Za niewolę naszą i waszą
Dziesiątego października 2009 roku odbyła się w Warszawie kameralna ale podniosła uroczystość podpisania traktatu lizbońskiego. Wzięły w niej udział zarówno tubylcze jaki i europejskie "ekscelencje" z panami Barroso i Buzkiem na czele.
Jak na razie nie wpłynęła ona w widoczny sposób na funkcjonowanie krajowego społeczeństwa. Jej długofalowe efekty odczuje ono dopiero w przyszłości wdeptywane stopniowo w ziemię germańskim butem.
Jednak z historycznego punktu widzenia, wspomniana data będzie zapewne uznana za koniec III RP przekształconej w tym momencie de jure w prowincję wschodniej (europejskiej) części Imperium Euroatlantyckiego (US/UE).
Pomimo to na obecnym etapie polskojęzyczni "europejczycy" delektują się swym altruizmem, dbając o dobro różnorakich "partnerów" ze "społeczności międzynarodowej".
Ostatnio lapidarnym językiem ujął to zjawisko poseł chłopek-roztropek-Kłopotek z PSLu, stwierdzając w programie telewizyjnym "Młodzież Kontra" że "najważniejszym zadaniem jest umacnianie Unii Europejskiej i NATO". Tak więc nie mamy już żadnych wątpliwości, że zadaniem tubylczych "elit" jest dbanie o dobro obcych okupacyjnych struktur międzynarodowych.
Masy tubylczych "europejczyków" z ochotą włączyły się w to wzniosłe dzieło. Mając zapewne na uwadze marzenia przywódców duchowych o "polskiej misji rechrystianizacyjnej w Europie", nasze "panie" ruszyły masowo na podbój zachodnich rozporków, tak by przesłanie miłości sięgnęło krańców kontynentu. "Panowie", którzy ze zrozumiałych względów pozbawieni są szans na udział w takowej misji, włączyli się za to w procesy zaprowadzania "demokracji i postępu" (tak uwielbianego przez nasze "elity" polityczne) w niektórych zacofanych krajach świata. Ze wspomnianych już altruistycznych względów, działania te mają przynieść korzyść naszym "partnerom", a nam jedynie "uwiarygodnienie" w rodzinie "państw demokratycznych". Z indywidualnego punktu widzenia misje te mają też zapewnić skromne korzyści materialne osobom uczestniczącym we wspomnianych procederach.
Jak to jednak w akcji bywa, zdarzają się i niepowodzenia. "Panie" natykają się czasami na HIVa lub problemy z prawami do potomstwa stanowiącego materialny owoc ich "krucjaty miłości', a "panowie" najeżdżają czasem na miny, jak to ostatnio miało miejsce w Afganistanie. Tych problemów nie należy jednak traktować jako dowodu na to, że prostytucja nie popłaca. Wręcz przeciwnie, przykłady te pokazują jedynie, że każdy wzniosły cel wymaga poświęceń.
Niekiedy poświęcenia te bywają nagradzane, jak to miało ostatnio miejsce w przypadku naszego ukochanego prezydenta Baraka Husseina Obamy, który za pogłębienie i rozszerzenie "misji pokojowej" w Afganistanie i Pakistanie, a także za przyspieszenie przygotowań do kolejnej w Iranie, otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.
W obecnej orwellowskiej rzeczywistości, Nagrody Nobla nabrały nowego znaczenia. Informują one zwykłych śmiertelników, o tym kto stanowi autentyczną awangardę cuchnącego szamba w którym przyszło nam żyć.
Dlatego też zbrodniarze wojenni lub tajni współpracownicy (TW) krwawych dyktatur dostają nagrody "pokojowe", finansiści których teorie doprowadziły do globalnej katastrofy gospodarczej "ekonomiczne", a różnej maści zwyrodnialcy "literackie".
Według wspomnianego Orwella, wojna jest pokojem, niewola wolnością, a ignorancja siłą. Oceniając w tych kategoriach nasze społeczeństwo, można śmiało stwierdzić, że kontynuuje ono, zarówno na arenie krajowej jak i międzynarodowej, tradycje wielu pokoleń Polaków, tyle że z orwellowskim twistem. Dlatego też ci z naszych przodków, którzy poświęcili swe życie, majątki, kariery w myśl hasła "za wolność naszą i waszą" przewracają się teraz w grobach.
Aby uniknąć w tej mierze jakichkolwiek nieporozumień, pozwolę sobie na zakończenie przetłumaczyć to współczesne hasło z bełkotu euro-kanalii na język ludzki: "za niewolę naszą i waszą". I niech to stanowi tytuł tego komentarza.
Ignacy Nowopolski
19.10.2009r.
RODAKpress