Ameryka na drodze globalizacji
Rynki kapitałowe Stanów Zjednoczonych wyszły już z kryzysu i wykazują dynamikę lat poprzednich, podczas gdy realna gospodarka tego kraju stacza się nadal po równi pochyłej. Ostatnia dekada w amerykańskiej ekonomii przypomina scenariusz "transformacji ustrojowej" z wczesnego okresu III RP. Za "pożyczone" na zerowy procent fundusze, "inwestorzy" z Wall Street wykupują resztki produkcyjnego sektora, wyprzedając jego aktywa, wyrzucając pracowników na bruk i ulatniając się z łupem, który inwestują w krajowym sektorze finansowym lub poprzez ponadnarodowe korporacje, w mocach produkcyjnych takich państw jak Chiny.
Rezultatem tego procederu jest deindustrializacja krajowej gospodarki przy równoczesnym patologicznym rozroście pasożytniczego sektora finansowego, zwanego skrótowo FIRE ( Finance, Insurance, Real Estate ).
W przypadku USA, dotychczasowe efekty tej działalności łagodzone były możliwością nieograniczonej "produkcji" rezerwowej waluty, jaką był dolar. W pozbawionej takiej alternatywy Polsce, rezultatem tej polityki gospodarczej było totalne bezrobocie.
Spadek znaczenia dolara jako waluty rezerwowej zmniejsza amerykańskie pole manewru i doprowadza do sytuacji porównywalnej z polską dekadą lat dziewięćdziesiątych. Obecna stopa bezrobocia w USA, liczona według metody stosowanej jeszcze w okresie administracji Reagana, przekroczyła już 17% i nadal szybko rośnie. A trend ten może zrodzić poważne problemy natury społecznej.
Polskie bezrobocie mitygowane jest poprzez masową emigrację młodego pokolenia. Atrakcyjne Polki łatwo znajdują zatrudnienie w burdelach Europy i świata, lub na kontraktach indywidualnych, wydając się masowo za obcokrajowców. Do momentu nastania kryzysu finansowego, również mężczyznom udawało się znajdować jakieś zatrudnienie w krajach Unii.
W odniesieniu do Stanów Zjednoczonych sytuacja wygląda odmiennie. Wątpliwym wydaje się by obleśne i otyłe Amerykanki mogły powtórzyć sukces polskich "pań". O drugiej (męskiej) połowie siły roboczej, z natury swej upośledzonej na depresyjnym rynku pracy, nie ma nawet co wspominać. Częściowo problem strukturalnego bezrobocia może być zredukowany poprzez re-emigrację "świeżych" emigrantów do krajów pochodzenia. Procesy te zaczęły się już w przypadku Filipińczyków i Meksykanów. Ze zrozumiałych względów trudno jednak oczekiwać by całkowicie zmitygowały one ten narastający lawinowo trend.
W perspektywie paru lat, gdy wyczerpią się zasiłki dla bezrobotnych i masy stracą minimum socjalne, a z powodu pogłębiającego się kryzysu na rynku nieruchomości, również dach nad głową, sytuacja społeczna może osiągnąć stan krytyczny.
Wydawałoby się więc, że rządzący powinni poszukiwać dla Ameryki jakichś trwałych długofalowych rozwiązań gospodarczych.
Jak dotychczas, nie licząc oratorskich popisów prezydenta Baraka Husseina Obamy, obecna administracja nie zrobiła prawie nic by odwrócić katastrofalne trendy w gospodarce tego kraju.
Nieco światła na przyszłościowe plany rzuca niedawny artykuł sekretarza skarbu Timothy Geithnera w The Wall Street Journal zatytułowany " The Road Ahead for Asia's Economies" , napisany w kontekście obecnej dalekowschodniej podróży prezydenta Obamy. Oto cytat z jego treści:
Między innymi, gospodarki wschodzące muszą wzmocnić swe programy socjalne, takie jak opieka zdrowotna i emerytalna, zmniejszając tym samym społeczny zwyczaj nadmiernego oszczędzania na "czarną godzinę". Regulacje prawne powinny wspierać prywatne inwestycje na konkurencyjnym rynku. Bardziej efektywne rynki finansowe gospodarek wschodzących umożliwią lepsze zagospodarowanie oszczędności społeczeństw i wzmocnią produktywność inwestycji....
Niezbędne są też reformy wspierające międzynarodowy przepływ prywatnych inwestycji i umożliwienie zaabsorbowania przez rynki tych przepływów kapitałowych....Jako ministrowie finansów naszych krajów (USA i Chin) zdajemy sobie sprawę ze znaczenia naszego ciągłego zaangażowania w procesy globalizacji, jako fundamentu naszego przyszłego dobrobytu.
Gwoli klarowności zamieszczam poniżej tłumaczenie zacytowanego fragmentu z języka plutokratycznych elit, na prosty język plebejski:
Rząd Chin nie powinien umożliwiać społeczeństwu gromadzenia oszczędności, ale kierować te środki do różnorakich funduszy emerytalnych, inwestycyjnych i ubezpieczeniowych. Powinien on prawnie zagwarantować możliwość ich zagospodarowania przez lichwiarską międzynarodówkę i stworzyć warunki do efektywnego ich rabunku, a poprzez ułatwienie międzynarodowych transferów do wywozu łupu w dowolnym momencie. Jako agent lichwiarskiej międzynarodówki zdaję sobie sprawę z konieczności ciągłego zaangażowania w powyższe procesy globalizacji w celu zapewnienia trwałego i ciągle rosnącego dobrobytu mych pryncypałów.
Złote myśli Timothy Geithnera nie pozostawiają cienia wątpliwości co do intencji "finansistów" w stosunku do Chin i innych "gospodarek wschodzących". Jakie z tego wypływają wnioski dla Ameryki? Chyba tylko taki, że rządząca plutokracja spisała już ten kraj na straty i zdecydowała się pozostawić go w rosnącej nędzy, na dodatek zadłużonym u siebie na pokolenia, a zająć się teraz "zagospodarowaniem" nadwyżek finansowych krajów azjatyckich. A w takiej sytuacji wszelkie programy naprawcze amerykańskiej gospodarki są zapewne zupełnie zbędne.
Nie rokuje to dobrze na przyszłość, ale ponieważ imperatywem obowiązującej obecnie zasady inżynierii społecznej jest wynajdywanie pozytywów w najgorszych nawet sytuacjach, spróbowałem dogrzebać się do takowych. Z punktu widzenia amerykańskiego, nie doszukałem się niczego godnego wzmianki. Za to patrząc na zagadnienie z polskiej perspektywy zaobserwować można jeden przynajmniej plus. Krajowi "europejczycy" mogą już bez żenady oglądać w lustrze swe głupawe facjaty. Zdjęte bowiem zostało z nich brzemię "tysiącletniego polskiego zacofania". Już nie naśladujemy rozwiązań zachodnich! Teraz to Ameryka podąża w ekspresowym tempie drogą wytyczoną przez III RP ku świetlanej przyszłości w zglobalizowanym świecie.
Ignacy Nowopolski
28.11.2009r.
RODAKpress