Muzułmańskie niebezpieczeństwo
Wielowiekowa konfrontacja świata Islamu z Chrześcijańskim Zachodem nabiera nowego ciężaru gatunkowego wraz ze wzrostem europejskiej populacji Muzułmanów, a w szczególności z ogłoszoną przez Biały Dom, w wyniku 9/11, "wojną z terroryzmem".
Podejście do tego zagadnienia rządzących elit Zachodu, a co za tym idzie będących na ich usługach mediów, jest w znacznym stopniu schizofreniczne. Z jednej strony, zagrzewając do "wojny z terroryzmem", promują one negatywny wizerunek brodatego, fanatycznego muzułmanina podkładającego przy każdej sposobności bomby, maltretującego swoje kobiety i ziejącego nienawiścią do "światłych zachodnich ideałów", a w szczególności do euroatlantyckiego arcydzieła jakim jest "demokracja parlamentarna"; z drugiej zaś wspierają Islam na obszarze swych wpływów, bezpośrednio ( exemplum Bałkany), lub pośrednio, nawołując do "tolerancji" w stosunku do innych kultur i zachowań.
Ta paradoksalna strategia, rządzącej Imperium Euroatlantyckim (USA/UE) plutokracji, wypływa zapewne z dwu pobudek: chęci zapewnienia swej nacji dominującej pozycji na muzułmańskim Bliskim Wschodzie i podcięcia przy pomocy Islamu Chrześcijańskich korzeni Europy i USA. Jak wszelkie inne propagandowe śmieci medialne, absurd ten jest brany za dobrą monetę przez bezrefleksyjne zachodnie społeczeństwa.
Dla jasności oceny warto więc przeanalizować te dwie postawy pozostające ze sobą w rażącej sprzeczności.
Zacznijmy od tej przedstawiającej Muzułmanów jako groźną materialną siłę, realizującą swe militarne cele za pomocą "terroryzmu". Militarne, bo "terroryzm" jest strategią walki zbrojnej tak jak np. blitzkrieg .
Już u samego fundamentu zachodniej propagandy militarystycznej znajduje się elementarny błąd logiczny. Nie można wydać "wojny terroryzmowi", tak jak nie można walczyć z "wojną pozycyjną" lub "błyskawiczną", gdyż nie jest to przeciwnik, ale metoda postępowania. Zachodnia opinia publiczna nie zwraca na ten drobny ale istotny szczegół żadnej uwagi. Trudno się zresztą temu dziwić, gdyż w postmodernistycznych społeczeństwach takie wartości jak logika, prawda obiektywna czy nawet Dziesięć Boskich Przykazań, nie odgrywają żadnej roli.
Dla uproszczenia przyjmijmy więc, że hasło "wojna z terroryzmem" to eufemizm "wojny ze Światem Muzułmańskim".
We wczesnym średniowieczu Muzułmanie uzyskali duże korzyści terytorialne kosztem obszarów byłego Imperium Rzymskiego, wypierając Chrześcijaństwo z Bliskiego Wschodu, północnej Afryki, a nawet ze znacznych obszarów Hiszpanii i Portugalii. Te sukcesy łatwo wytłumaczyć faktem posiadania przez nich istotnej przewagi materialnej/cywilizacyjnej nad Europejczykami. W miarę upływu czasu, supremacja ta malała i ostatecznie została złamana przez Jana III Sobieskiego podczas Odsieczy Wiedeńskiej, głównie dzięki militarnej (materialnej) wyższości polskiej husarii nad armią turecką. Rok 1683 był przełomowym, zapoczątkowującym upadek Imperium Ottomańskiego, a w ostatecznym rozrachunku europejską kolonizację obszarów zamieszkałych przez wyznawców Allacha.
W dniu dzisiejszym przewaga materialna Świata Zachodu nad Islamskim jest wielokrotnie większa. Nie można więc uznać hasła "wojny z terroryzmem (Islamem)" za cokolwiek innego niż wygodny pretekst do wszczynania agresywnych wojen przez Imperium Euroatlantyckie. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że rozprzestrzenieni na jego terytorium Muzułmanie podłożą tyle bomb, że wysadzą Imperium, wraz z sobą, w powietrze. Istnieją co prawda mrożące krew w żyłach teorie o możliwości zastosowania bomb z radioaktywnym ładunkiem małej intensywności (tzw. dirty bombs ), których celem byłoby skażenie populacji w pobliżu obszarów wybuchu, ale skutecznośc takiej broni wydaje się być wysoce wątpliwa Scenariusz ten jest intensywnie propagowany przez media, które jednocześnie nie informują zastraszonej opinii publicznej o znacznych skażeniach radioaktywnych na terenach Bałkanów i Iraku, wywołanych używaniem przez Imperium Euroatlantyckie amunicji z tzw. zubożonym uranem, powodującym wśród ludności cywilnej i personelu wojskowego epidemie chorób nowotworowych. Nie informują też o innych ekologicznych i zdrowotnych klęskach jakie te konflikty zbrojne, wywołane w imię "wojny z terroryzmem" oraz "szerzenia demokracji", spowodowały.
Sam pretekst rozpętania "wojny z terroryzmem", jakim były zamachy na terytorium Stanów Zjednoczonych (tzw. 9/11), wywołuje też sporo wątpliwości. Istnieje wiele solidnych poszlak (włącznie z techniczno-inżynieryjnymi) sugerujących, że zamachy te zostały sfabrykowane, prawdopodobnie w celach psychologiczno-propagandowych.
Zostawiając ten wątek na marginesie, warto tu zadać sobie pytanie, czy w takim razie groźba Islamu jest tylko urojeniem. Na pewno nie! Mało tego, można zaryzykować twierdzenie, że każda obca kulturowo mniejszość, prowadząca w miarę racjonalny żywot na terytorium Imperium, jest śmiertelnym zagrożeniem dla autochtonów. W UE jest to znaczna mniejszość muzułmańska, podczas gdy w USA zagrożenie to stanowią Latynosi i Azjaci.
Problem nie leży bowiem w podstępnych knowaniach tych mniejszości, ale w kompletnej degrengoladzie autochtonów, funkcjonujących nie tylko bez fundamentów moralnych, ale w całkowitym oderwaniu od realnej rzeczywistości wynikającym zarówno z braku rzetelnej informacji, jak i elementarnej logiki racjonalnego postępowania, gwarantującego przetrwanie.
Paradoksy tym wywołane są zauważalne w każdej dziedzinie życia społecznego, politycznego, a nawet gospodarczego.
Propaganda imperialna wymaga od autochtonów poprawności politycznej w formie respektowania "różnorodności" i "wielokulturowości" bez względu na ponoszone koszty społeczne, ale równocześnie reaguje paroksyzmami totalitaryzmu nawet na takie przejawy "religijności" w życiu publicznym jak chusty noszone przez Muzułmanki w szkołach.
Imperium propaguje ateistyczny model szczęścia, eksponując materialne walory życia, które rzekomo ma zapewnić społeczeństwom cywilizacja zachodnia. Równocześnie systematycznie likwiduje realną gospodarkę produkującą tak pożądane dobra materialne i w procesie deindustrializacji przenosi ją do "zacofanych" krajów Trzeciego Świata, zostawiając swym zmaterializowanym obywatelom wirtualną pianę "ekonomii finansowej" (tzw. FIRE- Finance, Insurance, Real Estate ).
Obywatele Imperium Euroatlantyckiego oburzają się na muzułmańską koncepcję roli kobiet w społeczeństwie, która wymaga pozostawania ich pod kontrolą i wypełniania roli żony i matki, rozdzierając szaty nad wynikającym z tego faktu upośledzeniem. Nie przejmują się natomiast nadmierną "emancypacją" własnych sióstr i córek, które (zwłaszcza Polacy) chętnie wysyłają w świat "na zarobek", najczęściej w kwitnących w hedonistycznej UE "instytucjach rozrywkowych".
Obywatele Imperium znani są z wrodzonego umiłowania do demokratycznych swobód, co nie przeszkadza mi w tolerowaniu rozrastającej się totalitarnej biurokracji unijnej, ingerującej w najdrobniejsze nawet aspekty życia.
Współcześni polscy patrioci szczycą się przywiązaniem do suwerennej Ojczyzny. Niedawne imperialne zachowania Rosji w konflikcie gruzińskim wprawiły ich w histerię z obawy przed próbami ponownego zaanektowania przezeń Polski; podczas gdy klika lat temu, w referendum akcesyjnym bez wahania głosowali za włączeniem naszego kraju do germańskiego komponentu Imperium, jaki stanowi UE. W ostatnich wyborach masowo oddali swe głosy na ugrupowanie nie kryjące swego germanofilstwa, a ich przedstawiciele w Sejmie bez zmrużenia oka głosowali za ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego, który de facto i de jure sprowadza suwerenność Polski do poziomu odpowiadającego stanowi USA, czyli mniejszej autonomii niż ta z okresu PRLu.
Listę tych paradoksów dało by się ciągnąć dalej, ale już w tym momencie można sobie postawić retoryczne pytanie czy społeczeństwa charakteryzujące się takimi walorami i rządzone przez takie elity mogą w ogóle przetrwać, nawet bez naporu prymitywnego i agresywnego Islamu?
Ignacy Nowopolski
05.11.2008r.
RODAKpress