RODAKpress - head
HOME - button
Anioły Samoa - Mirosław Rymar

 

 

 

 

 

 

 

 


Anioły Samoa

Rodzina polskich emigrantów w Australii, rodzice, dwoje kilkuletnich dzieciaków. Przyjechali na Antypody wraz z kończąca się falą (nomen omen - falą) tzw. emigracji solidarnościowej. Przeszli wszystkie etapy emigracyjnej drogi przez obóz uchodźców do kraju docelowego, gdzie jak inni doświadczali radości i trudów, sukcesów i utrapień typowych dla każdego kto na ten szlak wyruszył i wie czym pachnie emigracyjny chleb.

Wiedzie im się dobrze, są zadowoleni ze swoich osiagnięć i dorosłych już dzieci. Syn, do niedawna podoficer australijskiej armii służył we Wschodnim Timorze, gdy ten walczył o swoją niezależność i wolność. I w tym kotle ich jedyny syn. Co czuła matka? Jakie myśli kołatały się po głowie ojca?

Córka postawiła sobie cel ambitny i właśnie ukończyła medycynę. Pojechała z kolegą na praktykę do szpitala na Samoa. Kto mógł przewidzieć jakiemu zagrożeniu i jakim wyzwaniom będzie musiała stawić czoła ta młoda, świeżo upieczona lekarka? Nikt, a już na pewno nie jej rodzice szczęśliwi, że córa ukończyła studia i spędzi kilka tygodni w tropikalnym raju pracując i odpoczywając. Zamieszkali w hotelu, na wybrzeżu.

W środę, 30 września o szóstej rano obudziło ich przerażenie. Nie od razu uświadomili sobie jego przyczynę. Gwałtowne przebudzenie wywołało... trzęsienie ziemi! Trudno sobie wyobrazić co czuli w takiej chwili młodzi ludzie dla których było to pierwsze w życiu tak groźne doświadczenie. Spojrzeli w przez okno, a tam... morze "uciekło" z dwieście metrów od wybrzeża!

Już w tym momencie zrozumieli. Za chwile zacznie się piekło zniszczenia - tsunami! Kto żyw pędził w górę uciekając przed zagładą. Agnieszce z Rayan'em i trójką pozostałych australijskich praktykantów udało się zatrzymać przeładowany przerażonymi ludźmi samochód (ute) który wywiózł ich w bezpieczne, wysoko położone miejsce.

Fala nadeszła od drugiej strony wyspy. Nie widzieli jej niszczącej siły i nie zdawali sobie sprawy z ogromu zniszczeń. Po około dwóch godzinach uznali, że zagrożenie minęło i poprosili "swego" kierowcę, żeby ich natychmiast zawiózł do głównego szpitala w stolicy wyspy Apia, ...że oni chcą, ...że muszą nieść pomoc potrzebującycm, ...że są lekarzami.


Agnieszka Ney i Ryan Adams (foto Courier Mail)

Tego co zobaczyli, z czym mieli się zmierzyć nie było w żadnych podręcznikach, o tym nie mówili profesorowie na uczelni. To ich chciało przerosnąć, ale oni nie ustąpili przed tym ogromem smutku, cierpienia, braku środków, personelu... Dwa dni niemal bez przerwy na nogach. Jakieś kilka godzin snu-koszmaru i dalej do pracy. Bez wytchnienia, bez refleksji. Te przyjdą potem, gdy będą dzwonić do rodziców z wiadomością, że są cali i zdrowi, że umordowani do granic wytrzymałości, ale przecież do tego są powołani. Jak mówią "to była reakcja instynktowna: trzeba ratować!"


Obejrzyj galerię zdjęć "Courier Mail"

Rodzice Agnieszki otrzymali od niej krótki, ale jakże dramatyczny e-mail. Trzy, cztery zdania, a w nich zapewnienie, że z nia wszystko w porządku i zaraz, że horror, brak podstawowych srodków opatrunkowych, antyseptycznych, że amputacje, martwe dzieci...

Na wyspie nazywano ich "Aniołami Samoa".

Życie wszystkich emigracyjnych rodzin wydaje się podobne. Na codzień nawet takie samo. Czy, aby na pewno?

Pradziadek, genarał "Nil" może być dumny ze swoich prawnuków.

Mirosław Rymar

RODAKpress
05.10.2009r.

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS