Walki w Wandei na XIX-wiecznym obrazie Paula-Emila Boutigny
Wolność, Równość, Kłamstwo
Rzeź ludności Wandei to jedna z czarnych plam na sumieniu Francji. Od czasów Wielkiej Rewolucji historycy mieli dbać, by Francuzi nie pamiętali o tej zbrodni. Kłamstwo wandejskie wyszło na jaw, ale jego demaskatorzy są dziś prześladowani.
Wandea jest raną, która przynosi chwałę - napisał Victor Hugo w "Roku 93". W wojnie domowej o Wandeę brał udział jego ojciec, Hugo więc w książce spisał relację naocznego świadka: okrucieństwo o wyjątkowej skali. Z Wandejczyków zdzierano żywcem skórę i robiono z niej ubrania dla wojska, wbijano ich na pale, topiono na tratwach. Hugo nie użył jednak słów "terror" ani "ludobójstwo". O Wandei we Francji milczano przez ponad sto lat.
Stéphan Courtois, wybitny francuski historyk: - Masowe zbrodnie w Wandei popełnione między latem 1793 r. a wiosną 1794 r. były ukrywane i maskowane przez historyków republikańskich, potem przez komunistycznych. Robespierrowscy historycy dostali rozkaz, by dbać o rozprzestrzenianie narodowej amnezji o zbrodniach w Wandei. Do dziś to temat tabu na naszych uczelniach.
I temat niebezpieczny, bo ci, którzy mówią o Wandei prawdę, są dziś szykanowani przez. państwo. Jak Reynald Sécher, historyk, który kwestią Wandei zajmuje się od ponad 30 lat. Kiedy po raz pierwszy w swojej pracy naukowej o wojnie w Wandei użył określeń "ludobójstwo" i "eksterminacja", zwolniono go z Sorbony.
Tymczasem z dokumentów, które ujawnił, wynika jasno: w Wandei doszło do ludobójstwa i pierwszej na tak wielką skalę eksterminacji ludzi. Chodziło o to, by wymordować najbardziej katolicki lud we Francji. A potem zniszczyć dowody zbrodni. Francja tej prawdy nie chce przyjąć.
Zniszczyć Kościół
Na hasło "Wandea" sporo Francuzów reaguje: "A tak, wojna domowa, epizod", lub: "Robespierre rozgromił tam chłopów, którzy stanęli w obronie króla", albo jak napisał mi znajomy Francuz: "W Wandei nie było żadnego ludobójstwa! To demagogia. By się przekonać, wystarczy sięgnąć po badania i książki Jeana-Clementa Martina, dyrektora Instytutu Historii Rewolucji Francuskiej!". Faktycznie przywołany Instytut, jak cała Francja, rewolucję gloryfikuje, a na temat Wandei rozprzestrzenia kłamstwa. Zaprzecza nawet, że region Wandei należał do najbardziej katolickich w kraju, oraz że prześladowania księży osiągały tam apogeum. - Bito ich, zdzierano z nich skórę, wieszano, nabijano na pale, podpalano żywcem - opowiada Reynald Sécher. - Mamy w swojej historii tysiące takich jak wasz bł. ks. Jerzy Popiełuszko.
Publikacja pierwszej książki Reynalda Séchera pt. "Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea departament zemsty" w 1996 r.
wywołała burzę we Francji. Zagotowało się w środowisku historyków, huragan przetoczył się przez prasę. Jak można nazywać "ludobójstwem" masakrę 200 tys. osób? - oburzano się.
Sécher, wówczas jeszcze profesor na paryskiej Sorbonie, przedstawił dowody, liczby, plany i strategię przywódców Rewolucji Francuskiej wobec mieszkańców Wandei.
- Próbowano mnie szantażować i zmusić do wycofania książki z obiegu oraz negacji moich dowodów. Nie zgodziłem się. Zwolniono mnie najpierw z liceum, gdzie wykładałem, a potem z uczelni - wspomina.
Na krótko o Wandei zrobiło się cicho. Książkę Séchera zrzucono do tzw. drugiego obiegu. Ale zdążyła przedostać się na rynki europejskie. Za znakomitą i skrupulatną uważa ją prof. Andrzej Roszkowski: - Faktem jest, że w historiografii Francji skwapliwie temat Wandei
przemilczano. Kiedy otwarłem podręcznik dla licealistów francuskich, nie znalazłem tam ani wzmianki o tym, że w Wandei masowo mordowano księży i zakonnice. Laicka Francja wycięła to z pamięci swoich pokoleń. Prof. Roszkowski jest zaskoczony, że życiorysy kilkuset męczenników za wiarę, którzy zginęli w Wandei, są gorzej udokumentowane niż np. męczenników koreańskich czy wietnamskich. - Dziś Kościół francuski o to nie dba - dodaje.
Dlaczego? - Bo się boi - wyjaśnia mi Reynald Sécher - bo państwo mogłoby zmieść resztki obecności Kościoła z przestrzeni publicznej. Zaczęłaby się we Francji wojna niemal religijna.
Na pytanie skierowane do diecezji Luçon w Wandei o stosunek Kościoła do wojny wandejskiej, otrzymałam niejednoznaczną odpowiedź: "Zdajemy sobie sprawę z rozkazów, jakie wydał Komitet w Paryżu, by zniszczyć naszą ludność, wyciąć lasy , wybić bydło. (.) Jednak niekoniecznie trzeba od razu nazywać to ludobójstwem. Raczej >narodobójstwem< (.) Jeśli chodzi o księży, mieli przecież wybór między uchodźstwem a prześladowaniami". Odpowiedź ta jedynie potwierdza opinię o lęku trawiącym Kościół we Francji.
Głośno o wandejskich męczennikach mówił Jan Paweł II. 99 z nich wyniósł na ołtarze 19 lutego 1984 r.
"Trwali mocno przy Kościele (.) w kontekście wielkich napięć ideologicznych, politycznych i militarnych spoczęło na nich podejrzenie o niewierność ojczyźnie, oskarżono ich o sprzyjanie siłom >kontrrewolucyjnym<. (.) Nie ma żadnej wątpliwości co do ich determinacji, nawet pod groźbą utraty życia, pozostania wiernymi temu, czego wymagała od nich wiara".
Ziemia wielkich i świętych
Wandea to niewielki, przytulony do morza departament, niecałe 10 tys. km kw., na zachodzie Francji. Ziemia, która wydała m.in. Ludwika Grignion de Montfort (autor słynnego traktatu o NMP, z którego Jan Paweł II zaczerpnął "Totus Tuus"). W emblemat Wandei wpisane są krwawiące serce i krzyż. Reynald Sécher pracując nad jej historią, odkrył swoje wandejskie korzenie. To pobudziło go do dalszych badań. Dotarł do dokumentów podpisanych przez Komitet Ocalenia Publicznego (organ powołany przez Konwent, czyli zgromadzenie prawodawcze z czasów rewolucji, który miał opanować kryzys w państwie), nakazujących zagładę ludności wandejskiej, w pierwszej kolejności kobiet i dzieci (te ostatnie uważane za przyszłych nosicieli pamięci) oraz szybką deportację tych, którzy nie zostaną wybici.
Sécher: - Chodziło o wyniszczenie ludności, zmazanie z mapy regionu, który był głęboko katolicki i jako jedyny stanął w obronie i króla, i księży w czasie Rewolucji Francuskiej. Najbardziej szokuje fakt, że decyzje o eksterminacji, w postaci dwóch dokumentów z 1 sierpnia 1793 r., wydały oficjalnie najwyższe organa państwowe. - Wandeę należało spalić i zniszczyć, tak by stała się regionem niezamieszkanym.
W opinii publicznej największy szok wywołało użycie przez Séchera sformułowania "eksterminacja". - Ja tylko cytuję Robespierre'a. Treść rozkazu Komitetu Ocalenia Publicznego dla gen. Turreau w Wandei brzmiała bowiem tak: "Przeprowadzić eksterminację wszystkich powstańców, do ostatniego człowieka. Spalić ich farmy, wygnieść tych tchórzy jak pchły. Skruszyć tych ohydnych Wandejczyków".
Kłamstwo i szantaż
Kwestia wandejska wraca jak bumerang do debaty społecznej i politycznej. Kiedy w 1993 r. na obchody 200. rocznicy masakry w Wandei zaproszono Aleksandra Sołżenicyna, lewica francuska skoczyła Wandejczykom do gardła. Były rosyjski więzień gułagu wygłosił w Wandei (obchodom rocznicy nigdy nie nadano rangi państwowej) płomienne przemówienie. Określił w nim terror z 1793 r. i wandejską wojnę jako "preludium zbrodni przeciw ludzkości w XX wieku" i zrównał ze zbrodniami komunizmu i nazizmu. Kiedy Sołżenicyn zmarł, Jean Luc Melenchon, jeden z senatorów lewicy, napisał na blogu, że "zmarł ten nieudolny uzdrowiciel naszego narodu, pyszałkowaty pogromca komunizmu, homofob, który usiłował wmówić światu, że Francja eksterminowała ludzi".
W 2006 r. stowarzyszenie "Prawda dla Wandei" skierowało petycję do Ministerstwa Kultury, by z Łuku Triumfalnego w Paryżu wymazać dwa nazwiska "zbrodniarzy wojennych", gen. Turreau i d'Amey. Wykonywali oni w Wandei rozkazy Robespierre'a i są odpowiedzialni za masakrę przynajmniej 117 tys. ludzi (według historyków w Wandei zginęło do 500 tys. osób). Gui Francheteau, prezes stowarzyszenia, opowiada, że krótko potem w czasie jednego ze spotkań członków do drzwi zapukało dwóch mężczyzn. Byli to policjanci, którzy "mieli wyperswadować nam, że nie jest możliwa żadna akcja wymazywania czegokolwiek na Łuku Triumfalnym. Odpowiedzieliśmy, że w takim razie 14 lipca, w święto narodowe, przyjdziemy z transparentami pod Łuk i nikt nie może nas w wolnym kraju zastraszyć. A oni na to, że stanowczo odradzają nam perspektywę spędzenia dwóch godzin na komisariacie "w ten piękny lipcowy dzień".
Doprawdy trudno uwierzyć, że to dzieje się w cywilizowanym państwie, którego jedną z dewiz jest wolność. We Francji, która pretenduje dziś u boku Niemiec do sterowania losami Europy.
Reynald Sécher: - Moją rodzinę prześladowano, szantażowano nas telefonami. Wiem, że publiczne media i państwowa telewizja otrzymały zakaz zapraszania mnie do programów. Byłem gościem jedynie stacji katolickich. Raz zaprosił mnie portal tygodnika "L'Express".
Ale historyk jest uparty. Założył własne wydawnictwo, pisze dla dzieci komiksy, jest współproducentem filmów historycznych o Wandei. W październiku 2011 r. wyd. Cerf opublikowało kolejną szokującą pozycję Séchera, "Wandea, od ludobójstwa do pamięciobójstwa". Aż 32 strony książki to zdjęcia i kopie dokumentów z narodowych archiwów. Są tu odręcznie podpisane rozkazy Robespierre'a, wspomniany już nakaz Komitetu Ocalenia Narodowego o "wybiciu całej ludności Wandei", dokumentacja zbrodni, strategia i metody, którymi Paryż nakazywał rozprawić się z Wandeą.
- By udowodnić, że wnioski wyciągam na podstawie konkretnych dokumentów - mówi Sécher.
Stéphane Courtois, historyk, docenia ogrom i rzetelność pracy Séchera: - Dzięki niej światło dzienne ujrzały po raz pierwszy bezpośrednie rozkazy Komitetu, wydane dowódcom tzw. oddziałów piekielnych.
Część druga książki jest jak gorzka pigułka dla Francji. Trudno ją przełknąć, bo historyk dowodzi: współczesna historia tuszuje ślady zbrodni wandejskiej. - Tak jak Hitler usiłował wymazać prawdę o Auschwitz, a Stalin o zbrodni katyńskiej, tak dowódcy rewolucji mówili: musimy to ukryć, albo jeśli Wandejczyków wybijemy, to zwalimy na nich winę.
Sécher diagnozuje chorobę, która trawi społeczeństwo francuskie, używając określenia: "pamięciobójstwo". To słowo wzbudziło we francuskim środowisku akademickim, szczególnie wśród członków Akademii Francuskiej, większe emocje niż określenia "eksterminacja" i "ludobójstwo". "To znaczy, że usiłuje nam pan udowodnić, że całkowicie i celowo wymazujemy kwestię Wandei z naszej pamięci" - oburzał się Jean Clair z Akademii Francuskiej.
Francja oburza się też, kiedy Sécher podkreśla, że wandejskie ludobójstwo inspirowało zbrodniarzy XX w. Tezę tę potwierdzają inni historycy.
Courtois: - Wandea była obsesją wielu zbrodniarzy. Kiedy w 1917 r. Lenin doszedł do władzy, powiedział: "Musimy eksterminować Kozaków. To jest nasza Wandea". Dlatego dwa lata później powołano komitet ds. całkowitej eksterminacji tej grupy narodowościowej. Wandejskich technik eksterminacji użył także w 1933 r. Stalin na Ukrainie.
Sécher: - Lenin spędził jedne ze swoich wakacji w Wandei, zresztą kupił tam dom, by móc na miejscu przestudiować mechanizmy wyludniania tego regionu.
Courtois: - Studia nad Wielką Rewolucją Francuska są kontrolowane przez komunistycznych historyków od długich dekad. Są manipulowane. Wpaja się w podręcznikach, że Wandejczycy byli wieśniakami i rebeliantami antyrewolucyjnymi. Wszystko to polityczne kłamstwo.
Michele Masłowski, profesor literatury na paryskiej Sorbonie: - W programach szkolnych jest wiele niedomówień i przekłamań, a nauczyciele historii są na ogół zorientowani lewicowo. Niemniej w środowiskach uniwersyteckich wszyscy wiedzą o masakrach w Wandei. Spór między historykami od 1980 r. toczy się głównie o to, czy było to "ludobójstwo", czy wynik krwawych powstań antyrewolucyjnych, gdzie kwestia religijna była na dalszym planie (mimo że Wandejczycy odwoływali się do wiary).
Courtois: - Dla mnie sprawa jest jasna. Ludobójstwo i eksterminacja to eliminacja ludzi za to, kim są. A z dokumentów odkrytych przez Séchera wynika, że rozkazy szły w tym kierunku. Wandejczycy byli katolikami i musieli zniknąć. Takie same motywacje miał Hitler względem Żydów.
Burza w parlamencie
W 2007 r. Lionel Luca, deputowany z regionu Alpes Maritimes, złożył propozycję ustawy, w której Francja "uzna ludobójstwo wandejskie dokonane w latach 1793-1794". Projekt nigdy nie był rozpatrzony przez Zgromadzenie Narodowe. Dyskusja wybuchła znowu, kiedy 22 grudnia ub. roku parlament francuski przegłosował prawo o uznaniu ludobójstwa, wzmacniając jednocześnie tzw. prawo Gayssot z 13 lipca 1990 r., które odwołując się do postanowień Trybunału Wojskowego z Norymbergi, każdą negację zbrodni przeciw ludzkości uznaje za przestępstwo. Teraz każdemu, kto zaprzeczy uznanemu przez państwo francuskie ludobójstwu, a więc masowym mordom dokonanym na danej populacji w celu całkowitej jej eksterminacji, grozi kara więzienia i mandat w wysokości 45 tys. euro. W Zgromadzeniu Narodowym tego dnia omal nie doszło do bójki. Bo prawo to miało być swego rodzaju napomnieniem. Turcji, która nie chce uznać ludobójstwa ludności ormiańskiej z 1915 r.
Zajmujemy się sumieniem innych państw, a co z Wandeą? - krzyknął jeden z parlamentarzystów. "W postawie moralnej Francji drzemie potworna hipokryzja. Bo w istocie nasze państwo zachowuje się tak jak Turcja, z uporem negując zbrodnie ludobójstwa wandejskiego z 1793 r." - napisał znany komentator dziennika "Le Figaro" Ivan Rioufol.
Czy Francuzi są w stanie przyjąć prawdę? Reynald Sécher: - To niemożliwe, bo kłamstwo zadomowiło się na dobre. Dziś we Francji są setki ulic, instytucji, szkół, które noszą imię Robespierre'a czy innych generałów, jak Turreau. Upamiętniamy i gloryfikujemy zbrodniarzy - to tak jakby w Polsce nadać szkołom czy ulicom imię Hitlera lub Stalina albo oprawców ks. Jerzego Popiełuszki.
Jean Christian Petitfils, historyk: - Prawda o Wandei dotyka tego, co we Francji jest święte - Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Nasz kraj buduje od wieków swoją tożsamość na dewizie "Równość, Wolność, Braterstwo".
Sécher: - Prawda o Wandei jest nam potrzebna, by oczyścić pamięć i sumienie. Budowanie na kłamstwie nie przynosi niczego dobrego. To, co robię, to nie z nienawiści, ale z miłości do Francji.
Sprawa Wandei jest o tyle poważna, że historia uznaje oficjalnie ludobójstwo Ormian z 1915 r. za pierwsze zaplanowane ludobójstwo dokonane przez władze państwowe. Jednak jeśli spojrzeć szerzej na historię, na prowadzenie wychodzi Wandea. I rzecz najpoważniejsza. "Wolność, Równość, Braterstwo" - dzisiejsza laicka nie tylko Francja, ale i Europa buduje na tym sztandarze swoją tożsamość. Wymalowanie na nim wstydliwej i krwawiącej plamy ludobójstwa wandejskiego mogłoby tę tożsamość zachwiać.
Joanna Bątkiewicz-Brożek
26.01.2012r.
Gość Niedzielny