Rozmowa z mjr. Julianem Krokiem- Mirosław Rymar


 

 

 

 

 

 

 


Rozmowa z mjr. Julianem Krokiem

Mirosław Rymar: Dzień dobry Państwu!
W niedzielnej audycji radia 4EB witamy majora Juliana Kroka.
- Julian Krok
: Dzień dobry Państwu!

M.R.: Proszę Pana minęło już sporo czasu od powrotu z Polski. Był zatem czas na odpoczynek i na refleksje związane z tą wizytą. Była to Pana pierwsza wizyta w Polsce od czasu ucieczki przed UB w 1947 roku.
- J.K.
: Tak.

M.R.: Pierwsza od ponad pół wieku! Może powie nam Pan jak to się stało, że właśnie teraz doszło do tego wyjazdu? Jakie wydarzenia, czy osoby przyczyniły się do podjęcia tej decyzji?
- J.K.
: Publikacje na stronie Ruchu Rodaków - miszkańców świata spowodowały odnalezienie mnie przez rodzinę w Polsce. Ona to stała się inicjatorem naszego wyjazdu do kraju. Ruch Rodaków-Polska przeglądając stronę internetową "Myśliwce", która jest prowadzona w Polsce, przez młodych miłośników żywej historii wojennej polskiego lotnictwa myśliwskiego w kraju i na zachodzie odnalazł moje nazwisko w wykazie lotników. Artur Rogala z Ruchu Rodaków-Polska natrafił na myśliwca nazwiskiem Julian Krok i zapytanie: Czy jest ktoś, kto zna losy Juliana Kroka i czy jeszcze żyje? Z Australii popłynęła odpowiedź koordynatora Ruchu Rodaków. Tak! Żyje i mieszka z rodziną w Brisbane. W październiku ubiegłego roku, niespodziwanie otrzymałem e-mail z Bielska Białej."Jestem Gosia, wnuczka Boni. Bonia, twoja siostra żyje z całą rodziną na posiadłości, pozostawionej Jej przez pradziadka Romana. Poszukiwaliśmy Ciebie i przez dziesiątki lat, pielęgnowaliśmy wszystkie pozostawione przez Ciebie memorabilia. Otrzymana wiadomość wywarła na mnie uczucie niedoopisania, ale i świadomośc, że odzyskałem korzenie swojego pochodzenia i że mam także przeszłość.

M.R.: Wiedząc już o planowanej podróży poinformowałem Ruch Rodaków w Polsce. Wiadomość ta stała się z dnia na dzień najważniejszym wyznacznikiem ich działań. Chcieli nadać tej wizycie oficjalny charakter, bo przybyć miał Reprezentant Kombatantów w Ruchu Rodaków i wileloletni działacz SPK, ale Pan się wzbraniał. Mówił Pan: "a kim ja jestem? Co ja im mogę powiedzieć, czego jeszcze nie wiedzą?" Czy tak było?
- J.K.
: Tak.

M.R.: Czyli wizyta ta niosła ze sobą więcej niewiadomych niż mogliście przewidywać. O czym wkrótce miał się Pan przekonać. Wylądowaliście na podkrakowskim lotnisku Balice i...
- J.K.
: Samolot z Londynu, wyładowany pasażerami po brzegi, w większości brytyjskimi, podchodził już do lądowania. W czasie tego lotu, moja córka siedziała obok mnie, bacznie obserwując moje zachowanie w obawie przesilenia emocjonalnego. Nie udała się jednak kontrola. Z trudem utrzymywane na wodzy emocje puściły w momencie spotkania z oczekującymi. Uściski, słowa powitania, kwiaty, śmiech i łzy radości towarzyszyły spotkaniu w Balicach. Witali nas;Wnuczka siostry, Gosia z rodziną i przedstawiciele Ruchu Rodaków-Polska- Artur Rogala z Małgosią Mamajko.

M.R.: To był dopiero początek emocji i nadchodzących wydarzeń. Z lotniska pojechaliście do Poczesnej. Jakie w tej podróży towarzyszyły Panu myśli? Jaką rodzinę odnalazł Pan po tylu latach?
- J.K.
: Brak mi słów mogących oddać wszystkie emocje, które uwolniły się w chwili spotkania. Oni, moja rodzina w Polsce do niedawna nie wiedzieli, że ja żyję. My zaś nie wiedzieliśmy jak liczną mamy rodzinę i co się z nimi dzieje. Samo spotkanie i powitanie w Poczesnej było pełne niepohamowanych emocji. Przyjęcie jakie zgotowano mnie, mojej córce i trójce wnuków przeszło nasze najśmielsze marzenia. O ile dla mnie gościność polska nie powinna być zaskoczeniem, a była, o tyle dla towarzyszących mi była czymś wprost niedouwierzenia.

M.R.: Zamiar towarzyszący Panu od chwili podjęcia decyzji o podróży do Polski, to pokazanie córce i wnukom ziemi ojczystej i spotkanie z rodziną. Zwiedziliście Jurę Krakowsko-Częstochowską: Ogrodzieniec, Pieskową Skałę i Jasną Górę, ale wbrew Pana przekonaniu ta wizyta stała się wydarzeniem wszędzie, gdzie zawitaliście. Także w rodzinnej Poczesnej.
- J.K.
: Wnuczka siostry Gosia, wraz z jej mężem Grzegorzem zajęli się harmonogramem naszego pobytu w rodzinnej Poczesnej. Zwiedziliśmy przepiękne okolice Jury krakowsko- częstochowskiej, zaczynając od "Orlich Gniazd', niegdyś strzegących bursztynowego szlaku. Moja córka i wnuki mieli okazję spotkać i poznać historię starej ziemi piastowskiej. Dla Pani Jasnogórskiej i Częstochwy poświęciliśmy prawie cały dzień. Dla dokładniejszego poznania historii i zabytków jasnogórskich, Grzegorz postarał się o przewodnika władającego językiem angielskim. Był nim paulin ojciec Andrzej. W Częstochowie odwiedziłem gmach budynku na Sowińskiego, w którym dawniej znajdowało się gimnazjum i liceum do którego niegdyś uczęszczałem. Wydał mi się smutny i opustoszły mimo, że obecnie znajdują się w nim jakieś biura. Wcześniej, jeszcze przed odlotem z Australii, otrzymałem e-mail od wójta gminy Poczesnej, mgr. Bogdana Krakowiana, proponującego spotkanie w urzędzie gminnym. W odpowiedzi przesłałem e-mailem: "z wielką chęcią spotkam się z panem w Urzędzie Gminy. Do kraju przylatuję z córką i trojgiem wnuków. Dla mojej rodziny będzie to pierwsza wizyta w Poczesnej i w Polsce, dla mnie zaś po 56 latach, pierwsza i na pewno ostatnia". Jak się później okazało, mgr. Krakowian otrzymał informacje z Australii od ciebie Mirku z prośbą o pomoc w uzyskaniu materiałów na temat mojego miejsca urodzenia. Spotkanie miało mieć miejsce w Urzędzie Gminy, następnego dnia naszego pobytu w Poczesnej, o godz. dwunastej w południe. Swięcie przekonani, że będzie to tylko paru minutowa rozmowa w cztery oczy, pojechaliśmy najpierw do pobliskiego supermarketu, każdy w stroju podróżnym, baczni tylko by punktualnie zjawić się w Urzędzie. Zajeżdżając przed Urząd doznałem prawdziwego szoku. Przed Urzędem uszeregowani w odświętnych strojach, stali wszyscy radni gminy i powiatu z wójtem na czele, kpt. Ireneusz Cuglewski - kombatant i działacz społeczny, sekretarz gminy mgr. Halina Huras, redaktor gminnego miesięcznika pani Stefania Barczyk oraz przedstawiciele młodzieży. Przed samym przyjęciem były przemówienia, gorące patriotyczne słowa i kwiaty, masa kwiatów. Ale kiedy młodzież witając, dziekowała " człowiekowi rodem z Poczesnej, który swoim życiem i pracą tworzył historie naszego regionu w ostatnim stuleciu"- nie wytrzymałem, z trudem utrzymywane na wodzy emocje puściły znowu. Zamykając ponad dwu godzinne przyjęcie, mgr. Bogdan Krakowian powiedział:"Miłe dla nas było również Jego uznanie wielkich zmian w naszej gminie. Docenił stały postępujacy rozwój naszego środowiska. Wydawało się, że był dumny, nie kryjąc łez wzuszenia, że jest Polakiem, że urodził się
w Poczesnej". Wręczył mi także pięknie wydaną, ilustrowaną książkę o Polsce, w trzech językach, z dedykacją: "Na pamiątkę pobytu w Poczesnej, z wyrazami szacunku i najlepszymi życzeniami, Wójt Gminy Poczesna mgr. Bogdan Krakowian". Co mnie jednak najbardziej ujęło za serce, to przytoczona na stronie dedykacyjnej, myśl zawarta w dziele O. W. Holmes'a,"Dla człowieka , podobnie jak dla ptaka, świat ma wiele miejsc, gdzie może odpocząć, ale gniazdo tylko jedno". Zaraz po przyjęciu udaliśmy się na cmentarz. Ofiarowane kwiaty, złożyliśmy z córką, na wspólnym grobie rodziców i brata. Tej nocy nie zmrużyłem oka.

M.R.: Byliście również gośćmi rodziny w Bielsku Biała. I tam oprócz turystycznych wojaży, np. na zamek w Pszczynie odbyło się ciekawe spotkanie.
- J.K.
: Tak. Jeszcze będąc w Autralii otrzymałem zaproszenie na spotkanie z Klubem Inteligencji Katolickiej. Z braku czasu nie doszło do spotkania z profesorem, historykiem Instytutu Pamięci Narodowej, który zainteresował się okresem mojego pobytu w Polsce i ucieczki przed UB, ale kontynuujemy ten wątek korespodencyjnie.

M.R.: Jak się okazało wszystkie te wydarzenia były dopiero preludium do pobytu w Krakowie. Tam otoczyli Was opieką Artur Rogala i Małgosia Mamajko z Ruchu Rodaków - Polska organizując pobyt w mieście Kraka. Ścieżki Waszej rodziny wiodły także przez Auschwitz. Jak Pana wnuki i córka odebrali ślad tego losu, który "ludzie ludziom zgotowali"?
- J.K.
: Córka i moje wnuki znali historię niemieckich obozów zagłady i losy członków rodziny związane z tymi obozami. Skonfrotowana rzeczywistość jednak wywarła na nich ogromnie przygnębiające wrażenie. Do naszej prywatnej małej grupy, ze świetnym przewodnikiem, objaśniającym w języku angielskim, w pewnym momencie dołączyła z dużej niemieckiej grupy młoda dziewczyna i już do końca towarzyszyła wnukowi Alexandrowi.

M.R.: Był Pan gościem dyrektora Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Czy poza zwiedzeniem ekspozycji było to może coś węcej? - jakaś wyprawa w przeszłość?
- J.K.
: W Muzeum Lotnictwa w Krakowie gościliśmy za pośrednictwem Artura Rogali i Małgosi Mamajko z Ruchu Rodaków - Polska. Przyjęcie zorganizował dyrektor Muzeum, a w przyjmującej nas grupie, znajdowali się kombatanci polskiego lotnictwa z zachodu i wschodu, młodzi miłośnicy lotnictwa oraz byli oficerowie lotnictwa ludowego i ekipa lokalnego kanału telewizji. Jednym
z kombatantów był 92 letni mjr. pil. Zubrzycki z 307 dyw. nocnych myśliwców. Nie upłynęło dużo czasu, by rozmowa skoncentrowała się na opisach osobistych doświadczeń i wspomnień z lat ubiegłych. Szczególną ciekawość wykazywali młodzi historycy polskiego lotnictwa. W czasie rozmów, w pewnym momencie jeden z nich, dostrzegł odznakę bojową 303-go dywizjonu w klapie mojej marynarki, podbiegł do mnie z kamerą i upewniwszy się, że jest to oryginalna odznaka, począł ją fotografować. Natępnie prześliśmy do części hangaru, gdzie przechowywane są samoloty okresu przedwojennego i wojennego. Tam znalazłem prawie wszystkie typy samolotów myśliwskich naszego lotnictwa przedwojennego. W innej części hangaru, przed Spitfire'm piątką, przeprowadzono ze mną wywiad dla lokalnej telewizji. Wywiad był transmitowany w wieczornych wiadomościach tego samego dnia. Dalsze zwiedzanie było już samochodem, tak ogromne jest Muzeum Lotnictwa w Balicach.
W tym właśnie czasie został mi przedstawiony bardzo znany artysta malarz - Piotr Górka, którego specjalnością są samoloty drugiej wojny.

M.R.: Co interesowało dziennikarkę telewizji?
- J.K.: Był to dosyć obszerny wywiad. Zadawała wiele pytań, które prowadziły do opowieści dotyczącej właściwie całego okresu II wojny swiatowej i mojego w niej udziału. Począwszy od szlaku na Zachód do polskiego wojska poprzez Francję do Anglii i służby w dywizjonie 303. Była niezwykle dociekliwa, ale bardzo uprzejma.To była naprawdę miła rozmowa.

M.R.: Dzięki goscinności i przychylności dyrektorów mogliście zwiedzić Wawel i Wieliczkę poza programem standardowych wycieczek. Oczekiwano Was, przygotowano specjalne trasy i przydzielono świetnych przewodników. W tych miejscach zaszczyt taki spotyka tylko gości specjalnych.
Jak Pan odebrał Wawel? Jakie wrażenie wywarły te miejsca na Pana rodzinie?
- J.K.:
Czuliśmy się bardzo uhonorowani przyjęciem jakie nam zgotował Ruch Rodaków - Polska
w osobach Artura Rogali i Małgosi Mamajko. Co do przwodników to muszę zaznaczyć, że Wawel poznawaliśmy pod opieką wieloletniego pracownika muzeum historyka sztuki pani dr.Mamajko.
Tą drogą raz jeszcze chciałbym jej serdecznie podziękować.
Niczego nowego nie powiem mówiąc, że Wawel to zabytek na skalę światową. Niemniej trzeba powiedziec, że po wojennych przeżyciach zamek polskich władców został przywrócony do swej dawnej świetności. Na pewno dojrzale odebrała zwiedzanie zamku moja córka, która była zachwycona architekturą, eksponowanymi działami sztuki i wystrojem sal. Tam oddychała historią, której próżno szukać w Australii, bo jest to bardzo młode państwo.

M.R.: Bieżące relacje o Waszym pobycie w Polsce ukazywały się w internetowym magazynie Ruchu Rodaków, RODAKpress. Ilość odwiedzin tych stron wzrosła w tym czasie o kilkadziesiąt tysięcy. To wyraźny dowód na ogromne zainteresowanie. Artur Rogala - mając na względzie zdrowie swego gościa i napięty program zmuszany był odmawiać wielu osobom zabiegających o spotkanie. Niemniej kilka z nich doszło do skutku. Z kim spotkał się Pan w Krakowie?
- J.K.:
Odbyło się kilka spotkań, między innymi z wice-marszałkiem województwa krakowskiego, który okazał się miłosnikiem i znawcą historii dywizjonu 303. Zaprosił nas do Jamy Michalikowej
w której doszło również do spotkania w dziennikarzem Włodzimierzem Knapem. Rozmowa dotyczyła okresu od mojego powrotu do Polski do opuszczenia kraju. Zebrany materiał posłużył mu do opublikowania artykułu w Dzienniku Polskim.
Najciekawszym jednal rozmówca okazał się poseł na sejm europejski Bogusław Sonik. Ma on za sobą ponad dzieisięć lat życia na emigracji we Francji i stąd zapewne bierze się jego zrozumienie dla naszego, polonijnego punktu widzenia. Powiedziałem mu, że do niedawna nasza polska dyplomacja nic nie robiła w kierunku wspierania działań organizacji polonijnych i że władze utrzymywały kontakty jedynie z tymi którzy dali się ograniczać do roli ciekawostki folklorystycznej. Zgodził się ze mna absolutnie i bardzo zdecydowanie poparł ideę aktywnego udziału Polonii w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym Polski. Wszystkie spotkania przebiegały w bardzo serdecznej atmosferze i były dla mnie wielkim przeżyciem.

M.R.: Panie Julianie. Czas krótkie podsumowanie. Nie mogę sobie odmówić zadania tego pytania. Czy teraz, już po powrocie przyzna mi Pan rację, że żadna książka nie zastąpi żywej relacji? Że tam, nad Wisłą bije serce Polski i żyją ludzie dla których los "historycznych rozbitków" jakimi są polscy emigranci nie jest obojętny?
Czy doświadczył Pan tego?
- J.K.:
To wszystko działo się bardzo szybko. Żyłem z dala od Polski ponad pół wieku. Decyzja o wyjeździe była niespodziewana. W związku z tym, z dnia na dzień musiałem zweryfikować wiele swoich myśli i odczuć. Obawiałem się, że te wartości, które nam przyświecały całe życie są dla ludzi w Polsce obojętne. Takie można odnieść wrażenie śledząc polską prasę i badania tamtejszej opinii publicznej.
Wszystko to okazało się nieprawdą. Byłem przyjmowany wspaniale. Wszyscy z którymi się spotykałem łaknęli wręcz każdego słowa i szczegółu z historii mojego życia. Największą radość sprawiali mi młodzi ludzie, którzy z niezwykłym zainteresowaniem słuchali, a co ciekawe z dużą znajomością rzeczy zadawali pytania. Wykazywali ogromne przywiązanie do wartości patriotycznych. To jest moje najcenniejsze doświadczenie wywiezione z Polski.

M.R.: A czy młodzież, pańska młodzież wyniosła z pobytu w Krakowie jakieś takie, swoje wrażenia, że tam jest - "cool"?
- J.K.:
Noo, to Adam, mój wnuk mógłby opowiedzieć, ale po "rajdzie" szlakiem krakowskich klubów nocnych powiedział, że Kazimierz jest The Best!
Muszę powiedzieć Ruch Rodaków w Polsce zadbał o każdy szczegół naszego pobytu z rozrywką dla młodzieży włącznie.

M.R.: Przypadek zrządził, że tuż przed nasza rozmową dowiedzieliśmy się iż po raz pierwszy od zakończnia wojny polscy kombatanci wzięli udział w 60 rocznicy parady zwycięstwa. Co Pan na to?
- J.K.:
Gest wart zauważenia, ale pamiętać trzeba że wykonany o 60 lat za późno. Mówią, że lepiej późno niż wcale i pewnie jest w tym trochę prawdy.
Ale.. wystarczyło obejrzeć dziennik ABC w którym podano wiadomość o uroczystości i o udziale Polaków, a potem zobaczyc na kanale komercyjnym, gdzie fragment o Polakach starannie usunięto. Tak że nic nie jest załatwione raz na zawsze. Musimy ciągle zachować czujność i jedynie nadzieja w tym, że w Polsce także budzą się takie trendy.

M.R.: Cieszę się, że ta podróż była nie tylko podróżą w przeszłość, ale i stanowi - jak Pan mi sam powiedział - jasny promień ogrzewający pozostałe lata życia z dala od Ojczyzny. Panu za rozmowę, a słuchaczom za jej wysłuchanie dziękuje
Mirosław Rymar

Wyemitowane przez polską sekcję radia 4EB - 17 lipiec 2005 r.

15. 07. 2005r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet