Steve - zaślubiony naturze
Nie Crocodille Dundee, barwna postać brawurowo zagrana przez Paul'a Hogan'a, ale właśnie Steve Irwin jest wcieleniem i uzewnętrznieniem tego co określamy mianem typowego Australijczyka.
Dundee był filmową, przerysowaną postacią. Steve to był...
Urodził się i dorastał w rodzinie zajmującej się hodowlą i ochroną krokodyli w licznie odwiedzanym przez turystów Queensland Reptile and Fauna Park. Steve przejął po rodzicach dobrze funkcjonujący biznes. Rozbudował go i w tej chwili Australia ZOO jest jedną z większych atrakcji turystycznych na Sunshine Coast, niedaleko od Brisbane.
To co oglądają od lat widzowie na całym świecie w jego filmach dokumentalnych, to nie tylko najwyższej próby profesjonalizm i nowatorstwo w ukazywaniu przyrody, ale przede wszystkim pasja i miłość do stworzeń u jakże wielu wywołujących wszelkie uczucia poza tym jednym, które Irwina przepełniało od zawsze. Miał to szczęście, że jego pasję podzielała żona Terri z którą wspólnie przygotowywali i realizowali wszystkie projekty.
Od lat stał się "towarem eksportowym" numer jeden Australii. Wielu Amerykanów mogło nie kojarzyć twarzy premiera Australii, ale napewno znali Steve'a. Promował Australię w najlepszym tego słowa znaczeniu. Ludzie w ogromnej mierze dzięki niemu słysząc " aussie" (ozzi - potoczne określenie Australijczyka) uśmiechają się, darzą życzliwością mieszkańców tego ogromnego, ciągle "tajemniczego" i egzotycznego kraju.
Swojej twarzy, emocji, żywiołowości udzielał też rządowym reklamom edukującym i zachęcającym do przestrzegania przepisów celnych i kwarantanny. Był w tym, jak we wszystkim co robił bardzo przekonujący, bo całym sobą uosobiał życie w zgodzie z naturą, którą szczerze kochał, szanował i chronił. To o czym tak wielu mówi na mówieniu poprzestając, on wprowadzał w życie. Leczył chore okazy, rozmnażał i wypuszczał na wolność tam, gdzie ich egzystencja była zagrożona wymarciem. W swoim ZOO edukował i zarażał rozumieniem kreatur, nie tylko dla mieszczucha bywa, że odrażających.
Takich ludzi ciągle policzyć można bez trudu. Za to nie sposób jest zliczyć te tabuny naukowców i polityków mknących z kongresu na kongres, wygłaszających zawiłe teorie i oczywiste bzdury w pogoni za sławą i dietami. Dla nich temat ochrony środowiska sprowadza się do roli katapulty, do sławy i kariery, a nie rzadko bogactwa, zamienianego w dobra niszczące to instrumentalnie traktowane środowisko.
Idee zielonych sprowadzone zostały do jeszcze jednej ideologii partyjnej, a ludzie aktywni w tym ruchu stali się aktywistami politycznymi, ze swoimi sekretarkami, gabinetami, szoferami i całym tym cyrkiem ludzi ważnych i próżnych. Funkcjonariuszy mających władzę nad mikrofonem i zbałamuconym społeczeństwem. Słowa, słowa, słowa... Brak czynów.
Steve Irwin był jednym z "ostatnich Mohikanów", mnichem którego reguła przerasta wszystkie deklaracje zinstytucjonalizowanych form ochrony środowiska. Całym życiem, osobistym majątkiem i zdrowiem realizował to wyzwanie współczesnych:
ocalić jak najwięcej dla następnych pokoleń.
Ocalić w jak najlepszej kondycji matkę naturę.
teve Irwin zginął 4 września 2006 roku na Wielkiej Rafie Kolarowej w okolicach Port Douglas w stanie Queensland podczas zdjęć do kolejnego filmu o niebezpiecznych stworzeniach morskich. Na lądzie był zawsze szybszy. W wodzie szybsza okazała się duża płaszczka, która ugodziła go w serce trującycm końcem swego ogona.
Steve Irwin zginął robiąc to, co kochał najbardziej.
Australia straciła swoją "ikonę".
Mirosław Rymar
RODAKpress
05. 09. 2006r.