RODAKpress - head
HOME - button
Alarm dla Polski 1 - prof. Jerzy Robert Nowak

 

 

 

 

 

 

 

 


Alarm dla Polski
Jerzy Robert Nowak

Część I: Zagrożenia dla Polski

"Nieprędko będziemy mogli darować Polakom, to żeśmy na nich napadli".
(Wolfgang Ebert w "Die Zeit z 22 października 1989 r.)

Obchodzone we wrześniu 2009 r. dwie tragiczne rocznice :7o-lat od napaści Niemiec na Polskę i 7o-lat od sowieckiego ciosu w plecy przypadły na czas wielkiego osłabienia pozycji Polski w Europie i w świecie, czas naszej wzrastającej izolacji na forum międzynarodowym. Nie trzeba nawet długo dowodzić, dlaczego tak potrzebny jest świeżo ukonstytuowany 200-osobowy Komitet Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków. Wystarczy przytoczyć pięć jakże wymownych wypowiedzi prasowych z ostatnich kilku miesięcy. Zacznijmy od tekstu znanego dziennikarza Igora Janke, który ocenił , że stosunki polsko-niemieckie "są najgorsze od 2o lat" (por. "Polsko-niemiecki mur nieporozumienia","Rzeczpospolita" z 20 lutego 2009 r). Wtórował mu późniejszy o kilka miesięcy tekst znakomitego socjologa, gruntownego znawcy Niemiec, prof. Zdzisława Krasnodębskiego na łamach " Rzeczypospolitej" z 22- 23 sierpnia 2009 r. Prof. Krasnodębski napisał: " Teraz w stosunkach z Niemcami wróciliśmy do pozycji klientelistycznej, a w stosunkach z Rosją ćwiczymy się w pokorze i cierpliwości bez żadnych rezultatów". W "Gazecie Wyborczej" pod koniec sierpnia br. przyznano z kolei, że stosunki polsko-amerykańskie są dziś najgorsze od 1989 r. Swoistą kropkę nad i postawiono w jednym z tabloidów, stwierdzając w dniu 1 września br. już w tytule artykułu jego na czelnego redaktora: "Polska znów jest sama". Tak jak wtedy 1 września 1939 r., gdy Polska zaczęła stawiać osamotniony opór zbrodniczemu agresorowi. I wreszcie tekst Pawła Łepkowskiego na łamach "Najwyższego Czasu" z 19 września 2009 r., konstatujący: "Po 20 latach strategiczny sojusz Warszawy z Waszyngtonem jest ruiną".

"Satelita Niemiec czy Rosji?"

Dodajmy do wymienionych wyżej tekstów jeszcze parę dość smętnych w swej wymowie publikacji z ostatnich tygodni. Jedną z nich jest artykuł świetnej obserwatorki pozycji Polski na arenie międzynarodowej Krystyny Grzybowskiej w "Gazecie Polskiej" z 23 września 2009 r. Red. Grzybowska pisze, że nasi rządcy "wyróżniają się uwiądem godności narodowej i państwowej", a ich "tchórzliwa polityka" "doprowadziła Polskę do niemal całkowitej izolacji na arenie międzynarodowej i co najgorsza do coraz większego uzależnienia polityki państwa od kaprysów Kremla". Drugą z tych publikacji jest obszerny artykuł Rafała A. Ziemkiewicza: Polityka realna-czyli jaka? ("Rzeczpospolita" z 26-27 września 2009). Autor daje bardzo pesymistyczny ogląd aktualnego stanu polski i naszej pozycji na arenie międzynarodowej. Pisze, że państwo polskie jest "brutalnie mówiąc, państwem dziadowskim z wiecznie dziurawą kasą"(szkoda, że nie zastanawia się, ile w tym winy L. Balcerowicza, którego tylekroć wychwalał). Twierdzi przy tym, że : "Zachowanie suwerenności wyszło z naszego realnego zasiegu" i jedynym wyjściem dla nas pozostaje wybór, czy będziemy "satelitą Niemiec czy Rosji?"Odpowiadając na to postawione przez siebie pytanie, Ziemkiewicz stwierdza: "Wystarczy porównać Wielkopolskę z Białostockiem, żeby uznać odpowiedź za oczywistą. Tym bardziej że współczesne Niemcy nie kwestionują polskiej odrębności i prawa do państwowości - co w wypadku Rosji nie jest oczywiste". Ziemkiewicz radzi tylko zastanowić się: "Jaka jest cena, którą warto zapłacić za ograniczenie ambicji i wejście w rolę państwa satelickiego Niemiec?" I właśnie te końcowe konkluzje R. A. Ziemkiewicza prowokują moje stanowcze veto. Za nic nie chciałbym, byśmy pogodzili się z akceptacją roli Polski jako "państwa satelickiego Niemiec", nawet przy dość znacznym stopniu samodzielności, przyznanym nam przez niemieckich wielkorządców! Nie po to z takim poświęceniem walczyli o Polskę przeciw Niemcom nasi przodkowie, byśmy pogodzili się z rezygnacją z zostawionego nam w spadku ich niepodległościowego przesłania. A poza tym, R.A. Ziemkiewicz popełnia parę ciężkich błędów w swej diagnozie. Wbrew jego twierdzeniom Niemcy również stanowią zagrożenie dla polskiej państwowości- głównie przez forsowanie traktatu lizbońskiego, bardzo znacząco ograniczającego suwerenność Polski. Co najgorsza zaś właśnie Niemcy grożą bardzo poważnym skurczeniem naszego bytu państwowego, poprzez zabranie nam Śląska, Pomorza i Mazur.

Jeśli nas połkną, nie dajmy się strawić

W dalszej części mego tekstu staram się udowodnić w oparciu o liczne, udokumentowane fakty jak bardzo Polska jest dziś osamotniona i wręcz zagrożona w podstawach swego istnienia. Obawiam się, że stoimy przed groźbą kolejnej wielkiej katastrofy dziejowej, grożbą załamania, a nawet zaniku państwa narodowego. Sprzyjają temu nie tylko nasilające presje zewnętrzne i działania zagranicznych agentur ("stronnictwo pruskie", "stronnictwo moskiewskie", etc.) ale również bardzo duża, niebezpieczna wręcz skala osłabienia świadomości narodowej i patriotyzmu, zwłaszcza wśród młodych pokoleń. Zaryzykuję stwierdzenie, że jesteśmy dziś słabsi niż w 1939 r., bo mamy bardzo słabą armię, przeżywamy upadek przemysłu zbrojeniowego i w ogóle przemysłu ciężkiego (bardzo zapracowały na to nasze "elity"). Co najgorsza, jakże daleko nam do wspaniałego patriotyzmu obywateli Drugiej Rzeczypospolitej, który procentował tak wielkim poświęceniem dla sprawy polskiej w dobie wojny. Nie mówiąc o tak wielkim poczuciu godności narodowej, jakie cechowało elity II RP. Już dziś mogę sobie aż nadto dobrze wyobrazić jak zachowałby się w 1939 roku Donald Tusk, gdyby znalazł się na miejscu Józefa Becka! Mimo to jestem przeciwny załamywaniu się i lamentowaniu, że już nic nie poradzimy na zły los. Prezentowana tu praca ma dramatycznie alarmujący wydźwięk, ale jest pisana przez autora, który podobnie jak jego najbliższe otoczenie jest rzecznikiem słynnego hasła z 1793 r. -"Nil Desperandum". Hasła wzywającego do nie tracenia nadziei nawet w tak katastrofalnym dla Polski okresie dominacji Targowicy. Z tego też czasu pochodzi aktualne i dziś zalecenie dla Polaków: "Jeśli nawet nas połkną, nie dajmy się strawić". Dziś jest nas prawie 40 milionów w Kraju i około 18 milionów za granicami Polski. Tak wielką rzeszę trudno będzie na trwałe połknąć i gruntownie odpolonizować. Tym bardziej, że w odróżnieniu od końca XVIII wieku mamy w Kraju i wśród Polonii dużo więcej osób o silnym, autentycznym patriotyzmie. Dowodnie przekonałem się o tym w zeszłym roku w czasie 64 spotkań kampanii antygrossowej od 9 lutego do 3o czerwca 2008 r. Na spotkania przychodziło zawsze minimum 300 osób, kilkanaście razy po 1000 osób, a w kulminacyjnym spotkaniu 15 czerwca w Krakowie aż 3000 zdeterminowanych osób stało trzy godziny w deszczu podczas otwartego spotkania przed kościołem. Dochodzą do tego liczne, bardzo silne enklawy patriotyczne wśród Polonii, zwłaszcza w Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych. Te siły trzeba zespolić i poszerzać, ciągle poszerzać, dodając im ducha w upartej bitwie o Informację i Świadomość Polaków. Jakże słuszny w tym kontekście wydaje się apel znanego historyka, profesora Wojciecha Roszkowskiego: "Nie stój na boku, bo ci Polskę wykończą" ("Gazeta Polska" 19 maja 2004). Organizujmy się, szukajmy jak najskuteczniejszych metod w działaniach dla ratowania Polski. Wierzę, że Polacy, poznawszy całą gorzką prawdę o rozmiarach zagrożeń dla Polski, potrafią się wreszcie zmobilizować do obrony Polski. Jak wiadomo okazujemy się szczególnie dobrzy w sytuacjach krańcowych wyzwań, wtedy dopiero umiemy się zmobilizować. Oby tak się stało i teraz w czasie tak niebezpiecznej próby dla Polski.

Nasz prokurator- Niemcy

Możnaby długo wyliczać smutne fakty dowodzące naszej izolacji wśród sąsiadów Polski. Najpotężniejszy kraj Unii Europejskiej -Niemcy, które miały być adwokatem Polski, coraz częściej przybierają rolę prokuratora. Od kilkunastu lat w Niemczech coraz bardziej upowszechnia się twierdzenia o Niemcach jako ofierze wojny, która szczególnie mocno ucierpiała w rezultacie wysiedleń od Polaków, nagłaśnia się ten pogląd w rozlicznych publikacjach. W Niemczech szczególnie mocno wyeksponowano książkę Grossa, publikując na jej temat kilkaset recenzji, dowodzących, że Polacy byli nie tylko ofiarami wojny, lecz katami. Związek Wypędzonych przestaje być organizacją marginesową, a jego dwa miliony członków stają się coraz bardziej języczkiem u wagi w różnych niemieckich przetasowaniach przedwyborczych. Antypolskim wynurzeniom Steinbach i Pawelki coraz częściej wtórują jednoznaczne w swej twardej wymowie oświadczenia niemieckich środowisk rządzących. Już 29 maja 1998 r. Bundestag jednogłośnie przyjął uchwałę akcentującą, że wypędzenie Niemców było sprzeczne z prawem międynarodowym. Pięć lat później - 6 września 2003 r. prezydent Niemiec Johannes Rau powiedział na Zjeździe Ziomkostwa Śląskiego, że "akt wypędzenia był czynem bezprawnym". Świeżo mieliśmy kolejne wystąpienie tego typu. 26 maja 2009 r. rządząca CDU, kierowana przez kanclerz A.Merkel oraz bawarska CSU w specjalnej uchwale przed wyborami do Parlamentu Europejskiego zażądały "międzynarodowego potępienia wypędzeń", co jednoznacznie godzi w Polskę. Przypomnijmy, że w Konstytucji Niemiec wciąż utrzymywany jest godzący w integralność Polski 116 artykuł z zapisem o tym, że Niemcy istnieją w granicach z 1937 roku.

Jak Niemcy rozbiły Jugosławię

Podczas gdy Polska staje się coraz bardziej samotną i izolowaną w świecie, Niemcy przez ostatnie 20 lat wybiły się na pozycję najpotężniejszego państwa Unii Europejskiej. W ciągu ostatnich 20 lat Niemcy kolejno, spokojnie i systematycznie realizowały swoje podstawowe cele. Najpierw doszło do zjednoczenia Niemiec, pomimo początkowych bardzo silnych oporów Anglii i Francji. Polscy politycy w tym czasie w niewielkim stopniu zauważali grożby dla Polski związane ze zjednoczeniem Niemiec i nie zatroszczyli się o wywalczenie maksymalnych gwarancji dla Polski w nowej sytuacji. Jedyne głosy ostrzeżenia padały ze strony niektórych bardziej realistycznych publicystów typu Stefana Kisielewskiego (Kisiela). W wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" w Niemcy są okresami wspaniali, ale potem nagle dostają obłędu. Tracą instynkt samozachowawczy, stają się niebezpieczni dla innych i dla siebie(.) Niemcy potrafią być nieobliczalni". Przed zbytnią proniemiecką euforią ostrzegał Polaków już pod koniec 1989 roku wybitny niemiecki naukowiec, profesor Christoph Royen, dyrektor Instytutu Spraw Międzynarodowych renomowanej fundacji "Wiedza i Polityka" w Ebenhausen, mówiąc: "Kuszą was miliardy, ale gdy rzeczywiście zaczną powstawać firmy niemieckie, będą osiedlać się Niemcy - wyrośnie silna proniemiecka grupa interesów, prawdziwa "nowa władza", zwłaszcza na ziemiach zachodnich".(Cyt. za: J.Surdykowski: Niemieckie obawy, polskie nadzieje, "Tygodnik Solidarność", 9 lutego 1996). Dodajmy do tego ostrzeżenia noblisty Guntera Grassa z 1991 r., który przestrzegał Polaków, że teraz jeszcze Niemcy Zachodnie są zajęte przełykaniem Niemiec Wschodnich, "Niemcy jeszcze zajęci są sobą. Jeszcze nie maja wolnej ręki, aby sięgnąć za granice. Jeszcze potykają się o siebie".(Por.G.Grass: Na przykład Chodowiecki, "Polityka" z 6 lipca 1991). Jeszcze wcześniej - w "Gazecie Wyborczej" z 27-28 października 1990 r.G.Grass stwierdzał bez ogródek: "Niewątpliwie można się obawiać, że dawne niemieckie prowincje wschodnie, Śląsk, Pomorze, a zwłaszcza graniczne miasto Szczecin będą niejako wydane w ręce twardej waluty ( niemieckiej-JRN ), albowiem słabość i polityczna chwiejność Polski może znowu się utrwalić".

Po połknięciu Niemiec wschodnich politycy niemieccy przeszli do dużo aktywniejszych działań w różnych częściach Europy. Ich największym sukcesem stało się skuteczne wsparcie działań prowadzących do rozpadu Jugosławii. Niemcom chodziło przede wszystkim o doprowadzenie do krańcowego osłabienia i upokorzenia Serbii, tradycyjnego przeciwnika Niemiec na Bałkanach (vide wydarzenia I i II wojny światowej). Wykorzystując nasilające się tendencje odśrodkowe w Jugosławii, Niemcy zachęcali prezydentów Serbii i Chorwacji obietnicami wielkich pożyczek do wyjścia ze zdominowanej przez Serbię federacji jugosłowiańskiej. Po ogłoszeniu niepodległości Chorwacji i Słowenii Niemcy uznały je jako pierwsze wbrew stanowisku wszystkich innych krajów Europy Zachodniej. Noblista G?nter Grass mówił w wywiadzie dla "Rzeczypospolitej" z 7-8 października 1995 r. pt. "To my Niemcy": "Za wydarzenia w byłej Jugosławii nie można obwiniać tylko tamtejszego nacjonalizmu. Zachód też miał w tym swój udział. Niemcy również. Nasz minister spraw zagranicznych, Genscher nieomal zmusił swoich zachodnich kolegów do uznania niepodległości Słowenii i Chorwacji. Miał też swój udział w początku tego konfliktu". Francuski generał Pierre-Marie Gallois, b.doradca gen. De Gaulle "a był jeszcze ostrzejszy w ocenie roli Niemiec na

Bałkanach w pierwszej połowie lat 90-tych. Powiedział, że "Niemcy mają fatalną hipotekę w krwawym rozbiorze Jugosławii". Później Niemcy przewodziły kampanii propagandowej przeciw Serbii, skutecznie, acz jednostronnie, obciążając ją całą winą za wybuch konfliktu wojennego na Bałkanach. To Niemcy również wiodły prym w żądaniu sankcji przeciw Serbii i jej bombardowania.

Kiedy stworzą polskie Kosowo ?

Niemcy odegrali również szczególnie wielką rolę w działaniach na rzecz doprowadzenia do oderwania Kosowa od Serbii, tak, aby ją jeszcze bardziej osłabić. Pisano o tym w wielu zachodnich publikacjach, wskazując w tym przypadku na dalekosiężne cele, jakimi kierowali się Niemcy wspierając secesję Kosowa. "The European" z 21 września 1998 r. wyjaśniał, że dla Niemców najkorzystniejsze było to, że "secesja Kosowa pokojowymi środkami stanie się przykładem do naśladowania dla innych europejskich mniejszości narodowych". I tu mamy chyba najlepszy klucz dla wytłumaczenia wielostronności niemieckich działań wspierających albańskich separatystów w Kosowie. Oderwanie Kosowa od Serbii oznaczało rozbicie tak niewygodnego dla niemieckich interesów terytorialnego status quo w Europie, stworzenie precedensu, który okaże się na przyszłość dogodny dla niemieckich separatystów w Polsce czy w Czechach. Fakty wskazują, że niemiecki wywiad wojskowy i cywilny odegrał bardzo duża rolę w tajnym dozbrajaniu szkoleniu walczącej przeciw Serbom tzw. Armii Wyzwolenia Kosowa, dosłownie od pierwszych momentów jej powstawania w `1996 r. Także w latach następnych Niemcy kontynuowali na wielka skalę doszkalanie bojowników z Kosowskiej Armii Wyzwolenia i ich wyposażanie w wielkie ilości broni i amunicji. Aż doszło do zadania przez Niemcy decydującego ciosu w Serbię - doprowadzenia półtora roku temu do wspartej przez większość krajów Unii Europejskiej decyzji o ogłoszeniu niepodległości Kosowa. Niemieckie intencje w tej sprawie były az nazbyt przejrzyste. Jak jednak zrozumieć rząd Tuska, który tak szybko zdecydował się na uznanie niepodległości Kosowa. I zrobił to wbrew elementarnym polskim interesom narodowym, nie zważając na to, że powstanie niepodległego Kosowa było naruszeniem zasady terytorialnego status quo w Europie. A przecież nienaruszanie tego status quo zawsze leżało bardzo mocno w interesie Polski. Jakież mamy gwarancje, że powiedzmy za parę dziesiątków lat, a może nawet wcześniej, nie podejmie się wysiłków na rzecz sprowokowania secesji Śląska czy niektórych innych regionów na zachodzie lub północy kraju? Stworzenia ze Śląska "polskiego Kosowa", czy utworzenia Wolnego Miasta Szczecina. Przypomnijmy tu jakże znamienny wywiad z przewodniczącym niemieckiego Związku Wypędzonych Herbertem Czają z wiosny 1992 r., nagłośniony przez moskiewskie "Nowe Czasy". Czaja akcentował m.in.: "Na ziemiach leżących między Niemcami a Polską należałoby przeprowadzić plebiscyt, który określiłby ich samodzielny i autonomiczny status. Mogłoby tam powstać kilka takich państw, jak np. Belgia czy Luksemburg, a Polska i Niemcy mieliby proporcjonalny udział we władzach samorządowych. Szczecin mógłby otrzymać status Wolnego Miasta Hanzeatyckiego(.) W końcu to obojętne, czy granica polsko-niemiecka przebiega 50 km bardziej na wschód czy na zachód". (Por.Wolne Miasto Szczecin, "Gazeta Wyborcza" 9 kwietnia 1992 r.)

Dodajmy, że niemiecka polityka wspierała w pierwszej połowie lat 9o-tych działania na rzecz rozpadu Czechosłowacji, wychodząc z założenia, iż lepiej mieć w sąsiedztwie dwa słabsze kraje od jednego nieco silniejszego. W Polsce prawie zupełnie nieznany jest kierunek działań niemieckich nakierowany na Słowację po 1989 roku. Otóż, według publikacji znanego tygodnika niemieckiego "Wirtschaftswoche" z wiosny 1992 roku bliska bawarskiej CSU fundacja Hans Seidel Stiftung wspierała finansowo słowacką szowinistyczną partię - Ruch na rzecz Demokratycznej Słowacji, kierowaną przez premiera Vladimira Mecziara. (Wg. L. Mazan: Sentymenty sudeckie, "Wprost" z 15 sierpnia 1993).Jak wiadomo Mecziar był głównym słowackim rzecznikiem rozpadu Czechoslowacji. Latem 1993 roku wiceprzewodniczący czeskiej partii ODA-Daniel Kroupa publicznie oskarżył Bonn o animowanie, via Bratysława, procesu rozpadu Czecho-Słowacji. Tak przygotowywano grunt pod współczesną realizację koncepcji zdominowanej przez Niemcy Mitteleuropy.

W 1998 r. w czeskiej Pradze ukazała się książeczka czeskiego intelektualisty Dalibora Plichty, byłego dysydenta po Praskiej Wiośnie, o "niepogodzeniu się i nieprzejednaniu polityki niemieckiej". Plichta zalecał, aby zamiast patrzenia na politykę niemiecka wyłącznie poprzez jej pięknobrzmiące okolicznościowe wypowiedzi przyjrzeć się dokładnie faktom ilustrującym jej praktyczne oddziaływanie wobec Czechów. I stwierdził wręcz, że jego zdaniem Niemcy dążą nie tylko do przywrócenia sytuacji sprzed 1945 roku, ale nawet sprzed 1914 roku. A więc czasu, gdy terytorium Czech było państwem dwóch narodów ("bohemische Nation"). Za szczególnie niepokojący efekt niemieckich presji na Czechy Plichta uznał odpowiednie "korekty" dotychczasowego obrazu historii stosunków czesko-niemieckich, dokonywane z inicjatywy dość szczególnych "Europejczyków" czeskich i niemieckich. Jak pisał Plichta: "Według tych poprawiaczy naszej historii powinniśmy widzieć nasze odrodzenie narodowe i swoją walkę o równouprawnienie polityczne z żywiołem niemieckim na ziemiach czeskich jako wstrętną nacjonalistyczną próbę ucisku Niemców (.) W tle tych dążeń do wszczepienia nam swojego antyczeskiego spojrzenia na historię Czech i na pracę polityczną wielu generacji kryje się zamysł pozbawienia nas pamięci historycznej, uczynienia z naszego społeczeństwa plastycznej i uległej masy, którą można ugniatać bez oporu w kształt, jaki jej nada cudza silna ręka(.)".(Cyt. za: J.Engelgard : Ostrzeżenie z Pragi. Dalibór Plichta o polityce niemieckiej,"Myśl Polska" z 16 lutego 1997). Plichta ze szczególnym niepokojem kreślił rolę mediów w narzucaniu takich zamazujących czeska pamięć i historię poglądów germanofilskich. Zwracał uwagę na katastrofalne skutki tego, że "środki masowego przekazu są chyba w 8o proc. w rękach obcych, w przeważającej części niemieckich".Rzecz znamienna , na Sudetach, do których Niemcy wciąż wysuwają swoje roszczenia, wszystkie media znalazły się w rękach niemieckich.

Historia ostatnich dwudziestu lat wymownie pokazuje, że skuteczna, cierpliwa polityka niemiecka doprowadziła do wygrania przez Niemcy wojny, początkowo przegranej w 1945 r. Wojnę to wygrali w ostatnim dwudziestoleciu m.in. kosztem ogromnie zmarginalizowanej Polski. Sprawdziły się arcyrealistyczne ostrzeżenia przed takim rozwojem sytuacji, napisane przez Edmunda Osmańczyka w smutnie proroczych "Sprawach Polaków" z 1946 r.

Pełzająca germanizacja w Polsce

Trzeba przyznać, że Niemcy systematycznie od wielu lat konsekwentnie realizują w Polsce politykę tworzenia silnej proniemieckiej grupy interesów prawdziwie "nowej władzy", zwłaszcza na ziemiach zachodnich, o której pisał już w 1992 r. cytowany przeze mnie niemiecki profesor Christophe Royen. Wyraża się to przede wszystkim w opanowywaniu przez Niemców strategicznie ważnych przedsiębiorstw, zwłaszcza w dziedzinie energetyki. ( Możnaby sobie wyobrazić jak wyglądałaby nasza wojna z Niemcami w 1939 r., gdyby już wówczas polska energetyka w tak wielkim stopniu jak dziś znajdowałaby się w rękach Niemców). Trudno wykluczyć ukryte niemieckie działania przez swych "ludzi wpływu"w Polsce w doprowadzeniu do upadku polskich stoczni, niegdyś tak konkurencyjnych wobec stoczni niemieckich. Szczególnie niebezpieczne dla Polski jest opanowanie przez Niemców ogromnej części prasy na Pomorzu, Śląsku i Mazurach, a więc terenach ciągłych roszczeń niemieckich. Niemcy "dziwnie" nie starają się jakoś opanowywanie prasy w białostockim czy rzeszowskim. Już w 1995 r. ( w numerze z 16 czerwca ) dziennikarka "Tygodnika Solidarność" Teresa Kuczyńska pisała szerzej o bardzo negatywnych skutkach zdominowania polskiej prasy przez kapitał zagraniczny, akcentując: "Kiedy naczelny dostaje parę tysięcy dolarów pensji, przestaje zwracać uwagę na to, czy to co promuje jego gazeta jest dobre dla kraju, zgodne z polską racją stanu. Będzie z całą mocą występował za całkowitą, niczym nie skrępowaną wolnością dla zagranicznego kapitału, za najszerszym otwarciem granic dla bezcłowego importu, będzie ośmieszał nurty niepodległościowe w gazetach znajdujących się jeszcze w rękach polskich, będzie zwalczał z pianą na ustach NSZZ Solidarność, która sieje niepokój i nacjonalizm (.) Albo jak to czynią gazety wychodzące na Śląsku, należące do Passauer Neue Presse, będzie ośmieszać prawa Polski do tych ziem".

W tymże 1995 r. ukazał się bardzo interesujący tekst byłego redaktora naczelnego "Przeglądu Tygodniowego" Artura Howzana, przytaczający długą listę przykładów manipulowania czytelnikami, czy też niewłaściwego oddziaływania gazet znajdujących się w obcych rękach na polską opinię publiczną. Howzan zilustrował swą tezę m.in. jakże wymownym przykładem z łam "Trybuny Śląskiej", która dostała się w niemieckie ręce, po odkupieniu jej przez Neue Passauer Presse od Hersanta. Tuż po trudnej wizycie wicepremiera Kołodki na Śląsku "Trybuna Śląska" (nr 263 z 12-13 listopada 1994 ) wydrukowała taki oto list (?) czytelnika: "Czytam relację z wizyty premiera Kołodki w Katowicach i zastanawiam się: Piłsudski nie chciał Śląska, PRL traktowała Śląsk jak Katangę, dzisiejsze władze też go nie lubią. To może niech zostawia sobie Księstwo Warszawskie, a Śląsk, takie niepotrzebny i sprawiający tyle kłopotów, oddadzą Niemcom". Przytaczając ten fragment z "Trybuny Śląskiej" Howzan dodawał : "autorem tego zgrabnie, po dziennikarsku napisanego "listu" jest jak podpisano M.Kasperczyk z Bytomia. Zadałem sobie trud, by go odnaleźć. Nie udało się".( Cyt. za tekstem A.Howzana w "Polityce" z 4 lutego 1995).

Inny przykład. Czy można uznać za normalny fakt, że na łamach wydawanego w Polsce "Głosu Pomorza"można było przeczytać pełna niemieckiej buty wypowiedź straszącą mniejszymi szansami na zdobycie pracy tych, którzy będą "tylko" Polakami. Jej autorem był prezes powstałego w Słupsku Związku Ludności Pochodzenia Niemieckiego Detlev Rach. Zapewnił on czytelników "Głosu Pomorza": "Wkrótce zjednoczy się Europa. Znajdzie się w niej

Polska i Pomorze. Przyjdą niemieccy pracodawcy, którzy będą chcieli mieć niemieckich pracowników".(Cyt. za: Szot:Na zdrowy rozum, "Rzeczpospolita"z 11 lutego 1995).

Bardzo wzmacnia się nam "stronnictwo pruskie"w nauce i mediach, dzięki kaperowaniu polskich naukowców i dziennikarzy dobrze płatnymi wykładami, odczytami i stypendiami. Mamy sytuację, w której od wielu lat rozrasta się u nas bardzo prężne proniemieckie lobby prasowo-kulturalne, piejące prawdziwe panegiryki na cześć "europejskich"Niemiec, przeciwstawianych polskiemu "zaściankowi". Lobby to złożone jest w dużej części z ludzi, którzy przez wiele lat korzystali z różnych bogatych niemieckich stypendiów, hojnie serwowanych nagród i innego rodzaju "premii" za swą proniemiecką "koncyliacyjność".(Vide np. casus W.Bartoszewskiego, obdarzonego w Niemczech dźwięcznym przydomkiem PreisJaeger", tj. "łowca nagród". Bartoszewski bez żenady przyjął nawet złoty medal ku czci najzajadlejszego wroga Polski w Niemczech Weimarskich-ministra G.Stresemanna. Por.szerzej:J.R.Nowak:"O Bartoszewskim bez mitów",Warszawa 2007,s.55-75) . Bardzo mało osób w Polsce zdaje sobie sprawę z tego, że różne niemieckie fundacje na czele z Fundacją Adenauera sponsorowały w Polsce wydanie setek książek głównie o charakterze proniemieckim. Jest to prawdziwa gratka dla wszelkiego typu grafomanów i grafomanek, które mogą błyskawicznie "zabłysnąć" nowymi książkami, w których wylewają łzy nad strasznym losem Niemców, których wypędzano z Polski po 1945 roku, etc. "Stronnictwo pruskie" w nauce i mediach robi, co tylko może dla "poprawiania" historii w duchu proniemieckim, wybielania Krzyżaków, przedstawiania Chrobrego jako "awanturnika", bo walczył z Niemcami, zaprzeczania niemieckiej prowokacji w czasie "krwawej niedzieli" bydgoskiej. Doszło do tego, że w katalogu wystawy "1000 lat Wrocławia", wydanym przez opłacane z polskich pieniędzy publicznych Muzeum Miasta Wrocławia na 15 stron tekstu o Fryderyku II (s.175-190) dominowało wychwalanie tego despoty za czyny zaborcze, przy całkowitym przemilczeniu jego roli inicjatywnej w I rozbiorze Polski, fałszowaniu polskiej monety, zajadłej polityki germanizatorskiej.( Por. świetny szkic krytyczny prof.T. Marczaka w "Naszym Dzienniku"z 1 sierpnia 2009 r.) Autorem poświęconego Fryderykowi II tekstu w katalogu wystawy jest skrajny germanofil Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miasta Wrocławia, od lat zafałszowujący w duchu proniemieckim obraz wzajemnej historii. W wielu miastach Pomorza, Górnego i Dolnego Śląska obserwujemy przejawy "pełzającej germanizacji". Władze tych miast w zamian za ochłapy od Niemców (różnego typu dotacje i kontrakty ) chętnie zmieniają nazwy ulic i placów na niemieckie, zgadzają się na umieszczanie tablic szczególnie mocno eksponujących niemieckie postacie czy wydarzenia z przeszłości, przy równoczesnym zaniedbywaniu miejscowych polskich tradycji.

Na pewno najbardziej zagrożona akcją pełzającej germanizacji jest Opolszczyzna. Zaraz potem idzie w kolejności Szczecin. Od roku widzę coraz poważniejsze zagrożenia regermanizacyjne we Wrocławiu. Dość przypomnieć kilka symbolicznych wręcz pod tym względem faktów z ostatnich paru lat. Władze Wrocławia zdecydowały się na zastąpienie nazwy Hali Ludowej starą pruską nazwą z 1913 r., upamiętniającą zwycięstwo Prus w bitwie pod Lipskiem nad wojskami Napoleona i polskim wojskiem księcia Józefa Poniatowskiego, który zginął, tonąc w Elsterze. W Muzeum Miejskim we Wrocławiu wystawiono popiersia 20 wybitnych wrocławian na ekspozycji dobranej bardzo tendencyjnie w proniemieckim stylu przez wspomnianego już germanofila dyrektora M. Łagiewskiego. Na ekspozycji dominowały niemieckie postacie z historii Wrocławia kosztem pominiętych postaci wybitnych Polaków. Na wystawie zabrakło m.in. popiersia tak zasłużonego dla Wrocławia kardynała Bolesława Kominka, wielkiego organizatora życia kościelnego i narodowego na ziemiach zachodnich i północnych po 1945 r. Znalazło się za to popiersie niemieckiego szowinisty i zbrodniarza wojennego z doby pierwszej wojny światowej noblisty Fritza Habera. Był on wynalazcą gazów trujących: iperytu i Cyklonu B. W katalogu wystawy umieszczono go obok Edyty Stein, która padła ofiarą wynalezionego przezeń gazu. W grudniu 2008 r. na Uniwersytecie Wrocławskim zablokowano konferencję, która miała krytycznie omawiać deformacje obrazu historii Polski w krajach sąsiednich, m.in. w Niemczech. Na kartach internetowej Wikipedii chlubi się zablokowaniem tej konferencji b. niemiecki korespondent, a dziś tendencyjny "naukowiec" Klaus Bachmann. To Bachmann również wystąpił w grudniu 2008 r. z przeforsowanym ostatecznie przez niego wnioskiem o usunięcie świetnego polskiego historyka, obrońcy polskiej racji stanu -prof.Tadeusza Marczaka ze stanowiska dyrektora Instytutu Studiów Międzynarodowych. Swego rodzaju ponury symbol obecnej sytuacji we Wrocławiu -niemiecki nacjonalista K. Bachmann doprowadza do usunięcia kierowniczego naukowego stanowiska polskiego naukowca patriotę prof.T.Marczaka. Inny ponury symbol - dyrektorem wspomnianego Instytutu zostaje niejaka Beata Ociepka, znana z germanofilstwa, m.in. ze słabiutkiej książczyny, wybielającej działania niemieckich przesiedleńców z Polski. Szczególnie przykre są różne przejawy mody na germanofilstwo z zysku. Opowiem dość charakterystyczny przykład. W czasie zeszłorocznej kampanii antygrossowej zauważyłem po drodze ze Słupska pięknie oświetlony hotel "Bismarck" w Bytowie, Dąbie , w województwie pomorskim. Zapytaliśmy w recepcji, kto jest właścicielem tego hotelu, mającego przyciągnąć niemieckich turystów już poprzez swoja nazwę. Okazało się, że hotel był własnością Polaka. Ciekawe, czy ten Polak wie, że tak uhonorowany przez niego Bismarck był śmiertelnym wrogiem Polski i już 26 marca 1861 r.pisał w liście do siostry: "Bijcie Polaków, ażeby aż o życiu zwątpili. Mam wielką litość dla ich położenia, ale jeśli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego jak ich wytępić (ausrotten)".Czy miejscowy urząd w Bytowie nie powinien odpowiednio "uhonorować" właściciela hotelu noszącego nazwę śmiertelnego wroga Polski prawdziwie wysoką grzywną za jego wybryk?!

"Cud zbliżenia" czy "kicz pojednania

Przez długie lata usypiano nas co do stanu stosunków polsko-niemieckich. Na przykład guru Unii Wolności minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek z ekstazą mówił o rzekomym "cudzie zbliżenia" między Polską a Niemcami. (Por.Dz:Polska-Niemcy 1989-1997:cud zbliżenia, "Gazeta Wyborcza"20 listopada 1997 r.) Frazę o rzekomym "cudzie pojednania" wielokrotnie powtarzano potem w oficjalnych wystąpieniach B.Geremka i A.Kwaśniewskiego. W rzeczywistości mamy faktycznie do czynienia z wielkim fałszem o pojednaniu, czy "kiczem pojednania" jak to już wiele lat temu skonstatowano w mediach. Od dawna skończył się mit o Niemczech jako rzekomym "polskim adwokacie" w Unii Europejskiej. Po naszym wejściu do UE okazało się, że to właśnie Niemcy są największymi zwolennikami długoletnich ograniczeń zatrudniania polskich pracowników. Teraz właśnie Niemcy mają stać się głównymi beneficjentami traktatu lizbońskiego, który zapewni im dużo lepszą pozycję wobec Polaków niż postanowienia w Nicei. O tym, jakie miejsce dla Polski przewidywali już od dawna niektórzy "mocni" ludzie w Niemczech najlepiej świadczyła bardzo szczera wypowiedź Heinricha Weissa, prezesa Związku Przemysłowców Niemieckich:"Aby Polska stała się "atrakcyjna i zachęcająca" dla niemieckich inwestorów, musiałaby zacząć od spłacenia odsetek od długów, których nie płaci, przedstawić program oszczędzania oraz utrzymać ceny i zarobki na niskim poziomie. Na zawsze."(Wypowiedź Weissa referuję za korespondencją P. Cywińskiego z Bonn we "Wprost" z 12 kwietnia 1992 r .pt. "Toast za Adenauera"). Piotr Cywiński skomentował tę dość szczególną wypowiedź prominenta niemieckiej gospodarki: "Polska musiałaby na wieki pozostać Europą "b", by nie powiedzieć "niewolniczym folwarkiem krajów wysokorozwiniętych".

W bardzo wielu sferach życia zaznaczają się wyrażne przejawy niemieckiej nieczystej gry wobec Polski. Niemcy wciąż występują wobec Polski z indywidualnymi roszczeniami materialnymi osób wysiedlonych z Polski po 1945 r. , a także o zwrot niemieckich dzieł kultury, m.in. rękopisów niemieckich muzyków z dawnych zbiorów Pruskiej Biblioteki Państwowej. Występująca o te zwroty strona niemiecka "dziwnie"milczy o dużo większej ilości polskich dzieł kultury zagrabionych w czasie wojny w Polsce przez Niemców i dotąd nam nie zwróconych. Oprócz zrabowanych ,nieraz bezcennych, dzieł polskiej sztuki ciągle czekają na zwrot wywiezione przez Niemców polskie archiwalia, m.in. akta Pomorza, Wielkopolski, Śląska z okresu staropolskiego, czasów zaborów i wojny. Szczególnie godzącym w Polskę od paru lat przejawem nierzetelnej gry Niemiec jest podjęcie wspólnie z Rosją godzącego w nas projektu budowy gazociągu na dnie Bałtyku- do tego dalej powrócę.

Podsumowując fakty na temat nieczystej gry "niemieckiego adwokata spraw Polski", warto przypomnieć celną wypowiedź S. Michalkiewicza na ten temat. Jego zdaniem ta rola Niemiec jako "adwokata Polski" zbytnio może się kojarzyć z pewną optymistyczną wiadomością, jaką jakiś adwokat przekazał swemu klientowi: "wygrał Pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć".

Innym przejawem nieczystej gry Niemiec wobec Polski jest występujące w Niemczech na każdym kroku dyskryminowanie dwumilionowej mniejszości polskiej. Jest ona bardzo często dyskryminowana pod względem wydatków na polską oświatę i kulturę ( są one o wiele niższe od polskich wydatków na podobne cele dla niemieckiej mniejszości w Polsce, co niejednokrotnie przypominał profesor Piotr Małoszewski z Monachium).Co gorsza sądy niemieckie częstokroć stosują praktykę ograniczaniaużycia języka polskiego przez dzieci w małżeństwach mieszanych, co jest jaskrawym przejawem łamania praw człowieka. Faktycznie polska mniejszość narodowa w Niemczech nie ma w ogóle żadnych praw mniejszości narodowej. W "Rzeczypospolitej" pisano kiedyś o tej mniejszości jako o "dwóch milionach nieobecnych". Fatalne dla polskiej mniejszości i dla Polski rozstrzygnięcia zapadły z winy K. Skubiszewskiego w polsko-niemieckim traktacie z 1991 r. Zaniedbując przyznanie dla społeczności polskiej w Niemczech praw mniejszości narodowej, zgodzono się na wytrącenie nam z rąk wielkiego atutu , jakim byłoby istnienie nad Łabą i Renem dwumilionowego polonijnego lobby. Wystarczy przyjrzeć się jak mocno wykorzystuje swe prawa, a nawet przywileje (brak progu wyborczego) stukilkudziesięciotysięczna mniejszość niemiecka w Polsce. W odróżnieniu od niej Polacy w Niemczech są dyskryminowani, a nawet zastraszani. Zdarzało się- jak wspominał kiedyś ówczesny prezes "Wspólnoty Polskiej" prof.Andrzej Stelmachowski - że odbierano obywatelstwo niemieckie pod pretekstem "niedostatecznego związania z kulturą niemiecką", z odpowiednimi skutkami materialnymi dla osoby nagle pozbawianej obywatelstwa. Dotąd nie zniesiono nawet hitlerowskiego rozporządzenia z 1939 r., nakazującego likwidację polskiej mniejszości narodowej jako takiej i nie zwrócono zagrabionego wówczas przez nazistów mienia polskiej organizacji mniejszościowej. Niemcy nader chętnie podjęły godzący w Polskę projekt budowy rosyjsko-niemieckiego gazociągu na dnie Bałtyku. Znaczenia powyższych negatywnych faktów w stosunkach polsko-niemieckich nie mogą przysłonić rzadkie przychylne gesty takie jak rzeczywiście piękne, sympatyczne dla Polski wystąpienie kanclerz Angeli Merkel w Gdańsku 1 września br. Oby to nie był równie odosobniony gest jak słynne łzy kanclerza Helmuta Kohla w Krzyżowej, którymi tak naiwnie wzruszył się premier Mazowiecki. Co najgorsza mniejszość polska w Niemczech (największa polska mniejszość narodowa w Europie) na ogół niewiele mogła skorzystać ze wstawiennictwa ambasadorów RP. Przedstawiciele Polonii w Niemczech nadsyłali mi wiele przykładów rażącej bierności tamtejszej ambasady polskiej. Jeden z ambasadorów RP Janusz Reiter był wręcz oskarżany o skrajną usłużność wobec władz niemieckich. (Por. T.Kosobudzki : "MSZ od A do Z",Warszawa 1997,s.230-232).Rzecz znamienna, że dyplomatyczni przedstawiciele odległej Turcji potrafią dużo lepiej zabiegać o interesy rzesz swych ziomków pracujących w Niemczech. Pozycję mniejszości tureckiej w Niemczech dobrze ilustruje fakt, że Turcy założyli 3 banki w Niemczech, wycofując swe oszczędności z banków niemieckich. W odróżnieniu od Turków w Niemczech, zawsze mogących liczyć na wsparcie przedstawicieli swego rządu, tamtejsi Polacy są bezbronni i całkowicie uzależnieni od widzimisię niemieckich władz. Nie wspierając Polonii Niemieckiej tracimy szanse budowy silnego propolskiego lobby w Niemczech.

Co najgorsze w Niemczech od dłuższego czasu nasilają się uczucia skrajnej niechęci do Polaków, a więc proces wręcz przeciwny do bardzo wyraźnej poprawy stosunku do Niemców w Polsce. Ksenofobia panuje wśród dużej części młodych Niemców. W ankiecie tygodnika "Der Spiegel" z lata 1994 r. aż 47 % młodych Niemców odpowiedziało twierdząco na pytanie, czy czują się lepsi od innych narodów. Z tych 47 % aż 87% podało, że uważają się za lepszych od Polaków. (Wg. tekstu młodego niemieckiego historyka z Hamburga J.Puhla, "Życie Warszawy" z 26 stycznia 1995 r.) Upowszechnianiu pogardliwego stosunku do Polaków sprzyjała ogromna popularność antypolskich programów telewizyjnych głośnego showmana telewizyjnego Haralda Schmidta. I właśnie ten antypolski nienawistnik został za swe zjadliwe Polen-Witze uhonorowany najważniejszą nagrodą niemieckich mediów im.Adolfa Grimma.

Oś Berlin- Moskwa

Dla niektórych osób wielką niespodzianką okazuje się coraz bardziej cementująca się oś Niemcy-Rosja. Iluzorycznie wierzyli, że Polska stawiając na niemieckiego Wielkiego Brata za jednym zamachem zwiąże się z Zachodem i zyska puklerz obronny wobec Rosji. Wyśmiewano wszelkie ostrzeżenia przed możliwością powstania nowej osi Berlin-Moskwa, twierdząc ,że nigdy nie pójdą na to Niemcy, zbyt silnie umocowane w strukturach NATO. A tymczasem historia zatoczyła potężne koło i obserwujemy niebywale silne bratanie się Niemiec z Rosją kosztem wszystkich innych państw europejskich. Następuje więc właśnie to, przed czym niektórzy z nas już dawno ostrzegali. Przypomnę choćby to, co pisałem na ten temat już w 1998 r. w drugim tomie książki "Zagrożenia dla Polski i polskości" (s.288-289): "Naiwni rzecznicy polityki złudzeń wobec Niemiec przyjmują jako niezachwiany pewnik, że Niemcy wybrały na trwałe Polskę jako swego głównego i uprzywilejowanego partnera na wschodzie. Tym bardziej w sytuacji, gdy Rosja wciąż nie może przyjść w pełni do siebie w warunkach politycznego i o wiele większego gospodarczego zamieszania. Okazuje się jednak już teraz, że nawet ta "chora" Rosja ma już dziś bardzo mocne atuty przyciągające Niemcy. Dość przypomnieć zażyłe stosunki Kohla z Jelcynem, powstanie w 1997 roku trójkąta niemiecko-rosyjsko-francuskiego, którego nikt nie oczekiwał jeszcze kilka lat przedtem. W pierwszej połowie dziewięćdziesiątych zaczęły się mnożyć różne przyjacielskie gesty rosyjskie pod adresem Niemiec (.) Rosyjskie zaloty do Niemiec wyraźnie nie zostają bez odpowiedzi (.) Niektórzy obserwatorzy sceny międzynarodowej ostrzegają wręcz przed groźbą stopniowego ukształtowania rosyjsko-niemieckiego kondominium na kontynencie europejskim, wizją "rosyjsko-niemieckiej" Europy.(.) Warto też pamiętać o pewnych dość smutnych dla nas tradycjach wybierania przez Niemcy w przeszłości. Przypomnijmy tu uwagi znanego brytyjskiego publicysty Timothy Garton Asha z jego książki o Niemczech w Europie. Według Asha, kiedykolwiek tylko Niemcy musiały wybierać między Polską a Rosją, to : "Historycznie rzecz biorąc Niemcy zawsze przyznawały priorytet Rosji. Jak mieliśmy okazję się przekonać, tradycyjna tendencja - Moskwa przede wszystkim ! -odżyła w niemieckiej Ostpolitik".(Cyt. za:J.Holzer: Bliscy na dystans "Gazeta Wyborcza" 1-2 marca 1997).

Krakałem i wykrakałem! Już w kilka lat po opublikowaniu moich "Zagrożeń dla Polski i polskości" stosunki niemiecko-rosyjskie zaczęły nabierać coraz cieplejszego charakteru, powstawały kontury swego rodzaju nowej koalicji. Wzajemnym porozumieniom wyraźnie sprzyjały niemieckie tarcia z administracją Busha. Stopniowo Rosja stawała się najbardziej uprzywilejowanym partnerem Niemiec Schrodera. Swego rodzaju ukoronowaniem zacieśniających się stosunków przyjaźni na osi Berlin-Moskwa stało się spędzenie wspólne świat Bożego Narodzenia przez kanclerza Schrodera i prezydenta Putina. Obaj politycy nie potrzebowali nawet tłumaczy - w końcu Putin i Putinowa w przeszłości znakomicie wprawili się w znajomości języka niemieckiego przez lata szpiegowań w RFN. Ogromne ocieplenie stosunków między Rosja i Niemcami nie wróżyło niczego dobrego dla stosunków Polskim z obu tymi krajami. Zbyt dobrze pamiętaliśmy o starej prawdzie w stosunkach międzynarodowych: jeśli stosunki Polską z Niemcami i Rosją będą gorsze od wzajemnych stosunków obu krajów, to zawsze można oczekiwać jak najgorszych rzeczy dla Polski. Tak było po podpisaniu traktatu w Rapallo w 1922 r. między bolszewicką Rosja i weimarskimi Niemcami, tak było po podpisaniu układu Ribbentrop-Mołotow w 1939 roku. Celnie wyraził to słynny amerykański polityk i dyplomata Henry Kissinger : "Im bliższe są stosunki Niemiec i Rosji, tym mniejsze jest terytorium Polski". Ogromne zbliżenie między Putinem a Schroderem "zaowocowało" w końcu bardzo niekorzystnym i niebezpiecznym dla nas porozumieniem w sprawie budowy wspólnego niemiecko-rosyjskiego gazociągu na dnie Bałtyku, z pominięciem Polski. Rosyjski geopolityk Igor Panarin nie ukrywał, że decyzja o budowie gazociągu bałtyckiego jest poważnym ciosem, wymierzonym w wiernego i oddanego sojusznika Stanów Zjednoczonych - Polskę. (Wg.T. Marczak : Geopolityczne znaczenie Rosji w: "Racja stanu. Studia i materiały. Półrocznik", nr 2 z 2007 r., s.138). Trudno się tu nie zgodzić z oceną Rafała m. Ziemkiewicza, iż : "Jeszcze lepszym i właściwie wystarczającym probierzem prawdziwych intencji niemieckich elit jest bałtycka rura. Upór, z jakim obstaje Berlin przy projekcie, który nie ma żadnego ekonomicznego sensu, gotowość do poniesienia całości kosztów czterokrotnie większych niż w wypadku gazociągu lądowego, i wzięcia na siebie ryzyka katastrofy ekologicznej, po to tylko, aby strategiczna rura pomijała kraje bałtyckie i Polskę, pokazuje bardzo jednoznacznie, co warte SA bajki o "europejskiej solidarności".(.) Por. R. A. Ziemkiewicz: Polityka realna-czyli jaka ?, "Rzeczpospolita" 26-27 września 2009).

Schroeder, kupiony przez Rosję lukratywnym stanowiskiem w radzie nadzorczej koncernu Nordstream, budującego Gazociąg Północny, po odejściu ze stanowiska kanclerza nadal pozostaje jednym z najdonośniejszych orędowników aliansu Niemiec z Rosją. Głośne było jego bardzo stanowcze wystąpienie w skrajnie prorosyjskim duchu na łamach czołowego berlińskiego dziennika ekonomicznego "Handelsblatt"w lipcu 2009 r. : "Nadszedł najwyższy czas na odbudowę strategicznych stosunków z Rosją (.) Dziś (.) prawie nikt nie poddaje w wątpliwość, że przyczyn konfliktu rosyjsko-gruzińskiego należy szukać po stronie Tbilisi. Na dodatek coraz więcej Europejczyków zgadza się, że przyjęcie Ukrainy i Gruzji do Sojuszu Północnoatlantyckiego było nonsensownym pomysłem,a tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach po prostu nam nie trzeba".(Por.R.Woś: Odbudujmy sojusz z Rosją, "Dziennik" z 24 lipca 2009).

Powstałe za Schrodera zaczątki nowej osi Berlin- Moskwa są wyraźnie kontynuowane za rządów kanclerz Angeli Merkel. Niemcy wyraźnie korzystają z polepszających się dla nich warunków współpracy gospodarczej z Rosja, choćby wielkich dostaw gazu po korzystnych cenach. Niemieckie firmy coraz mocniej wchodzą do Rosji, znajdują tam świetny rynek zbytu w dobie kryzysu. Publicysta " "Dziennika" Rafał Woś" pisał 24 lipca 2009 r.: Z kolei Rosja wykorzystuje dla umacniania swych wpływów w Niemczech wzrastający izolacjonizm amerykański pod rządami prezydenta Obamy i nasilenie w USA tendencji do stopniowego wycofywania się z Europy. Coraz wyraźniej zarysowuje się nowy wielce niebezpieczny pomysł stworzenia nowej konstrukcji Europy w oparciu o strategiczny sojusz niemiecko- rosyjski. Pomysł takiej konstrukcji "Wielkiej Europy" (Bolszoj Jewropy) otwarcie zademonstrował premier Putin w publikowanym 31 sierpnia 2009 w "Gazecie Wyborczej" "liście premiera Putina do Polaków". Równocześnie Putin wystąpił w swym liście z ostrym potępieniem traktatu wersalskiego jako układu, który "upokorzył Niemcy". Warto przypomnieć jakże celne obnażenie faktycznej wymowy tego "przyjacielskiego" listu Putina dokonane przez profesora Andrzeja Nowaka na łamach "Gazety Polskiej" z 3 września 2009 r.: "Najważniejsze tezy tego listu można sprowadzić do wielu fałszywych analogii między Wersalem a paktem Ribbentrop- Mołotow. Putin mówiąc o Wersalu jako o układzie równie złym jak pakt Ribbentrop-Mołotow, w istocie nawiązuje wprost do stwierdzenia Wiaczesława Mołotowa z 1939 r.,mówiącego o Polsce jako o :"pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego".To, co najbardziej złe z punktu widzenia imperialnej, agresywnej Rosji w układzie wersalskim, to "bomba podłożona pod rzeczywistość polityczną", jak to określa premier Putin w swoim liście, czyli pojawienie się Polski między Rosją a Niemcami. Putin zresztą mówił o tym bardzo otwarcie w rozmowie z niemieckimi dziennikarzami przed czterema laty z okazji 6o.rocznicy zakończenia II wojny światowej, kiedy podkreślił, że "najlepiej dla Europy jest wtedy, kiedy Rosja i Niemcy współpracują zgodnie. Jednak niemieccy dziennikarze, przy całej sympatii dla tej tezy, przywołali wtedy pytanie o pakt Ribbentrop-Mołotow. To pytanie zawisło wtedy w powietrzu:
Czy rzeczywiście to najlepszy czas dla Europy? (.) Putin wielokrotnie przy innych okazjach, zwłaszcza w kontaktach z Niemcami, podkreślał, że najlepiej kiedy między Rosją a Niemcami nie ma niczego. Kiedy jest tylko pomost, po którym można maszerować w obie strony".

Nawet w przemówieniu na Westerplatte w dniu 1 września 2009 r. Putin nie powstrzymał się od ewidentnego zafałszowywania historii na szkodę goszczących go Polaków. Stwierdził tam m.in., iż "korzenie II wojny światowej miały miejsce w niedoskonałościach traktatu wersalskiego. Było to związane również z pognębieniem Niemiec". Występując w taki sposób Putin okazał się"dobrym wujkiem" dla Niemiec, wyraźnie optującym za "poprawianiem" historii na ich korzyść. Piętnowanie traktatu wersalskiego przez Putina Polakom aż nazbyt mocno skojarzyło się z wcześniejszym potępieniem tego traktatu przez Mołotowa w 1939 r. ,wraz z jego osławionymi słowami o Polsce jako o "pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego". Trudno nie zgodzić się z wypowiedzianym na ten temat komentarzem posła Antoniego Macierewicza ( w wywiadzie udzielonym Mariuszowi Boberowi dla "Naszego Dziennika" z 7 września 2009 r.) A. Macierewicz powiedział tam m.in.:"Policzkiem wymierzonym Polsce i całej Europie jest fakt, iż w rocznicę największej tragedii polskiej, oznaczającej w rzeczywistości IV rozbiór, Putin w trakcie uroczystości na Westerplatte zaatakował traktat wersalski jako przyczynę wybuchu II wojny światowej, a stwierdził, iż pakt Ribbentrop-Mołotow był jednym z wielu zawartych wówczas układów politycznych. Współczesna Europa opiera swój byt na koncepcji wspólnego bezpieczeństwa i zapewnieniu pokoju międzynarodowego, podobnego do tego, który przyniósł właśnie traktat wersalski".

Z ostrą krytyką posła A. Macierewicza spotkał się również fragment wcześniejszego listu premiera Putina do Polaków na temat "Wielkiej Europy" . Jak komentował Macierewicz: "Premier Putin stwierdził w "GW", że tak jak porozumienie niemiecko-francuskie przyniosło powstanie Unii Europejskiej, tak teraz porozumienie, które "wspaniałomyślnie" zawarły narody rosyjski i niemiecki oraz "przezorność" działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy "Wielkiej Europy". Unię Europejską ma więc zastąpić niemiecko-rosyjska "Wielka Europa"(.) Z jego słów wynika, że Niemcy i Rosja zawarły już porozumienie o stworzeniu nowego ładu europejskiego i Polska może się co najwyżej do niego przyłączyć. Ten wrogi wobec Polski akt polityczny musi być dla nas oraz dla innych krajów europejskich ostrzeżeniem. Unia Europejska ma być jedynie przygotowaniem do niemiecko-rosyjskiej Wielkiej Europy(.)".

Bardzo krytycznie skomentował wizje putinowskiej "Wielkiej Europy " socjolog profesor Zdzisław Krasnodębski. W udzielonym M.Boberowi wywiadzie zatytułowanym "Europejskie imperium to horror dla Polski" ("Nasz Dziennik" z 5 września 2009 r. Krasnodębski stwierdził, że prezentowaną przez Putina wizje można odczytać również w nastepujący sposób: "Wielką Europę" jako wielkie mocarstwo, jak kiedyś "Wielkie Niemcy" czy "Wielka Rosja". Teraz zaś "Wielka Europa" oparta jest na związku tych dwóch państw. Takie idee rzeczywiście pojawiają się w obu krajach, podobnie jak aspiracje do odgrywania roli światowej potegi. Aby osiągnąć taką pozycję, Niemcy potrzebują takiego partnera jak Rosja z jej surowcami, obszarem, pieniędzmi itd. Unia dokonałaby w zamian transferu technologii. Pomysły takie nawiązują do XIX-wiecznego modelu współpracy, gdy elity w Rosji były niemieckie (.) Wizja takiego "europejskiego imperium", do którego aspirują Niemcy, mające być przeciwwagą dla USA czy Chin, jest horrorem dla Polski. Europa nie byłaby bowiem wtedy związkiem równorzędnych państw".

W niektórych wpływowych środowiskach rosyjskich otwarcie propaguje się ideę zdominowania Europy przez stworzenie potężnego rosyjsko-niemieckiego bloku kontynentalnego. Głośne stały się pod tym względem wypowiedzi Aleksandra Dugina, jednego z doradców przewodniczącego rosyjskiej Dumy Giennadija Sielezniowa. Dugin jest rosyjskim politykiem, geopolitykiem i historykiem religii, ideologiem tradycjonalizmu integralnego. W czasach ZSRS był związany z opozycją i więziony na Łubiance. W latach 90-tych był liderem Partii Nacjonal-Bolszewickiej. Obecnie jest redaktorem naczelnym pism"Elemen ty" i "Miłyj Angieł", redaktorem stałej audycji Finis Mundi w Radiu Swobodnaja Rossija i redaktorem programowym wydawnictwa"Arktogeja". Jest autorem licznych książek i kilkuset artykułów. Wydaną w 1997 r. książkę Dugina "Podstawy geopolityki" zalecono jako podręcznik dla studentów w rosyjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych. Według redaktorów "Frondy"(nr 11-12 z 1998 r.) konsultantem naukowym tej książki był generał-lejtnant Mikołaj Kłokotow, odpowiadający w Akademii Wojskowej Sztabu Generalnego Federacji Rosyjskiej za sprawy planowania strategicznego. We "Frondzie" akcentowano również, że Dugin "utrzymuje bliskie kontakty z oficerami Sztabu Generalnego, m.in. generałem Iminowem i Piszczewem oraz ze środowiskiem miesięcznika Orientir, wydawanego przez Ministerstwo Obrony Narodowej". Dodajmy, że od pewnego czasu Dugin jest traktowany jako główny ideolog putinowskiej partii "Edinaja Rosija".Warto pamiętać o tej tak wpływowej pozycji Dugina w momencie zapoznawania się z jego poglądami na alians rosyjsko-niemiecki i jego ocenami na temat Polski. Przedstawił je bardzo otwarcie w wywiadzie: Czekam na Iwana Groźnego, publikowanym we ":Frondzie" nr 11-12 z 1998 r. Zapytany przez redakcję "Frondy" o stosunek do idei sojuszu Niemiec i Rosji, Dugin odpowiedział wprost: "To nasze zadanie. Zjednoczyć się z Niemcami i stworzyć potężny blok kontynentalny". Szczególnie wymownie zabrzmiały w wywiadzie Dugina jego uwagi na temat Polski: " Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana w istnieniu niepodległego państwa polskiego w żadnej formie (Podkr.-JRN). Jeśli Polska będzie upierać się przy zachowaniu swojej tożsamości, to nastawi wszystkich wobec siebie wrogo i po raz kolejny stanie się strefą konfliktu (.)". Odpowiadając na pytanie redakcji "Frondy": "Słowem, z Pana punktu widzenia korzystne są wszelkie działania antykatolickie w Polsce?" Dugin powiedział: "Dokładnie tak. Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo heterodoksyjne i antypapieskie". Niedawno pisarz Wojciech Grzelak pisał w "Polsce" z 17 września 1939 r. o Duginie: "Jeden z doradców premiera Putina, Aleksander Dugin, geopolityk, uważa, że linia wpływów Rosji powinna przebiegać zgodnie z izotermą zerową stycznia, która wypada na Łabie. Nie doceniamy niebezpieczeństwa, które nam grozi. Rosja to Rosja". Znamienne dla koncepcji Dugina są wyrażane przez niego ubolewania z powodu wybuchu wojny niemiecko- rosyjskiej w czerwcu 1941r, który spowodował przerwanie tak intensywnej współpracy Związku Sowieckiego i III Rzeszy. Dugin posunąl się nawet do określenia wybuchu tej wojny jako "wielkiej euroazjatyckiej katastrofy "strasznej bratobójczej wojny dwóch geopolitycznie, duchowi metafizycznie bliskich, pokrewnych sobie narodów, dwoch antyatlantycko zorientowanych reżimów, Rosji Stalina i Niemiec Hitlera". (Cyt. za T.Marczak: Geopolityczne znaczenie Rosji w: "Racja Stanu. Studia i materiały. Półrocznik", nr 2 z 2007 r., s.121). Przypomnijmy, że tego typu poglądy o niepotrzebnym "katastrofalnym" przerwaniu współpracy reżimów Rosji Stalina i Niemiec Hitlera wypowiada doradca Putina i ideolog jego partii A. Dugin. Podobnego typu ubolewania z powodu "niepotrzebnego"przerwania tak owocnej niemiecko-rosyjskiej współpracy przez napaść Hitlera na Rosję w 1939 r. pojawiają się również w niektórych innych publikacjach wpływowych autorów rosyjskich. Jakże wymowne pod tym względem były np. stwierdzenia zawarte w książce "Szagi nowoj geopolityki" (Moskwa 1997, s. 190), pióra Aleksieja Mitrofanowa. Autor nie jest byle kim. Ten wnuk byłego sekretarza generalnego KC KPZR Jurija Andropowa jest czołowym działaczem partii Władimira Żyrynowskiego, posłem do Dumy od kilku kadencji, inicjatorem i przewodniczącym komisji ds. geopolityki w rosyjskim parlamencie. Tym bardziej szokującym był fakt, że Mitrofanow zwracał się do niemieckiego audytorium z następującym stwierdzeniem : "nasza wspólna tragedia polegała na tym, że siłom atlantyckiego spisku udało się poróżnić nasze kraje, zrobić z nich przeciwników. Potężny niemiecki Wehrmacht zwrócił się w 1941 roku nie przeciwko prawdziwemu wrogowi narodu niemieckiego, to jest międzynarodowej oligarchii finansowej, lecz przeciwko Związkowi Sowieckiemu, swojemu jedynemu sojusznikowi".(Por. T. Marczak: op.cit.,s.121).Warto dodać, że A. Mitrofanow jest rzecznikiem rozbiorowego scenariusza dla Polski, otwarcie głosząc, że "Polska powinna być zredukowana do ok. 40% swojego obecnego terytorium, które zostanie podzielone między tych samych, co w 1939 r. kontrahentów". (Podkr.-[JRN. Cyt. za T.Marczak : op.cit.s.134). Mitrofanow przewidywał m.in. przejści do Niemiec polskiego Pomorza i Śląska, a obszaru białostockiego do Białorusi. Niemcy miałyby również przejąć Sudety od Czech na północy, na zachodzie poszerzyć się o Alzację i Lotaryngię, a na północy o Szlezwik. Tak bogate nabytki terytorialne miałyby pozyskać Niemcy do osi Berlin - Moskwa- Tokio i doprowadzić do ich zerwania z NATO i atalntyzmem. (Wg. T. Marczak : op.cit.,s.134)

W ramach duchowego przygotowywania do idei sojuszu rosyjsko- niemieckiego trwa "przeredagowywanie" historii w duchu osi Moskwa-Berlin w niektórych książkach "naukowych" i jeszcze bardziej - w publicystyce. Czasami przybiera to nawet najbardziej absurdalne formy - w postaci obciążania Polski odpowiedzialnością za wojnę z Niemcami hitlerowskimi w 1939 r., wysuwania zarzutów, że to my sprowokowaliśmy ówczesne Niemcy przez swą "nieustępliwość", a nawet "agresywność". Niektóre z tych kłamstw przebijają swą bzdurnością nawet antypolskie oszczerstwa z czasów Stalina. Wówczas, co jak co, ale nie próbowano obciążać Polski winą za "nieustępliwość" wobec Niemiec w 1939 r., co coraz częściej zdarza się w niektórych rosyjskich publikacjach. Pisano o tym niedawno w rosyjskim czasopiśmie "Ogoniok", akcentując, iż :"Pogląd, że II wojnę światową wywołała Polska prowokując Niemcy wcale nie jest marginalny. To bardzo rozpowszechniona opinia wśród rosyjskich historyków". We wspomnianym czasopiśmie przypomniano m.in. publikację zamieszczoną na stronie internetowej ministerstwa obrony Rosji, pisząc, że : "Jej autor - pułkownik Siergiej Kowalow - twierdził,że winę za rozpętanie II wojny światowej ponoszą nie Niemcy i ich oszalały Fuhrer, tylko Polacy. Pułkownik jest szefem działu naukowo-badawczego Instytutu Historii Wojny ministerstwa obrony Federacji Rosyjskiej. Tekst został opublikowany w rozdziale "Encyklopedia Wojskowa". Ponad rok temu -15 września 2008 r. tygodnik "Forum" przedrukował pod tytułem "Jak rozpętaliśmy drugą wojnę światową" szkalujący Polskę, wręcz obłąkańczy tekst, rosyjskiego historyka Aleksandra Szyrokorada, autora wielu książek z historii wojskowości. Szyrokorad oskarżał Polskę, że to ona była winna wojny z Niemcami w 1939 r. Pisał, że w 1939 roku " w Krakowie i Poznaniu tłumy Polaków dokonały niemieckich pogromów", że agresywni "polscy generałowie rwali się w bój, planowali, że w ciągu miesiąca zajmą Berlin" . Ten tak skrajny antypolski tekst ukazał się w zeszłym roku na łamach bardzo wpływowej"Niezawisimoj Gaziety". W Rosji powstają też coraz liczniejsze książki przypominające jakby z pewną nostalgią czasy współpracy militarnej Niemiec weimarskich i bolszewickiej Rosji, w tym znaczenie udostępnienia terenów ZSRS dla ćwiczeń szkolących się tam niemieckich jednostek bombowych. W Moskwie wyszła np. książka pod jakże wymownym tytułem: "Miecz Wehrmachtu wykuwał się w Rosji". Przypomina się też jakby z pewną nostalgią czasy współpracy Rosji sowieckiej z nazistowskimi Niemcami, "niepotrzebnie" zmarnowanej przez agresję Hitlera. Historyk Mołodiakow wydał np. książkę: "Historia niezrealizowanej Osi Moskwa-Belin-Tokio. Zauważalna w Rosji "pełzająca rehabilitacja paktu Ribbentrop-Mołotow", pomimo oporu części historyków i publicystów, faktycznie zyskała sobie poparcie zdecydowanej większości rosyjskiej opinii publiczn ej. Wyraźnie usprawiedliwia ona sowiecką napaść na Polskę w dniu 17 września 1939 r. Według sondażu ośrodka WCIOM aż dwie trzecie mieszkańców Rosji w odniesieniu do 17 września 1939 r. "podziela główną myśl sowieckiej propagandy, że Stalin chciał w ten sposób opóźnić wybuch wojny. Jedynie co siódmy Rosjanin sądzi, że głównym celem była ekspansja terytorialna(.)". (Wg. A. Ciechanowicza w "Polsce " z 17 września 2009r.) .Warto dodać, że i w Niemczech coraz częściej ukazują się antypolskie publikacje w prorosyjskim duchu. Na przykład 17 marca 2008 r. historyk dr hab. Bogdan Musiał napiętnował kłamstwa Rudi Pawelki z Powiernictwa Pruskiego o tym, jakoby to Polska zaatakowała Związek Sowiecki w 1920 roku.

Stracone szanse w stosunkach z Rosją

W przypadku stosunków z Rosją wyraźnie zaprzepaszczono z winy Mazowieckiego, Skubiszewskiego i Wałęsy najlepsze szanse dogadania się za czasów rządów Borysa Jelcyna, nie przesiąkniętego wielkoruskim nacjonalizmem. Kolejne rządowe ekipy od Mazowieckiego po Suchocką orientowały się głównie na stosunki z Zachodem, minimalizując starania o współpracę z wielkim partnerem ze wschodu. Mało dziś się pamięta np. to jak ze strony polskiej ciagle odkładano wizytę prezydenta Wałęsy w ZSRS. A minister K. Skubiszewski tłumaczył w telewizyjnej audycji z 15 czerwca 1991 r. , że robi się tak tylko dlatego, iż trzeba tę wizytę dobrze przygotować. W rzeczywistości chodziło o "niemal zupełne zamarcie polskiej polityki wschodniej" - jak oceniał znawca tej polityki Jerzy Marek Nowakowski w "Życiu Warszawy" z 13 sierpnia 1991 r. Władze MSZ-u na czele z samym ministrem K. Skubiszewskim wolały jak ognia unikać stykania się z trudnymi problemami na odcinku wschodnim i wybierać celebrowanie o ileż przyjemniejszych i bezkonfliktowych kontaktów z różnymi krajami Zachodu, nawet tymi mało znaczącymi dla Polski. Jak komentował z perspektywy czasu Andrzej W. Pawluczuk w świetnym syntetycznym tekście o polskiej polityce zagranicznej, wydrukowanym w "Rzeczypospolitej" z 10-11 grudnia 1994 r.: " Dla pierwszego suwerennego ministra spraw zagranicznych kolejnych czterech rządów, Krzysztofa Skubiszewskiego, między Bugiem a Władywostokiem rozpościerała się wielka czarna dziura, do której lepiej zbyt głęboko nie zaglądać".

Nieudolna polityka wschodnia Skubiszewskiego, a faktycznie brak jakiejkolwiek polityki w tym kierunku, budziły wielokrotnie protest Polaków na Wschodzie. Prof. Rajmund Piotrowski, przewodniczący Srtowarzyszenia Spoleczno-Kulturalnego "Polska " w Petersburgu powiedział bez ogrodek w wywiadzie dla "Ładu"(zapytany o politykę wschodnią ministra Skubiszewskiego : "Jest bardzo pasywna. Musi być zaczepna, ofensywna. Polityka wschodnia w pewnych momentach w ogóle nie istnieje (.) Okres ten doskonale nadaje się do podjęcia ofensywy gospodarczej. Robią to Belgowie, Holendrzy, ale nie Polacy. Nie ma również ofensywy kulturowej, która tworzy klimat do rozwoju związków gospodarczych (Polacy nad Newą.Rozmowa A.J. Madery z prof. R. Piotrowskim, "Ład" 10 stycznia 1993). W kontekście bardzo dużych zaniechań w dziedzinie współpracy gospodarczej z Rosją warto przypomnieć pochodzące z tego samego roku, co wywiad z prof. R.Piotrowskim, oceny świetnego znawczy zagranicznej polityki Polski Tadeusza Kosobudzkiego. W książce "Ministerstwo Spraw Zagranicznych od tyłu" (Warszawa 1993, s.81) Kosobudzki pisał: "Nowy układ międzynarodowy nie miał miejsca dla Polski jako kraju produkującego, a tylko jako kraju - odbiorcy. Należało się przed tym bronić wykorzystując atut, jakim jest geograficzne położenie Polski, wcale pokaźny potencjał przemysłowy i gospodarczej współpracy ze Wschodem. Ale dla nowej formacji politycznej najkorzystniej było stawać się powiernikiem zachodnich dysponentów kapitału i realizować ich interesy na terenie Polski. W wymiarze gospodarczym nastąpiła utrata rynków na Wschodzie i brak uzyskania ich na Zachodzie. Staliśmy się rynkiem zbytu na towary zachodnie. Dokonał się neokolonialny podział pracy".

Brak głębszego zainteresowania problemami polityki wschodniej i wynikająca stąd ignorancja sprawiły, że MSZ i kolejne rządy RP wciąż mylnie oceniały sytuację w b. ZSRS, a potem Rosji. I tak na przykład kurczowo wciąż trzymały się Gorbaczowa, do ostatnich chwil jego rządów, zupełnie ignorując Jelcyna. Dla starszych ospałych panów, pełnych namaszczenia, typu Mazowieckiego i Skubiszewskiego, Jelcyn wydawał się zresztą być tylko parweniuszem i populistą, którym nie warto w ogóle się zajmować. A przy tym Stany Zjednoczone do ostatka popierały Gorbaczowa. Jakże więc mógł coś innego robić Skubiszewski, zawsze niewolniczo kopiujący poglądy Wielkiego Brata z USA! W przeciwieństwie do Polski Czechosłowacja zdobyła się na zaproszenie Jelcyna, zanim jeszcze doszedł do władzy, bo przywódcy Czechosłowacji rozumieli potrzebę poznawania wszystkich liczących się polityków w Rosji, a nie stawiania wyłącznie na jednego u steru (zgodnie ze starymi zasadami PRL-u).

Nastawienie wyłącznie na obecność na Zachodzie, przy równoczesnym skrajnym lekceważeniu problemów polityki wschodniej, szczególnie drastycznie odbijało się na sprawach kultury, "owocując" zupełnym brakiem zainteresowania MSZ i Ministerstwa Kultury szansami polskiej ofensywy kulturowej na Wschodzie. -"MSZ bojkotuje Wschód" - akcentowała już w tytule swego artykułu w "Tygodniku Solidarność" (nr z 23 kwietnia 1993 ( Teresa Kuczyńska). Tak komentowała ona informacje dyrektor departamentu polityki kulturalnej Marii Lavergne, że z powodu cięć budżetowych nie będą otwarte w 1993 roku instytuty kultury polskiej w Mińsku, Wilnie, Petersburgu, Kijowie, Kazachstanie. I przypominała, że w Europie Zachodniej obok istniejących już tam ośmiu instytutów polskich otwarto pod koniec 1992 roku dwa dalsze: w D ? sseldorfie (jako trzeci w Niemczech) i w Rzymie. I to w tym samym czasie, gdy ta sama pani dyr. Lavergne przyznawała, że na Zachodzie istnieje nikle zainteresowanie kultura polską, podczas gdy wielce są nią zainteresowane kraje Europy Wschodniej, "gdzie ta kultura mogłaby mieć wpływ na tamtejsze elity opiniotwórcze" (tamże). O dziwo, chęć maksymalnego otwarcia na Zachód przy braku zainteresowania Wschodem, najwyrażniej dominowała u ludzi z "czerwonych dynastii" typu p.M. Lavergne (córki skrajnego stalinowskiego propagandysty gen. Wiktora Grosza-por.szerzej J.R. Nowak : "Czerwone dynastie",Warszawa 2008, t. I, s. 57-58.) Warto dodać, że pełna inwencji dyr.M.Lavergne z zapałem trudziła się nawiązaniem współpracy kulturalnej z emiratem Dubaju (prowadziła w Dubaju "negocjacje"w sprawie wymiany kulturalnej we wrześniu 1994 r.), w sytuacji, gdy brakowało generalnie pieniędzy na promocję polskiej kultury, choćby wśród setek tysięcy Polaków na Litwie, Ukrainie, Białorusi czy w Rosji.

Co najgorsze, zupełnie nie starano się o szersze dotarcie do rosyjskiej opinii publicznej, w tym o maksymalną współpracę z silnymi wówczas propolskimi środowiskami w kręgach inteligencji, zwłaszcza z zafascynowanymi polską kulturą i "Solidarnością" kręgami dawnej opozycji antykomunistycznej. Zdawałoby się, że sprawa konieczności zabiegów o tworzenie polskiego lobby w Rosji jest czymś absolutnie oczywistym. Wszak już Cyprian Norwid apelował z całym żarem o tworzenie "polskiej partii" w Rosji, aby choć trochę zneutralizować presję ówczesnego rosyjskiego antypolonizmu. Po 1989 r. jednak przez całe lata polscy przedstawiciele dyplomatyczni nie zrobili prawie nic dla rozwinięcia autentycznych kontaktów między społeczeństwem rosyjskim a polskim. Zamiast szukania prawdziwie wielostronnych kontaktów z różnymi środowiskami w Rosji, w polskiej polityce kładziono wyłączny nacisk na kontakty z aktualnie rządząca grupą przywódców, najpierw Gorbaczowa i jego kręgu, a później Jelcyna. Nie mówiąc o nadal starannie pielęgnowanych przez ambasadora RP S. Cioska zażyłych stosunkach z najbardziej twardogłowymi działaczami sowieckiej partii komunistycznej typu Giennadija Janajewa. Równoczesnie zaś nie szukano żadnego dotarcia do demokratycznych sił wolnościowych w Rosji, które mogłyby być autentycznym sojusznikiem Polski, tworzyć propolskie lobby w Rosji. Kto jednak miał to robić? Ówczesny ambasador RP w Rosji -stary komunistyczny aparatczyk, b. członek Biura Politycznego KC PZPR? Jakieś takie ambicje jak kształtowanie propolskich sympatii w Rosji, tworzenie propolskiego lobby w ogóle nie przychodziły mu na myśl, wręcz przeciwnie! 1 kwietnia 1993 r., odpowiadając w czasie wywiadu dla "Sztandaru Mlodych" na pytanie, "Czy udało się Panu stworzyć w Rosji polskie lobby?" Ciosek odpowiedział wprost: "W sensie instrumentalnym nawet o tym nie myślałem- mogłoby się to bowiem przeciwko nam obrócić". Dość przedziwna argumentacja. Ambasador RP, który programowo deklarował, że nawet nie myślał o polskim lobby! Z drugiej strony fakt, że aż przez 6 lat, głównie z winy L.Wałęsy, na czele Ambasady RP w Moskwie stał stary aparatczyk komunistyczny, miał najbardziej fatalne konsekwencje dla Polski. Oznaczało to bowiem ciągłe zabijanie nadziei na autentyczne dogadywanie się przedstawicieli Polski z najlepszymi naszymi "przyjaciółmi Moskalami" - członkami zahartowanej w bojach z komunizmem starej demokratycznej opozycji w Rosji. Jak można było nawet przez chwilę wierzyć, że ludzie ci, tępieni tyle lat za swą opozycyjna "niebłagonadiożnost" przez sowieckich komunistów, zechcą przychodzić do ambasady polskiej, kierowanej przez byłego komunistycznego bonzę?! Rosjanie są aż nadto nieufni, by sobie pozwolić na takie postępowanie.

Neomperialne zapędy w Rosji

Straconych lat nie wróci nikt. Przegapiliśmy Jelcyna i doczekaliśmy się Putina! Po zaprzepaszczeniu szans na dużo szerszą współpracę z Rosją w dobie Jelcyna dużo trudniejszym okazał się dialog z neoimperialnym b.pułkownikiem KGB prezydentem, a później premierem Putinem. Ciężko dialogować z ludźmi, którzy wciąż snują plany agresywnej ekspansji. Dość przypomnieć w tym względzie świeżą ocenę rosyjskiego historyka Jurija Felsztyńskiego. W wywiadzie udzielonym Tomaszowi Pompowskiemu z dziennika "Polska" w dniu 16 września 2009 r. rosyjski historyk powiedział m.in.: "(.)

Elity polityczne Rosji podzielają ówczesny pogląd Stalina, że napad na Polskę był korzystną decyzją. I to ma służyć przygotowaniu rosyjskiej opinii publicznej na podobne działania w przyszłości(.) Na Kremlu jest duża grupa osób, która sądzi, że okupacja Polski była dobrym politycznym posunięciem. W rządzie rosyjskim w otoczeniu prezydenta jest też grupa ludzi, która przekonuje, że kiedyś o te tereny znów będzie można się upomnieć(.) Na Kremlu są ludzie, którzy marzą o tym, by upomnieć się o terytoria Polski (Podkr.-JRN)". Komentując bierność Zachodu wobec niedawnego ataku armii rosyjskiej na Gruzję, rosyjski historyk konkludował: "Po raz pierwszy od upadku ZSRR w 1991 r. armia Federacji Rosyjskiej dostała zezwolenie na prowadzenie działań militarnych poza swoimi granicami. I światowa opinia publiczna zaakceptowała to, co się stało. I to jest bardzo niebezpieczny precedens, zwłaszcza dla Polski". Przypomnijmy w tym kontekście dawne, bo datujące się już na koniec 1993 r. ostrzeżenia dla Polski, jakie wyszły spod pióra znakomitej polskiej polonistki Teksasu Ewy M.Thompson. W swej korespondencji z USA E.M. Thompson ostrzegała przed groźbą nowej Jałty kosztem Polaków i innych narodów Europy Środkowej. Pisała, że mało kto zwraca uwagę na ich protesty przeciw skrajnemu hołubieniu Rosji, no bo przecież: " (.) Są smaczni, słabi i w lesie, a więc można ich oddać na przekąskę przyjacielowi znad Newy i Moskwy". (Por.E.M.Thompson: "Nowy, wspaniały świat" czy zemsta historii?, "Tygodnik Solidarność" 19 listopada 1993). Niedawno rozmawiałem z sędziwym profesorem Witoldem Kieżunem, prawdziwym autorytetem, świetnym znawcą sytuacji Polsce i na świecie. Profesor Kieżun nie wykluczał najgroźniejszych scenariuszy dla Polski. Na przykład doprowadzenia już za 5 lat do błyskawicznego raidu pancernego wojsk rosyjskich, z Królewca(Kaliningradu), tej wysuniętej militarnej pięści Rosji nad Polską. Przy skrajnym stopniu rozbrojenia naszej armii rosyjski raid pancerny mógłby wbić się w Polskę jak nóż w masło i Rosjanie mogliby w kilka godzin dotrzeć do Warszawy i zainstalować tam "odpowiedni" rząd "sojuszniczy". A Zachód nie kiwnąłby nawet palcem w naszej obronie! Dodałbym do tych refleksji profesora Kieżuna uwagę, że być może w tym czasie Niemcy pośpieszyłyby z "zaopiekowaniem się" Śląskiem, by nie "marnował się" przy "anarchicznej, źle gospodarującej Polsce".

Dzisiejsi rosyjscy politycy ani trochę nie krępują się otwarcie wyrażać lekceważenia wobec Polski. By przypomnieć choćby słowa zaufanego doradcy prezydenta Miedwiediewa i premiera Putina-Borysa Pawłowskiego w wywiadzie dla "Super Expressu" z 3 sierpnia 2009 r.: "Stalin nie chciał dopuścić do odrodzenia "dawnej Polski", konkurującej z Rosja i ZSRR w Europie Wschodniej. I osiągnął swój cel. Polska stała się zupełnie innym krajem(.) kontynuuje dziś państwowość zbudowaną według koncepcji Stalina, która zakładała pomniejszenie jej roli w Europie. Nawet wasze społeczeństwo zaakceptowało ten stan rzeczy. Polska gra rolę drugoplanową(.( W tym względzie jest taka, jaką wymyślił sobie Stalin. I jakiej chce współczesna Rosja (.) Niemcy są postrzegane dzisiaj przez Rosjan jako jedno z najbardziej przyjaznych państw. Polska jest zaś w czołówce uważanych za wrogie".

Poprawę wzajemnych stosunków coraz silniej blokuje rosnąca barykada kłamstw po stronie Moskwy. W ostatnim dziesięcioleciu w Rosji ukazały się dziesiątki antypolskich książek i setki antypolskich publikacji prasowych. Pisał o tym bardzo alarmująco najlepszy dziś znawca najnowszej historii Rosji- profesor Andrzej Nowak, naczelny redaktor renomowanych krakowskich "Arcanów" (por.m.in. jego książki: "Od imperium do imperium.Spojrzenia na historię Europy Wschodniej"(2004 r.) i "Historie politycznych tradycji. Pilsudski, Putin i inni"(2007 r.) Pisałem o tych kłamstwach i ja w cyklu artykułów publikowanych w zeszłym roku w "Naszym Dzienniku". Z wielu publikacji rosyjskich przebijało bezbrzeżne lekceważenie Polski, wręcz pogarda wobec naszego kraju. Typowym pod tym względem był przedrukowany później w "Angorze" tekst Dmitrija Jewstafiewa z "Novaja Politika"(2005 r.) Rosyjski autor pisał tam m.in., że "Polska, wyrażając się prostym językiem w stosunkach międzynarodowych zawsze grała rolę chuligana. Chuligana na niezbyt pewnych nogach, który pada przy pierwszym ciosie w szczękę(.) Dzisiejsza Polska jest w dużej części sztucznym tworem, czyli - wykorzystując terminologię Mołotowa "pokracznym bękartem Poczdamu". Jewtafiew zalecał, aby Polskę konsekwentnie "trzymać za drzwiami". Antypolonizm znajduje coraz bardziej otwarty wyraz w tekstach i wypowiedziach rosyjskich publicystów, którzy piętnują rzekomą niebywałą niewdzięczność Polaków wobec Rosji. Niedawno znalazło to wyraz w wypowiedzi znanego publicysty i politologa, dziekana Wydziału Dziennikarskiego na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym Witalija Tretiakowa: "Niepotrzebnie, u diabła ratowaliśmy was, Polaków".(Por. "Rzeczpospolita" z 16 września 2009 r.). Antypolskie propagandowe tony zaczynają coraz bardziej dominować również w rosyjskich książkach naukowych i podręcznikach, które zupełnie już odeszły od mody na "odkłamywanie historii", widocznej pod koniec rządów Gorbaczowa i w początkach rządów Jelcyna. Gwoli ścisłości trzeba powiedzieć, że znaleźć można w Rosji grupę obiektywnych, przychylnych Polsce historyków, m.in. skupionych przy antystalinowskim "Memoriale". Tyle, że ich książki ukazują się w mikroskopijnych nakładach, a paszkwile antypolskie wydawane są w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy tak jak ordynarnie zakłamujące Katyń książki Jurija Muchina. Nie mówiąc o skrajnie polakożerczej oficjalnej rosyjskiej telewizji. Co gorsza, jak zauważają zagraniczni obserwatorzy: "Szeregowym Rosjanom rozbudzanie ambicji imperialnych bardzo się podoba".(Por. publikowany w "Polsce" z 17 września 2009 r.tekst znawcy Rosji pisarza Wojciecha Grzelaka, autora nominowanej do nagrody im. Józefa Mackiewicza książki "Rosja bez złudzeń".

"Polski Kain" i "rosyjski Abel"

Rok temu wydano w Rosji książkę Aleksandra Uzowskiego "Mój brat Kain". Jak piszą w "Ogonioku " - w tej książce "Ablem jest kraj pod rządami Stalina, który 17 września 1939 roku zajął pół Polski, będącej złym Kainem(.) Tłustym drukiem autor podkreśla, że Adolf Hitler nie był krwawym maniakiem i mordercą, a Niemcy przygotowywali się do wojny obronnej, tymczasem Polska gotowała się do ataku". Polskie MSZ nawet nie próbuje protestować przeciw paszkwilom, zajmując skrajnie bierną postawę na zasadzie "Ruki po szwam". Nie zareagowano nawet na skrajną antypolską kanonadę medialną, jaka poprzedziła najnowszą wizytę Putina w Polsce. Igor Zalewski komentował w "Polsce" z 26 sierpnia 2009 r. całkowity brak polskiej oficjalnej reakcji na ordynarne antypolskie manipulowanie historią w Rosji, pisząc już w tytule swego tekstu : "Polski MSZ drży przed ratlerkami". Wszystko to jest aż nader mocno zgodne z bierną, a nawet ustępliwą polityką Tuska wobec Rosji. Szkoda, że nie wyciągnięto wniosku z dawniejszych sugestii prof. Andrzeja Nowaka : "Uleganie Rosji może prowadzić jedynie do zachęcania do kolejnych żądań. Tak jak darmowa butelka wódki postawiona przed alkoholikiem".)Por. A. Nowak: Po co Polsce to weto?, "Fakt" z 22 listopada 2006 ). Nic dziwnego, ze antypolskie paszkwile w Rosji mnożą się jak grzyby po deszczu. By przypomnieć choćby wydaną świeżo w tym roku książkę "historyka" Dmitrija Żukowa "Polska- pies łańcuchowy Zachodu". Najbardziej rozpowszechnionym w putinowskiej Rosji okazał się typ oszczerstw, oskarżających Polaków o rzekomą długotrwałą, zbrodniczą współpracę z Hitlerem. Coraz częściej sugeruje się, że "podstępni" Polacy spiskowali i paktowali z nazistowskimi Niemcami, przygotowując agresję na Rosję, a minister Józef Beck był starym niemieckim szpiegiem, etc,etc.

Stosunki z innymi sąsiadami

Wyraźnie pryskają złudzenia , związane z bezkrytycznym postawieniem na Juszczenkę, bez żadnej wzajemności z jego strony. Polska stara się maksymalnie wspierać Ukrainę w jej drodze do Europy, zwłaszcza do Unii Europejskiej, pomijając milczeniem najbardziej nawet szowinistyczne antypolskie gesty ze strony Juszczenki. Tymczasem Juszczenko, mający niewielkie poparcie w ukraińskich sondażach coraz rozpaczliwiej odwołuje się do najbardziej szowinistycznych sił ukraińskich. Na zasadzie "tonący brzytwy się chwyta". Już w październiku 2009 r. może dojść do najbardziej antypolskiego wyczynu Juszczenki - obwołania ukraińskim bohaterem narodowym Stefana Bandery -patrona ukraińskich ludobójców z UPA. Czy polski prezydent i rząd zdobędą się wreszcie na odpowiednio silne naciski wobec Juszczenki, aby zrezygnował z tak haniebnego pomysłu w imię nie zakłócania stosunków z Polską ?! Jakże aktualne i dziś są stwierdzenia politycznego analityka Antoniego Podolskiego w "Życiu " z 17 września 1999 r., głoszące: "Być może brak stanowczego potępienia przez wszystkie środowiska polityczne w Polsce antypolskich wybryków w młodych państwach postsowieckich sprawił, że niektórzy nacjonalistyczni politycy na Litwie i Ukrainie doszli do wniosku, że Polska zniesie każdą dyskryminację tamtejszych Polaków czy poniżanie polskiej pamięci, byle zaprzyjaźnić się z tymi państwami".

W odniesieniu do Litwy warto przypomnieć dawne, bo jeszcze z 1989 roku, pełne zaalarmowania spostrzeżenia mec. Andrzeja Grabinskiego (znanego obrońcy w sprawach politycznych w dobie PRL-u).W dyskusji na łamach "Więzi" (nr 11-12 z 1989 r.) Grabiński stwierdził w odniesieniu do paru naszych sąsiadów : "Jest rzeczą charakterystyczną, że u kilku z tych narodów obserwuje się niezmiernie wrogi stosunek do Polaków. Najostrzej występuje to zjawisko na Litwie, moim zdaniem w dużej mierze zostało sprowokowane przez Polaków. Nie tych, którzy mówili, jak jest rzeczywiście, tylko tych, którzy uważali, że trzeba zdobyć za wszelką cenę sojusznika i to w ten sposób, żeby broń Boże mu nie przeczyć, broń Boże nie drażnić. W każdym z tych społeczeństw istniały grupy, które były wrogo ustosunkowane do Polski i istniały grupy, które do Polski podchodziły w inny sposób. Ale jeżeli nasi działacze opozycyjni przyznawali w znacznej mierze rację tym wszystkim, którzy na naszą niekorzyść fałszowali historię, to doprowadziło do sytuacji, że ci, którzy byli do Polski ustosunkowani życzliwie, przestali odgrywać jakąkolwiek rolę (.)". W następnych latach wręcz fatalne skutki przyniosła skłonność naszych pseudoEuropejczyków do nagminnego przepraszania innych nacji. Przypomnę tu opinię autora z katolickiego "Ładu" ( nr z 16 lutego 1992 r.) Adama Wertyńskiego: "We wszystkich spornych kwestiach polsko-obcych Adam Michnik sumituje się za Polaków, bierze stronę obcych, nie waży spraw obiektywnie, polskie dobro jest zawsze czemuś podporządkowane. W tym czasie nawet jego zagraniczni rozmówcy, z pełnymi ustami przyjaźni, mają na uwadze interesy swego kraju (co jest ich obowiązkiem). Michnik tego obowiązku nie spełnia".

W naszych obecnych stosunkach z Litwą niewiele dają częste spotkania prezydentów obu krajów. W cieniu wzajemnych uścisków nadal utrzymuje się aż nadto wyraźna niechęć Litwy do jakichkolwiek faktycznych działań na rzecz wzajemnego zbliżenia. Nadal dyskryminuje się mniejszość polską, blokuje zwrot ziemi pod Wilnem zabranej polskim rolnikom przez Sowietów, narzuca Polakom litewskie brzmienie nazwisk, usuwa tablice z polskimi nazwami ulic, zafałszowuje historię, rozwijają prawdziwą kampanię oszczerstw na temat dziejów Armii Krajowej na Wileńszczyźnie. Dalej trwa zimna wojna Polski z Białorusią. Jej główne koszty ponosi blisko milionowa polska mniejszość narodowa na Białorusi, której liderzy przejęli pozycje awangardy całej antyłukaszenkowej opozycji, awangardy najbardziej narażonej na ciosy reżimu. Gdyby w tej opozycji występowali poza Związkiem Polaków na Białorusi, nie byłoby żadnego problemu. Gdy występują w tej opozycji jako Związek Polaków, powodują pogorszenie sytuacji całej mniejszości polskiej w tym kraju. Nie bacząc na to, że ich dotychczasowy sojusznik- rodzima opozycja białoruska jest wielokrotnie bardziej nacjonalistyczna niż prymitywny rusofilski Łukaszenka -"Jeśli ta opozycja doszłaby do władzy na Białorusi, to dopiero dałaby Polakom popalić! Tak jak litewski Sajudis"- ostrzegał mnie już rok temu w rozmowie b.poseł polski na Wileńszczyźnie, obecnie europoseł Waldemar Tomaszewski.

Osamotniona Polska

W Europie Zachodniej dziś również nie mamy żadnego realnego przyjaciela czy sojusznika. Nasz główny dawny sojusznik- Francja już raz otwarcie zaakcentował ustami prezydenta Chiraca, że "straciliśmy szansę siedzenia cicho". Żadnych efektów nie przyniósł nasz daleki egzotyczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Spłaciliśmy go krwią w Iraku i w Afganistanie, utratą wielkiego rynku pracy dla polskich budowlańców w Iraku, oraz znaczącym pogorszeniem stosunków z krajami arabskimi, bez żadnej, ale to żadnej rekompensaty amerykańskiej. Obama wyraźnie rozgrywa rosyjska kartę i w sposób "godny" F.D.Roosevelta lekkomyślnie porzuca środkowoeuropejskich sojuszników. Analitycy sytuacji międzynarodowej wskazują na faktyczne powody porzucenia koncepcji tarczy w Polsce i w Czechach. Podkreśla się, że rezygnując z tarczy, Amerykanie wybrali współpracę z Rosja, na którą liczą w odniesieniu do Iranu i generalnie Bliskiego Wschodu. Na dodatek ogromnie wpływowe amerykańskie lobby żydowskie ma bez porównania gorszy stosunek do Polski niż politycy izraelscy. Nie pozostaje to bez wpływu na politykę Departamentu Stanu wobec Polski.

Czy NATO będzie bronić Polski?

Wielu Polaków ma iluzoryczne przekonanie o murowanym poczuciu naszego bezpieczeństwa dzięki samemu faktowi, że jesteśmy w NATO. Otóż nasza obecność w NATO wcale nie zapewnia nam automatycznego wystąpienia wojsk sojuszu północno-atlantyckiego w naszej obronie w przypadku, gdybyśmy padli ofiarą zbrojnego ataku ze wschodu. Najpierw przewidziane są konsultacje państw NATO. W jakim kierunku zaś pójdą te konsultacje w sytuacji, gdy najpotężniejszym europejskim państwem NATO są Niemcy, coraz silniej splecione z Rosja róznorodnymi nićmi współpracy? We wrześniu 1939 r. mieliśmy na piśmie najuroczystsze gwarancje brytyjsko -francuskie o naszym wsparciu militarnym ze strony obu państw zachodnich, i na co nam się przydały te gwarancje? Warto przytoczyć w kontekście tych naszych związków z NATO kilka realistycznych komentarzy z jednego tylko miesiąca-września 1939 r. Świetna obserwatorka sceny międzynarodowej, publicystka "Gazety Polskiej" Krystyna Grzybowska pisała w tym tygodniku 23 września 2009 r. : "Nie tylko ja się zastanawiam, jak zareagowałoby NATO, gdyby wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium Polski. Pewnie na początek państwa sojuszu wyraziłyby zaniepokojenie, następnie ostrzegły przed eskalacją konfliktu, a na końcu wysłałyby obserwatorów OBWE i Unii Europejskiej. Możliwe byłyby sankcje polegające na nieprzyjmowaniu przez kontrahentów rosyjskiej ropy naftowej i gazu. Oczywiście te sankcje to żart, ale bardzo gorzki. Wszystko inne jest mozliwe. Bo jak można sobie wyobrazić wojska NATO broniące naszych granic? Niemieckich, francuskich, belgijskich albo włoskich żołnierzy walczących z armią rosyjską? Nasi sprzymierzeńcy nie zamierzali w 1939 roku oddawać życia za Gdańsk. Czy zechcieliby teraz oddać życie za Warszawę albo Białystok?".

Świadomość ogromnych zagrożeń stojących przed dzisiejszą Polska staje się coraz bardziej powszechna w kręgach osób "myślących i czujących po polsku". Przekonałem się o tym m.in., przeglądając 1 września 2009 blog jednej z bardzo wybitnych niezależnych postaci życia publicznego. Uważałem ją za raczej nieco odległą poglądami od mojej formacji politycznej osobę o postawie bardzo umiarkowanej. Z tym większym zaskoczeniem przeczytałem więc na wspomnianym blogu uwagi pełne ogromnego, niepokoju o los Polski. By przytoczyć choćby następujący fragment: "Niestety, ocaloną godność i honor często próbuje nam się odebrać, przedstawiając nas jako naród szmalcowników, morderców z Jedwabnego i pomocników Hitlera. Służy temu świadomie prowadzona polityka historyczna, która ma usprawiedliwić zbrodniarzy i pomniejszyć skalę ich zbrodni, czyniąc nas za nie współodpowiedzialnymi . Polityka ta prowadzona jest zarówno przez naszych sąsiadów, jak i wewnątrz kraju - tę ostatnią można uznać za swoistą kontynuację tej zdrady, z którą walczyliśmy zarówno przed , jak i po wojnie. (Podkr.-JRN). Musimy sobie zdawać sprawę, że jest to ta sama walka tylko prowadzona na płaszczyźnie świadomości. Powinniśmy sobie też zadać pytanie: czemu to w dalekiej perspektywie ma służyć. Nie możemy bowiem przegrać pokoju i dać sobie odebrać godność i honor, dla których nasi Ojcowie i Dziadkowie podejmowali skazaną na porażkę walkę.

Bez godności i honoru nie można budować kraju, nie można walczyć o jego dobre imię i rozwoj".

Na przekór narodowym interesom w gospodarce

Osamotnieniu Polski na arenie międzynarodowej towarzyszy ogromne osłabienie gospodarcze kraju. Pomimo prowadzonej od lat rujnującej wyprzedaży polskich "skarbów rodowych" (ogromnej części banków, wielkiej części przedsiębiorstw, nawet strategicznych) Polska jest strasznie zadłuzona wewnętrznie i zewnętrznie. Znakomity specjalista od zarządzania prof.Witold Kieżun w przygotowywanej do druku książce "Patologia transformacji" bije na alarm ostrzegając przed neokolonizacją Polski. Prof.Kieżun, przez 10 lat dyrektor programu ONZ na Afrykę, dostrzega w Polsce wiele przejawów tendencji gospodarczych, które uderzyły w kraje afrykańskie. Tam wyprzedano w ręce obce wszystkie przedsiębiorstwa i banki, media, Telefonię przejęła ta sama francuska firma państwowa "Telecom", która opanowała na nasze nieszczęście polska telefonię. A tymczasem u władzy mamy ekipę szaleńczych prywatyzatorów, którzy gotowi są na dalsze wyprzedaże "za bezcen", byle tylko ratować zagrożony, w wyniku ich złego gospodarowania, budżet. W kraju szaleje skrajna biurokracja, aparat administracyjny podwoił się od 1989 r. do blisko 6oo tysięcy osób. Upada rodzima przedsiębiorczość, niszczona rujnującymi podatkami, a częstokroć i świadomymi niszczącymi decyzjami urzędów skarbowych (casus R.Kluski). Pokrzywdzeni nie mogą liczyć na szybkie naprawienie ich krzywd dzięki decyzjom sądów. W Polsce panuje swoisty "wymiar niesprawiedliwości", stanowiący największą patologię III Rzeczypospolitej. Dochodzi do tego fatalne osłabienie polskiej armii. Karygodne "oszczędności" dokonane kosztem armii czynią Polskę bardziej bezbronną niż kiedykolwiek. Przy takim osłabieniu Polski, upadku ciężkiego przemysłu i degradacji armii, stajemy się coraz bardziej tylko "strefą buforową" pomiędzy Niemcami a Rosją. A więc uzyskujemy dokładnie ten status, jaki przewidywał dla nas w 1987 r. sowiecki minister spraw zagranicznych Eduard A. Szewardnadze. Można powiedzieć, że coraz bardziej grozi nam status kraju o gospodarce peryferyjnej i niekonkurencyjnej, o pół-rzemieślniczej i pół-przemysłowej produkcji krajem o pozornej niepodległości, "niepodległości na niby". Za katastrofalne osłabienie kraju szczególną odpowiedzialność ponoszą kolejne rządzące, niekompetentne "łże-elity", złożone w dużej mierze z "czerwonych" i "różowych "dynastii. Obecna ekipa rządząca wydaje się pod tym względem szczególnie szkodliwą dla Polski, zarówno ze względu na ogromną niekompetencję jak i wyraźny brak jakiejkolwiek troski o przestrzeganie interesu państwowego Polski.".

"Czarna legenda" dziejów Polski

W ciągu dwudziestu lat, jakie upłynęły od 1989 roku, doszło do szokującego pogorszenia obrazu dziejów Polski w przeważającej części znaczących krajów świata. Niezwykle skuteczna okazała się niemiecka polityka historyczna , konsekwentnie dążąca do wybielania Niemiec kosztem Polski (m.in. upowszechnianie zwrotu "polskie obozy koncentracyjne" w wielkiej ilości wpływowych światowych mediów). Profesorowie Zbigniew Musiał i Bogusław Wolniewicz pisali w skrajnie przemilczanej świetnej książce "Ksenofobia i wspólnota" (Kraków 2003,s.198) o "szerokiej i od lat prowadzonej akcji propagandowej, której przyświeca jeden jasno określony cel: odciążyć Niemców od ich związku sprawczego z zagładą Żydów europejskich, a w to miejsce obciążyć tym związkiem Polaków. Propagandowo usiłuje się tu podstawić w opinii światowej "Polskę" za "Niemcy" - w tym kontekście. Nazwijmy tę operację : "podstawianiem Polski". Do tego dochodzą świadome działania dla uczernienia Polski w świecie jako rzekomego "kłopotliwego ,konfliktowego kraju" ze strony neoimperialnych kół rosyjskich, środowisk niemieckich, części wpływowych środowisk żydowskich, głównie z USA, historiografii ukraińskiej, etc. Systematyczna kampania uczerniania Polski rozwija się coraz silniej, tym bardziej, że stoją za nią różnorakie bardzo istotne cele naszych przeciwników. Ideologom neoimperialnej Rosji chodzi o odpowiednie upokarzanie, sprowadzanie do parteru Polski, którą chcieliby znów podporządkować zależności od Kremla. Niemieckim kręgom politycznym zależny na przygotowanie gruntu pod przyszłe niemieckie roszczenia. Trudno byłoby ich domagać się od Polski, gdyby światowa opinia publiczna patrzyła na Polskę drugiej wojny zgodnie z prawda historyczna jako kraj martyrologii i heroizmu, kraj bez Quislingów. Co innego jak upowszechni się w świecie opinię, że Polska wcale nie była krajem ofiar, lecz krajem antysemickich katów. Podobne motywy kryją się za antypolskimi fałszami upowszechnianymi przez wielką część roszczeniowców żydowskich. Typu jednego z czolowych niegdyś przywódców Światowego Kongresu Żydów I. Singera, który w 1997 r. groził: "Będziemy upokarzać Polskę", jeśli nie spełni naszych żądań w sprawie odszkodowań za mienie żydowskie. Warto tu przypomnieć, co pisał na temat roli książki J.T.Grossa "Sąsiedzi" nasz zdecydowany żydowski obrońca ze Stanów Zjednoczonych profesor Norman Finkelstein w książce "Przedsiębiorstwo holokaust": " Z błogosławieństwem Grossa "Sąsiedzi" stali się kolejnym orężem "przedsiębiorstwa holokaust" w dążeniu do ograbienia Polski (.) Jest to najzwyklejsze wyłudzanie zakamuflowane pod sztandarem żydowskiego cierpienia". (Por. N.Finkelstein: Przedsiębiorstwo holokaust", Warszawa 2001,s.198,200).

Trwająca od dziesięcioleci kampania szkalowania Polski przebiega przy absolutnej bierności różnych rządów Polski po 1989r., przestępczej wręcz bierności MSZ i większości polskich ambasadorów. Przeraża fakt znaczącego przyczernienia obrazu dziejów Polski w ciągu ostatnich 2o lat nie tylko w Niemczech i w Rosji, ale i w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Francji, a nawet dalekiej Australii. -"Przegrywamy bitwę o pamięć" skonstatował z goryczą znany historyk profesor Wojciech Roszkowski już w tytule swego wywiadu , udzielonego 1 września 2008 roku Paulinie Nowosielskiej-Kucharskiej z dziennika "Polska".Szczególnie szokuje bardzo duża ilość zagranicznych filmów, książek i artykułów atakujących cały naród polski jako taki za rzekomy "krwiożerczy antysemityzm polski". Odwołam się w tej sprawie do ocen najwybitniejszego zagranicznego badacza dziejów Polski- profesora Normana Daviesa w wywiadzie udzielonym Mariuszowi Staniszewskiemu z redakcji "Polski" w dniu 19 września 2009 r. Według słów prof.N.Daviesa: "Na świecie trwa non stop wojna o dostęp do informacji. Polska jako kraj słabszy pada ofiara obcej propagandy. Negatywne stereotypy o was rozpowszechniały Niemcy, Rosjanie, a także część Żydów. To dlatego ciągle nie możecie się uwolnić od takich łatek jak "polski antysemityzm"(.) Oczywiście w Polsce był antysemityzm, ale nie ma czegoś takiego jak "polski antysemityzm". Tak samo jak nie można mówić o "żydowskiej korupcji" czy "żydowskim szwindlu"(.)A przecież termin "polski antysemityzm" ciągle ma się dobrze, tak jak "polskie obozy koncetracyjne"(.) Oczywiście wśród Żydów opinie o Polakach są podzielone, ale ci najbardziej radykalni mają ogromny wpływ na opinię amerykańską".

O rozmiarach i absurdach antypolonizmu pisałem już wiele w książce "Antypolonizm.Zdzieranie masek"(t.I i II, Warszawa 2008).Wesprę się tu jednak w tej chwili opinią tak wielkiego autorytetu jak profesor Witold Kieżun, który przebywał przez wiele lat na Zachodzie. W sierpniu br. prof. W.Kieżun pisał na łamach "Naszego Dziennika": "Negatywna "marka" historii Polski jest niezwykle szeroko upowszechniona zarówno w Stanach Zjednoczonych , jak i Kanadzie (.) wielokrotnie czytałem w prasie amerykańskiej, m. innymi w bardzo popularnym tygodniku Time określenie"Polish concetration camp" (.) W USA ukazało się też wiele filmów oglądanych przez dziesiątki milionów widzów o niezwykle antypolskim wydźwięku". Znaczącym wyjątkiem na tle ogromnych postępów kampanii uczerniania Polaków w świecie jest faktycznie tylko Anglia, ale tam książki prof. Normana Daviesa narzuciły nazbyt wysoki

standard obiektywizmu w obrazie dziejów Polski, by go można było łatwo podważyć. Wielką rolę w nagłaśnianiu antypolskich treści na Zachodzie odgrywają kręgi lewackie, ateistyczne lub masońskie, nie znoszące Polski jako kraju o bardzo silnym katolicyzmie, ojczyzny Jana Pawła II.

Niszczenie polskiej świadomości narodowej

Zewnętrzne zagrożenia dla Polski są tym groźniejsze w sytuacji, gdy obserwujemy bardzo mocne osłabienie polskiej świadomości narodowej i patriotyzmu. Jakże dalecy jesteśmy dziś pod względem stopnia patriotyzmu i przywiązania do naszej polskiej Ojczyzny od tak wspaniale wychowanych w duchu miłości do Narodu pokoleń Drugiej Rzeczypospolitej. Wielokrotnie pisałem już o rozmiarach niszczenia naszej świadomości narodowej od 1945 r. aż po dziś w różnych moich pozycjach książkowych. Odsyłam w tym kontekście do takich moich książek jak "Zagrożenia dla Polski i polskości" (Warszawa 1998, tom 1, ponad 400 stron na ten temat, w tym ss. 9-394 i s.404-429), "Czarnej legendy dziejów Polski"( Warszawa 2000, s.5-212), "Antypolonizm" (Warszawa 2008, t. 2, s.69-129) i "Spory o historię i współczesność, Warszawa 2000,ss.13-146,468-487). Tutaj problemy te pragnę więc podjąć ogromnie skrótowo, zalecając lekturę moich wcześniejszych książek.

W I tomie książki "Zagrożenia dla Polski i polskości" szeroko opisałem ciosy, jakie zadano polskości i patriotyzmowi w dobie rządów komunistycznych od 1945 r. do czerwca 1989 r. Cytowałem jakże celne stwierdzenie z katolickiej "Więzi" 199O (nr 1): "Polskość jest zmęczona. W samoobronie ostatnich czterdziestu lat wyczerpaliśmy niemal wszystkie jej żywotne siły". Nader wymowne świadectwa pod tym względem znajdujemy w wydanym w lipcu 1989 r. przez krakowski "Znak" wyborze tekstów: "Senatorowie i posłowie o Polsce i Polakach"(por. m.in. ss. 5-, 11,61). Na s. 5-6 czytamy np. jakże smetne wyznanie posła Zbigniewa Bobaka z województwa zielonogórskiego: "Na przedwyborczych spotkaniach i wiecach, młodzieży, zwłaszcza na wsi, było przeraźliwie mało. Bez zaangażowania się Kościoła, zwłaszcza na wsi- zwycięstwa by moim zdaniem nie osiągnięto. Przebieg spotkań dowodzi w mojej ocenie zaniku uczuć patriotycznych społeczeństwa, szczególnie u ludzi młodych" .(Podkr.- JRN). Takie były efekty dziesięcioleci antypatriotycznej edukacji doby PRL-u, która skutecznie doprowadziła do zerwania ciągłości z dawną historią Polski. Jakże celnie pisał o tym profesor Ryszard Legutko w znakomitym "Eseju o duszy polskiej" (Kraków 2008, ss.13,32), stwierdzając,że w PRL-owskiej edukacji: "Cała historia Polski jawiła się jako pasmo klęsk i nieporozumień, beznadziejnych konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych, z których wreszcie wyzwolono się dzieki komunizmowi i Związkowi Radzieckiemu (.) Nabraliśmy przekonania,że historia nasza była przekleństwem (.)".

Antynarodowi "reformatorzy" szkolnictwa

Kolejne dwa dziesięciolecia po 1989 r.przyniosły najbardziej bolesne ciosy zadane patriotyzmowi i polskości. Zadecydowało o tym przede wszystkim włączenie się na ogromną skalę do kampanii antypatriotycznych ludzi z dawnej tzw. opozycji laickiej, na czele z michnikowską "Gazetą Wyborczą". Kosmopolityczne kręgi lewicowo-liberalne przyniosły szczególnie wielkie szkody poza mediami w dziedzinie edukacji w szkołach i na uczelniach. Niedawno, bo 27 września 2009 kolejny raz podjęła tę sprawę na łamach "Niedzieli" znakomita publicystka katolicka Ewa Polak-Pałkiewicz w tekście "Liberalna kuźnia analfabetów". Pisząc o "wypieraniu z polskich szkól rzetelnej znajomości historii, arcydzieł literatury i wiedzy o języku polskim" E.Polak- Pałkiewicz stwierdzała na temat liberalnych "reformatorów" polskiego szkolnictwa: " Ich listę wieńczy dziś symbolicznie postać najbardziej radykalna- pani minister Hall. Niewątpliwie przejdzie ona do historii jako osoba, która "zreformowała" humanistykę w polskiej szkole w duchu : "reform" senatora Nowosilcowa "oczyszczającego" Uniwersytet Wileński w XIX wieku: wyrzuca klasykę narodową z listy lektur i usuwa lekcje historii ze szkół (.) Trzeba powiedzieć wprost - szkoła zreformowana w postmarksistowskim, postmodernistycznym i liberalnym duchu jest szkołą zdeformowaną, doskonałym wręcz narzędziem wynaradawiania Polaków i osłabiania ich potencjału intelektualnego". (Podkr.-[JRN). Nawet w "Gazecie Wyborczej" z 9 lutego 2004 r. ukazał się, o dziwo, chyba przez jakieś skrajne niedopatrzenie redakcji gorzki tekst Justyny Krupy: "My, karykatura narodu" ostro krytykujący antynarodowych nauczycieli-"reformatorów". Krupa pisała: "Jesteśmy unikalnym przykładem społeczeństwa wychowywanego w niechęci do własnego kraju i narodu! (.) Nawet w szkole istnieje syndrom opluwania ojczyzny. Nawyk z czasów Polski Ludowej (.) Staje mi przed oczyma postac mojej nauczycielki historii, która ma zwyczaj zaszczepiania swym uczniom wstydu z powodu przynależności do tego "karykaturalnego" narodu. Każde wydarzenie historyczne komentuje sarkastycznym: "Tacy są Polacy!" Wszyscy się śmiejemy i nikt nie patrzy na to, że w końcu z samych siebie się śmiejemy. Iluż jest takich nauczycieli! W każdym innym momencie naszej historii tego typu nauczanie, tego rodzaju wychowywanie młodych ludzi byloby nie do pomyślenia(.)".

Prof. R .Legutko pisał w swej książce (s.88-9) o dość szczególnej ideologii, jaka kierowały się sfery rządzące w nowej rzeczywistości po 1989 roku : "Doszlo do sytuacji paradoksalnej: do pewnego momentu komunistów bardziej bronili ich pogromcy, niż oni bronili się sami. Jeśli zaś za przeciwnika nie uważano komunistów, to kto nim był? (.) znaleziono wreszcie jednego wroga aktualnego. Tym wrogiem byliśmy my wszyscy, czyli polski naród i polskie społeczeństwo (.) Doszło wtedy do powstania sytuacji niepojętej. Niemal w momencie obalenia starej rzeczywistości ustrojowej i powstania nowej cały impet krytyczny i demaskatorski władzy publicznej nie szedł przeciw komunizmowi i komunistom, lecz przeciw narodowi. Prawdziwą przeszkoda dla nowego ustroju stali się sami Polacy (.) Polacy poczuli się nieproszonymi gośćmi we własnym kraju". Taki był efekt zdominowania poglądów dawnej opozycji laickiej przez koncepcje A.Michnika, który uznał, że głównym zagrożeniem po 1989 r. nie są wcale komuniści, lecz Polska narodowa i klerykalna, z którą trzeba bezlitośnie walczyć. Jeden z redaktorów "Gazety Wyborczej" - Jerzy Sosnowski wyznał kiedyś, w przystępie szczerości na temat postawy takich jak on "liberałów" w stosunku do narodowych katolików: "Jesteśmy naprawdę wrogami (.) musi się tu rozegrać walka prowadząca do wyniszczenia (podkr. -JRN), uczynienia bezsilnym któregoś z przeciwników. Bo narodowi katolicy nie spoczną, póki nie zorganizują Polski po swojemu".(Por.J.Sosnowski :Wizyta w obcym kraju, "Gazeta Wyborcza" nr 75 z 1993 r.)

"Odzyskujemy niepodległość, tracimy tożsamość"

Cytowane w podtytule stwierdzenie "Odzyskujemy niepodległość, tracimy tożsamość" pochodzi z powstałego w 1992 r. gorzkiego szkicu nieżyjącego już znakomitego eseisty i dramaturga Jerzego Mikke w odniesieniu do sytuacji po 1989 r. Mikke już wtedy, 17 lat temu z ogromnym niepokojem reagował na coraz liczniejsze przejawy osłabiania świadomości narodowej i patriotyzmu, a zarazem pogłębiającej się niewiedzy o polskich dziejach i tradycjach narodowych. Z oburzeniem obserwował nasilającą się ofensywę "antytradycjonalistów" i pseudoEuropejczyków, chcących za wszelka cene wykazać, że związek z Zachodem oznacza się pozbycie wszystkich specyficznych cech polskiego "zaścianka", jakichś tam narodowych "iluzji". Już wtedy znane były pogardliwe słowa Tuska z katolewicowego "Znaku" z 1987 r. o "polskości jako nienormalności". Już wtedy znane było pogardliwe stwierdzenie Leszka Millera z wywiadu dla francuskiego lewicowego "Liberation" o Polsce jako "dużej myszy". Ostatnie dwa dziesięciolecia przyniosły wielka falę "chuligańskiego antypolonizmu " (określenie piora prof. Andrzeja Nowaka), specjalizującego się w .in,. w szkalowaniu wielkich polskich postaci historycznych (Por. szerzej : J.R. Nowak: "Czarna legenda dziejow Polski", op. cit). Niszczona była tradycja narodowa w polskim teatrze, doszlo do ogromnych zaniechań w dziedzinie tworzenia patriotycznych filmów polskich. Rektor Wyższej Szkoly Muzycznej we Wrocławiu Marek Dyżewski pisał już 12 kwietnia 1996 r. w "TygodnikuSolidarność": "(.) dziś kultura polska jest w stanie nie mającej p recedensu katastrofy". Ogromne rozmiary przybrała ofensywa medialna przeciw polskiemu patriotyzmowi, polskości , polskim tradycjom narodowym. Jakże mocno i gorzko zarazem zabrzmiały w tym kontekście słowa homilii ks. biskupa Edwarda Frankowskiego w homilii na Jasnej Górze 13 lipca 2002 r.: " Pojawili się zaborcy- zaborcy, bo zabierają nam poczucie naszej polskości i katolickości, naszej godności i naszego honoru. Usiłują wykorzenić nas z naszej tożsamości narodowej. Chcą nam tak spreparować mózgi i sumienia, abyśmy sami, dobrowolnie, pozbyli się tego, za co krew przelewali i życie oddawali ojcowie nasi, i o co piórem i pędzlem walczyli wielcy twórcy i wieszczowie narodowi".( Cyt. za "Głos" z 27 lipca 2002 r.)

... czytaj dalej

09.11.2009r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS