Altenkunstadt, 11. 01. 1999 r
Chciałem napisać tylko list do Ciebie, a zaczynam pisać List-Dziennik . Myślałem o tym od wielu lat, ale pisać dla mnie samego zupełnie mi się nie chciało, bo przyzwoitość nakazuje wydrukować go po śmierci jego autora, dla mnie to żadne pocieszenie; nie mieć ani jednego czytelnika, myślącego czytelnika, czytelnika, któremu można powierzyć bez strachu pełnię swoich myśli, czytelnika, który już kiedyś bezgranicznie mi zaufał nie wątpiąc w moje możliwości. Dobrze wiem, że tym kimś możesz być tylko Ty, bo powiedziałeś mi kiedyś, że w ojcu znalazłeś również swojego przyjaciela. Wiem, przyjacielem jest ten, który słucha i rozumie, a gdy go zabraknie i tak trzeba mówić dalej, ale już w pustkę.
Jesteś lekarzem i pewnie Twój stosunek do śmierci jest zupełnie inny niż mój, bo ja wiem, że nawet kiedy mówisz w pustkę, tamta strona słyszy Twój głos i lepiej go rozumie niż to było wcześniej. Mój ojciec odszedł bardzo dawno. Pamiętam miałem wtedy pięć lat i w dniu jego śmierci wbiłem sobie ogromną drzazgę do lewej ręki. Przybiegłem z płaczem do domu, by wszystko opowiedzieć naszej ulubionej papudze, ale ona leżała martwa na dnie swojej klatki. Mama bardzo płakała i trzymała w ręku jakiś papier. Powiedziała mi tylko: jesteś za mały, by to zrozumieć ale twój tatuś nie żyje i płakała dalej. Patrzyłem na nią, ale bardziej współczułem martwej papudze. Ojca pamiętałem tylko z wizyt w poznańskim szpitalu i to, że bardzo się go bałem. Nie uwierzysz, ale kiedy miałem cztery lata i ojciec w połowie sparaliżowany był jeszcze w częstochowskim mieszkaniu, zobaczyłem go leżącego na brzuchu. Zdrową ręką z kłębkiem waty próbował znaleźć krwawiące miejsce po zastrzyku. To trwało i trwało, nie miałem siły podejść, by mu pomóc, nie miałem też siły wyjść z pokoju. Tata wyczuł moją obecność i odwrócił do mnie swoją twarz. Nic nie mówił tylko patrzył i patrzył jak na dorosłego mężczyznę. Podszedłem do niego i drżącymi rękoma wziąłem od niego ten zwitek waty i przyłożyłem go na krwawiące miejsce. Ojciec dotknął dłonią mojej głowy nie odrywając ode mnie wzroku. Nie płakał, ale jego źrenice mówiły więcej, niż ja nawet teraz zrozumieć potrafię.
Altenkunstadt, 12.01.1999 r
Z każdą mijającą chwilą wiem coraz lepiej, że pisanie do Ciebie tego Listu-Dziennika przynosi mi ogromna radość i ulgę, a pisanie mojej książki Ten dzień rozbija mnie do reszty. Może jeszcze nie dorosłem do niej i powinienem pracę nad następnymi rozdziałami odłożyć na czas nieokreślony? Pytam Ciebie, choć i tak dzisiaj w nocy znalazłem konieczne wyjście. Będę pisał tylko ten długi list i pewnie któregoś dnia otrzymasz ciężką przesyłkę. Nie wiedziałem, że swoją wolność można znaleźć tylko w takim pisaniu. Nic nie musi krępować mojej wyobraźni i wspomnień, niczego nie muszę selekcjonować, wystarczy słuchanie własnych myśli i pisanie, rozkoszne pisanie, pełne zapomnienia o otaczającym mnie świecie.
Potrzebna mi była moc, moc wiary w samego siebie. Mam ją dzięki rozmowie z Tobą i teraz nikt mi już jej nie odbierze. Teatr ani przez chwilę na tym nie ucierpi, a ja mam wreszcie swoje źródło spokoju i ludzkiej prawdy. Ponumerowałem strony, bo opowieść snuć się zaczyna. Kupię sobie zeszyt jak Stachura, by nie przegapić już niczego.
Bardzo długo zastanawiałem się, czy reżyser może pisać o pracy swoich kolegów, bo przecież w nas artystach tyle niewinnej zazdrości. Pierwsza cześć Ojca chrzestnego podpowiedziała mi, że o wielkości pisać trzeba, a o mierności zapomnieć wystarczy. Parę dni temu na Kablu 1 obejrzałem po latach ponownie ten wielki film pana Coppoli, film nakręcony bezbłędnie, film o nas - ludziach, choć podobno o przestępcach. Za nami tyle konkursów na najlepszego reżysera, w moim odczuciu bardzo niesprawiedliwych, za nami tyle wyliczonego kłamstwa w reklamach nieudanych przedsięwzięć. Jak dotknąć wielkości, jak ją zrozumieć i dalej przekazać, jak ją słyszeć i widzieć, jak pisać o niej? Wystarczy pokłonić się przed Coppolą i Wajdą, wystarczy duszą dotknąć ich filmowej opowieści. Wielkość reżysera zawsze jest widoczna w pracy z wieloma aktorami na planie, i to w tym umierającym wieku umie tylko Polak i Amerykanin. Nie ma mądrzejszego filmu niż Ziemia obiecana , nie ma w Polsce większego artysty niż pan Wajda, nie ma w Polsce miejsca dla ukłonów za każdy kadr filmu panu Zanussiemu, nie ma w Polsce miejsca dla mnie nawet na prowincjonalnej scenie.
Altenkunstadt, 13.01.1999 r
Nie wiem, czy dziennik trzeba pisać codziennie, ale to ulgę przynosi i choć na chwilę rozjaśnia umysł. Nie pamiętam już, zupełnie nie pamiętam, któremu malarzowi jego matka wino na sznurku spuszczała, by tylko malował obrazy, które ona potem sprzedać mogła. Malował za wino w zamkniętym na klucz pokoju i pewnie nikogo przeklinać nie mógł, choć ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że były ku temu powody. Miał farby, miał płótno, miał wino, mógł tworzyć, kac też nie był najcięższy, a jednak umarł. My ludzie prawie nigdy nie jesteśmy zaspokojeni tym co mamy, zawsze czegoś szukamy, zawsze.
Musiałem dzisiaj dzwonić do Polski, na list odpowiedzieć i prawdy wysłuchać o samym sobie. Mam być w Krakowie za kilkanaście dni, ale cała radość została mi już wystarczająco obrzydzona, na tyle, że napić się już muszę.
Butelki wyjmowane z plastikowej siatki. Można pomyśleć: plastik utrzymuje większy ciężar niż może . Śniegu było zbyt wiele pod stopami, piasek chrzęścić nie chciał, pustynia należała tylko do wybranego narodu. Jak to jest zdradzać i być kochanym, kochanym przez Boga. To może udać się tylko Żydom na pustyni i w Polsce.
Altenkunstadt, 14.01.1999 r
Przez kilkanaście minut patrzyłem na butelkę pełną piwa zastanawiając się, czy już napić się muszę. Radość sprawiało mi największą świadomość jej posiadania i możliwość jej opróżnienia łyk po łyku. Nie mam zupełnie kaca, ale powoli pite piwo przynosi mi ulgę.
Nie mogę jeszcze dojść do siebie po tym wczorajszym liście, próbowałem to wszystko w nocy zrozumieć, ale nie potrafię. To tylko Ty jeden na tym świecie miałeś prawo nadepnąć moją duszę, bo nie umiałem wszystkiego dopilnować jak należy, bo oszukać się dałem głupszym ode mnie. Nigdy tego nie zrobiłeś, choć mogłeś. Do dzisiaj nie usłyszałem od Ciebie słowa skargi, a tylko tak częste słowa otuchy.
Niech więc ten mój List-Dziennik będzie moim dla Ciebie podziękowaniem. Otrzymasz go w częściach, które proszę w całości wydaj po mojej śmierci. Zyski podziel sprawiedliwie pomiędzy siebie i moją córką. Mam ją jedną jedyną i z każdym odchodzącym dniem mojego życia jestem jej coraz bliższy. Bardzo wcześnie zostawiłem ją wychodząc na zawsze z naszego mieszkania. Miała wtedy niecałe dziesięć lat, a już umiała wybaczać. Myślałem, że mnie znienawidzi. Myliłem się. Teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i rozmawiamy o wszystkim, o tym co trzeba i o tym co nie trzeba.
Nie patrzę już na następną butelkę piwa, ale ją piję. Moja dzisiejsza porcja pięć piw. Od jutra zupełnie pić przestanę na czas reżyserii Pasji w Krakowie, a potem nie wiem, zupełnie nie wiem. Alkohol wszystko tak łagodzi, tak barw dodaje.
W Poznaniu z Mariolą brzegu dobijałem, koniec po chamsku wchodził oknem z podwórka. Wtedy przyszedłeś Ty, przynosząc butelkę koniaku. Patrzyłem na Ciebie i mimo kaca zacierającego wszystko co ludzkie, czułem Twoje wyrzuty sumienia szalejące po całym mieszkaniu. Wiedziałeś dobrze, że dla Marioli i dla mnie Twój koniak będzie początkiem balu. Myślałeś jak przyjaciel i jak lekarz, idąc po tych kafkowskich schodach. Do dzisiaj nie wiem, na którym stopniu zwyciężył przyjaciel, ale zwyciężył.
Piszę i słucham sobie z komputera CD tzn . Litanię Tomasza Stańki. Nigdy nie słyszałem lepszej płyty i choć znam nieźle wszystkie kompozycje Krzysztofa Komedy, takiego wykonania już nie usłyszę. Stańko grał między innymi Svantetic razem z Komedą, ale trzeba było kilkudziesięciu lat, by zrozumiał. Płytę nagrał z zachodnimi jazzmanami, bo w nas Polakach tak wiele nienawiści dla innych zdolniejszych od nas samych, szczególnie Polaków, że żaden artyzm udać się nie może. Napisałem do tej muzyki scenariusz, nie dzisiaj, dzisiaj to byłoby inne, tamte chwile już nie wrócą, napisałem jeszcze potem, nowy scenariusz. Wszystko jest w ZAiKS-ie; Przez martwy punkt i Kołysanka . Nie można nigdy wybierać doskonałości do tworzenia innej doskonałości, to tylko ułomności muszą się składać na doskonałość. Dlatego muzyka tych filmów musi być taka jak w scenariuszu, to jest muzyka tamtych lat i tamtej wrażliwości. Proszę, nigdy o tym nie zapomnij. Piwa jeszcze trochę zostało, choć opowieści jest znacznie więcej. Przykro to mówić, a jeszcze przykrzej usłyszeć od samego siebie, dzisiaj usłyszeć: jesteś alkoholikiem, nie Żydem, nie homoseksualistą, ale alkoholikiem . Znasz o wiele lepiej niż ja świat umarłych artystów. Powiedz mi, wskaż mi proszę choć jednego wielkiego artystę, który nie byłby Żydem, gayem, bądź pijakiem. Żydów rozumiem, to tylko oni, jako jedyny naród tej ziemi umieją z przeciętności stworzyć wielkość, a z wielkości geniusz. Kim byłby Polański ze swoim ogromnym talentem, gdyby nie jego naród, kim byłby Rachmaninow ze swoim artystycznym złodziejstwem, gdyby nie jego naród i jeszcze ta cała grupa wielkich malarzy z holenderskim pochodzeniem. Nie chcę wymieniać nazwisk, bo tylko o rodakach dzisiaj mówić powinienem. Chopina zabrała nie tylko gruźlica. Opisać muzycznie Polskę i być Francuzem dla całego Zachodu. To tylko dla nas Polaków jest w tym europejskim gównie możliwe. Dopijam ostatnie piwo, moje dzisiejsze ostatnie piwo, pisać przerwać mi się nie chce, ale z muzyką odjeść trzeba i zasnąć choć na chwilę....
Nie zasnąłem, potem jeszcze, po chwili tamtej płyty sprzed lat posłuchałem. Komeda, prawdziwy Komeda żyje tylko na tamtej płycie, starej płycie, a ta jest genialna tylko w całości, bo poszczególne utwory gdzieś zgubiły pełnię jego duszy. Dzisiaj Stańko jest największy i znowu pytać mi pozostaje o Leszka Kułakowskiego, o największy talent naszej współczesności.
...>>>czytaj dalej