O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
OSZUKANY INTELEKT - Magdalena Żuraw

 

 

 

 

 

 

 

 


OSZUKANY INTELEKT

Przekonanie, jakoby społeczeństwo polskie stało na wyższym poziomie intelektualnym aniżeli obywatele państw zachodnich, ugruntowało się na dobre w naszej rodzimej mentalności. Polacy - pomimo wielu ciągot i nałogów - uważają się za szczęśliwych posiadaczy rozumu, jakiego przeciętny Amerykanin mógłby im tylko pozazdrościć. Nawet średnio ambitny Polak główkuje na pewnym etapie swojego życia, ile to szkół wypada skończyć, aby się z nim liczono, ile dyplomów obronić, żeby uzyskać status "mędrca" i zarabiać godne pieniądze. Średnio ambitny Amerykanin rozgląda się tymczasem za możliwością szybkiego i satysfakcjonującego zarobku. Jeśli wzbogacimy to zjawisko odpowiednim symbolicznym sztafażem, otrzymamy obraz dumnego Polaka - inteligenckiego mesjasza narodów - oraz Amerykanina - odmóżdżonego błazna, który stara się im sprzedać swoje prymitywne wice. Piękny ten portret zakłóca tylko jedno "ale" - nie ma w nim odrobiny prawdy.

Prawda jest bowiem nieco mniej kolorowa i podniosła. Oto nasza duma narodowa, którą tak niewiele dzieli od narodowego kompleksu niższości, każe widzieć Polaka u bram wzniosłych celów i idei, zniewalającego błyskotliwością cały zachód, wschód i południe. Duma ta ma zwyczaj przejawiać się w typowo polskim planowaniu życia zawodowego. Nie wiedzieć czemu, nadal uważamy, że oficjalne wykształcenie to główna cecha człowieka wartościowego, człowieka interesu czy też człowieka kultury. Papierek z uczelni, który w normalnym państwie potrzebny byłby nielicznym, bo większość i tak dziś z niego realnie nie korzysta, traktowany jest jak karta przetargowa w ubieganiu się o wyższy poziom życia. Bez pokończonych szkół, twierdzi "polactwo", nie dostaniemy dobrze płatnej pracy. Bajdurzenie inteligentów o niezbędnej roli inteligencji i państwowej edukacji sprowadza się więc tak samo jak w USA do pieniędzy - tyle że tam nawet na zawodowym kursie menedżerskim szczera pasja i chęć do nauki nie jest wcale tak rzadkim fenomenem jak na polskim uniwersytecie.

Przekonani o wyjątkowej roli oświaty w budowie nowego lepszego społeczeństwa, wychowujemy kolejne pokolenia ćwierć- i półinteligentów, które wedle swego mniemania olśniewają mądrością. A przymusowa edukacja zaczyna się coraz wcześniej... Szkoła jedna, druga, trzecia - potem studia. I z polskiego absolwenta rośnie polski mesjasz - przez małe "m".

Powszechnie i masowo

Jeden z najtragiczniejszych pomysłów, jakie socjaliści zdołali skutecznie wbić do głów "szarych ludzi", to postulat masowej i powszechnej edukacji - oczywiście państwowej oraz przymusowej. Tak zwany obowiązek szkolny obejmować ma coraz młodsze dzieci, bo czym wcześniej zaczyna się naukę - tym podobno lepiej. W zeszłym roku w Polsce odbyło się nawet seminarium pod tytułem: "Powszechna edukacja przedszkolna dzieci 3-5 letnich szansą na sukces szkolny". Podążając tym tropem, dojdziemy do kolejnego, dawno już wykutego sloganu: "powszechna i masowa edukacja szkolna - szansą na sukces zawodowy".

Powszechna - czyli obejmująca wszystkie dzieci: mądre, mniej mądre, niemądre i wreszcie głupie. Masowa - czyli zakładająca wspólną edukację mas, które trzeba jakoś zebrać i wyrównać, by jakikolwiek proces nauczania mógł mieć sens. Takie "zebranie" i "wyrównanie" niesie ze sobą fatalne skutki dla zdolnych jednostek, a w co skrajniejszych przypadkach doprowadza do znacznego marnowania społecznego potencjału. Przyjrzyjmy się bowiem dokładniej: "masówka" w szkołach, zwłaszcza wyższych, obniża poziom nauczania ("wyrównywanie w dół"). Amerykanin-półinteligent, który wie, że jest półinteligentem - nie będzie płacił za zbędne mu studia, lecz pójdzie do pracy lub założy własną firmę, wzbogacając siebie i państwo. Polak-półinteligent dał sobie wmówić, że półinteligentem nie jest - bo tacy mogą co najwyżej żebrać po dworcach - i pcha się na studia, gdzie pięć lat jego bezczynności dopełnia dzieła niszczenia naszego kraju. Radosny polski inteligent po studiach, z dyplomem wydziału pedagogiki w Pcimiu, zaczyna nauczać swoich równie pojętnych następców i po pochylni toczy się naród...

Studia nie są dla wszystkich - bo pewnych myśli niektóre umysły po prostu nie przyjmą - jednakże w Polsce studiują wszyscy (oprócz całkowitych prymitywów). Chory system polskiej edukacji mnoży miejsca na studiach, papierki oraz etaty dla "pracowników oświaty" - nie pomnaża jednak ani wielkich umysłów, ani zdolności przydatnych w codziennej praktyce. Z badań OECD przeprowadzonych kilka lat temu wynika, że co drugi Polak nie rozumie tekstu ulotki reklamowej czy zwykłego prasowego artykułu; zaledwie 60% Polaków, którzy zapoznali się z literkami na opakowaniu aspiryny, było w stanie odpowiedzieć na pytanie, przez ile dni można (najdłużej) ją zażywać. Oś społeczeństwa przymuszanego do wiedzy stanowią próżne półgłówki, którzy prawdziwie mądrym i samodzielnym jednostkom (a także - samym sobie) stwarzają coraz więcej problemów.

Apogeum ogłupiania osiąga człowiek na studiach. Trzy czwarte studentów nie wie, po co studiuje, nie ma żadnych zainteresowań - co wychodzi albo przy dobieraniu tematu na magisterium, albo przy pierwszej wizycie w urzędzie pracy. W pierwszym przypadku zawsze można liczyć na pomocną dłoń promotora, która umożliwi napisanie pod dyktando nijakiej pracy (albo na pomocną dłoń zawodowych "pisarzy" prac); w drugim - tylko na siebie. Tak więc magistrowie kulturoznawstwa sprzedają hamburgery, absolwenci dziennikarstwa roznoszą ulotki, a polonistki - pracują w knajpach. Pytanie tylko: po co każdy z nas składał się na ich edukację? Albo - bo są też takie przypadki - po co płacili za świstek mniej lub bardziej renomowanej uczelni?

Szkodliwy mit

Niestety, winowajców takiego marnotrawstwa jest wielu. Po pierwsze: to politycy (także "prawicowi"), którzy - za XIX-wiecznymi utopistami - zdają się wierzyć w "postępowość" przymusowego modelu edukacji. Po drugie: oświatowa sitwa - od nauczycieli zrzeszonych w ZNP po niektórych czcigodnych profesorów - której na rękę jest niekontrolowany rozrost biurokracji szkolnej. Po trzecie: cała rzesza "pożytecznych idiotów" i ofiar tego oszustwa (przedszkolanek, rodziców, studentów), bezkrytycznie przełykających brednie o wykształceniu jako przepustce do mądrości, kariery i osiągnięć. Przykłady Tomasza Edisona (ukończona szkoła podstawowa), Alberta Einsteina (nie skończył fizyki), Onassisa (analfabeta), Gatesa (przerwał edukację, by poświęcić się interesom), Roberta Fischera (od dziecka zajmował się tylko szachami) - mówią same za siebie. U nas jednak większość młodzieży - zamiast zdobywać doświadczenie na rynku pracy (gdzie potrzebna jest przede wszystkim inteligencja, konkretne umiejętności i zdolności oraz wiedza, a nie: wykształcenie) - marnuje czas na uczelniach, gdzie niczego praktycznego nie sposób się nauczyć.

Mitem jest także twierdzenie, że poziom wykształcenia społeczeństwa przyczynia się w znaczący sposób do jego wzbogacenia. Niewiele osób wie bowiem, że w Mongolii odsetek analfabetów jest mniejszy niż w Hong-Kongu - ale to drugie państwo jest synonimem błyskotliwego sukcesu gospodarczego. Także w innych krajach "cudu gospodarczego" (Irlandia, Singapur) przełom nastąpił w momencie liberalizacji gospodarki i prawa pracy, a nie: upowszechnienia edukacji. W rozwiniętych krajach zachodnich co prawda odsetek skolaryzacji (liczby studentów w stosunku do populacji) jest wyższy niż w Polsce, ale statystyka nie ujawnia zupełnie innej struktury edukacyjnej w krajach zachodnich, zwłaszcza anglosaskich. U nas nawet na kierunkach "zawodowych" (dziennikarstwo, marketing) liczy się w głównej mierze uniwersytecka teoria, tam - większość tego typu kierunków ma postać kursów zawodowych, gdzie wykładowcą zarządzania nie jest profesor, lecz menadżer. Jest więc różnica między upowszechnianiem prawdziwej edukacji a demokratyzacją wykształcenia, jaka ma miejsce w Polsce.

Oczywiście, prawdziwa nauka - fizyka, chemia, matematyka - czy tradycyjne "nauki" humanistyczne, takie jak prawo, filozofia lub teologia - również są potrzebne, a dla właściwego rozwoju i funkcjonowania społeczeństwa: wręcz niezbędne. Są to jednak kierunki uniwersyteckie elitarne - wymagające ponadprzeciętnych zdolności intelektualnych. Jeśli jednak nadal będziemy je demokratyzować pod kątem "inteligentów", którzy pod żadnym względem nie przypominają intelektualistów - zrównamy w dół jeszcze bardziej, a to w przypadku wymienionych wyżej dziedzin może mieć dla przyszłości społeczeństwa skutki dramatyczne.

Magdalena Żuraw

13. 02. 2007r.
RODAKpress

 

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS