Koniec symbiozy?
Narodziny kapitalizmu, systemu gospodarczego opartego na zachłanności, stanowiącej jego jedyną siłę napędową, związane są czasowo z rozkwitem kolonializmu. Kolonie zapewniały dopływ tanich surowców do gwałtownie rozwijającego się przemysłu państw zachodnich.
Bezwzględny wyzysk "siły roboczej" przez kapitalistyczne elity, doprowadził do narodzin ideologii socjalistycznej, której dogmat "nieuniknionej walki klasowej" trafiał na podatny społeczny grunt. Wstrząs jakim była I-sza Wojna Światowa, doprowadził do powstania pierwszego socjalistycznego państwa, ZSRR.
Socjalizm zaprowadzony w Rosji, w swym politycznym wymiarze, stanowił najbrutalniejszą formę dyktatury, ze wszystkich znanych z dotychczasowej historii; a w swym wymiarze gospodarczym, był niczym innym, jak niewydolną formą państwowego kapitalizmu.
Ekonomia polityczna socjalizmu, słusznie wskazywała na fakt, że kapitalizm funkcjonuje "od kryzysu do kryzysu". Socjaliści przemilczali jednak fakt, że gospodarka socjalistyczna jest zawsze pogrążona w nigdy nie kończącym się kryzysie. Pomimo to, dzięki wydajnej, acz dyskretnej pomocy ze strony elit kapitalistycznych, socjalizm mógł funkcjonować w miarę płynnie. Po zakończeniu II-ej Wojny Światowej, ZSRR wzmocniony został nawet podarunkiem w postaci państw Europy Środkowej, które mógł poddać kolonialnej eksploatacji, na wzór tego co czynili jego zachodni "przeciwnicy" z tzw. Trzecim Światem.
Dzięki kolonialnej i postkolonialnej eksploatacji, państwa zachodnie były w stanie wypracować, w swych społeczeństwach, coś w rodzaju niepisanej "umowy społecznej". Zachłanność elit kapitalistycznych zaspokajał wyzysk krajów Trzeciego Świata, a okruchy z ich pańskiego stołu, zapewniały dobrobyt zachodniej "klasie robotniczej". Ten układ gwarantował spokój i stabilizację społeczną w krajach zachodnich, której brak w XIX wieku doprowadził do rewolucji i powstania bloku komunistycznego.
Sytuacja ta pozwalała też na szerzenie demagogii, twierdzącej że kapitalizm jest tym systemem gospodarczym, który zapewnia dobrobyt każdej pracowitej jednostce społecznej. Podobną demagogię głosili też ideolodzy komunistyczni w stosunku do "socjalistycznej gospodarki". O ile w jej przypadku, rzeczywistość przeczyła tym tezom, to zachodni kapitalizm zdawał się potwierdzać prawdziwość swych tez. Fakt, że w Trzecim Świecie kapitalizm przynosił tylko nędzę i degradację, tłumaczone było niższością społeczeństw tych krajów, które nie potrafiły wykorzystać potencjału jaki kapitalizm z sobą niesie.
Układ ten funkcjonował sprawnie do momentu, w którym czerwoni rosyjscy władcy zdali sobie sprawę, że nie są już w stanie dźwigać ciężaru imperium. W poufnej współpracy z Zachodem, Gorbaczow opracował scenariusz rozmontowania struktur imperialnych, a wdrożenie jego powierzono zaufanym agentom takim jak exemplum TW Bolek w Polsce, czy Havel w Czechosłowacji.
Demontaż imperium stawiał przed Zachodem problem "zagospodarowania" obszarów postsowieckich. Gospodarki tych krajów, de facto należące do kompartii, w chwili jej upadku stawały się własnością narodów, a nie międzynarodówki kapitalistycznej.
Na potrzebę chwili rozpropagowano więc ideę globalizmu, z nowym dogmatem "wolnego rynku". W procesie "urynkowienia" gospodarek socjalistycznych, ich majątek przejęła międzynarodowa plutokracja i od tego momentu dla kapitalizmu zaczęła się prawdziwa bonanza. Mechanizmy nią rządzące opisywałem wielokrotnie , nie będę więc teraz podejmować tego wątku.
Natomiast stosunek społeczeństw Zachodu do mieszkańców ich nowych postkomunistycznych kolonii, najlepiej ilustruje karykatura zamieszczona w 1989 roku przez jeden z brytyjskich tygodników. Rycina przedstawiała ucztujących, elegancko ubranych, "cywilizowanych" zachodnich Europejczyków, którym z zazdrością przyglądają się przez okno "dzicy" wschodni Europejczycy, przystrojeni w papachy i brudne kufajki. Podpis pod karykaturą brzmiał: "Wschód puka do drzwi Europy". Stereotyp rządzący stosunkami pomiędzy tymi dwoma grupami społeczeństw, nie uległ zmianie na lepsze w ciągu dwu kolejnych dekad. Te same media, dyskutując obecnie relacje wschód-zachód, w stosunku do emigrantów używają pogardliwego bezosobowego określenia: "polska migracyjna siła robocza" (patrz najnowszy numer The Economist). Ten stosunek nie przeszkadza jednak społeczeństwom Zachodu, w symbiozie ze swymi plutokratycznymi władcami, czerpać korzyści z wyzysku, tej "siły roboczej", jak i z "postkomunistycznych rynków zbytu".
Sytuacja zaczęła się zmieniać, w momencie gdy kryzys "zapukał do drzwi" Zachodu. W "przodującym państwie świata", za jakie uważa się Stany Zjednoczone, w ciągu niespełna roku, społeczeństwo straciło połowę iluzorycznego "bogactwa", poprzez gwałtowny spadek wartości posiadanych nieruchomości i papierów wartościowych. Lawinowo rośnie bezrobocie, podczas gdy równolegle likwidowane są świadczenia społeczne, a stopa życiowa gwałtownie się obniża. Społeczeństwo pragnie zmian. Wyciągnięty z plutokratycznego rękawa, czarnoskóry prezydent Obama, obiecuje upragnioną "zmianę", ale już po dwu miesiącach jego urzędowania, staje się oczywistym, że jedyna zmiana to kolor skóry lokatora Białego Domu.
Prezydent "wszystkich Amerykanów" kontynuuje rozdawnictwo tysięcy miliardów dolarów pomiędzy bankierami, które zapoczątkował jego niesławny poprzednik. Administracja pozwala na wypłacanie milionowych premii z pieniędzy podatników, kierownictwu bankrutujących firm (e.g. AIG), motywując to "koniecznością respektowania uprzednio podpisanych kontraktów". Jednocześnie nie respektuje kontraktów ze związkami zawodowymi (przemysł motoryzacyjny), emerytami, którym stopniowo obniża gwarantowane świadczenia i opiekę medyczną (odpowiednik ZUSu), lub pracownikami "budżetówki".
W społeczeństwie narastają nastroje "populistyczne". Amerykanie stają w obliczu utraty źródeł utrzymania, miejsca zamieszkania, świadczeń socjalnych, ze szczególnym uwzględnieniem opieki zdrowotnej , a na dodatek wielopokoleniowego gigantycznego zadłużenia. Kapitalizm pokazuje im swe rzeczywiste oblicze, co powoduje gwałtownie narastającą frustrację. Symbioza społeczeństwa z plutokratycznymi elitami wydaje się być już sprawą przeszłości, a déja vu z XIX wiecznej "walki klasowej" staje się coraz bardziej realne. O ile jednak w XIX wieku system demokracji parlamentarnej zaspakajał w pewnym stopniu potrzeby społeczne, to teraz uległ on całkowitej oligarchizacji. Obywatele Zachodu tak bardzo zajęci byli pchaniem się do koryta, że nie tylko zatracili poczucie rzeczywistości, ale pozwolili plutokratom na całkowite skorumpowanie systemu politycznego, pozbawiając społeczeństwo jakiegokolwiek mechanizmu kontroli.
Chris Hedges w swym najnowszym artykule , tak charakteryzuje swych współobywateli, na tle obecnej sytuacji społeczno-politycznej:
W przegniłym społeczeństwie, polityka zamieniła się w teatr. Elity, które zniszczyły nasz demokratyczny system, w celu podporządkowania go korporacjom, rządzą za pomocą wizualnego spektaklu....My zaś oddajemy cześć kultowi naszego egoizmu, skonstruowanego dla nas przez architektów społeczeństwa konsumpcyjnego, które odrzuca współczucie, poświęcenie i zwykłą przyzwoitość.
Słowa powyższe, mogą równie dobrze odnosić się do zachodnich Europejczyków. Społeczeństwa z obu stron Atlantyku , ockną się do wyjątkowo przykrej rzeczywistości, w której nie będą mogły dalej pławić się w konsumpcji i odgrywać dodatkowo roli "nadludzi". Jest wysoce prawdopodobnym, że w tym przykrym położeniu, zrozumieją ponownie prawdziwe znaczenie terminu "solidarność", a także (jak zawsze w chwilach trudnych) przypomną sobie o "wspólnych korzeniach" ze wschodnimi Europejczykami, szukając u nich pomocy.
O ile Zachód potrzebuje otrzeźwienia, o tyle Wschód mądrości i pragmatyzmu, który umożliwi mu odrzucenie pokusy skorzystania z "zaszczytu" dalszego poświęcania się dla świeżo odzyskanego brata marnotrawnego, za jakiego można będzie uznać spokorniałych "nadludzi". Dopiero wtedy społeczeństwa naszego regionu będą mogły zacząć odbudowywać swą egzystencję i godność.
Niestety, dotychczasowe przykłady nie wskazują na nawrót cnoty roztropności do naszego zakątka Europy. Przykładem może być choćby proces "pojednania" polsko-niemieckiego. Na obecnym etapie każdy uczniak z polskojęzycznej euroszkoły, wie że oba "bratnie narody", w niedawnej przeszłości, padły ofiarą "małej grupki złych ludzi", tzw. Nazistów, z którą podjęli wspólną zwycięską walkę. O ile jednak Polacy, po zakończeniu wojny, "zhańbili się zbrodnią" wypędzenie bezbronnych i niewinnych Niemców z ich rodzinnych stron, o tyle ci ostatni, z wielkodusznością typową dla tego "wielkiego narodu", obdarowywali nas paczkami w okresie stanu wojennego. Pomoc ta umożliwiła obalenie komunizmu, dzięki czemu Niemcy mogły ponownie się zjednoczyć i zająć należne im miejsce w Europie, a PRL mógł przekształcić się w Generalną Gubernię.
Miłościwie nam panujący gauleiter Tusk, raczył ostatnio przypomnieć te podstawowe prawdy, podczas swej hołdowniczej wizyty w Hamburgu.
Jeżeli na podobnych "prawdach" zacznie się budować nową rzeczywistość europejską, po nieuniknionym rozpadzie Imperium Euroatlantyckiego (USA/UE), to kolejna szansa podniesienia się z klęczek zostanie bezpowrotnie zaprzepaszczona, a perspektywy godnej egzystencji w tym regionie pozostaną na zawsze nieziszczalną mrzonką.
Ignacy Nowopolski
31.03.2009r.
RODAKpress