Imperatorzy dwaj
Tam gdzie zawodzi rząd i dyplomacja:
List koreańskiego króla Godżonga do cesarza Niemiec
Historia, którą chcę tu poruszyć powinna być przyczynkiem do zastanowienia się nad losem i przyszłością Rzeczpospolitej, której dyplomacja coraz mniej ma na względzie narodowy interes. Dyplomacja nie polega bowiem wyłącznie na znajomości języków obcych i nienagannych stosunkach towarzyskich z przywódcami państw, które wytrwale spychają Polskę do pozycji kolonialnego wasala, lecz na silnej woli i patriotyźmie dyplomatów, którzy nieustannie mają za zadanie zabezpieczanie bezpieczeństwa i interesów swego kraju oraz wzmacniana jego pozycji w świecie. Wszystkim ich działaniom musi towarzyszyć zimna kalkulacja, profesjonalna ocena bierzącej sytuacji oraz świadmość istniejących zagrożeń zewnętrznych. Polski dyplomata ma obowiązek reprezentować dumę i godność narodu polskiego za granicą, a nie ją upokarzać. Jeśli kraj upada to dyplomacją zajmują się obcy doradcy lub ludzie na ich usługach. I o tym właśnie chcę rozważać przytacząjac przykład z egzotycznego kraju.
Kilka lat temu w Niemczech znaleziono list króla Godżonga, 26 władcy dynastii Czoson, do cesarza Niemiec Wilhelma II. List jest niesłychanie istotnym dokumentem zaświadczającym o desperackich działaniach koreańskiego króla mających na celu ratowanie upadłego królestwa przed totalną plajtą, oraz prawdopodobną aneksją Korei przez Japonię. Dziś już wiemy, że ten najczerniejszy scenariusz został zrealizowany w roku 1910, kiedy to japońska armia wkroczyła do Korei i pozostała tam przez następne 35 lat, czyli do roku 1945. Z odnalezionego listu dowiadujemy się sporo o królewskich uczuciach, mentalności oraz wiedzy spraw miedzynarodowych. Więcej, ze stron napisanego ręcznie listu wypływają też na powierzchnię koreańska megalomania i kompleksy.
Rzut oka na kilka linijek listu pozwala dostrzec "imperatora" Korei, człowieka głęboko miłującego swój kraj i bardzo zatroskanego o jego losy, ale także władcę niesłychanie politycznie naiwnego i niedoinformowanego. Sam tytuł "imperator" nie może ujść naszej uwadze ponieważ odnosi się do królika bardzo małego państwa, które nijak może być określone jako "imperium". Dla porównania, królowa Wiktoria mogła się bez zastrzeżeń szczycić posiadaniem imperium, gdzie słońce nigdy nie zachodzi, ale jej tytuł w przeciwieństwie do "imperatora" Korei był skromny - "królowa", i takim jest do dziś pomimo, że obecna królowa panuje nad olbrzymim Commonwealthem .
Adresując swoją prośbę do cesarza zjednoczonych już wtedy Niemiec, król Godżong napisał: "Agresja i obraza dosięgająca nas od naszego potężnego sąsiada (Japonii) stały się tak dokuczliwe, że w końcu utraciliśmy nawet nasze prawa dyplomatyczne, a nasza niepodleglość jest zagrożona". I dalej "cesarz" kontynuował: "Pozwól mi pokazać nasze cierpienia, gdyż liczymy na Waszej Wysokości braterstwo będące w stanie gwarantować naszą niepodleglość, jako że jesteś WW obrońcą słabych (uciśnionych)... . Jeśli spełnisz nasze błagania, moi poddani i ja wyjednamy łaski dla Ciebie u świętego bóstwa, i nigdy nie zapomnimy Twojej dobrej woli".
Spójrzmy na te słowa ponownie: koreański król prosi niemieckiego cesarza o pomoc w ugruntowanym przekonaniu, że ten ostatni jest "stronnikiem słabych". Zadziwiająca to naiwność, gdyż rzeczywistość niemieckiej Realpolitik była wtedy zgoła o przeciwnym charakterze. Jednakże, dwaj koreańscy historycy - Czung Jong Wan i Dżung Ha Won w swoim artykule opublikowanym na pierwszej stronie Dżun-Ang Daily 28 lutego, 2008 roku zdają się podzielać wiarę króla w dobrą wolę niemieckiego cesarza, szczególnie że zagwarantował on niepodległość Maroka. Ten to akt miał być koronnym dowodem, że Niemcy są po stronie krajów walczących lub broniących swej niepodległości. Autorzy artykułu odkryli, że "list nigdy nie dotarł do Wlihelma II, prawdopodobnie dlatego, że Niemcy były same zajęte swymi własnymi dyplomatycznymi przepychankami". Prawda jest prawdopodobnie o wiele bardziej przykra: niewykluczone że doręczyciel listu był szpiegiem, albo osobą uważającą list za rażąco głupi by go doręczyć cesarkiemu majestatowi.
Nasuwa się pytanie: Co koreański król wiedział o niemieckiej pozycji w świecie? Przecież Niemcy na początku XX wieku były prawdziwą ekonomiczną potęgą, z którą nawet Anglia miała problemy konkurować, gdyż produkty niemieckie były najwyższej jakości przy jednocześnie niskich kosztach produkcji. W roku 1906, kiedy list został napisany, Niemcy kontrolowały dużą część Polski, kraju który był symbolem zmagań o niepodległość w XIX-wiecznej Europie. W tym samym roku upadł w Niemczech rząd oparty na koalicji trzech partii: Narodowych Liberałów, Partii Konserwatywnej oraz Centrum. Przyczyną upadku rządu była nieumiejętność radzenia sobie z sytuacją w południowo-zachodnio afrykańskich koloniach, gdzie dwa szczepy - Herrerzy i Hottentoci rozpoczęły olbrzymie powstanie, które bardzo poważnie zniszczyło posiadłości niemieckich kolonistów. Rząd domagał się więcej pieniędzy na nową militarną ekspedycję do Afryki i kompensacji dla farmerów, którzy ponieśli ciężkie straty w czasie powstania. Kolonializm niemiecki ugruntowałl swoja pozycję w Namibii, ale i także na archipelagach Oceanu Spokojnego. W samych Niemczech tylko w roku 1905 wybuchły 2403 strajki zorganizowane przez socjal-demokratyczną opozycję. Najprawdopodobniej nie mając zielonego pojęcia co wtedy działo się w sprawach Niemiec Godżong posłał swego emisariusza do Keisera.
Jakim cudem król zawierzył Niemcom, i innym europejskim potęgom, przyszłość swego kraju? Przecież stosunkowo niedawno Japonia scementowała relacje z Europą dzięki wspólnej akcji stłumienia Powstania Bokserów w Chinach. Zarówno podczas 1894-95 wojny z Chinami, jak i 1905 wojny z Rosją, Japonia modernizowała swoją armie dzięki niemieckim wojskowym instruktorom, którzy nauczyli Japończyków pruskiego drylu. Jak widać Japonia była sojusznikiem Niemiec, a Francuzi ciągle pamiętali Koreańczykom masakrę Francuskiej Misji Katolickiej w Korei. Mimo tych okoliczności, koreański król wybrał sobie na doradcę Francuza Alphonsa Tremoulet. Czy był on godny zaufania? Proźno jest dziś dociekać? Pozostaje bardzo istotny fakt: list nie został doręczony. Dzięki temu koreańscy historcy mogą dziś spekulować co by było gdyby - "Niemcy mogłyby uratować koreańską niepodległość". Poprawne stosunki polityczno-gospodarcze oraz rodzinne - tysiące koreańskich pielegniarek znalazło w latach 1970 w Niemczech pracę i tam wyszło za mąż - sprzyjają tego typu narracjom.
W swojej naiwności. choć niewątpliwie z dobrej woli, król Godżong prosił cesarza: "Po to by nasz kraj odzyskał swą pomyślność, musimy postępować inaczej niż w przeszłości. Mamy bogate ziemie, kopalnie węgla, zasobne puszcze i potężne rybołóstwo.... . Przysięgam otworzyć bramy Korei dla wszystkich cudzoziemców... i dać im uprawnienia i przywileje równe z tymi przyznanymi Japończykom". W końcu, przebywający w areszcie domowym król, prosił swego francuskiego doradcę: "Poproś naszych aliantów, którzy podpisali kiedyś układy handlowe z nami by przyszli Czoson z pomocą". Rzeczywistość pokazała, że Korea nie miała ani sojuszników, ani przyjaciół, i to głównie z własniej winy. Już było za późno.
Więcej, dla potęg rodzaju Niemiec, Anglii czy USA, Korea nie była żadnym partnerem w grze, ani też wystarczająco dużym "kąskiem" do połknięcia. Pozatem, wszystkie te kraje wolały słaby i zdestabilizowany Daleki Wschód. W roku 1902 Japonia podpisała traktat o przyjaźni z Anglią, który dawał Japończykom wolną rękę w Korei, a Brytyjczykom w Chinach. Chiny też sobie jakoś radziły: wydzierżawiły Rosji swój półwysep Lio-tan w 1898, dwanaście lat przed aneksją Korei. Zarówno Rosja jak i Japonia przyrzekły sobie nawzajem, że nie będą naruszać suwerenności Korei, ale żadne z tych państw nie brało tego przyrzeczenia poważnie. Japońskie wojsko, wyszkolone w pruskim drylu było gotowe, a na pomoc przyszła doskonała flota japońska zupełnie modelowana na brytyjskiej. Prawdopodobieństwo że Francja przyjdzie na ratunek Rosji na wypadek wojny z Japonią, było praktycznie żadne. Bezbronna Korea była wydana na pastwę sępów i hien. Jedynym pocieszeniem mógł być wybór kolonizatora, Chin czy Rosji, innej opcji nie było.
Odnaleziony list dyplomatyczny to doskonały dowód na to, że historia dyplomacji ma swoje zastosowanie dla naszych współczesnych relacji, przyjaźni i aliansów. Jeśli dziś mamy ministra spraw zagranicznych, który oddaje przyszłość ekonomiczną Polski w ręce Niemiec, toleruje by rosyjskie serwery kontrolowały liczenie głosów wyborczych w Polsce, oddaje śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej w rosyjskie ręce, a także toleruje obcą agenturę, oraz pozwala na rosyjskich doradców wojskowych, którzy są wrogami nie tylko Polski, ale i NATO, to mamy w Rzeczpospolitej poważny problem. Najzabawniejsze jest to że na stronach polskich ambasad minister Sikorski ogłasza konkurs na najlepszą książkę dotyczącą historii dyplomacji, która została napisana w roku 2012. Ciekawe, kto będzie jurorem w tym konkursie?
Uczmy się ekonomii od Koreańczyków, bo im historia pozwoliła wyjść na prostą, choć nie jest to system do przyjęcia bez zastrzeżeń. Nie uczmy się jednak dyplomacji od ich przodków z początku XX wieku, którzy o imperializmie globalnym XX wieku nie wiedzieli zbyt wiele. Dzisiejsza polityka globalizacyjna jest niczym innym niż kontynuacją polityki imperialnej z poprzednich wieków przy użyciu dużo bardziej wyrafinowanych środków. O dziwo, Korea Poludniowa jest dziś w klubie imperialnym dzięki wytrwałemu aliansowi ze Stanami Zjednoczonymi.
Zygmunt Jasłowski
08.08.2013r.
RODAKpress