Altenkunstadt, 15.01.1999 r
Ten dzień jest początkiem bezakoholizmu, dwóch miesięcy bez znieczulenia. Mira poszła już do pracy, całą noc słyszałem jęki Astora, myślałem, że to już jego koniec. Jeśli ja odejdę, a Astor zdechnie, Mira zostanie zupełnie sama. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak postąpić, ale sił na odejście już dzisiaj mi brakuje. Jesteśmy zbyt starzy i cokolwiek byśmy nie zrobili, musi być podwójnie okrutne.
Pobyt w Polsce da mi pewnie właściwą perspektywę, ale tam wszystkie swoje myśli Pasji oddać muszę. W tym roku wymienię prawie wszystkich aktorów. Przez sześć lat budowałem ten teatr, a za kilka dni znowu trzeba będzie zacząć od początku i wszystko powinno mieć przynajmniej ten sam poziom. Zupełnie nie wiem, czy podołam i boję się przeogromnie.
Będę u Salezjanów przez półtora miesiąca, ale na próby wyznaczono tylko dwa tygodnie, dwa tygodnie. Nie pisze mi się dzisiaj najlepiej, może to tylko strach przed bezalkoholowymi dniami i zupełnie inną krakowska samotnością.
Altenkunstadt, 17.01.1999 r
Wczoraj jakoś nie mogłem się zebrać, by napisać choć cokolwiek. Powoli wracam do siebie, tak samo jak Astor. To cud, ale on to wszystko przetrwał. Siedzi teraz przy mnie i patrzy na mnie swoimi brązowymi oczyma znad siwego pyska. Pewnie miał skręt kiszek. Mira wlała mu do gardła nierozcieńczone zioła szwedzkie, nie bronił się zupełnie. Po chwili zataczając się poszedł do kuchni i napił się wody. Po godzinie powoli zaczął wracać z tamtej strony.
Siedziałem z nim sam w pokoju, Mira nie miała siły i myślałem o swojej godzinie, o tej najbardziej z ludzkich chwil, kiedy wszystko jasne stać się musi. Dreszcz przebiegł po czubku mózgu, a resztę ciała strach sparaliżował. Jeszcze dzisiaj nie mogę się z tego otrząsnąć. Gdyby nie wyjazd do Krakowa, pewnie znowu bym napił się kusztyczka, ale teraz muszę być trzeźwy.
Altenkunstadt, 18.01.1999 r
Znowu kupiłem sobie piwa, tym razem tylko dwa. Pomyślałem: do wyjazdu pozostało ci jeszcze pięć dni, więc to trochę alkoholu nie powinno zburzyć twojej woli . Być może tym razem będę silniejszy od pana Warzechy. W Rytrze, w knajpie, na tego wybitnego krakowskiego poetę oczekiwali jego przyjaciele po piórze spokojnie popijając sobie wódeczkę. Kiedy wszyscy biesiadnicy poczuli już troszeczkę moc ówczesnej polskiej czystej, do sali wreszcie wszedł tak oczekiwany przez nich gość. Oczywiście jak to poeci natychmiast nalali mu karniaka, ale pan Warzecha odmówił krótko: dzisiaj nie piję i wszyscy wytrzeźwieli natychmiast. Wieczorem odbył się sejmik poetycki, a po nim wszyscy zaproszeni goście znowu poszli na wódkę. Nad ranem do jednego z wynajętych dla uczestników spotkania pokoi wtoczył się pan Warzecha. Obudzony hałasem śpiący poeta przecierając oczy ze zdumienia wykrztusił: przecież miałeś nie pić , ale w odpowiedzi usłyszał tylko: ni mom woli . Piję sobie łyczek po łyczku i bezmyślnie patrzę w ekran komputera.
Nie wiem czy czytałeś kiedyś Pod wulkanem M. Lowry'ego. Umarł pijany dusząc się własnymi wymiotami. Przez całe swoje życie pisał właściwie tylko tę jedną, jedyną książkę ciągle ją poprawiając. Sfilmował to Hudson i wyjątkowo sknocił, w teatrze zrobił ją Grzegorzewski, nie widziałem, ale nie wierzę by to było dobre. Ta powieść od jej wydania czeka na mnie. Nie rzygam co prawda jak jej autor po wódce, przynajmniej na razie, ale naprawdę wiem w czym rzecz. W grudniu zeszłego roku zacząłem zabezpieczać prawnie wszystko co napisałem w ZAiKS-ie i prosząc o kontakt z tłumaczami tekstów moich adaptacji tych napisanych i jeszcze nie napisanych, otrzymałem adres Związku Niewidomych tzn. właściciela praw na powieść Lowry'ego. Mogę więc po skończeniu tegorocznej Pasji zacząć pisać scenariusz, bo rozmawiałem z nimi i otrzymam pisemną zgodę. Dorastałem wraz z moim życiem do tej poświeci, codziennie próbując porównać się z Konsulem. Znalazłem nawet ludzi, którzy byli w miejscach jego pijaństwa, by znaleźć o nim swoją prawdę. Janusz, to co we mnie pękło, zaczyna konsekwentnie drążyć moje myśli i czyny. Wolny być muszę. Prawdę powiedziawszy słuchać umiem tylko samego siebie, ale mądre słowa innych ludzi nawet po latach wracają i wskazując drogę, rozwalając mój spokój.
Dawno temu stałem w Marktzeuln na moście razem z Hindusem, a on pokazując mi źdźbło trawy wyrośnięte z błota, powiedział: to jesteś ty i twoja sztuka . To było dokładnie przed jedenastoma laty. Nie mogę porównywać się z Konsulem, jego zupełnie nie interesowała tak bardzo ludzka chwila wznoszenia się, chwila umierającego kaca i rodzącej się mocy, on szedł tylko w dół bez wiary w ponowne odnalezienie samego siebie i właśnie w tym była jego wielkość, wielkość której nigdy nie szukałem i szukać nie będę, bo ona zawsze dla mnie musiała być inna. Nauczyłem się ją poznawać przez rozmiar moich stóp, kiedy nadchodziła, one z wysokości moich oczu stawały się coraz mniejsze, i wtedy wystarczyło tę chwilę zatrzymać i wspaniałość w sobie pielęgnować, ale to tak przerażało i przerażać będzie.
Altenkunstadt, 19.01.1999 r
Byłem dzisiaj u burmistrza i ustaliłem ostatecznie termin wystawy fotograficznej Wrocław dzisiaj na 23 października. Będzie ona trwała ponad dwa tygodnie i myślę, że znajdziesz choć trochę czasu i przyjedziesz ją obejrzeć. Nie mogę się z niej wycofać i zostać w Polsce przekreślając moją całą niemiecką działalność. Mam za sobą dziewięć wymian polsko-niemieckich i dwa przedstawienia Instrumentalnego Teatru Tritonus . Wiesz dobrze, co znaczy w Niemczech niedotrzymanie danego słowa. Nie rozumiem już zupełnie nic.
Pod biurkiem coś zadzwoniło, schyliłem się i znalazłem butelkę piwa. W domu alkoholika to jest niemożliwe, tym bardziej, że od noworocznego pijaństwa ani na moment nie urwał mi się film. Piję sobie to ciepłe piwo, myśląc jak butelka sama dźwięk wydać może. Pogodziłem się już dawno ze złem tego świata, bo bez niego nigdy nie mógłbym znaleźć dobra.
To okrutne, nie umiem sobie zupełnie przypomnieć, kiedy przestałem marzyć. Patrzę w przeszłość, palcami wyczuwam rzadkość moich włosów. Powinienem spróbować opisać te chwile. Nie umiem. Niech wszystko odpłynie wraz ze mną na tamtą stronę, ale ta chwila nie chce nadejść jeszcze.
Zostając w Niemczech pewnie zgubię to co najistotniejsze, o ile w ogóle coś takiego egzystuje tu, na Ziemi. Nie wiem czego się złapać, zawsze zaczynałem od marzeń. To zwiędło wraz ze mną. Nie marzę więc, nie walczę. Patrzę spokojnie w przeszłość, coraz bardziej obcą mi przeszłość. Widzę czarną twarz Hindusa Charliego, uśmiecha się wszystkimi zębami. To on pierwszy i jedyny chciał dać mi wolność, wolność bez końca w odrzuceniu Boga. Nie przyjąłem jej nie ze strachu przed potępieniem, ale z niezachwianej wiary w Jego istnienie.
Moja babcia, najukochańsza z babć, ostatnie lata swojego życia poświęciła wyłącznie modlitwie. Odchodziła niezwykle spokojnie mimo, że musiała przeżyć śmierć prawie wszystkich swoich najbliższych. Umarła w dniu rozpoczęcia przeze mnie pierwszych prób Pasji . Po premierze przyjechałem do Poznania. Mariolka czekała na mnie razem ze swoją mamą, wódka na rynku, wódka w domu, a na kacu Marioli mama ze szklanką ciepłej wody przy moim łóżku. Patrzyłem na nią przerażony, wiedziałem, że jej mąż, wspaniały matematyk, też był alkoholikiem, ale nie wiedziałem, że na kacu otrzymywał od swojej żony szklankę ciepłej wody i zrozumiałem dlaczego musiał uciec od niej, powiedziałem pewnie coś niegrzecznego i poszedłem po piwo. W nocy śniła mi się moja kochana babcia, widziałem ją młodą, po chwili zaczęła się śmiać i wszystkie następne lata jej twarz zaczęły znaczyć. Strach ogarniał mnie coraz większy, obudziłem się, ale sen trwał dalej, a jej usta wypełnił szatański śmiech. W kuchni znalazłem wódkę. Mariola spała, a ja zacząłem wymieniać imiona wszystkich osób, które znałem, by nie oszaleć, zamykanie oczu nic nie pomagało, wypiłem duszkiem wszystko, co było w butelce.
Jutro wyślę Ci tę cześć Listu-Dziennika , bo naprawdę nie wiem, co jeszcze w Polsce zdarzyć się może. Jeśli uznasz, że czytać tego dalej nie chcesz, zadzwoń. W Krakowie spróbuje sobie załatwić na początek miejsce korespondenta w radiu Plus .
...>>>czytaj dalej