KTO STAŁ ZA TĄ HIPOTEZĄ? - Aleksander Ścios


 

 

 

 

 

 

 


KTO STAŁ ZA TĄ HIPOTEZĄ?

Cz.1

Nieodżałowany profesor Paweł Wieczorkiewicz, w wywiadzie opublikowanym przez "Rzeczpospolitą", na pytanie: jaki powinien być dobry historyk - udzielił ciekawej odpowiedzi:

"Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu. Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi. Mój postulat jest następujący: wymażmy całkowicie całą pisaną historię Polski po 1939 roku i napiszmy ją od nowa!"

Wysoko postawił poprzeczkę prof. Wieczorkiewicz - tak wysoko, że ledwo kilku polskich historyków mogłoby się z nią zmierzyć. Po 20 latach systemowego fałszowania historii PRL-u, tworzeniu użytecznych mitów i kreowaniu załganych życiorysów - ten postulat zapewne długo jeszcze pozostanie niespełnionym w państwie, dla którego "polityka historyczna" stanowi broń propagandową.

Sądzę, że minimum, jakie warto z niego wyprowadzić można byłoby ograniczyć do stwierdzenia, iż " praca historyka polega na zadawaniu pytań " - co wydaje się nakazem uniwersalnym w odniesieniu do każdej gałęzi nauki.

Nie byłem zatem zdziwiony, gdy profesor Antoni Dudek w przeddzień beatyfikacji księdza Jerzego opublikował na Salonie24 tekst opatrzony tytułem: " Kto stał za kapitanem Piotrowskim? ". Dla każdego, kto ma świadomość, że ustalone w procesie toruńskim okoliczności zbrodni na księdzu Jerzym powinny budzić wątpliwości, tak postawiony tytuł mógł wywołać uzasadnione zainteresowanie. Tym bardziej, gdy ważne pytanie stawia historyk o znaczącym dorobku, związany kiedyś z Instytutem Pamięci Narodowej.

Nie zdziwił mnie również fakt, że Antoni Dudek, odpowiadając na tytułowe pytanie powtórzył w tekście spekulacje dotyczące rzekomego sprawstwa kierowniczego, opowiadając się za hipotezą, jakoby odpowiedzialność za zabójstwo księdza Popiełuszki spadała na gen. Mirosława Milewskiego.

Identyczne stanowisko historyk ten zajął już w wywiadzie udzielonym "Super Ekspresowi" 21.10.2008 r.

Wówczas, Dudek wymienił dwie przesłanki uzasadniające hipotezę :

" Po pierwsze to, że doszło do procesu toruńskiego " - stwierdził Dudek. " W PRL-u mieliśmy do czynienia z wieloma zabójstwami, które były dziełem funkcjonariuszy bezpieki i zawsze te sprawy tuszowano. [...]Dlaczego w sprawie Popiełuszki nie próbowano twierdzić, że coś takiego nie miało miejsca albo że dokonali tego inni ludzie? Przecież Kiszczak zdecydował się na krok, który był całkowitą kompromitacją jego resortu - na proces funkcjonariuszy. Fakt, że zmanipulowany, ale jednak proces. Zrobił to dlatego, że uważał, iż zabójstwo księdza Popiełuszki jest ciosem w niego i w jego pryncypała gen. Jaruzelskiego.

Drugą przesłanką miał być motyw gen. Milewskiego. Co nim było?

" Kilkanaście tygodni wcześniej do świadomości Kiszczaka i Jaruzelskiego doszły informacje o tzw. aferze Żelazo, której organizatorem był gen. Milewski. Wiele przemawia za tym, że Milewski miał świadomość, że z tego powodu niedługo zostanie odwołany z kierownictwa partii, co zresztą nastąpiło, ale dopiero w połowie 1985 r. Mógł rozumować w ten sposób, że tylko wielkie niepokoje społeczne mogą uratować jego obecność na stanowisku. Na to jest jeszcze jeden dowód - notatka pochodząca z niepublikowanych pamiętników Wiesława Górnickiego, jednego z głównych doradców gen. Jaruzelskiego. Kilka lat temu odkrył ją prof. Paczkowski. Górnicki pisze w niej - a miało to miejsce kilka dni po zniknięciu księdza - że jest przekonany, że za tą sprawą stoi gen. Milewski. A była to notatka poufna" - twierdził Antoni Dudek

W swoim wpisie na Salonie24 powtórzył właściwie te same argumenty, wskazując, że opiera się głównie na wnioskowaniu z rzymskiej maksymy: "Cui bono? Cui prodest", czyli ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła ona korzyść.

Pominąłbym milczeniem dywagacje Antoniego Dudka, jako nie wnoszące niczego nowego do wiedzy o zabójstwie księdza Jerzego, gdyby nie fakt, iż teza, że rozkaz zabicia księdza mógł wydać gen. Milewski, a Kiszczak i Jaruzelski mieli być ofiarami walk wewnątrz partii komunistycznej jest identyczna z tą, powielaną od roku 1984 przez propagandę pereelowską, a ludzie III RP przyjęli ją jako podstawę paktu z komunistami. W moim odczuciu - powtórzenie jej w przeddzień beatyfikacji księdza Jerzego, wydaje się szczególnie uwłaczające pamięci męczennika za wiarę.

Ponieważ czyni to człowiek, chcący na Salonie 24 korzystać z przywilejów autorytetu epistemicznego, a nie przedstawia przy tym żadnych dowodów na prawdziwość swoich ocen, warto wyjaśnić, na czym polega problem z fałszywą, komunistyczną hipotezą.

Przede wszystkim, nie można przejść do porządku nad spekulacją autora, dokonywaną na podstawie błędnego wnioskowania z maksymy "Cui bono? Cui prodest" ( is fecit cui prodest ) - które użyte z właściwej perspektywy, wskazuje na całkowicie odmienną interpretację.

Gdybyśmy chcieli tę maksymę przyjąć za wiążącą, dość prześledzić: jakie korzyści z zabójstwa księdza Jerzego osiągnął gen Milewski, a jak przebiegały dalsze losy i kariera Jaruzelskiego i Kiszczaka.

Ten pierwszy, już w 1985 roku został usunięty ze wszystkich stanowisk w partii i państwie i przeniesiony na emeryturę, a w roku 1990 nawet na krótko aresztowany, podczas gdy dwóch pozostałych generałów doprowadziło PRL do "historycznego kompromisu" z częścią opozycji, a w III RP osiągnęło najwyższe zaszczyty i zasłużyło na miano "ludzi honoru". Do dziś, żaden z nich nie poniósł konsekwencji.

Gdzież tu zatem podstawa do wnioskowania z rzymskiej maksymy i skąd wniosek, że to Milewski osiągnął korzyść?

Czas tego człowieka skończył się w początkach lat 80., gdy Moskwa postawiła na "najwierniejszego z wiernych" gen Czesława Kiszczaka, powierzając mu kierowanie całym aparatem siłowym oraz prowadzenie przygotowań do "ustrojowej transformacji".

W roku 1984 Milewski był członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC PZPR. W tym samym roku Kiszczak powołał tajną komisję MSW do zbadania sprawy tzw. afery "Żelazo", na której czele stanął gen. Władysław Pożoga. Powodem wszczęcia postępowania były de facto porachunki w tej samej bandzie pereelowskich "wywiadowców". W 1984 r. Kazimierz Janosz (główny bohater "Żelaza") po raz kolejny trafił do więzienia. Jego brat Mieczysław zaczął szantażować kierownictwo MSW, że ujawni, do kogo trafiały "fanty" zrabowane na Zachodzie. W tej sytuacji Kiszczakowi, (który nie darzył sympatią Milewskiego) nie pozostało nic innego, jak rozpocząć "śledztwo".

Choć komisja prowadziła je dość rozlegle i dotknęła wielu finansowych przekrętów, jakich dopuszczali się rezydenci tzw .wywiadu PRL to odsłonięto zaledwie wierzchołek góry lodowej, a Milewskiego nie spotkały żadne problemy. Robiono to w taki sposób, by niczego nie wyjaśnić, choć przy okazji zebrać komprmateriały na konkurentów.

Czołowi uczestnicy afery z Departamentu I MSW (wywiad PRL) zostali "przykładnie i surowo" ukarani. Milewski został zmuszony do odejścia z partii. Franciszek Szlachcic dostał naganę partyjną. Podobnie jak gen. Józef Oska, gen. Jan Słowikowski i płk. Eugeniusz Pękała. Płk Mieczysław Schwarz, który odbierał transporty "Żelaza" na granicy, oraz płk Waldemar Wawrzyniak dostali upomnienia. Nikt nie stanął przed sądem, a sprawę dyskretnie zatuszowano. Milewski czuł się na tyle pewnie, że w czasie kontaktów z powołaną później komisją Biura Politycznego KC PZPR odmawiał odpowiedzi, co stało się z zaginionym złotem, prezentując przy tym wyjątkową butę. Miał nawet pretensje, że nie docenia się jego zasług i uważał, że za "Żelazo" spotkały go dotkliwe i niezasłużone represje: jako jedyny członek kierownictwa na 40-lecie PRL nie otrzymał żadnego odznaczenia.

Jeśli zatem Antoni Dudek napisał na swoim blogu: " Natomiast Milewski miał motyw by odwrócić uwagę od rozgrywanej przez Kiszczaka sprawy "Żelazo", a ewentualne niepokoje społeczne dawały mu wręcz - jako zwolennikowi twardej linii - szansę na umocnienie się z pomocą Moskwy przy władzy, w opozycji do zbyt "liberalnego" Jaruzelskiego " - to jak zestawić ów "motyw" z faktem, że generał MO nie poniósł żadnych konsekwencji? Od czego zatem miałby "odwracać uwagę" Kiszczaka i czego się obawiać?

Gdyby w roku 1984 rzeczywiście istniały przesłanki wskazujące na udział Milewskiego w zabójstwie księdza Jerzego, zostałyby przez ówczesną ekipę wykorzystane.

Ponieważ takich nie było, wystarczył sam efekt propagandowy, właściwie odebrany zarówno przez część opozycji jak i samego Milewskiego, który od tej pory nie odgrywał już żadnej znaczącej roli. Trudno też brać na poważnie opinię, jakoby Milewski miał liczyć na pomoc Moskwy, skoro ta już od roku 1980 postawiła na władzę tandemu Jaruzelski - Kiszczak, a "prymitywów" w rodzaju gen. MO Milewskiego "odstawiła" na boczny tor.

Szczególnie nieprawdziwie brzmi pogląd, jakoby w roku 1984 mogło dojść do "wojny" służb cywilnych z wojskowymi, przy czym te ostatnie, miały rzekomo inwigilować ekipę Piotrowskiego i stać na straży interesów "liberalnego" skrzydła partii komunistycznej.

W PRL-u nie istniała przecież żadna struktura państwowa, którą można by posądzić o autonomiczne działanie. Jak każda organizacja przestępcza, tak również partia komunistyczna wymagała bezwzględnego posłuszeństwa i podległości. Tym bardziej, nie sposób sobie wyobrazić, by w ramach zbiurokratyzowanego i zmilitaryzowanego systemu represji, - którego częścią była policja polityczna, mogła zostać przeprowadzona (poza wiedzą i zgodą najwyższych władz partii i resortu spraw wewnętrznych) tak skomplikowana kombinacja operacyjna, jaką było porwanie i zabójstwo księdza.

Jak wykazać, że w roku 1984 mogło dojść do sytuacji, gdy fanatycznie wierni funkcjonariusze SB, działając bez wiedzy i zgody najwyższych władz partyjnych zaplanowali ważną operację? Podobnie, jak nie sposób dowieść, by służby wojskowe podległe Kiszczakowi (jakby SB nie było mu podległe) działały wbrew intencjom cywilnej bezpieki i miały podjąć akcję "odbicia" księdza Jerzego z rąk oprawców. Jeśli istnieją poszlaki wskazujące, że Piotrowski i reszta kontaktowali się z kimś, kto znajdował się w pobliżu esbeków, to fakt przekazania księdza innej grupie może jedynie świadczyć, że byli to ludzie współpracujący z porywaczami i wykonujący zadania w ramach tej samej kombinacji operacyjnej. Nie mogło być mowy o żadnej dowolności, autonomii działania, bądź walce służb.

Ważną wskazówką, że teza o sprawstwie Milewskiego i "wojnach frakcyjnych" jest autorstwa Kiszczaka i Jaruzelskiego może być fakt, że znajdziemy ją w wielu ówczesnych oficjalnych publikacjach, ale także w wystąpieniach ludzi "opozycji demokratycznej" dążących do paktowania z komunistami.

27 października 1984 r. w oświadczeniu KC PZPR można było przeczytać m.in:

" Polska socjalistyczna może być tylko Polską praworządną. Dywersja, prowokacja i terror były zawsze i są z gruntu obce leninowskiej ideologii, moralności naszej partii [...] KC oświadcza z całą mocą, że nie będzie pobłażania dla anarchii i terroryzmu w żadnej postaci. [...] KC zwraca się do wszystkich członków partii, do całego społeczeństwa, do władz państwowych o zdecydowane przeciwstawianie się podejmowanym przez wrogów Polski Ludowej próbom żerowania na prowokacyjnym przestępstwie, na ludzkich emocjach i uczuciach, w celu naruszania spokoju i stabilizacji wewnętrznej kraju" .

W dwa dni później, swoje stanowisko przedstawiła Rada Krajowa PRON:

"Porwanie księdza Popiełuszki jest oczywistą próbą wbicia noża w niezabliźnioną do końca ranę.[...] Cios zadany zwolennikowi określonej postawy politycznej miał stworzyć wrażenie, że zamiast proponowanego dialogu, władze dążą do brutalnej likwidacji swoich przeciwników. Mimo oczywistości, że temu właśnie miał służyć zamach, rzeczą smutną jest fakt, że są ludzie, którzy nie czekając na ostateczny wynik śledztwa, z góry przesądzili sprawę i zgodnie z celami prowokacji wzywają do wystąpień, do aktów nienawiści, do działań szkodzących krajowi, ukrywając swe intencje pozornym przyłączaniem się do modlitwy Kościoła i jego troski o porwanego".

Co ważne - również wielu ludzi Kościoła było zwolennikami tezy o "liberalnym" Jaruzelskim i "twardogłowym" Milewskim.. Tę okoliczność może wyjaśniać fragment "listu otwartego Kiszczaka do prezesa Instytutu Pamięci narodowej w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki" z 2003 r. Szef bezpieki napisał tam m.in.:

" W czasie procesu toruńskiego zobowiązaliśmy oskarżonych do zachowania tajemnicy służbowej i państwowej (jeżeli coś nie dotyczy sprawy zabójstwa i nie przeszkodzi w ich obronie, to nie mają prawa tego ujawniać). Chodziło zwłaszcza o to, żeby nie ujawniać agentury pośród księży oraz faktów kompromitujących niektórych duchownych. Wiedzieli o tym obrońcy, osobiście lojalnie poinformowałem także sekretarza Episkopatu Polski, abp. Bronisława Dąbrowskiego ."

W notatce z dn. 12.12.1984 r. z rozmowy agenta Departamentu I, którego w meldunkach i szyfrogramach opisywano jako "źródło nr 13963" z abp. Bronisławem Dąbrowskim ówczesnym sekretarzem episkopatu Polski, powraca wygodna dla "moskiewskiego tandemu" hipoteza. Agent "nr 13963" donosił:

" Zdaniem abp. Dąbrowskiego odpowiedzialność za tę zbrodnię należy przypisać elementom politycznym wrogim wobec gen. Jaruzelskiego, a zatem chodzi niewątpliwie w tym przypadku o prowokację, posiadającą dotąd pewne cechy utajone. Kpt. Piotrowskiego - Dąbrowski określił jako "starego znajomego", gdyż zarówno on, jak i Glemp spotykali go kilka razy, podczas kiedy pełnił on służbę jako funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu i Departamentu ds. Kościelnych i Narodowościowych MSW w czasie wizyty papieża w Polsce oraz przy okazji spotkań z Wałęsą. W jego ocenie Piotrowski jest typem bardzo ambitnym, który uważał, że należy mu się stopień pułkownika. Trzej sprawcy przestępstwa działali pod Toruniem w łatwych warunkach, ponieważ strefa ta jest dobrze kontrolowana. Mogli więc liczyć na poparcie organizacyjne czynników radykalnych w aparacie SB i tajnej jaczejki OAS (Organizacja Anty-Solidarność), jak również na poparcie "bazy sowieckiej". Jako wykonawcy działali oni niewątpliwie na rozkaz przeciwników gen. Jaruzelskiego uplasowanych w MSW tzn. ludzi zaufanych Mirosława Milewskiego ".

Również w prasie podziemnej już od listopada 1984 roku można znaleźć ślady, wskazujące, że komuniści rozgrywali propagandową tezę o walce "liberałów" i "twardogłowych".

W artykule "W walce o władzę", zamieszczonym w 105 nr. "Tygodnika Mazowsze" z 8.11.1984r.", autor napisał m.in:

" W oficjalnych wypowiedziach i "przeciekach" sugeruje się, że prowokacja miała być wymierzona w rządy Jaruzelskiego i że frakcja "twardogłowych" chciała przejąć władzę [.] Oficjalna wersja została natychmiast przyjęta przez Kościół. Zaakceptowała ją zachodnia opinia publiczna i politycy[.] W swych działaniach - choć nie zawsze w słownych deklaracjach przyjęły ją też niezależne ośrodki opiniotwórcze w kraju, począwszy od Lecha Wałęsy i różnych struktur "S", a skończywszy na nieformalnych grupach środowiskowych. Ta niezwykła zgodność opinii - a zwłaszcza jej zgodność z wersją , na której zależało Jaruzelskiemu - jest może najbardziej znaczącą cechą obecnej sytuacji politycznej w PRL ".

Natomiast w nr.107"Tygodnika Mazowsze" z 22 listopada 1984 roku pojawił się obszerny artykuł Jacka Kuronia, zatytułowany "Zbrodnia i polityka", w którym, autor wyjaśniał, że za zbrodnią na księdzu Jerzym nie mógł stać Jaruzelski. Kuroń stwierdził wprost: " Nic nie wskazuje na to, że stał za tym sam Jaruzelski. Nie on, a więc kto? " - by odpowiedzieć sobie na to pytanie, że za zabójstwem musiał stać aparat policyjny, " ale podporządkowany jakimś ośrodkom politycznym". " Znaczy to - pisał Kuroń, że mamy do czynienia przynajmniej z dwiema grupami, z których jedna jest lojalna wobec Jaruzelskiego, a druga prowadzi wobec niego swoją własną politykę. [...] Po co grupa konkurencyjna czy też policja miałaby to robić? Nie sądzę żeby chodziło tu o usunięcie Jaruzelskiego. [...] Raczej chodziło o to, by zmusić Jaruzelskiego do prowadzenia określonej polityki. Jakiej? To dość oczywiste - oczywiście niesłychanie represyjnej. Policji jest potrzebna represyjna polityka, bo zwiększa jej znaczenie. Tym samym wyjaśnia się pierwszy wariant, to znaczy ten, że zrobił to sam aparat policyjny."

W lutym 2009 r. Sławomir Cenkiewicz w artykule "Wywiad PRL na tropie księdza Jerzego" przedstawił treść raportów Departamentu I MSW w sprawie zabójstwa ks. Jerzego, trafiających za pośrednictwem rezydentury rzymskiej na biurka Jaruzelskiego i Kiszczaka w roku 1984. Cenckiewicz napisał:

" Szef wywiadu z zadowoleniem informował, że coraz szersze kręgi watykańskie uznają porwanie i zamordowanie ks. Jerzego za "prowokację polityczną" wymierzoną w ekipę Jaruzelskiego. Zdaniem Sarewicza, środowisko watykańskiego Sekretariatu Stanu miało z dużym uznaniem wypowiadać się o "konsekwencji, z jaką władze [PRL] podeszły do sprawców przestępstwa". Szef wywiadu uspokajał też elitę PRL, zapewniając, że ani w Watykanie, ani w polskim episkopacie nikt nie myśli o beatyfikacji ks. Jerzego. Na potwierdzenie przywoływał w tym miejscu słowa abp. Dąbrowskiego, który miał w Rzymie oświadczyć, że "episkopat nie dopuści, aby doszło w tym przypadku do pomieszania wiary z polityką".

W Biuletynie IPN 10/2004 znajdziemy, cytowany już kiedyś przeze mnie tekst wystąpienia gen. Jaruzelskiego podczas posiedzenia kierownictwa KC PZPR, datowany między 3, a 11 listopada 1984 roku - czyli tuż po pogrzebie księdza Jerzego. Fragment stenogramu wystąpienia Jaruzelskiego został zamieszczony w artykule Grzegorza Majchrzaka i Jana Żaryna - "Dwa nowotwory". To bardzo ważny dokument, ukazujący nie tylko prawdziwy stosunek komunistów do polskiego Kościoła, ale wskazujący na strategię dezinformacji, jaką stosował Jaruzelski, by uwolnić się od odpowiedzialności za zabójstwo księdza. Generał tłumaczył wówczas towarzyszom: " Polityka włączana zbyt nachalnie do działalności kościelnej Kościół obiektywnie kompromituje. [...]I Kościół to też czuje, czy mądrzy ludzie w Kościele, i tego się też obawia. Co mądrzejsi czują, że stereotyp nieskazitelnego Popiełuszki niełatwo będzie utrzymać. On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści."

Wspominając o zabójstwie księdza Jerzego, Jaruzelski stwierdził:

"Nas ten przypadek wiele nauczył pod tym względem. Oby Kościół też się z tego nauczył nie mniej niż my . I chodzi o to tylko, proszę towarzyszy, żeby te działania, o których tutaj mówię, nie zabrzmiały jako jakaś z naszej strony kampania antykościelna, czy jeszcze gorzej antyreligijna. Bo byłoby to nieszczęście. Na odwrót - to musi być budowane i propagandowo osłonione w ten sposób, że my to robimy w obronie stosunków, w obronie dobrych, pozytywnych stosunków, którym szkodzi ekstrema . Że jest to sprzeczne ze wskazaniami papieża [...] Pokazywać, powiedzieć, czy to jest zgodne, zgodne ze stanowiskiem papieża, zgodne ze stanowiskiem prymasa? My w obronie papieża występujemy, w obronie linii porozumienia z Kościołem, przeciwko ekstremie ". (podkr.moje)

Źródła:

http://antoni.dudek.salon24.pl/190454,kto-stal-za-kapitanem-piotrowskim

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/nie-mam-zudzen-popieuszko-zgina-19-pazdziernika_75831.html

http://www.rp.pl/artykul/9157,269026.html

http://www.asme.pl/1098075730,99567,.shtml

http://cogito.salon24.pl/77772,iii-rp-czy-trzecia-faza-czesc-3-taktyczna-defensywa

http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=3523

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/images/f/f6/013684105004.jpg

http://www.ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=3935 - przemówienie Jaruzelskiego w tekście "Dwa nowotwory" Grzegorza Majchrzaka, Jana Żaryna. Biuletyn IPN 10/2004

Cz.2

Podstawowym argumentem Antoniego Dudka dotyczącym hipotezy o "walkach frakcyjnych" i sprawstwie Milewskiego zdaje się być wnioskowanie z rzymskiej maksymy: "Cui bono? Cui prodest", czyli ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła ona korzyść.

Prof. Dudek, jako zwolennik wersji zdarzeń ustalonej podczas procesu toruńskiego, w ten sposób tłumaczył na swoim blogu mechanizmy zbrodni na księdzu Jerzym:

" Kiszczak i Jaruzelski rzeczywiście byli mocno poirytowani duszpasterską aktywnością księdza Jerzego, ale jego zabicie niosło za sobą znacznie poważniejsze zagrożenie, w postaci niemożliwych do wykluczenia protestów społecznych. Co więcej, gdyby istotnie stali za tą zbrodnią, to po porwaniu uporczywie głosiliby tezę o nieznanych sprawcach, a kapitana bezpieki Piotrowskiego chroniliby jeszcze gorliwiej niż zwykłych milicjantów, którzy zmasakrowali Grzegorza Przemyka. Natomiast Milewski miał motyw by odwrócić uwagę od rozgrywanej przez Kiszczaka sprawy "Żelazo", a ewentualne niepokoje społeczne dawały mu wręcz - jako zwolennikowi twardej linii - szansę na umocnienie się z pomocą Moskwy przy władzy, w opozycji do zbyt "liberalnego" Jaruzelskiego. Wszak w 1984 r. na Kremlu rządził jeszcze Konstantin Czernienko, który dał wprawdzie Jaruzelskiemu order Lenina za wprowadzenie stanu wojennego, ale nie omieszkał równocześnie wyrazić niezadowolenia ze zbyt ugodowej polityki wobec Kościoła" .

Uzupełnieniem tej argumentacji może być wypowiedź Antoniego Dudka z października 2008 r. dla Super Ekspresu, gdzie w artykule zatytułowanym "Dudek: Nie mam złudzeń. Popiełuszko zginął 19 października" historyk stwierdził:

" Kilkanaście tygodni wcześniej do świadomości Kiszczaka i Jaruzelskiego doszły informacje o tzw. aferze Żelazo, której organizatorem był gen. Milewski. Wiele przemawia za tym, że Milewski miał świadomość, że z tego powodu niedługo zostanie odwołany z kierownictwa partii, co zresztą nastąpiło, ale dopiero w połowie 1985 r."

Można byłoby polemizować: skąd twierdzenia o zagrożeniach protestami społecznymi (skutecznie spacyfikowanymi przez Wałęsę) lub pytać, czy według tej argumentacji Kiszczak i Jaruzelski mieli nie wiedzieć wcześniej o aferze "Żelazo" - sądzę jednak, że lepiej oddać głos świadkowi tamtych dni, by poznać zgoła inny punkt widzenia.

W piśmie "CDN". Głos Wolnego Robotnika nr.90 z dn. 8 listopada 1984 ukazał się artykuł "Zabić czy rządzić" anonimowego autora. Wart jest obszernego przytoczenia, bo zawarte w nim argumenty wydają się - odmiennie od słów prof. Dudka - stanowić spójną i racjonalną podstawę, by hipotezę o sprawstwie "twardogłowych" zdecydowanie obalić.

Autor artykułu napisał m.in.:

" Kto zabił księdza Jerzego Popiełuszkę? To pytanie zadają sobie miliony Polaków [...] Musimy jednak pamiętać, że w przypadku mordów politycznych dla społeczeństwa zupełnie drugorzędne jest to, kto trzymał w ręku nóż czy pistolet, a najważniejsze jest to, kto ten pistolet włożył do ręki. Tego w sprawie księdza Popiełuszki nie dowiemy się na pewno ze śledztwa prowadzonego przez aparat, który wydał morderców, sterowanego przez władzę, która uniewinniła zabójców Grzegorza Przemyka, czy umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Piotra Bartoszcze. Mimo to nie jesteśmy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, kto zabił księdza Jerzego bezradni, gdyż w takich sprawach decydująca jest ocena motywów czynu, ocena czyim interesom takie zabójstwo służyło.

W przypadku księdza Popiełuszki odpowiedź może być wyjątkowo jednoznaczna, jedynym bowiem zyskującym na tej tragedii jest gen. Jaruzelski. Czas mordu został wybrany z jego punktu widzenia doskonale. Generał prowadzi rozległe rozmowy międzynarodowe, przygotowuje się do spotkania z Prymasem, kokietuje amnestią społeczeństwo, i wszystko to tworzy mu mocne alibi. Prawie wszyscy, Kościół - politycy i dziennikarze zagraniczni, znaczna część społeczeństwa przekonani są, że zamach na księdza Popiełuszkę miał uderzyć także w Jaruzelskiego. [...] Jaruzelski staje poza podejrzeniami, jest niemal ofiarą, staje się wiarygodny w orzekaniu, kto dokonał zamachu. Kieruje podejrzenia na ekstremę partyjną.

Zalękniona hierarchia kościelna również gotowa jest zrezygnować z wielu postulatów pod adresem władzy udzielić jej pośredniego poparcia, gdyż teraz ta władza jawi się jej jako mniej niebezpieczna od jej alternatywy, ekstremy partyjnej. Jaruzelski ma więc szansę uzyskania poparcia lub co najmniej osłabienie opozycji wobec niego bez żadnych koncesji. Przed zabójstwem księdza Popiełuszki musiałby za taki stan płacić koncesjami na rzecz Kościoła i społeczeństwa.

Po drugie Jaruzelski w tej sytuacji niszczy nawet zarodki opozycji przeciwko niemu w aparacie władzy.

Po trzecie - dominuje ponownie nad wymykającym się nieco spod kontroli wojskowym aparatem bezpieczeństwa i osłabia pozycję odczytywanego jako konkurent w przyszłości Kiszczaka.

Uzyskuje instrument szantażu wobec wszystkich ludzi z kręgu władzy, gdyż w razie nieposłuszeństwa można zawsze tak pokierować śledztwem, że nieposłuszny okaże się być wplątany w sprawę zabójstwa.

Osłabia społeczną pozycję Kościoła, gdyż zręczną grą uzyskuje od niego zachowanie wobec faktu śmierci księdza Jerzego daleko odbiegające od społecznych oczekiwań.

Osłabia pozycję Wałęsy i ruchu solidarnościowego , stawiając go w sytuacji bardzo trudnej do sensownego sformułowania właściwego stanowiska.

Konfliktuje środowisko społecznie opiniotwórcze siejąc w nim zamęt wyrażający się bardzo zróżnicowanymi postawami wobec faktu wymagającego jednolitości i solidarności społecznej.

Sieje strach w środowiskach opozycji, co może zaowocować osłabieniem jej aktywności.

Czy komukolwiek poza Jaruzelskim można przypisać jakąkolwiek szansę na uzyskanie jakichkolwiek zysków ze śmierci Księdza Jerzego?

Ekstrema partyjna wiedziała, że śledztwo w tej sprawie prowadzić będzie obecna władza i potrafi ona nadać mu taki kierunek, by zawsze obciążyć winą swych przeciwników, bez względu na fakty. Partyjni przeciwnicy Jaruzelskiego znając dobrze mechanizmy władzy w Polsce, wiedzieli świetnie, że Jaruzelskiemu zabójstwem księdza Jerzego nie zaszkodzą i że mogą na tym tylko przegrać.

Hipoteza dotycząca udziału w morderstwie KGB jest zupełnie absurdalna, gdyż Rosjanie ze względu na stan swoich spraw międzynarodowych są żywotnie zainteresowani wyciszeniem problemu polskiego i nie zaognialiby go teraz, tym bardziej kosztem najbardziej od ćwierćwiecza proradzieckiej ekipy rządzącej w Polsce.

Innych podejrzanych nie można wymyślić nawet w najbardziej karkołomnym rozumowaniu."

(przedruk w Niepodległość nr.37/38 styczeń/luty 1985)

Wobec miałkich argumentów, użytych przez Antoniego Dudka, te - powyżej przedstawione muszą budzić uznanie dla zdolności analitycznych autora. Warto także wskazać na chronologię zdarzeń z tamtego okresu, których punktem kulminacyjnym był mord na księdzu Jerzym.

W roku 1984 doszło do szczególnie wielu zabójstw politycznych i aktów represji. Przypomnę tylko te najważniejsze:

7 lutego 1984 r - w Sławęcinie k. Inowrocławia zamordowano Piotra Bartoszcze,

10 lutego 1984 - uprowadzono w Toruniu Piotra Hryniewicza,

21 lutego 1984 - uprowadzono w Toruniu Gerarda Zakrzewskiego,

24 lutego 1984 r - w Stalowej Woli zamordowano Zbigniewa Tokarczyka, działacza "Solidarności" i KPN -u

2 marca 1984 - uprowadzono w Toruniu Antoniego Mężydłę i Zofię Jastrzębską,

7 września 1984 - w Krakowie zamordowano Tadeusza Frąsia, nauczyciela i przewodniczącego "Solidarności"

Można byłoby zapytać: czy również tę spiralę zbrodni należy przypisać knowaniom "twardogłowych" przeciwników "liberała" Jaruzelskiego? Dlaczego właśnie w tym roku komuniści dokonali tylu zabójstw i aktów przemocy, przy czym trzy z nich miały miejsce na terenie Torunia? Ta spirala przemocy jest niezwykle charakterystyczna, bo po raz drugi, niemal identyczny mechanizm zastraszania i likwidowania "niepokornych" zastosowano w roku 1989 przygotowując grunt pod obrady "okrągłego stołu".

Jednocześnie, w roku 1984 mają miejsce inne, znamienne fakty, potwierdzające analizę anonimowego autora z "Głosu Wolnego Robotnika".

W styczniu 1984 roku doszło do spotkania prymasa Józefa Glempa z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Tematem rozmów była m.in. kwestia uwolnienia przywódców "Solidarności" i powołanie Fundacji Rolniczej. Kilka dni później Prymas spotkał się w Gdańsku z Lechem Wałęsą.

W lipcu 1984 władze ogłaszają amnestię, obejmującą wszystkich skazanych (58 osób) i tymczasowo aresztowanych (602 osoby).

24-27 kwietnia 1984 r. w Moskwie - w ramach spotkania przedstawicieli krajów socjalistycznych - przebywali Adam Pietruszka, zastępca Dyrektora Departamentu IV i Zbigniew Twerd, zastępca Dyrektora Departamentu I MSW. Tematem spotkania było zwalczanie dywersyjnej działalności Watykanu.

17 września 1984 roku, na ręce Sekretarza Konferencji Episkopatu Polski abp. Bronisława Dąbrowskiego, Urząd ds. Wyznań ( będący de facto agendą służby bezpieczeństwa) złożył pismo urzędowe, tzw. Pro memoria. Znalazły się w nim następujące słowa:

"Pomyślny i pokojowy rozwój naszej Ojczyzny jest przedmiotem troski władz i obywateli. [...] Z przykrością należy stwierdzić, że dotychczasowe osiągnięcia narodu usiłuje podważyć, stawiając sobie na cel niszczenie jego dorobku w imię obcych interesów, niewielka, lecz wciąż aktywna grupa ludzi. Z ubolewaniem stwierdzamy, że do grupy tej należą niektórzy duchowni rzymskokatoliccy. [...] Powstała nielegalna, sprzeczna z prawem PRL i prawem kanonicznym kontrrewolucyjna organizacja duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu. Cele, strukturę tej organizacji oraz jej zasięg, a także metody jej działania ujawnił w dniu 26 sierpnia 1984r ks. Jerzy Popiełuszko w kościele p.w .św. Stanisława Kostki w Warszawie. Załączamy teksty jego wystąpień. [..] Kościół p.w. św. Stanisława Kostki stał się od pewnego czasu główną ostoją omawianej organizacji. [...] Władze państwowe oczekują od Episkopatu, że zostaną niezwłocznie podjęte zdecydowane kroku zmierzające ku likwidacji omawianej organizacji, oczekują też, że możliwość odrodzenia się tego typu działalności w ramach struktur kościelnych będzie niemożliwa. Dalsze tolerowanie sprzecznej z Konstytucją i ustawami PRL działalności niektórych duchownych, wykorzystywanie świątyń i obrządków religijnych w tych celach, a zwłaszcza osłanianie i tolerowanie kontrrewolucyjnej organizacji zmusi również władze do podjęcia stosownych działań prawem przewidzianych wobec organizacji i osób do niej należących, a zwłaszcza wobec jej przywódców ".

Kilka dni wcześniej, 11 września 1984 roku korespondent moskiewskiego dziennika "Izwiestia" Leonid Toporkow brutalnie zaatakował księdza Jerzego, wyrażając opinię, iż "ksiądz najwyraźniej wciąż czuje się bezkarny". Warszawski korespondent sowieckiej gazety, pisał o księdzu - " Swoje mieszkanie oddał na przechowanie nielegalnej literatury, a sam ściśle współpracuje z kontrrewolucjonistami. Z ambony padają nie religijne kazania, ale słowa ulotki, z której można wyczytać tylko nienawiść do socjalizmu. Rząd stawia, więc sobie pytanie: czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozrabiacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej."

Dwa dni po wystosowaniu "Pro memoria", 19 września w nr.38 tygodnika "Tu i Teraz" ukazuje się felieton Jana Rema (Jerzego Urbana), zatytułowany "Seanse nienawiści". Autor napisał m.in:

" Co tam więc robi natchniony polityczny fanatyk, Savonarola antykomunizmu? Daje on świadectwo ideowej i intelektualnej degeneracji części inteligentów formacji żoliborskiej, dowodzi uwiądu tegoż Żoliborza, który przed wojną z przesadą nazywany bywał czerwonym, ale różowym był w każdym razie. Mam bardzo dokładne relacje o treści kazań księdza Jerzego Popiełuszki, które składa nadzwyczaj pilny bywalec tych imprez. Mowy tego polityka bardzo różnią się stylistyką od pokrewnych duchem pogadanek, jakie były głoszone na różnych latających uniwersytetach i pełzających kursach naukowych. Na tamte intelektualne imprezy młodzi biegali, aby usłyszeć coś przeciwnego niż na szkolnych lekcjach o Polsce i świecie współczesnym, poznać odmienne fakty, odwrotne interpretacje. Ks. Popiełuszko nie zaspokaja niczyjej ciekawości, nie zapełnia białych plam historii ani nie przeprowadza politycznych przewodów, od których mózg staje, by odwrócić się w przeciwnym niż dotychczas, antysocjalistycznym kierunku. Jednym słowem ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. [.]"

Równo w miesiąc później, 19 października 1984 roku doszło do porwania księdza Jerzego, a w dniach następnych Kapelan "Solidarności" został bestialsko zamordowany.

Być może, ta sekwencja zdarzeń będzie dla niektórych dowodem, że za zabójstwem księdza stoją "twardogłowi" z Milewskim na czele, chciałbym jednak usłyszeć, w jaki sposób tego rodzaju wniosek można sensownie sformułować. Jak dotąd - nikt tego nie dokonał.

Profesor Dudek w cytowanym wyżej wywiadzie dla SE z roku 2008 wskazał na jeszcze jeden, rzekomy dowód swojej tezy. Stwierdził:

"Na to jest jeszcze jeden dowód - notatka pochodząca z niepublikowanych pamiętników Wiesława Górnickiego, jednego z głównych doradców gen. Jaruzelskiego. Kilka lat temu odkrył ją prof. Paczkowski. Górnicki pisze w niej - a miało to miejsce kilka dni po zniknięciu księdza - że jest przekonany, że za tą sprawą stoi gen. Milewski. A była to notatka poufna."

Sprawie "notatki Górnickiego" poświęcę ostatnią część niniejszego tekstu, bo wbrew intencjom osób używających jej dla obrony Jaruzelskiego i Kiszczaka sposób jej "odkrycia" stanowi jeden z najważniejszych dowodów, że kłamstwo dotyczące mordu na księdzu Jerzym trwa do dziś.

Źródła:

http://antoni.dudek.salon24.pl/190454,kto-stal-za-kapitanem-piotrowskim

http://www.niepodleglosc.org/Polish/Archiwum/1985/1985_indeks.htm

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/nie-mam-zudzen-popieuszko-zgina-19-pazdziernika_75831.html

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=SG_Kalendarium

http://cogito.salon24.pl/77769,iii-rp-czy-trzecia-faza-czesc-1-test-zbrodni

Cz.3 - zakończenie

- " Dokument nie przesądza w sposób definitywny, kto inspirował zabójców księdza Popiełuszki. Ten dokument jest ciekawy dlatego, gdyż wzmacnia jedną z hipotez. Tę, według której za bezpośrednimi sprawcami zabójstwa stał gen. Milewski. Ale nie ma w niej żadnego na to dowodu ."

- " Na to jest jeszcze jeden dowód - notatka pochodząca z niepublikowanych pamiętników Wiesława Górnickiego, jednego z głównych doradców gen. Jaruzelskiego. Kilka lat temu odkrył ją prof. Paczkowski. Górnicki pisze w niej - a miało to miejsce kilka dni po zniknięciu księdza - że jest przekonany, że za tą sprawą stoi gen. Milewski. A była to notatka poufna ."

Autorem obu wypowiedzi jest prof. Antoni Dudek. Pierwsza pochodzi z 7.10. 2004 r druga z 21.10.2008 r. Obie wypowiedzi dotyczą tego samego dokumentu: tzw. notatki mjr. Wiesława Górnickiego - byłego rzecznika prasowego rządu PRL i bliskiego doradcy Jaruzelskiego.

Notatka to zapis rozmowy, która odbyła się w Urzędzie Rady Ministrów w dniu 25 października 1984 r. Oprócz gen. Jaruzelskiego w spotkaniu uczestniczyli także szef URM gen. Michał Janiszewski i płk. Kołodziejczak - szef Kancelarii Sekretariatu KC PZPR . Podczas tego spotkania Jaruzelski wspomina " o politycznej, a może nawet osobistej odpowiedzialności tow. (Mirosława) Milewskiego za uprowadzenie, a być może i za morderstwo na osobie ks. Popiełuszk i". Zebrani zastanawiali się, kto mógł być politycznym zleceniodawcą mordu na księdzu i co oznaczał fragment zeznań podejrzanego Grzegorza Piotrowskiego, który stwierdził, że miał mocodawców w aparacie państwowym. Janiszewski i Kołodziejczyk przeprowadzili selekcję podejrzanych funkcjonariuszy z Komitetu Centralnego PZPR (wówczas najwyższej władzy w Polsce) i wyszło im, że zabójstwo musiał zlecić generał Mirosław Milewski,

Nie bardzo wiadomo, dlaczego ten właśnie dokument miałby potwierdzać wersję o sprawstwie Milewskiego. Fakt, że towarzysze rozmawiali ze sobą o obciążeniu jednego z nieobecnych odpowiedzialnością za morderstwo, nie stanowi jeszcze żadnego dowodu. Wyraźnie mówił o tym Dudek w roku 2004, gdy notatka została ujawniona.

Sam Wiesław Górnicki to typowy "kapciowy" Jaruzelskiego, ideowy komunista, we wszystkim uzależniony od swego pryncypała. Jeśli nawet sporządził tego rodzaju notatkę (wszędzie mówi się tylko o kopii) to mógł napisać w niej wszystko, czego życzył sobie generał, lub to, co mu zasugerowano.

Dlatego znacznie ciekawsze od samej notatki są okoliczności, w jakich ją ujawniono oraz odegrany wokół niej spektakl medialny.

Warto na niego spojrzeć z perspektywy śledztwa w sprawie zabójstwa księdza Jerzego oraz zdarzeń, które dwukrotnie doprowadziły do odsunięcia prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Gdybyśmy nie posiadali innych przesłanek do oceny przebiegu śledztwa, ta jedna, związana z prokuratorem Witkowskim wydaje się szczególnie charakterystyczna, bo świadczy, że ustalenia Witkowskiego były realnie groźne dla rzeczywistych sprawców i inspiratorów morderstwa.

W połowie grudnia 1990 r. w gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości zorganizowano specjalną konferencję prasową, pod szumnym hasłem "Wyjaśnić prawdę". Ówczesny minister Wiesław Chrzanowski poinformował zebranych dziennikarzy, że Departament Prokuratury wszczyna śledztwo mające wyjaśnić wszystkie okoliczności zamordowania księdza Jerzego. Sprawę miał prowadzić 38-letni prokurator Andrzej Witkowski. " Doceniam fachową wiedzę i zaangażowanie prokuratora Witkowskiego - mówił na konferencji profesor Chrzanowski. - Jestem pewien, że będzie mógł wyjaśnić do końca mord, który 6 lat temu wstrząsnął nami wszystkimi ."

Grupa śledczych bardzo szybko odkryła, że w 1984 roku prokuratura toruńska popełniła rażące błędy podczas śledztwa (m.in. brak czynności w miejscach zdarzeń takich jak Górsk i Przysiek) oraz, że do sądu skierowano akt oskarżenia zbyt szybko, nie starając się nawet wskazać przyczyn i mocodawców zbrodni. Ludzie Witkowskiego dotarli do nowych świadków, zabezpieczyli nowe dowody. Dzięki temu udało się ustalić, że zbrodnia miała przebieg zupełnie inny od oficjalnego i brało w niej udział więcej osób. W czerwcu 1991 roku Witkowski dowiedział się, że nie prowadzi już tej sprawy. Decyzję taką podjął minister Chrzanowski. Dlaczego?

Śledztwo IPN-u prowadzone po roku 2002 wykazało, że w sprawie odwołania Witkowskiego, na Chrzanowskiego najmocniej naciskał Mieczysław Wachowski - sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Byli pracownicy gabinetu politycznego Chrzanowskiego potwierdzili w śledztwie, że Wachowski odwiedzał Chrzanowskiego w jego gabinecie i kategorycznie żądał odsunięcia od śledztwa Witkowskiego. Z ich zeznań wynika, że w tej samej sprawie naciskał w rozmowach telefonicznych generał Jaruzelski. Zeznali również, że domagał się tego także generał Czesław Kiszczak, który w rządzie Tadeusza Mazowieckiego zachował tekę ministra spraw wewnętrznych. Naciski miały miejsce podczas częstych spotkań służbowych członków rządu, a także w gabinecie Chrzanowskiego.

Już po powstaniu IPN, ponowną szansą na wyjaśnienie sprawy była decyzja kierownictwa Instytutu o wszczęciu śledztwa w sprawie funkcjonowania w latach 1956-1989 związku przestępczego w MSW. Główną sprawą wielowątkowego śledztwa było uprowadzenie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki. Prowadzenie śledztwa ponownie powierzono prokuratorowi Witkowskiemu, który przez dwa i pół roku ujawnił wiele istotnych faktów pozwalających odtworzyć faktyczny przebieg zbrodni. To właśnie wówczas śledczy odkryli, że Waldemar Chrostowski - kierowca księdza - był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "Desperat", a za pomoc w zbrodni 3 lata później wziął od MSW pieniądze w wysokości kilkuletniej wówczas średniej pensji.

W październiku 2004 roku miała zostać zwołana konferencja prasowa, podczas której śledczy chcieli poinformować dziennikarzy o swoich ustaleniach w sprawie zbrodni. Tydzień wcześniej Witkowski przedstawił swoim zwierzchnikom dalszy plan śledztwa. Zamierzał skierować sprawę do sądu, a pierwszym oskarżonym miał być generał Czesław Kiszczak, drugim - Waldemar Chrostowski.

14 października 2004 r. - pięć dni przed planowaną konferencją prasową - Andrzej Witkowski dowiedział się, że nie będzie kontynuował dochodzenia. Decyzję taką podjął osobiście ówczesny szef pionu śledczego IPN - prof. Witold Kulesza. Kilka godzin wcześniej, w zaciszu swojego gabinetu, prokurator Kulesza odbył rozmowę z Piotrem Zającem - szefem lubelskiego oddziału IPN. Wiceszef Instytutu naciskał, aby Zając poinformował, że to on, a nie Kulesza zdymisjonował Witkowskiego. Zając odmówił. Wrócił do Lublina, o przebiegu rozmowy poinformował swoich podwładnych i tego samego dnia podał się do dymisji. Najbardziej wymowny jest fakt, że kilka dni wcześniej do Kuleszy wpłynął formalny wniosek o odwołanie Witkowskiego. Autorem wniosku był. generał Czesław Kiszczak.

Natomiast w "liście otwartym do prezesa Instytutu Pamięci narodowej w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki" ze stycznia 2003 roku Kiszczak napisał m.in.:

" Z zażenowaniem i oburzeniem obserwuję doniesienia prasowo-telewizyjne o podjętych przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego próbach podważenia kolejnych wyroków sądów w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki . W ostatnich dniach apogeum wrzawy propagandowej zostało osiągnięte, kiedy nagłośniono - wbrew bezspornym faktom i ustaleniom prokuratury, Sądów Okręgowych (Wojewódzkich) w Toruniu i Warszawie oraz Sądu Najwyższego - że ks. Jerzy Popiełuszko nie został pozbawiony życia 19.10.1984 r., lecz 6-7 dni później, tj. 25 lub 26.10.1984 r. Przy tym nie w rejonie Torunia i Włocławka, lecz w Kazuniu k. Modlina, i że sprawcami nie są Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala, Waldemar Chmielewski oraz Adam Pietruszka, który ich inspirował i osłaniał. W aluzyjnej, ale czytelnej medialnie formie prokurator Witkowski sugeruje, że inspiratorzy byli usytuowani znacznie wyżej. [...] Niedorzeczne pomysły i praktyki Witkowskiego zostały dostrzeżone przez ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego, prof. Wiesława Chrzanowskiego, więźnia stalinizmu, który pod koniec 1991 r. odsunął go od tej sprawy i skierował do Lublina. [...]Prasa inspirowana przez Witkowskiego pisze przeróżne brednie."

Trudno o lepszą rekomendację dla prokuratora, który nigdy w swojej karierze nie przegrał żadnej sprawy - jak ta wystawiona przez tchórza w generalskim mundurze, czyniącego zabiegi, by uniknąć odpowiedzialności karnej. Państwo prawa doceniłoby pracę Witkowskiego. Jednak nie III RP, bo i tym razem Kiszczak zdecydował o losie śledztwa.

Przejął je po Witkowskim prok. Przemysław Piątek, który - dla odmiany - w swojej karierze nigdy nie sformułował aktu oskarżenia przeciwko jakiemukolwiek esbekowi. Po roku ataków personalnych na swojego poprzednika, Piątek doprowadził sprawę w ślepy zaułek i do dnia dzisiejszego nikt już nie wspomina o postawieniu przed sądem Kiszczaka czy Jaruzelskiego.

Ujawnienie notatki mjr. Górnickiego przypada właśnie na październik 2004 roku. Całkiem niespodziewanie odkrył ją na początku października profesor Andrzej Paczkowski. Notatka Górnickiego spoczywała w jego prywatnym archiwum i według woli autora miała być ujawniona dopiero 20 lat po jego śmierci. Górnicki zmarł w 1990 roku, w ostatnich miesiącach życia pracował jako felietonista w "Nie" Jerzego Urbana.

- " Wszedłem w jej posiadanie i zdecydowałem, że w związku z przypadającą w tym roku 20. rocznicą męczeńskiej śmierci księdza trzeba ją upublicznić" - wyjaśniał w roku 2004 prof. Paczkowski fakt ujawnienia dokumentu. Jak profesor wszedł w posiadanie tej notatki - nie wiadomo. Do jej ujawnienia doszło w dość spektakularnych okolicznościach, bo na warszawskiej promocji książki pt. "Ksiądz Jerzy Popiełuszko" autorstwa Ewy Czaczkowskiej i Tomasza Wiścickiego, w której powtórzono niemal bezkrytycznie esbecką wersję z procesu toruńskiego, w wielu miejscach atakując ustalenia prokuratora Witkowskiego.

Ujawnienie notatki przez prof. Paczkowskiego wywołało burzę medialną. TVN 24 w co półgodzinnych serwisach podawało informacje na ten temat. Wiadomość stała się również pierwszą w "Informacjach" Polsatu, "Faktach" TVN, "Wiadomościach" TVP 1, "Panoramie" TVP 2. Większość mediów piała z zachwytu, jakoby winny zbrodni został znaleziony, a gen. Jaruzelski nazwał ją "trzęsieniem ziemi".

W programie TV1 "Prosto w oczy" 6.10.2004 prof. Paczkowski i gen. Jaruzelski doszli do wspólnego wniosku, że " nie ma dowodów na to, by stwierdzić, że zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki było inspirowane z Moskwy ". Według Paczkowskiego, ujawniony przez niego dokument "dla postępowania procesowego nie ma większego znaczenia". Natomiast Jaruzelski odpowiadając na pytanie, kto mógł być inspiratorem uprowadzenia i zabójstwa księdza Jerzego odpowiedział: " ja po dziś dzień nie wiem czy był inspirator i kto nim był ".

Jednym z historyków IPN, którzy treści notatki nie uznali za dowód przeciwko Milewskiemu, ale za poszlakę, potwierdzającą tylko jedną z hipotez był Jan Żaryn. Stwierdził wówczas, że " jest bardzo prawdopodobne, że to nie Milewski, ale Jaruzelski i Kiszczak byli doskonale poinformowani o przebiegu całej operacji ." Wyraził tylko wątpliwość, czy zbrodnia była zaplanowana w 100 proc. i czy miała się zakończyć śmiercią księdza Jerzego.

" Jestem przekonany, że dokument w sposób istotny może uzupełnić informacje, którymi dysponuje prokurator ." - orzekł natomiast prezes IPN prof. Leon Kieres. Co ciekawe - ostrożnie wypowiedział się prezydent Aleksander Kwaśniewski, twierdząc, że "notatka jest zapisem stanu ducha, a nie faktów, które mają dziś wagę historyczną. Radzę dużą ostrożność ".

Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN podkreślił, że " dopiero po otrzymaniu od prof. Paczkowskiego oryginału notatki sporządzonej przez płk. Wiesława Górnickiego prokurator będzie mógł ustalić, czy czyny, za które gen. Mirosław Milewski miałby ponieść wówczas odpowiedzialność polityczną, mogą być uznane za przestępstwa. Kodeks nie zna bowiem pojęcia sprawstwa politycznego przestępstwa"

Ciekawa jest reakcja prof. Paczkowskiego. Otóż profesor oskarżył media o nadinterpretację jego wypowiedzi. Zarzucił też mediom, niepotrzebne rozpętanie burzy wokół dokumentu i zapowiedział, że nie może przekazać notatki prokuratorowi IPN, ale ujawni jej treść podczas ewentualnego przesłuchania. Paczkowski nie chciał też powiedzieć, kto jest posiadaczem oryginału notatki. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" w dniu 7.10. 2004 profesor na pytanie - czy opublikuje cały dokument - odpowiedział: " nie mam ani takiego obowiązku, ani powodów ku temu. Kontekst notatki dotyczy historii wewnątrzpartyjnej, a nie zabójstwa ks. Popiełuszki" i dodał : " Nie przekaże go.- Kopię mogę przekazać, ale nie wiem, czy wskażę miejsce przechowywania oryginału ."

Moim zdaniem, okoliczności ujawnienia dokumentu mogą budzić uzasadnione obawy, czy nie dokonano tego pod wpływem postępu śledztwa prokuratora Witkowskiego. Za wielce dyskusyjne i podważające wiarygodność dokumentu można uznać zachowanie profesora Paczkowskiego, który z nieznanych powodów odmówił ujawnienia oryginału notatki oraz wskazania, jak wszedł w jej posiadanie.

Nie przeszkodziło to jednak w traktowaniu tego dokumentu jako w pełni wiarygodnego i posługiwania się nim dla uwierzytelnienia tezy o odpowiedzialności Milewskiego.

Odtąd wielu publicystów i historyków (w tym Antoni Dudek) przywołują notatkę Górnickiego, choć jej sens (znany tylko z pośrednich przekazów) w niczym nie uprawnia do traktowania jej jako dowodu. W 2004 roku Antoni Dudek sam wyraził taki pogląd. Cztery lata później przywołał notatkę, już jako argument dla wsparcia swojej hipotezy.

We wpisie na Salonie 24, w przeddzień beatyfikacji księdza Jerzego, argument z notatki się nie pojawia, ale prof. Dudek wykazuje znacznie większą pewność, że jego interpretacja zdarzeń z roku 1984 jest sensowna i zgodna z prawdą historyczną. Jeśli nawet pisze o spekulacji i wątpliwościach, to z samego tekstu oraz komentarzy przebija co innego.

Choć sprawą zabójstwa księdza Jerzego interesuję się od wielu lat, nie znalazłem nigdy żadnego racjonalnego wyjaśnienia dla hipotezy forsowanej przez Antoniego Dudka. Miałkie argumenty z błędnego wnioskowania z maksymy: "Cui bono? Cui prodest" nie mogą zastąpić rzetelnych prac historyków i działań śledczych. Wszystko, co wiemy dziś o sprawie, a w szczególności wiedza o fałszowaniu procesu toruńskiego i wieloletnich kombinacjach operacyjnych w celu "zabezpieczenia oskarżonych i świadków" tego procesu świadczy, że Kiszczak i Jaruzelski byli zainteresowani narzuceniem jednej, oficjalnej wersji. Na przestrzeni lat utrwalono ją przy współudziale ludzi "opozycji demokratycznej" i wielu hierarchów Kościoła. Również dla historyka Dudka, jak stwierdził w roku 2008 wersja procesu toruńskiego "wydaje się najbardziej prawdopodobna".

W Biuletynie IPN10 /2004, Tomasz Chinciński w artykule "Na tropach prowokacji" napisał o dokumencie przejętym wówczas przez IPN. Był to "Plan czynności śledczych w sprawie zaginięcia ks. Jerzego Popiełuszki" z 22 października 1984 r. sporządzony przez naczelnika Wydziału Śledczego WUSW w Toruniu ppłk. Eugeniusza Gawrońskiego, w którym sformułowano kilka wersji na temat porwania księdza.

Jako pierwszą wersję przyjęto, że " uprowadzenie ks. J. Popiełuszki jest prowokacją polityczną ekstremy byłej >Solidarności< i osób powiązanych z klerem, niezadowolonych ze stabilizacji sytuacji w kraju i w celu odwrócenia uwagi od zabójstwa zakonnika w Warszawie - odbyło się za wiedzą ks. J. Popiełuszki ". Druga hipoteza wymyślona przez SB zakładała, że " uprowadzenie ks. Popiełuszki jest prowokacją o zabarwieniu politycznym ekstremy byłej >Solidarności< niezadowolonej ze stabilizacji życia w kraju oraz w celu skompromitowania organów spraw wewnętrznych i odbyło się bez wiedzy osób zatrzymanych, tj. ks. J. Popiełuszki i W. Chrostowskiego ". W trzeciej wersji sugerowano, że " uprowadzenie ks. Popiełuszki zostało dokonane przez członków nielegalnie działającej grupy przestępczej, np. organizacji >Antysolidarność<, jako zemsta na księdzu, który czynnie popierał >Solidarność< ". Brano także pod uwagę taką możliwość, że " organizatorem porwania ks. Popiełuszki jest wywiad jednego z państw zachodnich, zainteresowany dalszą destabilizacją życia kraju ". Ostatnie przypuszczenie zakładało, że "uprowadzenia dokonała grupa przestępcza, wywodząca się z elementu kryminalnego, w celach rabunkowych, uzyskania okupu lub na zlecenie działaczy byłej >Solidarności< w zamian za korzyści materialne ".

Jeśli zatem wiemy, że SB po kierunkiem Kiszczaka od początku planowała sprowadzenie śledztwa na fałszywe tory - czy nie jest to dostateczną przesłanką, by oficjalną wersję toruńskiej farsy oceniać w tych samych kategoriach dezinformacji?

Jej integralną częścią była teza o "prowokacji" przeciwko Jaruzelskiemu i walkach "twardogłowych" z "liberałami". Fakt, że władza komunistyczna, choć nie cofała się przed sporządzeniem fałszywych dowodów i poszlak, nigdy nie wskazała na żaden "dowód" winy Milewskiego powinien jednoznacznie wskazywać, że takich dowodów nie było, a nawet - nie można było ich spreparować.

Wojciech Sumliński w artykule "Kto stoi za śmiercią księdza?" z 2006 roku napisał:

" W zaciemnianiu tej prawdy bierze udział wiele osób: ci, którzy brali udział w zamordowaniu księdza Jerzego bądź w wydarzeniach z nią związanych; ci, którzy później zacierali ślady tej jednej z najgłośniejszych zbrodni PRL; ci, którzy obawiają się, że w toku wyjaśniania tej zbrodni wyjdzie na światło dzienne prawda o ich ponurej przeszłości. Niestety - również ludzie dobrej woli, którzy - często z jak najbardziej uczciwych, ale mylnych pobudek - obawiają się, że odkrywanie prawdy o morderstwie na księdzu Jerzym może opóźnić Jego beatyfikację. Również te środowiska, które sądzą, że postawa niektórych osób na przełomie lat 80. i 90. może zmazać ich wcześniejsze winy, czyli przyzwolenie na zbrodnie dokonywane prze komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Wreszcie - nieudolni oficerowie śledczy i prokuratorzy, z winy których w ostatnich latach śledztwo w sprawie morderstwa na ks. Jerzym ugrzęzło w martwym punkcie".

Efektem zaciemniania prawdy był nawet taki pogląd (forsowany przez "Gazetę Wyborczą") jakoby podważanie ustaleń z roku 1984 były działaniem w interesie zabójców i inspiratorów zbrodni, i w rezultacie przynosiły więcej szkody, niż pożytku. Podobnej wagi argumentem, był ten o zagrożeniu dla procesu beatyfikacyjnego, jakie miałoby wynikać z ustalenia innej niż oficjalna daty śmierci ks. Jerzego.

" Jeżeli w opinii publicznej utrwali się przekonanie o tym, że za tę zbrodnię skazano niewłaściwe osoby to będzie triumf morderców - podkreśla prof. Witold Kulesza, do 2006 r. szef pionu śledczego IPN badającego sprawę śmierci księdza.

" Byłoby nieszczęściem, gdyby np. teraz wznowiono proces na podstawie teorii o śmierci 25 października. Oczyszcza ona Piotrowskiego, Chmielewskiego i Pekalę, bo zatrzymano ich 3 dni wcześniej. Skończyłoby się na umorzeniu sprawy z powodu niewykrycia sprawców i oczyszczenia tych, którzy w tym procesie zostali skazani-podkreśla b. szef pionu śledczego IPN. " -wtórował mu wówczas mecenas Krzysztof Piesiewicz, jeden z oskarżycieli posiłkowych w procesie toruńskim.

Fakt, że po dwudziestu kilku latach tą samą sofistyczną retoryką posługują się komunistyczny oprawca Kiszczak, szef pionu śledczego IPN oraz oskarżyciel z procesu toruńskiego dowodzi, że III RP nigdy nie wyjaśni tajemnicy śmierci księdza Jerzego.

"Ta sprawa jest jak wyjście z portu na szerokie morze ." - napisał kiedyś na tym blogu Wojciech Sumliński.

Hipotezy zaciemniające obraz zdarzeń, korzystne dla Jaruzelskiego i Kiszczaka trzymają nas w tym porcie kłamstw i obłudy. Historycy, którzy je powielają powinni zdawać sobie sprawę, że przyjdzie czas, gdy dłużej nie da się trwać przy historii pisanej w gabinetach sekretarzy partyjnych i esbeków.

Źródła:

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/18/2835/PRZEGLAD_MEDIOW_7_pazdziernik_2004_r.html

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/nie-mam-zudzen-popieuszko-zgina-19-pazdziernika_75831.html

http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20041006/REPORTAZ/110060092/1023/LATO

http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=3523

http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20061103/MAGAZYN/61103020&
SearchID=73326255662422

Biuletyn IPN10 /2004, Tomasz Chinciński "Na tropach prowokacji"

Aleksander Ścios

Uznaliśmy, że warto na koniec przytoczyć jedną z odpowiedzi jakiej Autor udzielił na swoim blogu w ramach dyskusji:

Od początku III RP byliśmy świadkami budowania fałszywych pojęć "autorytetu" i większość odbiorców zdaje się ulegać błędnym przeświadczeniom.

Warto zadać sobie pewne pytanie: czy treść przekazu, nabiera znaczenia ze względu na to KTO mówi, czy też na to - CO mówi?
Bo jeśli wartość przekazu jest zależna wyłącznie od osoby (nazwiska) autora materia tego przekazu nie ma znaczenia i stanowi element wtórny.
Jeśli natomiast waga przekazu opiera się na jego treści - osoba autora ma znaczenie, o tyle, o ile przekaz jest wartościowy i zgodny z prawdą.
Większość osób chce budować przekaz w oparciu o pierwsze z założeń i sprowadza jego wartość do semantycznego absurdu, bo stosunek treści do podmiotu, który je wyraża staje się marginalny - to zaś uniemożliwia sensowną komunikację i wymianę myśli.
Ponadto - w przypadku osób powszechnie znanych, dochodzi najczęściej do pomieszania pojęć autorytetu deontycznego (np.szef państwa) z autorytetem epistemicznym (np.profesor filozofii, historii). Wielu ludzi uważa, że kto ma władzę, (a więc jest autorytetem deontycznym) jest również autorytetem epistemicznym, czyli może pouczać innych np.w dziedzinach filozofii, historii.
Podobnie - wielu ludziom się wydaje, że profesor filozofii lub historii jest również autorytetem w zakresie polityki, ekonomii lub nawet autorytetem moralnym.
Jeśli zatem ktoś, kto chce uchodzić za autorytet epistemiczny będzie ignorował rzeczową polemikę i argumenty tylko dlatego, że ich autor pozostaje anonimowy - przyznaje się tym samym do ulegania zabobonowi, jakoby wartość przekazu była zależna od osoby autora, a nie materii tego przekazu.
Jeszcze gorzej, gdy kryje się za tym arogancja przykrywająca zwykle strach przed kompromitacją.

Pozdrawiam 2010-06-13 12:27 Aleksander Ścios

Aleksander Ścios


Nikt za ciebie tego nie zrobi.

Skopiuj i wklei do maila: ŚCIOS ODPYTUJE KOMOROWSKIEGO

Klikaj i wysyłaj

TVN RMF FM Kraków

Dziennik Łódzki

Komorowski biuro Gorąca linia RMF FM Dziennik Zachodni
Pawlak komitet Jedynka Polskie Radio Gazeta Krakowska
Morawiecki kandydat Trójka Polskie Radio Gazeta Wrocławska
Samoobrona TVP Warszawa Głos Wielkopolski
Ziętek kandydat TVP Kraków

Kurier Lubelski

Sztab WiP Dziennik Bałtycki Polska Times

i do wszystkich ze swojej książki adresowej.
Nie zapomnij do tych maili dodać Apel - Weź 9-ciu!
Niech Wam dziękuje Polska i każdy napotkany, uśmiechnięty Polak!

16.06.2010r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet