Korespondencja z Krakowa
GAZETA POLSKA
Z SALONOWĄ MACZUGĄ W TLE
Jedyne, określające się jako prawicowe pismo, okazało się marnym dodatkiem "Gazety Wyborczej". Z żalem podejmuję te słowa, albowiem "Gazeta Polska" kojarzyła mi się nieodmiennie z polską nutą patriotyczną, jej najchlubniejszymi tradycjami, opierając się złu, z wszystkimi patologiami polskiego życia społeczno - politycznego włącznie.
"Gazeta Polska" stanowiła jak dotąd platformę piętnowania spisku przeciwko narodowi, spisku który należy określić jako następną próbę zawładnięcia Polską od zewnątrz, a Kościołem od wewnątrz.
Usiłuje się stworzyć nową formę okupacji Polski, obce narodowi siły wewnętrzne dążą, aby utracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe.
Wybitny pisarz polski Waldemar Łysiak stanowił wiądącą postać w zespole "Gazety Polskiej". Większość czytelników rozpoczynała cotygodniową lekturę od ostatniej strony gazety, gdzie znajdował się jego cotygodniowy felieton.
Właśnie Waldemar Łysiak nadawał ton patriotyczny "Gazecie Polskiej", właśnie on stanowił siłę napędową zespołu, właśnie on stwarzał nam nadzieje na poznanie prawdy.
I nagle, nagle bez ceregieli został napadnięty przez rodzimą gazetę prosto w łeb salonową maczugą
- a n t y s e m i t y z m e m.
Od 25 lipca 2007 nie ma cotygodniowego felietonu Waldemara Łysiaka na ostatniej stronie "Gazety Polskiej".
Publikuje za to w dalszym ciągu Jacek Kwieciński wykonawca "pocałunku śmierci", chuligański redaktor "Gazety Polskiej", redaktor na zamówienie, piszący w imieniu swoich mocodawców tekst "Czuję się fatalnie" w którym oto pisze : " Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować". W kontekście twórczości Waldemara Łysiaka.
Zachodzi tu podstawowe pytanie - na czyje zamówienie, za ile i z jakich parszywych pobudek Kwieciński za wiedzą naczelnego redaktora wyrzuca za burtę wybitnego pisarza, równocześnie czyniąc ze "swojej" gazety szmatławca pogrążającego prawego człowieka w tanatosowym widmie snów?
W polskim dziennikarstwie to rzecz bez precedansu, aby na jednych łamach dochodziło do takiego skandalu.
W ostatnim swoim felietonie na łamach "Gazety Polskiej" pt."Nie ma zgody" Waldemar Łysiak pisze, że nie będzie udawadniał, że nie jest wielbłądem etc.
Nie zgadzam się z tym poglądem. Waldemar Łysiak nikomu niczego udowadniać nie musi, ymbardziej miernotom z suteren pisarskich.
Pan J.K. nie posiada legitymacji dziennikarskiej, ani społecznej, aby bez znajomości definicji rasizmu w tym antysemityzmu wymierzać ciosy.
Poważny publicysta nie może pisać bez znajomości podstawowego źródła przytaczanych definicji, albo inaczej - prawdziwa publicystyka nie może podążać skrótami i posługiwać się jedynie językiem nienawiści.
Hipokrytyczny, salonowy filosemityzm zawładnął bowiem do tego stopnia redaktorami "G.P.", iż w swojej nagonce in extenso przyczynili się do poszerzenia antypolskich mediów.
Nie chcę się porównywać do wybitnych, ale po tym felietonie mogę również zostać zaliczony przez "salonowców" do antysemitów w poczcie Waldemara Łysiaka i Stanisława Michalkiewicza, choć nie jestem wielbłądem.
Aleksander Szumański
03. 07. 2007r.
RODAKpress
***
Nie ma zgody
Ten felieton winien się był ukazać dwa tygodnie temu, lecz sprawy wakacyjne (plus fakt, że dwa inne moje felietony były już złożone w "GP" ) uniemożliwiły to. Dlatego zamykam drzwi za sobą dwa tygodnie później niż powinienem. A czemu zamykam? Bo mój "próg tolerancji" (pułap akceptowania wybryków bliźniego) został przekroczony, więc nie mam innego wyjścia. Daję słowo, że poruszony setkami niedawnych e-maili i listów od Czytelników "GP" - chciałem przedłużyć współpracę przynajmniej o rok, jednak musiałem te plany zmienić, gdyż redakcja "GP" wymierzyła mi klapsa z rodzaju tych, których mężczyzna nie zostawia bezkarnie. Nie mogę pracować dla gazet, która głosi, że bardzo jej zależy na współpracy ze mną, a równocześnie zadaje mi publicznie ciosy poniżej pasa. Proszę Czytelników: zechciejcie Państwo to zrozumieć.
27 czerwca ukazał się w "GP" tekst, którego autor, J. Kwieciński, pijąc do mojego felietonu o B. Geremku, wystawił mi (uzurpując sobie prawa medyka) diagnozę psychiatryczną ( "Waldemar Łysiak jest człowiekiem nerwowym" ), co uważam za prostacką bezczelność par excellence. Nadto ów nerwowy psychiatra zasugerował, że Łysiak jest antysemitą i że swoją pisaniną przerabia "GP" na organ antysemicki, budząc tym u nienerwowego zupełnie nienerwowy sprzeciw, brzmiący jak reklamiarska deklaracja aktywistów "political correctness" : "Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować" . Tydzień później ob. J.K. powtórzył swój zaśpiew: "Podobne teksty kompromitują gazetę, w której pracuję" . Mam identyczne zdanie, chociaż nie to samo jeśli chodzi o winowajców - uważam, że podobne teksty J.K. kompromitują "GP" . I tylko połowicznie zgadzam się z jego tezą, że "antysemityzm to choroba, która działa ogłupiająco" . Fakt, tak jest istotnie, a połowiczność prawdy polega tu na przemilczeniu rewersu tego medalu, czyli na drugim fakcie bezspornym: lizusowski filosemityzm również ogłupia, czasami dużo silniej, czego w III RP mamy mnóstwo przykładów, gdyż będąca akademią filosemityzmu michnikowszczyzna pracuje pełną parą już nieomal dwie dekady.
"Pocałunek śmierci" (jak nazywa się zarzucanie komuś antysemityzmu) wlepiony mi przez J.K. to wredna niegodziwość ze strony tegoż. Bronić się tutaj trudno, bo każde bronienie się przed oszczerczym idiotyzmem (tzw. "udowadnianie, że się nie jest wielbłądem" ) to paskudna akrobacja, wymuszony akt mizdrzenia się i kokieterii. Całe moje życie i cała moja literatura przeczą kalumnijnemu wlepianiu mi rasizmu. Nigdy nie dzieliłem ludzi na aryjczyków i niearyjczyków, na Żydów i gojów, na białych i kolorowych, łysych i włochatych, et cetera, tylko na złych i dobrych, głupich i rozsądnych, grubiańskich i nieuprzejmych, et cetera, czyli na Kwiecińskich i nieKwiecińskich, więc wmawianie mi ciąży antysemityzmu jest publicystycznym chuligaństwem, i niczym więcej. Chociaż może jednak czymś więcej; ktoś z szefostwa redakcji puścił ten bełkot do druku, czyżby pragnąc wyciepać Łysiaka? Znając bowiem mój charakter, można było stawiać krugerandy przeciw pestkom melona, że Łysiak nie puści płazem takiej obrazy.
Czy J.K. miał jakieś motywy personalne? One zawsze istnieją. Zawiść, nienawiść i podobne uczucia są jak woda lub miłość - zawsze znajdą sobie drogę. Kiedy broniłem się dużym artykułem przeciw paszkwilanckiemu tekstowi "Gazety Wyborczej" - jeden spośród moich wrogów w "GP" , redakcyjny grafik, red. M. Troliński, chciał zilustrować ten artykuł komputerową manipulacją plastyczną, która wręcz dublowała paszkwil "GW" (zostałem pokazany graficznie jako dwulicowy demon; tę ilustrację usunięto w ostatniej chwili, na skutek mojego protestu). Dlaczego? Bo kiedy miesiąc wcześniej M.T. modernizował "layout" "Gazety Polskiej" (nowe łamanie kolumn, nowe czcionki, nowe fizjonomiczne fotki autorów, itp.) - Łysiak nie zezwolił ruszyć swego poletka, i mój felieton dalej jest drukowany starą czcionką i w starym układzie. Jeśli chodzi o J.K. - zadecydowała rozmowa na korytarzu redakcji, dwa lata temu. Po redakcyjnym kolegium (jedynym z moim udziałem; zaproszono mnie wtedy jako gościa) red. J.K. spytał, czy nie mógłbym pisać mniejszych felietonów, gdyż przeze mnie on nie może rozwinąć skrzydeł na ostatniej stronie "GP" . Grzeczna odmowa (obiecałem red. Sakiewiczowi, że będę dawał trzy strony maszynopisu) bardzo się nienerwowemu nie spodobała. Wskutek tego (i wskutek "całokształtu" uczuć wobec Łysiaka) wziął się teraz "pocałunek śmierci" . Kuriozalne: "Gazeta Wyborcza" nie walnęła mnie za tekst o Geremku, a zrobiła to "Gazeta Polska" . Wyręczyła "GW" . Czy coś trzeba dodawać?...
Może trzeba dodać tylko to, że już kilkanaście lat temu pewien pracownik UOP-u (T. Tywonek), w książce "Konfidenci są wśród nas" (pisanej przy udziale funkcjonariuszy Wydziału Studiów Gabinetu Ministra MSW), wskazał pana G. (szefa "istotnej placówki w Paryżu" ) jako superważnego agenta bezpieki. Vulgo: prędzej czy później pan G. będzie potrzebował lepszych adwokatów niż J.K.
Gdy ten mój adieu-felieton przeczytają ludzie tacy jak J. Kwieciński czy M. Troliński - otworzą szampana, marzyli bowiem o zniknięciu W. Łysiaka z "GP" . Natomiast nie będzie świętować część Czytelników. Tym dziękuję z całego serca za dotychczasową życzliwość, i jeszcze raz proszę; zrozumcie, non possumus. Jak to było na deskach kabaretu "Dudek"? "Chamstwu trzeba się przeciwstawiać siłom i godnościom łosobistom!" jedyny sposób, w jaki mogę się przeciwstawić wkładaniu mi przez "GP" czapeczki psychola-antysemitnika, to rezygnacja ze współpracy. Uszanowałbym polemikę merytoryczną (do tej każdy ma święte prawo), ale nie mogę tolerować bezwstydnego diagnozowania mojej kondycji psychicznej przez figurę leczącą tym swoje fobie i kompleksy. Warunkiem sine qua non współpracy było dla mnie zawsze poczucie solidarności duchowej z redakcją. Mimo różnych kłopotów wewnątrz "GP" - miałem je dotychczas. Teraz już nie mam. Czułbym się obco (delikatnie mówiąc) w towarzystwie J.K.
Ostatnia refleksja: są różne rodzaje michnikowszczyzny, wśród nich także michnikowszczyzna podświadoma i kryptomichnikowszczyzna. Które czasami niespodziewanie się ujawniają lub demaskują. Ale to już problem do rozważenia nie dla mnie, raczej dla autentycznych psychiatrów i dla egzorcystów.
Waldemar Łysiak
Poniżej "in extneso" tekst Jacka Kwiecińskiego z "GaPola" nr 26 z dn. 27 czerwca 2007 roku, który wywołał powyższą "Łeakcję" Wilka:
Czuję się fatalnie
Nie wiem jak zareaguje Waldemar Łysiak, bo jest człowiekiem nerwowym. Ale po prostu nie mogę nie napisać tego co stoi niżej. Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujacych teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować. A propos rzekomych "taśm Geremka" ("GP" z ub. tyg.) wystarczy rzekome zdanie Hanny Krall: "Jeden Polak musi być" (przy rozmowie), by stało się oczywiste, że chodzi o nonsens, apokryf, prymitywną fałszywkę. Stojącą na tak żenującym poziomie, iż nie dziwię się Geremkowi, że nie biegał do sądu. Mój stosunek do B. Geremka, zwłaszcza wobec jego ostatnich popisów, byłby taki sam, gdyby nazywał się Czartoryski. I oczywiście - B. Geremek jest Polakiem. Treści przytoczone w rzekomych taśmach, poza wszystkimi innymi, spłaszczają i falsyfikują charakter komunizmu. Hilary Minc np. dlatego ogłosił "bitwę o handel", bo był komunistą, a nie z uwagi na swe żydostwo i chęć zniszczenia Polaków. Gdyby jego rodowe nazwisko brzmiało "Kowalski", też by to zrobił. Wszyscy mu podobni wyrzekli się swego pochodzenia na rzecz bolszewizmu. Działali na rozkaz i w interesie Sowietów, a nie jakiegoś syjonizmu, z którym nie mieli nic wspólnego. Jak komuniści. Podobnie jak wszędzie wkoło. I wtedy, i potem. A w czasach "S" postępowanie różnych osób było motywowane ich poglądami. Z pewnością zaś nie podziałem na "my" (Żydzi) - "oni" (Polacy). Mnie po lekturze (której żałuję) tekstu o B.G. żadne pytania się nie nasuwają. Autentyzm nagrania jest oczywiście wykluczony. Jeśli coś mnie interesuje, to fakt, jakim organem były owe "Polskie Sprawy" (źródło tekstu). Ale i to niespecjalnie, bo rozmaitych antyżydowskich list było wówczas, niestety, sporo. Także i po 1989 r. (na jednej z nich znalazło się nazwisko J. Olszewskiego). Wydawało się, że ów okres mamy już szczęśliwie poza sobą. Toteż teraz czuję się fatalnie. Wszystko to dzieje się zaś w czasie, gdy izraelski "Haaretz" (ideowo taka tamtejsza "GWyborcza") apeluje o życzliwość wobec Polski "najbardziej proizraelskiego kraju w Europie". Gdy islamiści zabijają kogo popadnie. A także wtedy, kiedy chłopcy od Michnika (i nie tylko) wręcz wypatrują podobnych tekstów, by nas skompromitować i postawić na równi ze starszym Giertychem. Przy okazji chcę też odpowiedzieć na dictum, które przedstawił kiedyś St. Michalkiewicz: w USA Murzyn pobił się z Żydem; wyznawcy poprawności politycznej mają problem. Ależ nie mają żadnego. W Nowym Jorku Murzyni urządzili pogrom Żydów (i Koreańczyków). Cała poprawna prasa stwierdziła, że czarni... byli ofiarami. Ale to było dość dawno. Dziś antysemityzm (przezwany, jak u nas za Gomułki, antysyjonizmem) a zwłaszcza antyizraelskość, są bardzo słuszne politycznie, szczególnie w Europie Zachodniej (z wyłączeniem sprawy Holocaustu). Ale to uwagi dodatkowe. Meritum jest przedstawione w notce początku.
25.07.2007r.
Gazeta Polska