Konkurs polityczny na Antypodach - Mirosław Rymar

 

 

 

 

 

 

 


Australia - WCE ( World Center of Experiments )
Konkurs polityczny na Antypodach

Igrzysk ci u nas dostatek. Dopiero co "służby najemne" dostarczyły powodów do rywalizacji wybiórczej pomiędzy kandydatem na prezydenta Polski i kandydatem na wasala Moskwy, a już my, Polacy w Australii mamy obowiązek - żaden tam obywatelski - wziąć udział w "democracy show" oddając swój głos w celu uniknięcia grzywny. Tak, tak, bo ogromna większość obywateli tego pięknego kraju głosuje wyłącznie z powodu grożącej im kary. Żadne wybory nie mają tutaj bowiem szans w rywalizacji ze sportowymi zawodami czy grilowaniem.

W tym Światowym Centrum Eksperymentalnym głosowanie w wyborach jest obowiązkiem za którego nie wypełnienie grozi kara grzywny. W ten sposób tutejsi wielozłodzieje* stwarzają pozory pozwalające im zachować złudzenie żywotności demokracji. W przeciwnym bowiem razie mogłoby się okazać, że cały ten cyrk interesuje wąskie grono kandydatów, ich rodzin, przyjaciół, współpracowników i ... to wszystko. No, a wówczas demokrację szlag by trafił z wielkim hukiem i trzeba by w te pędy walić na audiencję do królowej z prośbą o wybaczenie za mrzonki republikańskie i liczyć na łaskawą opiekę Jej Wysokości. I wtedy dopiero byłby lament, bo nie z góry określeni reprezentanci "mięsa wyborczego" sprawowaliby władzę tylko jacyś lodrowie, np. Paul McCartney, Sean Connery, czy Elton John. Ten ostatni, tęczowy lord w świetnie, w tolerancji wyszkolonym społeczeństwie australijskim miałby pewnie spore szanse na szacunek poddanych, a parady tęczowego terroru stałyby się świętami państwowymi we wszystkich stanach, a nie jak do tej pory jedynie "perwersyją atrakcją" w Sydney.

W australijskiej Państwowej Kmisji Wyborczej jest zarejestrowanych ponad dwadzieścia partii, ale od lat w parlamencie federalnym zasiadają przedstawiciele jedynie kilku z nich. Po wyborach w 2007 roku sytuację tę przedstawia poniższa tabela:

Nazwa
Ideologia
Pozycja
Głosy (2007)
Izba Reprezentantów
Senat
Partia Liberalna
liberalno-konserw.
centro-prawicowa
36.61%
54
32
Partia Narodowa
konserwatywna
centro-prawicowa
5.49%
9
5
Partia Pracy
socjal-domokrat.
centro-lewicowa
43.38%
83
32
Najpierw Rodzina
socjal-konserw.
prawicowa
1.99%
0
1
Zieloni
czerwono-tęczowa
lewicowa
7.79%
0
5

Od 1944 roku Partia Liberalna i Konserwatywna tworzą stałą koalicję i w praktyce mają jedynego rywala do władzy - Partię Pracy z natury swej pozostającą w symbiozie ze związkami zawodowymi, które dostarczają jej kadr kierowniczych i niezbędnych głosów poparcia. Pozostałe partie w parlamencie to jedynie przystawki do dominującego układu - praktycznie - dwupartyjnego. Układ ten pilnie strzeże swoich, "partii władzy*" przywilejów i bez skrupółów eliminuje każde pojawiające się zagrożenie dla jej interesów. "Partia władzy" kilka lat temu wyeliminowała One Nation Party, która będąc niepoprawną politycznie stanowiła potencjalne zagrożenie dla istniejących "sił parlamentarnych", jak trzeba stosujących zupełnie pozaparlamentarne metody: manipulacje "wolnymi mediami", sądy. Wszystko w celu zachowania status quo. System dwupartyjny pod który w Polsce fundamenty kładł Dorn i z czego pozostaje dumny jak na d***kratę przystało, to gwarancja trwałości "partii władzy" i jej frakcji. Dwupartyjność pozwala wyeliminować z codziennych utrapień wielozłodziejstwa konieczność negocjacji, poszukiwania płaszczyzn porozumienia i inne zdobycze naszej cywilizacji, a pozostać przy manipulowaniu ogłupiałym konsumpcjonizmem społeczeństwem. System zgodnie z założeniami pracuje perfekcyjnie wykreślając sinusoidę zasiadania przy korycie na przemian głównych frakcji "partii władzy": lejberzystów i koalicji.

Po trzech kadencjach rządów koalicji liberałów z konserwatystami premierowi Howardowi udało się spłacić ogromne długi otrzymane w spadku po lejberzystach i wypracować dwadzieścia miliardów oszczędności. W tym momencie wahadło wychyliło się w lewo i władzę przejęła Partia Pracy. Byli związkowcy z werwą przystąpili do wypełniania zobowiązań wobec - przede wszystkim - społeczności międzynarodowej, a jakże. Premier Kevin Rudd podpisał protokół z Kioto i jednym pociągnięciem pióra podciął kluczowy element australijskiej gospodarki - górnictwo i energetykę. Zaraz potem zamarzyło się im znaleźć wśród liderów "klimatgate". Tym samym rozwiązał się wór działań poprawnych politycznie i oczywiście kosztownych. Puste, propagandowe gesty przy wsparciu "światowego kryzysu" usprawiedliwiały błyskawiczne roztrwonienie przejętych miliardów dolarów i zaciąganie gigantycznych pożyczek. W tym samym czasie kiedy tuski w POlsce ciągle wspierani byli "wysokimi słupkami" Rudd zaczął tracić we współzawodnictwie popularności z "frakcją koalicyjną partii władzy" i to w konsekwencji spowodowało "przewrót pałacowy" w rezultacie którego Kevina zamieniła jego prawa ręka "Czerwona Julka". Jak w kraju wiecznej szczęśliwości, tylko Rudd wygrał los na loterii, że tutaj i teraz tolerancja dla wypaczeń jest większa i nie skończył na Łubiance, albo z kulą we łbie. A przecież mogło tak być, bo w epoce ekspansji komunizmu jego partia była na żołdzie Kremla i przy odrobinie czerwonego szczęścia, to właśnie Moskwa byłaby ich stolicą matką, a nie Londyn. Ale o tym śmiał jedynie pisać pewien niepoprawny politycznie Grek. Dla Australijczyków to w pełni uprawniona i szanowna partia polityczna. To taka specyfika życia w izolacji. Gdyby tu zaplantowali komunizm, to on do dzisiaj miałby się świetnie. Nie byłoby komu go obalać. Australijczycy stali się "Aborygenami białych ludzi". Praktycznie bez oporu dają sobie narzucać cywilizację śmierci niesioną przez "kapłanów poprawności politycznej".

Poza systemem dwupartyjnym, który w Polsce postrzegany jest jako cywilizacyjne osiągnięcie, a nawiązującym przecież do państw-liderów "globalistycznej międzynarodówki" mamy w Australii jeszcze jeden wzorzec ku któremu nawołują nad Wisłą. Mianowicie posiadające cudowną moc sprawczą Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, tzw. JOW. Niegdyś, kiedy to pan Przystawa z grupą przekonanych nabierał wiatru w żagle JOW-u próbowałem nawiązać korespondencyjną dyskusję na temat, ale argumenty z tutejszej praktyki okazały się być nieprzystające do obrazu kształtowanego przez "przekonanych" i z dysputy wyszły nici. Na nic zda się nocy multum poświęconych na teoretyczne rozprawy jak one nijak mają się do życia. Ograniczając rzecz całą do kilku słów trzeba powiedzieć, że wszędzie tam gdzie JOW rządzą w parlamentach zasiadają członki "partii władzy", a nie mądrzy, niezależni i ambitni. Organizacja "democracy show" została wywindowana na takie finansowe wyżyny, że bez poparcia partyjnej machiny i kasy oligarchów wespół ze "starszymi" nikt nie ma praktycznie szans zdobyć władzy. Koniec kropka. Konia z rzędem temu co udowodni, że jest inaczej. Głosy dzisiaj są towarem na rynku i ten kto je może kupić ma władzę, a nie teoretycznie mądrzejszy, uczciwszy, bardziej oddany, zaangażowany, bla, bla, bla. Gdyby było tak jak w końcówce poprzedniego zdania, to musielibyśmy wrócić do demokracji antycznej w której właśnie tacy ludzie mieli decydujący głos, a nie "czerń na majdanie" mądrzejsza tylko dlatego, że liczniejsza.

Australijska "partia wadzy" frakcyjny konkurs popularności ma oficjalnie za sobą aczkolwiek wyniki zaskoczyły przewidywaczy, zwanych analitykami i mających za zadanie mieszać w głowach wyborcom, czyli ustawiać ich pod planowany wynik końcowy. Jedni płaczą, że "frakcja pracy" poniosła sromotną klęskę po nie całej kadencji bycia u władzy i pomimo przewrotu pałacowego "Czerwonej Julki". Inni, zatroskani wyrażją obawy czy lider frakcji koalicji to jest to, a ogół kibiców australijskiej demokracji bacznie śledzi targi wewnątrz "partii władzy" mające na celu pozyskanie tych kilku niezależnych pozwalających utworzyć rząd w oparciu o parlamentarną większość.

Wyniki wyborów federalnych 2010

Nazwa
Izba Reprezentantów
Senat
Liberal Party
42
26
Liberal National Party (Qld)
20
3
Country Liberal Party (NT)
1
1
National Party
10
4
Labour Party
72
31
Greens
1
9
Democratic Labor Party
0
1
Independents
4
1
Razem
150
76

Sytuacja dwóch głównych frakcji: lejberzystów i koalicji jest 73 do 72 z dużym prawdopodobieństwem, że koalicja pozyska jeszcze jedno miejsce i w izbie niższej parlamentu będzie remis. W izbie wyższej, czyli senacie sytuacja wydaje się być podobnie patowa. Kilku niezależnych jakieś przystawki i zieloni stanowią o tym kto będzie miał większość. Kilka najbliższych dni pokaże jak te puzle poukładają. I ten właśnie pozostający jeszcze margines nieprzewidywalności wyprowadza z równowagi głównych graczy w konkursie wyborczym, falsyfikacie demokracji.

Drodzy zwolennicy JOW-wów: w tutejszych wyborach weszło do parlamentu pięcioro niezależnych kandydatów i to cały sukces tej opcji. Reszta mandatów jest wykupiona przez frakcje "partii władzy", a ci "niezależni" są tylko listkiem figowym przykrywającym to co oni ciągle jeszcze starają się nam wmawiać jako demokrację, a co jest zbyt obsceniczne, żeby zrezygnować z tego listka.

Mirosław Rymar

23.08.2010r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet