice zaczynają chorować, leczą się psychiatrycznie, ale nie mogą mówić publicznie o tym, co przeżyli. Mają wielkie poczucie winy i czują, że pozwolili na zabicie swojego dziecka na stole operacyjnym.
Tymczasem wina leży raczej po stronie tych, którzy nie zapewniają właściwego dostępu do informacji.
- Bywa, że na rodziców wywierana jest silna presja, aby wyrazili zgodę na przeznaczenie organów ich dzieci do transplantacji. Niektórzy lekarze posuwają się wręcz do manipulacji. Mówią na przykład: "Wie pani, w tej chwili jakaś mama siedzi przy łóżku swojego chorego dziecka. To dziecko umrze, jeśli nie zgodzi się pani na pobranie organów do transplantacji. Jeśli powie pani "nie", będzie pani winna śmierci tamtego dziecka". Matka, która jest w rozpaczy z powodu śmierci własnego dziecka, nie ma siły, aby udźwignąć ciężar odpowiedzialności za śmierć kolejnego człowieka. Zdarza się, że zdezorientowana wyraża zgodę. Świadomość wagi tej decyzji przychodzi później. Zdarza się, że rodzice nigdy już nie wracają do tego, co się stało, ukrywają to wydarzenie głęboko w podświadomości. Czasami dzwonią bądź piszą do mnie, zadają pytania, ale na ogół czynią to anonimowo. Mało jest osób, które mówią otwarcie o tym, co je spotkało.
Dlaczego?
- Wynika to z poczucia winy, ale i ze zmowy milczenia wokół tej kwestii. Część lekarzy transplantologów zdaje sobie sprawę z tego, jak poważnych problemów może im przysporzyć otwarta dyskusja na ten temat. Rodzice, którzy w zwykłych warunkach mogliby przeżyć żałobę po stracie dziecka i powrócić do normalnego funkcjonowania, w sytuacji, kiedy wyrażają oni zgodę na pobranie narządów, przeżywają niekończące się poczucie winy. Efekt jest taki, że ze zdrowego człowieka czyni się chorego.
Czy lekarze transplantolodzy są tego świadomi?
- Myślę, że tak. Problemem jest natomiast rozmycie odpowiedzialności. Jedna grupa lekarzy odpowiedzialna jest za stwierdzenie śmierci mózgu, inna - za pobranie organów, trzecia wreszcie - za wszczepienie tych organów innemu człowiekowi. Nikt nie czuje się zatem do końca odpowiedzialny za to, co się w rzeczywistości dzieje.
Problem kontrowersji wokół transplantacji ma wymiar międzynarodowy. Zapewne utrzymuje Pani kontakt z osobami z innych krajów sceptycznymi wobec przeszczepów.
- Tak. W lutym 2005 roku uczestniczyłam w Rzymie w konferencji poświęconej zagadnieniu śmierci mózgowej. Wzięło w niej udział wielu przedstawicieli świata medycznego z całego świata. Organizatorem konferencji była Papieska Akademia Nauk. Było to jeszcze za życia bł. Jana Pawła II, który bardzo interesował się zagadnieniami dotyczącymi definicji śmierci mózgowej. Tuż przed swoją śmiercią zaprosił do dyskusji na ten temat międzynarodowe grono naukowców. W dostępnym na stronach Stolicy Apostolskiej liście z 1 lutego 2005 roku skierowanym do Papieskiej Akademii Nauk Jan Paweł II pobłogosławił pracę naukowców, którzy zgromadzili się, aby "zbadać jeszcze raz, na drodze poważnych interdyscyplinarnych studiów, szczególne zagadnienie "oznak śmierci"". Protokół z tej konferencji, także w języku angielskim, jest dostępny na stronie internetowej naszego stowarzyszenia zrzeszającego rodziców, którzy wyrazili zgodę na oddanie organów swoich dzieci do transplantacji: www.initiative-kao.de. W 2009 roku odbyła się w Rzymie kolejna konferencja poświęcona temu zagadnieniu. Najwięcej materiałów na ten temat można znaleźć w internecie, brakuje ich natomiast w mediach głównego nurtu.
Z czego to wynika?
- Brak dyskusji o śmierci mózgowej wynika po trosze także z faktu, że ludzie w ogóle nie chcą myśleć o śmierci. Wiele osób popiera przeszczepy, ponieważ zakłada, że może pewnego dnia sami znajdą się w sytuacji, kiedy to oni będą ich potrzebować. Nie myślą o sobie jednak jako o dawcach, ale jako o ewentualnych biorcach. Wolą odsuwać od siebie myśl o własnej śmierci. Tymczasem na ten temat trzeba mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Tematowi transplantacji poświęciłam książkę "Konfliktfall Organspende. Unverseht sterben. Der Kampf einer Mutter" ("Kwestia sporna - dawstwo organów. Umrzeć w stanie nienaruszonym. Walka matki" [książka nie została jeszcze przetłumaczona na język polski - przyp. red.]. Jako że właściwie wszystkie oficjalne instytucje popierają przeszczepy, jakakolwiek presja na lekarzy i na polityków może być wywierana jedynie "oddolnie", poprzez nacisk opinii publicznej.
Jak ocenia Pani stan wiedzy niemieckiego społeczeństwa w tym obszarze?
- Jest niski. Dziennikarze zaczęli poruszać ten problem ok. 2 lat temu. Wcześniej był to temat tabu. Istotnym aspektem tej sprawy jest fakt, że wiele gazet jest sponsorowanych przez koncerny medyczne bądź farmaceutyczne popierające transplantacje. Lekarze ani tym bardziej politycy także nie chcą rozmawiać na temat definicji śmierci.
Tymczasem Państwo poprzez swój list z końca listopada 2011 roku domagają się podjęcia takiej właśnie dyskusji.
- Aby móc odpowiedzialnie powiedzieć "tak" lub "nie" w kwestii transplantacji, trzeba najpierw mieć dostęp do informacji.
A jakie jest Pani osobiste zdanie w tej sprawie?
- Po zgłębieniu wielu źródeł wiedzy na ten temat stoję na stanowisku, że przeszczepy organów są dopuszczalne jedynie w sytuacji, kiedy obie osoby - zarówno dawca, jak i biorca - żyją i kiedy przeszczep dotyczy organów, bez których życie jest możliwe. W innych wypadkach powinno się zakończyć proceder transplantacji i szukać innych sposobów ratowania życia chorych.
Dziękuję za rozmowę.
03.12.2011r.
Nasz Dziennik