Choroba francuska i jej następstwa - Zygmunt Jasłowski  
 


Choroba francuska i jej następstwa

Święto Konstytucji 3 Maja mamy już poza sobą, a monarchię wciaż przed sobą. Po przeczytaniu artykułu pana Grzegorza Brauna dotyczącego postaci "wielkiego reformatora" doby Sejmu Czteroletniego, Hugona Kołłątaja, zaswędziały mnie obie dłonie, lewa i prawa, i postanowiłem dorzucić słów kilka.

Zaiste ksiądz kanonik nie należy do postaci o klarownych poglądach i przejrzystej biografii, a jego "wielkość" w historii Rzeczpospolitej musi być przebadana. Mniejmy nadzieję, że pijarzy nie wszystko jeszcze spalili, a w zagranicznych bibliotekach oraz w prywatnych zbiorach, chociażby polskiej arystokracji, coś by się może jeszcze znalazło.Otóż z Hugonem Kołłątajem rzeczy mają się trochę podobnie jak z chociażby Danielem Kohn-Bendittem, "wielkim patronem" Europy, czy też z "wieszczem" PRL-u, Jarosławem Iwaszkiewiczem, który choćby ze względu na swe sukcesy na polu homoseksualnym, doskonale wpisuje się w tradycje tolerancji seksualnej III RP. O ile wiadomo już patronuje kilku szkołom. Niech się młodzież uczy od "wieszcza". Klimat jest też dobry, bo we Francji geje już mogą robić co im się rzewnie podoba, a Polska ciągle "nie nadąża" za rozwojem wypadków w gnijącej Europie Zachodniej. Jeśli chodzi o Kołłątaja, który bardzo się interesował tym co się dzieje w rozdartej rewolucją Francji, to jego tytuł do wysokich notowań na giełdzie lewacko-liberalnej znalazłem u historyka Tadeusza Korzona (1839-1918)1.

Ten wybitny przedstawiciel warszawskiej szkoły historycznej, uczestnik powstania styczniowego jak by nie było, broni naszego bohatera przed atakami adwersarzy i wystawia mu ocenę najwyższą z możliwych: 'Kołłątaj był pierwszorzędną zdolnością polityczną, mężem stanu niepospolitym. Był to ein schlechter Mensch, aber ein guter Musikant (był to zły człowiek, ale dobry muzykant). Takimi wszakże bywają najczęściej ludzie polityczni; ambicja i chciwość są prawie niezbędnymi sprężynami ich charakteru: trzeba ich tylko trzymać na wodzy i nie wypuszczać z obrębów prawa...

U nas sprawy narodowe szwankowały, niestety! zbyt często dlatego, że kierowali nimi "gute Menschen, aber schlechte Musikanten"2. Z tej laurki możemy się jednak czegoś istotnego dowiedzieć. Jak widzimy, najbardziej przydatną cechą polityka XVIII wieku było zło. Myśląc skrótowo możnaby dojść do wniosku, że Polska zniknęła na 123 lata z mapy Europy, bo rządzili nią dobrzy ludzie. Według takich kryteriów dobrym politykiem może być tylko człowiek zły: złodziej, oszust, sprzedawczyk, chochsztapler, kombinator, kłamca, aferzysta czy, dajmy na to, zdrajca. Korzon wywodzi logicznie: Kołłątaj był złym człowiekiem, ale za to doskonałym politykiem, czego nie mógł powiedzieć chociażby o Staszicu (dobry człowiek!), ale Kołłątajowi talentem nie dorastający. Podobnie było z Małachowskim, Ostrowskim i Potockim (Stanisławem), nie dorównywali "księdzu".

Mieli się, jak widać, od kogo uczyć ludzie źli, co się pojawili na politycznym wybiegu w roku 1989. Nie łatwo jest ich jednak utrzymać na wodzy i nie wypuszczać z obrębów prawa, gdyż mają oni swoje drogi i kontakty by się wyślizgnąć. Dziś liczy się efektywność polityka, i wcale dobrym człowiekiem być nie musi, ba, nawet to może mu przeszkadzać w robieniu polityki i kariery. Jeśli, dajmy na to, polityk służy złej sprawie, wbrew woli tych co mu dali mandat zaufania, no to w kołach politycznych uchodzić on może za twardziela. Twardziel gnoi ludzi, obywatelom nie daje żyć, ale w mediach ma zawsze nienaganny wizerunek reformatora i człowieka dobrej woli. Problem dziedzicwa historycznego jest problem nie zwykle dziś istotnym, i tu rzecz nie jest tylko w wyszukiwaniu "staromodnych" fragmentów z dawnej historii dla samej frajdy, lecz na poszukiwaniu prawdy o nas samych. Musimy wiedzieć kiedy, jak i za czyim wstawiennictwem sprawy polskie zaczęły iść w złym kierunku do tego stopnia, ze przestaliśmy być sobą. Więcej, jeśli wśrod autorów Konstytucji 3 Maja był właśnie Kołłątaj, to należy się poważnie zastanowić, jakie to dziedzictwo pielęgnujemy do dziś. Przecież zainfekowany francuską zarazą Kołłątaj był burzycielem katolickiego porządku, był tak naprawdę burzycielem monarchii polskiej, a nie jej reformatorem. Przecież nauki francuskie przewidywały jeden tylko koniec - króla na gilotynę, władzę w ręce tłumów, republikański porządek. Jeśli osoba mieniąca się duchowną, co do której święceń kapłańskich nie mamy nawet pewności, sieje zło, to działa przeciwko wskazaniom boskim naznaczonym Chrześcijanom w Piśmie Świętym. Według Słowa Bożego, zło mieszka w człowieku złym, dar ten pochodzi od szatana, nie od Boga. Dowodów szatańskich nauk Kołłątaja jest dużo więcej. Nawet sprzyjający mu profesor Tadeusz Korzon, dość często używa w odnieseniu do niego przymiotników: potajemny czy potajmnie, co wywołuje wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś mistyfikatorem, agentem nieczystych sił lub... masonem. Można byłoby sobie zadać pytanie, dlaczego drobny szlachetka, jak określa go Korzon, z taką pasją działał jako orędownik stanu mieszczańskiego. Czy wchodziły tu w grę czyste intencje, t.j. naprawa polskich miast, czy też o coś zgoła innego? Pamiętajmy, że w dawnej Rzeczpospolitej tylko szlachta była narodem. Radykalne wywrócenie tego porządku oznaczać mogło tylko jedno - katastrofę państwa. Rzecz w tym, że Konstytucja III Maja odsunęła tzw. gołotę szlachecką od prawa w udziale sterowania Rzeczpospolitą. Jeśli cały stan szlachecki był szacowany na 10-12%, to po Konstytucji 6-7% masy szlacheckiej zostało wykluczone. Już konfederaci barscy zdawali sobie sprawę co się święci. Dobrze, nie byli to ludzie w masie swej wykształceni, ale byli patriotami i dobrymi katolikami, trzeba było im dać szansę. Ludzie pokroju Kołłątaja, jak chociażby jego asystent Konopka, pracowali ciężko by przez redukcję jezuickiego wykształcenia odsunąć Polaków od wiary katolickiej i zbliżyć ich do ideałów francuskich encyklopedystów, a przy tym rugować cechy typowo polskie, a więc sarmackie, gdzie się tylko da.

Spójrzmy co się stało później. Konstytucja 3 Maja 1791 pozostała na papierze, a nasi zaborcy mianowali się sami "reformatorami" naszego państwa. W miastach sadowili się coraz bardziej ludzie obcy: Niemcy, Holendrzy, Żydzi, Rosjanie, Francuzi, Austriacy czy Czesi. Wystarczy popatrzeć na fundatorów ważnych gmachów Łodzi, Warszawy, Poznania, Krakowa czy Żyrardowa, a zobaczymy obce nazwiska. Obce, wzbogacające państwo osadnictwo ludzi majętnych i wykształconych uznać należy za zjawisko pożyteczne, ale nie pod zaborami. Pod zaborami umacniano obcy stan posiadania, obcą burzuażję w miastach, ale gnojono i redukowano stan ziemiański, pozbawiano ludzi dumy z herbów, pozbawiano ich pamięci o czynach przodków, wyzuwano ich z ojcowizny. Stan chłopski uległ dokumentnej pauperyzacji.

Spadkobierca idei Kołłątajów, wspomniany przez pana Brauna, Bronisław Geremek, lamentował niegdyś w Sejmie III RP, "że duch carycy Katarzyny przechadza się po tej izbie", chcąc w ten sposób zademonstrować swój dystans do agenta Olina. Cóż za przewrotność, przecież to tacy jak on zaplantowali realizację nowych rozbiorów. Gdzie jest polskość dziś? Jest wszędzie, w każdym zakątku tego pięknego kraju, którego obcy chcą być właścicielami, ale przede wszystkim jest (jeszcze!) na wsi, jest w miastach w sercach milionów zubożałych, ufnych Bogu, Polaków, i trochę w sercach ludzi zamożnych, ludzi sukcesu. Dlaczego trochę? Dlatego że oni już tkwią w dużym stopniu w układach z obcymi, za dużo mają do stracenia. Zwróćmy uwagę na wypowiedź Wajdy, który uważa że niezadowolenie społeczne bierze początek z "nieudaczników", którym się nie powiodło w nowym systemie. Gdyby przetłumaczyć tą "złotą myśl" reżysera wszystkich systemów, to jej wymowa byłaby taka: a gdzieście byli jak nasi rozdawali karty do nowej gry. Nowy paradoks: byli czerwoni stali się kapitalistami i ich największym zagrożeniem jest populus, ludzie zwyczajni, lud miast i wsi, w których ratowaniu państwo polskie nie widzi żadnego interesu; to oni stanowią główne zagrożenie. To oni mają być nawozem cudzogębnej, rządzącej oligarchii, która redukuje polskość gdzie się da, a Polskę zamienia na kolonię bogatszej części Europy. Człowiek trzeźwy, a nie w ciemię bity, musi sobie uzmysłowić, że to jest nasza dzisiejsza gołota szlachecka, nasi "kibole", patriotyczna młodzież, której państwo polskie nie stwarza szans na ulożenie sobie życia. To są żołnierze niepodległej Rzeczpospolitej, sól ziemi, a nie ci co siedzą u koryta władzy.

Obecnie toczy się druga, lewacka, anty-katolicka rewolucja, która ma na celu wprowadzenie jak najwięcej kołłątajów do struktur kościelnych, tak aby już sług Boga od sług diabła lud nie potrafił odróżnić. A chodzi im przecież o jedno: zburzenie ostatniego już, najsilniejszego bastionu - bastionu wiary. Burzenie, wyrosłe z choroby francuskiej, ludzie ci mają we krwi; oni są wierni tylko zmianom, i w ich rozumowaniu ma to oznaczać "postęp". Poczekajmy. Będą tworzyć swoje "katolickie" rozgłośnie i programy telewizyjne, swoje koła świeckich katolików z katolicyzmem nie mających nic wspólnego. Będą jątrzyć i rozbijać, od wewnątrz. Już to robią. Oni wiedzą doskonale co jest siłą integrującą w Polsce, i w odróżnieniu od zgrzebnych komuchów, mają dużo więcej świecących błyskotek i pokus do zaoferowania. Będą nęcić marichuaną, lub białą czekoladą; będą proponować "alternatywne", bardzo modne na Zachodzie, style życia; będą urządzać diabelskie sabaty w studio u Lisa; będą stawiać nam zidiociałych celebrytów za wzór, za idoli. "Po czynach ich poznacie", mówi Pismo Święte. Nie dajmy się więc zbałamucić medialną i supermarketową szmirą, kiedy w zanadrzu czeka nas piękny boutique.

Nadzieją Polaków jest powrót do domu, do polskiej monarchii katolickiej, gdzie różnowiercy i niewierzący bedą mieli zabezpieczone prawa i obowiązki, ale nie władzę absolutną. Monarchia jest system sprawdzonym, który mieliśmy najdłużej. Monarchia nie jest mrzonką, lecz systemem, który nam zabrano. Jak bardzo przywiązani jesteśmy do tego systemu można było się przekonać w czasie pontyfikatu Jana Pawla II. On, nasz interrex, papież, sługa Chrystusa i Maryi, potrafił zgromadzić wokół siebie tłumy dumnych Polaków, większe niż królowa angielska przed Buckingham w Londynie. Podobnie, kiedy gromadzimy się przed obliczem Matki Bożej Królowej Polski w Częstochowie, na Ostrej Bramie, w katedrze lwowskiej, czy w Licheniu, możemy poczuć, że jesteśmy poddanymi Bożej monarchii.

To jest olbrzymi potencjał bliskich sobie ludzi, który ma szanse pobudzić nasz naród do działania na wszystkich płaszczyznach. Tego potencjału nie wolno nam zmarnować. Wspólnota buduje. Polacy muszą odrodzić dumę i świadomość swego bogatego dziedzictwa. Czytajmy encykilki naszego orędownika odnowy, papieża Wojtyłły, którego zesłał nam sam Bóg byśmy nie poszli na zatracenie. Nasz postęp jest na miarę naszych możliwości - róbmy dwa kroki wprzód, jeden krok w tył. Pomału, ale sukcesywnie, idźmy do przodu, ku przyszłości!!! Tak jak to ma miejsce do tej pory. Niech budzą nas dzwony kościołów, tak jak to bywało przed wiekami, a mowa, wiara i kraj nasz nigdy nie zginą.

Zygmunt Jasłowski

Przypisy

1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Korzon2
2. Tadeusz Korzon, Odrodzenie w upadku. Wybor pism historycznych, PIW, Warszawa, 1975.

07.05.2013r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet