Kraków, 08.02.1999 r
Wczoraj przyjechał Stanisław Czaderski, będzie tydzień pracował z salezjanami, przyszłymi, mam nadzieję aktorami naszej sceny. Jego obecność zupełnie mnie uspokoiła, bo dzięki jego pracy zrobimy Pasję na zbliżonym poziomie do poprzednich. Pomoc pana Staszka jest nieoceniona, przekaże swoje wieloletnie aktorskie doświadczenie studentom, którzy jeszcze nigdy nie stanęli na scenie. Wierzę, że nam się uda i zrobimy niemożliwe możliwym. Puściłem w seminarium żart: jeżeli Pasję można zrobić w dwa tygodnie, to w przyszłym roku powinniśmy ją zrobić w tydzień .
Pan Staszek przesłuchał nagrane przez nas słuchowisko radiowe i powiedział o moim głosie to samo, co mówiłeś mi na początku tego roku. Twój głos jest znakomity - usłyszałem i świat stał się naprawdę lepszy niż kiedykolwiek. Tak wspaniały zawodowiec jak on, nigdy nie rozbudziłby we mnie niepotrzebnych marzeń.
W wieku pięćdziesięciu lat rozpoczynam naukę nowego zawodu - radiowca.
Kraków, 12.02.1999 r
Szukałem swoich stron napisanych w zakodowanym hasłem komputerze i znaleźć ich nie mogłem, ktoś złamał hasło i skasował wszystkie poprzednie dni. Tu, w seminarium uczciwość zawsze powinna być na pierwszym miejscu. Nikogo nie oskarżam, ale smutek pozostanie już na zawsze.
Zadzwoniłeś z Poznania, tak bardzo chciałem to opisać, nieczłowiek, jakieś bydle przeogromne wszystko mi skasowało. Każdy z nas, ludzi, ma prawo do swojej własnej tajemnicy, a ten który ją spróbował mi odebrać, przestał dla mnie na zawsze już być stworzeniem Boga. Pisać tu już więcej nie będę, a i ponownie przyjechać też nie będę miał ochoty. Ze świństw, które mnie dotykały to jest największe.
Kraków, 19.02.1999 r
Jak łatwo jest oskarżać niesprawiedliwie. Sprawdziliśmy wszystko, to ja sam popełniłem błąd, zamykając program komputera. Przyjąłem zasadę niekasowania poprzednich dni bez względu na ich wymowę, więc nie pozostaje mi nic innego, jak pozostawienie słów takimi jakimi są. Nie wiem czy w Niemczech uda mi się odtworzyć skasowane strony, bo już nie mogę znaleźć w sobie nastrojów tamtych dni, ale jak wiesz, próbować trzeba.
Dzisiaj znowu napadła mnie chandra, moje jedyne lekarstwo to praca. Odpoczywam już od prawie tygodnia i jest mi ogromnie trudno odnaleźć się w tej pustce. Jeszcze dwa dni i rozpoczynamy premierowy finisz. Najważniejsze, że Pasja 2000 stała się realniejsza niż moje marzenia. Powiedziałeś: to prestiżowa sprawa , wiem, że ten festiwal znaczy dla mnie o wiele więcej, niż można by przypuszczać, bo jest wynikiem mojej trzyletniej walki z wiatrakami. Być Don Kichotem i realizować swoje najważniejsze plany mogło się udać tylko nielicznym. W najbliższy poniedziałek będę już wszystko wiedział, spotkanie wyznaczono na godzinę 17.00.
Kraków, 20.02.1999 r
Klaudiusz dał mi do przeczytania Intelektualistów Paula Johnsona. Dawno nie czytałem tak przerażającej książki: komunistyczna prostytucja, alkohol w ilościach w zupełności leczących moje kompleksy, barbiturany, nie pisząc już o mieszkankach ich łóżek. Nie mogę się jeszcze otrząsnąć. Dla świętego spokoju przeczytałem dni napisane na seminaryjnym komputerze. Nie będę nic sobie przypominał z tego, co zostało skasowane, widocznie tamtych słów nawet maszyna nie mogła wytrzymać i zaczęła myśleć, zmuszając mnie do popełnienia błędu i wykasowania tych strasznych myśli. Niech wszystko zostanie tak jak jest.
Wczoraj zadzwoniłem do Radia Plus , ale jego dyrektor, ksiądz Sowa odpowiedział mi z rozbrajającą szczerością: panie Wojtku, przepraszam, ale jeszcze nie przesłuchałem pańskiej kasety .
Kraków, 21.02 1999 r
Nadchodzący tydzień będzie najważniejszy w moim prawie pięćdziesięcioletnim życiu. Bezsennymi nocami oglądam starzejącą się duszą moją przeszłość. Wykonałem wszystkie telefony i przeprowadziłem konieczne rozmowy. Nie powinienem mieć więc już wyrzutów sumienia, chyba zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Pozostaje tylko czekać, w miarę spokojnie czekać i nie dać się zwieść.
Ania Poznańska, mój kierownik literacki z częstochowskiego teatru, a obecnie znakomita dziennikarka telewizji wrocławskiej prawdopodobnie przyjedzie na konferencję prasową w piątek. Ona nie stawia na marzenia artystów bez szans ich realizacji i dlatego mogę sobie nieskromnie powiedzieć: Pasja 2000 będzie nie tylko ogromnym dobrodziejstwem dla Sceny Salezjańskiej, ale i dla mnie .
Tych parę dni dzielących mnie od ostatecznych rozstrzygnięć z pewnością wytrzymam, zresztą jest jeszcze przede mną tydzień prób Pasji , którym jak zawsze oddam się całym swoim jestestwem.
Altenkunstadt, 06.03.1999 r
Wczoraj przyjechałem do Niemiec. Nie mogę jeszcze pisać, ale jestem już w domu i nareszcie będę mógł odpocząć. Zaplanowałem sobie opisać krakowskie dni bez emocji i z właściwym dystansem. To musi mi się udać!
Altenkunstadt, 08.03. 1999 r
Mija powoli już czwarty dzień mojego pobytu w domu, a ja ciągle nie mogę się zebrać i zacząć pisać o moich krakowskich radosnych i bardzo smutnych chwilach.
Wczoraj dzwoniłem do Ciebie i dowiedziałem się od Lucyny o Twoim kilkudniowym pobycie w Polsce. Mam nadzieję, że znajdziesz choć chwilę czasu i spotkasz się z Heniem Cyganikiem. Znam go od prawie dwudziestu lat i jestem przekonany o jego nieprawdopodobnych radiowych zdolnościach, które, mam nadzieję, Ty również docenisz niebawem.
Nie żałuję mojego powrotu do Niemiec. Mira jest wspaniała. Czas rozłąki pozwala tak wiele zrozumieć i uczulić na żyjących obok nas. Z mojego powrotu ucieszył się nawet Astor, a przecież kiedy pakowałem swoją torbę podróżną odwrócił się ode mnie i nawet pożegnać się nie raczył. Teraz łazi za mną po całym mieszkaniu ocierając się częściej niż zwykle o moje nogi. Nie było mnie w Niemczech sześć tygodni, a mimo to nikt z mieszkającej obok nas Polonii nie zadzwonił do Miry. Gdyby, nie daj Boże, umarła, tylko smród rozkładającego się ciała przerwałby jej mieszkaniową samotność. Do Niemców nie mam żalu, przecież oni sami siebie nie traktują inaczej, ale do moich rodaków tak. Granica przyzwoitości już dawno została przez nich przekroczona, chcą za wszelką cenę jak najszybciej wtopić się w tą nową społeczność i być bardziej niemieckimi niż Niemcy. Biedne drzewa bez korzeni stojące na niemieckich wyjątkowo sterylnych chodnikach. Być może dobry Bóg i to im wybaczy, ale ja jestem tylko człowiekiem. Nie życzę im źle, ale nie byłbym sobą, gdybym nie pragnął dla nich dnia, w którym wszystko zrozumieją. Pewnie tak tu trzeba, wymyślić siebie zupełnie od nowa, wymyślić siebie zapominając o sprawach najistotniejszych i co niedzielę chodzić do kościoła, by wszyscy widzieli, jak dobrymi są katolikami. Jestem sam pełen wad i osądzać nie powinienem, ale dlaczego nie mam uczyć i przypominać. Pewnie są jeszcze bardziej nieszczęśliwi niż ja i tylko tak umieją się bronić przed swoim strachem. Piją bardzo uważnie, nawet alkoholicy prawie na moim poziomie uczą się tu wyjątkowego umiaru.
Helmut Nadolski, kontrabasista z jednej z płyt Czesława Niemena tarzał się nago w Gdańsku na trawie razem z malarką ogoloną na pałę w chwili kiedy gdańszczanie szli na mszę, a tutaj założył porządny garnitur i przestał być artystą. Od czasu do czasu coś tam robi, ale w tamtych czasach dla wielu ludzi w Polsce był artystycznym prorokiem, choć dla mnie zawsze był pozerem. To wcale nie są najprzyjemniejsze odkrycia, że czasami mam rację. Moja racja nie zmieni niczyjego życia, ani go nawet nie poprawi, a tylko pozostawi we mnie jeszcze większy smutek.
Altenkunstadt, 09.03.1999 r
Przed chwilą zadzwoniłem do swojej córki. Przełamałem swój gniew na jej głupotę, jest jeszcze za młoda, by rozumieć świat podobnie do mnie. Pisze bardzo mądre listy, z których nic nie wynika dla jej życia. Myślałem, że będzie najmądrzejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkam, myliłem się jednak.
W przedostatni dzień mojego pobytu w Krakowie Klaudiusz zaprowadził mnie do akademika, bym poznał studentkę nazwaną przez niego Kamykiem i w jednej chwili zrozumiałem; że oto spotykam po raz pierwszy młodość, piękno i mądrość. Patrzyłem na nią urzeczony i gdyby nie moje prawie pięćdziesiąt lat, zaniemówiłbym do końca naszej wizyty. Jeszcze raz powtarzam: masz rację, nasz wiek to niezwykle piękny wiek . Nie mówiła wiele, ale te oczy spoglądające to na mnie, to na Klaudiusza. Pity sennie rum z herbatą powoli dodał mi odwagi, by dokładnie przyjrzeć się jej duszy. Coś tak niezwykłego spotkało mnie po raz pierwszy w życiu. Nasyciłem się tymi jej wszystkimi wspaniałościami i nie myślałem ani przez chwilę o tym, by jej dotknąć. Kamyk jest dowodem piękna człowieka, a ja jestem dowodem uczciwości wobec swojej żony.
Czyż nie usiłujemy zawsze posiąść piękno, mieć go choć przez chwilę na zupełną własność, a brak na nie naszej wyłączności czyż nie wywołuje w nas wściekłości? Z całego serca życzę jej, by znalazła mężczyznę swojego życia, z całego serca życzę jej, by swoje szczęście okupiła jak najmniejszą boleścią.
W Klaudiusza pokoju wisi portret Herberta na takim miejscu, że ciągle atakuje. Parę lat temu zapytałem go o jego autora, popatrzył na mnie i powoli powiedział: Kamyk . W tym roku zobaczyłem ją po raz pierwszy idącą razem z nim salezjańskim korytarzem : to piękna kobieta pomyślałem. Wieczorem odważyłem się go o nią zapytać: to Kamyk , usłyszałem w odpowiedzi. Przyszła trzecia, otwarta dla publiczności generalna Pasji i wtedy zobaczyłem nieznaną mi dziewczynę. Siedziała spokojnie rysując coś na kartce papieru. Dziennikarki powinny mi się przedstawić dotarło do mojej świadomości i zburzyło cały mój spokój. Nie mogłem nic zrobić, krążyłem wokół niej jak sęp starając się zajrzeć przez jej ramię na tę bazgraną kartkę papieru. Kurtyna poszła. W połowie próby podeszła do mnie i wcisnęła mi w rękę tulipana. Wieczorem jak co dnia odwiedziłem Klaudiusza i przyniosłem mu ten mój kwiat za jego premierę, której obejrzeć nie mogłem. To był dla ciebie kwiat od Kamyka , powiedział. Kiedy zobaczyłem ją w akademiku, też wydawała mi się inna. Można wszystko tłumaczyć moim słabym wzrokiem, ale czy wszystko?
Przed chwilą rozmawiałem z Tobą i z ogromna radością usłyszałem ponownie tak dobrze mi znany głos. Twoja żona mówiła mi, że masz wrócić w środę i właśnie w ten dzień postanowiłem o w miarę przyzwoitej porze zadzwonić. Ten telefon w tym kontekście ma niemal metafizyczne znaczenie.
Pisać dalej dzisiaj nie powinienem, zagubić się przecież jest tak łatwo. Jest jak jest i tęsknota za niespełnieniem powinna mi wystarczyć i dodać sił. Tak czy tak tulipany już zawsze będą moimi ulubionymi kwiatami. Wierzę, że któregoś dnia otrzymam je od Miry. Zupełnie tak jakby zapaliła ogień na początku nowej olimpiady, naszej olimpiady.
Altenkunstadt, 10.03.1999 r
Zaczynam zupełnie nie rozumieć mojej rodziny. Oni wszyscy bardzo chcą mi pomóc i wszystkimi swoimi nieprzemyślanymi działaniami tylko umieją mi zrobić krzywdę. Za mną prawie pięćdziesiąt lat, za mną prawie dziesięcioletni pobyt w Niemczech, za mną trzymiesięczny pobyt w Hamburgu, drzwi w drzwi z polskimi bandytami, za mną dwumiesięczny pobyt na Belwederze w Zirndorfie, a oni ciągle chcą ulepszyć moje życie. Ty nie wskazujesz mi dróg, jakimi mam iść, nie mówisz mi, co jest dobre a co złe, chcesz napełnić mnie tylko mocą, wierząc, że dalej sam dam sobie już radę. A oni wszyscy jak z Witkacego. Salezjanie postępują ze mną bardzo podobnie jak Ty i pewnie dlatego ich Seminarium jest jedynym miejscem, gdzie czuje się bezpieczny.
Mama kocha Gabrynię i mnie miłością dość specyficzną; dla nas tylko to jest dobre, co ona uważa, że jest dobre. Powinniśmy mieć zabezpieczone życie bez względu na cenę, jaką za to zapłacimy. Ja dzięki Bogu wbrew mamie rzuciłem politechnikę, wbrew mamie zdałem na reżyserię i wbrew mamie rzuciłem dom odchodząc do Miry. To tylko wybrane wbrew. Moja siostra poszła jak cielę na rzeź. Poślubiła absolwenta AGH. W dniu jej ślubu wyglądała prześlicznie. Pamiętam dokładnie jej świetnie ułożone włosy i znakomity makijaż. Przyszły szwagier przygotowywał się do występu w łazience. Właśnie rozmawiałem z Gabrynią i mamą, kiedy wszedł do pokoju, obejrzał ją uważnie i wyszedł bez słowa. Po chwili wrócił z ręcznikiem w dłoni, rzucił go mojej siostrze mówiąc: zetrzesz to natychmiast . Mama nie zareagowała, a Gabrynia płacząc zaczęła ścierać twarz. Mimo swoich jedenastu lat wiedziałem dokładnie, co będzie to oznaczać w przyszłości, ale nasza mama nie odważyła się zrobić tego co powinna. No więc ma teraz to, czego być może nie oczekiwała. Zawsze kiedy jestem u nich w domu i patrzę na to ich małżeństwo, przypomina mi się dzień ich ślubu. Siostra jeszcze zachowała swoje dawne rysy, ale narzucone jej przez szwagra obowiązki kuchty domowej uczyniły swoje, nic jednak nie mogło zabić piękna jej człowieczeństwa. Powiedziała mi kiedyś w przypływie szczerości: gdyby żył ojciec, nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej .
Przed chwilą do mnie dzwoniła, by dowiedzieć się jak poszła premiera, od dwóch tygodni byli na wczasach w Krynicy. Trochę zrobiło mi się głupio, że tak piszę o jej mężu, ale jak czarne nazywać białym? Po premierze Hioba poszedłem do siostry, by spotkać się z mamą i córką. Przy stole suto zastawionym, jak zwykle u nich, siedziała oprócz mojej, rodzina szwagra reprezentowana przez pana domu i jego brata, również inżyniera. Nie piłem wtedy już od ośmiu miesięcy. Trzech mężczyzn, tzn. szwagier, jego brat i kolega któregoś z nich z pracy zaczęli omawiać mojego Hioba . Pastwili się nad tym przedstawieniem w sposób obrzydliwy w obecności mojej matki, siostry i córki, by sprowokować mnie do rozpoczęcia picia. Wytrzymałem, bo przypomniałem sobie scenę z filmu Marka Piwowskiego Rejs . Zobaczyłem tę całą trójkę inżynierów-intelektualistów na statku. Niczym nie różnił się poziom, ich pogawędki od rozmowy filmowej Zdzisia Maklakiewicza i Jasia Himilsbacha i śmiać zacząłem się w duszy. Gdyby nie ta scena, nie wytrzymałbym i pewnie zapiłbym się tego wieczoru na śmierć. Krakowski Hiob jest przecież moim najlepszym przedstawieniem, przedstawieniem, które może nawrócić nawet niewierzącego. Zapytałem kiedyś Jasia, jak udało im się zagrać tak wspaniale tę scenę, a on powiedział mi tylko: Wojtku, jeszcze za mało wypiłeś w swoim życiu, by w pełni to zrozumieć, ale fakty są następujące: siedzimy na ławeczce, płyniemy sobie statkiem, mamy kaca giganta, reżyser każe grać, a na brzegu chłopcy piją sobie spokojnie piwo .
...>>>czytaj dalej