Altenkunstadt, 20.01.1999 r
Wysłałem Ci dzisiaj gruby list, zupełnie nie wiedząc, jak go przyjmiesz. Powtarzam jeszcze raz; jesteś jednym z niewielu ludzi na tej Ziemi, któremu mogę powierzyć moją prawdę. Jeśli zadzwonisz i powiesz mi, że czytać tego dalej nie możesz i tak nie skończę pisania, a cały List-Dziennik otrzymasz w kilka dni po mojej śmierci. Być może nie zadzwonisz i wtedy, kiedyś, w przyszłości wyślę Ci następny list, bo z każdym nowym dniem coraz boleśniejszej będę szukać mojej prawdy.
Wczoraj coś mnie tknęło i zadzwoniłem do Śmietany, najnowszego przyjaciela Marioli. Poznałem go przed pół rokiem, legenda Poznania i alkoholizmu, ogólnie wspaniały facet, ale o nieskończenie mniejszym talencie niż ma go Mariola. Pierwsza rozmowa była pełna agresywności z jego strony, druga nieco spokojniejsza, a w trzecią włączyła się Mariolka. Musiałem ich godzić, zagryzałem wargi do krwi, by się nie śmiać. Od wczoraj mam zupełnie niekontrolowane napady śmiechu. Zawdzięczam to tej, wspanialej, szalonej parze.
Podczas tegorocznych wakacji w Womirówce siedziałem rano skacowany na werandzie zastanawiając się czym by tu można jeszcze się podleczyć i wtedy drzwi chałupy skrzypnęły i zaspana Eliza przyniosła mi swoje, niedopite piwo. Patrzyłem na nią oniemiały. Stawiając butelkę przede mną zapytała: tatusiu dlaczego się nie śmiejesz, przecież zapamiętałam cię takim jako dziecko .
W Imieniu róży poszukiwali Księgi śmiechu przez prawie pięćset stron, jak mi uświadomił to Henryk Cyganik, a ja potrzebowałem na to ponad dwadzieścia lat i pewnie jej też nigdy bym znalazł, gdyby nie ta, nieobliczalna, poznańska para. Mariolka po Nowym Roku zniknęła z domu swojego przyjaciela na trzy tygodnie. On szukał jej po całej Polsce telefonicznie, ale najczęściej dzwonił do jej mamy, będąc przekonany, że usłyszy prawdę i spokój odzyska. Prawdy nie znalazł, ukojenie nadejść nie mogło, pomyślał więc: Mariolka tylko może być u Wojtka . Zadzwonić pewnie nie miał odwagi. Pogodziłem ich skutecznie; wódki jeszcze postanowili się napić i jego urodziny będą obchodzić wspólnie, jutro. Miałem prawo śmiać się z niego, bo moje Mariolkowe rogi były znacznie większe i choć ich ciężar czuję w szyjnych kręgach, do dzisiaj zapomnieć jej nie umiem. Ona warta była wszystkich zdrad swoich i swojego rodzinnego, wspaniałego szaleństwa.
Nie lubiłem jej mamy. Klasa tej pani nie odpowiadała mi nigdy. Ta pani wolności dać nie chciała nikomu, nawet swojej córce, wpychając mnie chwilami w niewyobrażalny ból. Jakże matki nie kochać i będąc z tobą Wojtku o jej potrzebach zapominać zawsze myślała i myśleć będzie Zmora , jak mawiał o niej Jesionka. Wiem, że takim powinno być każde dziecko wobec swoich rodziców, ale przecież i ta z najważniejszych miłości powinna mieć swoje granice.
Gdzie jeszcze można wybaczać, a gdzie jest to już niemożliwe. Mariola zna tylko część prawdy, resztę Wojtek zabrał do nieba. W parę tygodni po jego śmierci zaczęli umierać wielcy, polscy aktorzy, Jesionka w niebie otwiera swój teatr - pomyślałem i uciec postanowiłem... Ona też kiedyś, jak każdy z nas, zostanie bez swojej matki, jeśli los jej to wyznaczy normalną koleją rzeczy. Tego naprawdę przeżyć bym nie mógł. Wystarczyła mi śmierć Wojtka Jesionki i to całe chamstwo, które z siebie wydobyć musiałem, by ją ocalić.
Altenkunstadt, 21.01.1999 r
Włączyłem sobie Symfonię nr 5 Gustava Mahlera, muzykę z mojego krakowskiego Hioba , to było naprawdę wielkie przedstawienie. Nie umiem pisać bez alkoholu, we krwi muszę mieć przynajmniej dwa piwa, inaczej słów nie potrafię złożyć w zdania. Z pijaka okresowego powoli staje się klasycznym alkoholikiem. Zawsze na delikatnym rauszu, którego nie umie zauważyć nawet Mira.
Pan Hebanowski umarł na peronowej ławce, jego żona, pani Maślińska od kilku miesięcy nie może wstać z łóżka. Wiem, podobnie jak oni skończy ta cała najważniejsza część naszego narodu. Polska szlachta po drugiej wojnie światowej stała się zupełnie bezbronna wobec chamstwa. Przypomniał mi się Visconti, z płyty płynie Adagio z jego Śmierci w Wenecji i mojego o wiele późniejszego Hioba . Muzyka wiary. Wiesz jak on umierał? Leżał w swoim łóżku wśród najpiękniejszych kwiatów tej naszej planety i słuchając płyty czekał na swój ziemski koniec. Tak odchodził wielki Włoch, wielki Polak Hebanowski zadowolić się musiał peronową ławką. Po śmierci pana domu poznałem jego rodzinę. Dzieci nie zawsze dziedziczą krew po rodzicach, szlachetność została tylko w Joannie. Spotykaliśmy się bardzo często w Gdańsku i zawsze przytulić ją chciałem, ale nie mogłem w sobie znaleźć odwagi. Ostatnią wódkę swojego życia pił pan Hebanowski w Pasacie , knajpie prowadzonej przez alkoholiczną wielkość - Wiesława Gasiuka, wieloletniego naszego, gdańskiego przyjaciela. Wypił parę kieliszków i pojechał reżyserować Becketta. Nie dojechał tak samo, jak dolecieć nie mógł Konrad Swinarski.
Altenkunstadt, 22.01.1999 r
Cyprian Kamil Norwid
Moja Piosnka [II]
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla d a r ó w Nieba...
Tęskno mi Panie...
*
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą...
Tęskno mi Panie...
*
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony:
Są - jak odwieczne Chrystusa wyznanie
"B ą d ź p o c h w a l o n y P a n i e!"
Tęskno mi Panie...
*
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej...
Tęskno mi Panie...
*
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia
Do tych co mają t a k za t a k - n i e za n i e -
Bez światło-cienia...
Tęskno mi Panie...
*
Tęskno mi ówdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojej!...
Tęskno mi Panie...
Dzisiaj Mira ma urodziny. Pójdziemy wieczorem do Greków na kolację. Co będzie dalej i jak będzie dalej, wie tylko Bóg. Znowu pisać nie mogę. W piątki sprzątam mieszkanie, zrobię to gruntowniej niż zwykle i tych kilka godzin jakoś przeleci.
Kraków, 27.01.1999 r
To trwało dość długo, zanim przypomniałem sobie dzisiejszą datę. Dzwoniłeś do mnie wczoraj wieczorem i zrozumiałem tylko, że pisać dalej powinienem. Te kilka dni we Wrocławiu u mojej kochanej córki, kolor jej drzwi, nieuczciwy taksówkarz i młodość jej przyjaciół z każdej strony mnie otaczająca zrobiły swoje. Byłem u niej przez trzy dni, to było na jej wytrzymałość za dużo, na moją zresztą też. Poszedłem na całość i tylko pozostał po mnie żałosny smutek.
Zmniejszyłem tak, jak mi kazałeś, porcję codziennych leków uspokajających, czuję się trochę lepiej i mogę iść dalej, tym bardziej, że z każdą chwilą kłopotów coraz więcej. Mam bardzo niewiele czasu na zrobienie Pasji i boję się przeogromnie. 27 lutego muszę skoczyć wyżej niż kiedykolwiek dotąd. Nie pielęgnuję już swojego strachu, kiedyś tak bardzo mi potrzebnego do przetrwania. Boję się zadzwonić do mamy, boję się zadzwonić do Miry, boję się zadzwonić do kogokolwiek. Muszę zrobić przedstawienie w czasie ośmiu, może dziewięciu dwugodzinnych prób na scenie. Bronię się jak mogę, próbując dać z siebie całą moją duszę choćby do zupełnego jej zatracenia. Nie jestem pewien, czy moje zdrowie to wytrzyma, ale prawdę pisząc niespecjalnie mi na tym zależy, byleby tylko dotrwać do premiery i nie zawieść Salezjanów. Dla organizujących tegoroczne próby to tylko jedna z wielu premier Pasji w nowej obsadzie, ale dla mnie jak zawsze to całe moje życie.
Kraków, 01.02. 1999 r
Jestem prawie zupełnie sam w Krakowskim Seminarium, studenci wyjechali odpocząć po sesji egzaminacyjnej. Posłuchałem Twojej rady i ograniczyłem bardzo znacznie branie tych leków-ogłupiaczy, tzn. zostawiłem je sobie po jednej pastylce, a resztę wrzuciłem do kosza wypełnionego setkami niedopałków moich papierosów.
Pewnie ubezwłasnowolni mnie moja rodzina i odeśle na leczenie. Zgodzę się na wszystko, ale skończyć muszę List-Dziennik . Nie chcę nikogo wzruszyć moim losem, nie proszę nawet o zrozumienie, ale chcę jeszcze chwilę pozostać po mojej śmierci. Na moich oczach umiera ostatnie moje przedstawienie, a ja nic nie mogę zrobić, by temu przeciwdziałać. Wszyscy salezjanie chcą dla mnie jak najlepiej, ale tak niewielu z nich rozumie, że wraz z tym przedstawieniem odejdę na zawsze w dłonie Tego, Któremu ufałem i ufać będę. Zaczynam smucić.
Kraków, 03.02.1999 r
Nagraliśmy słuchowisko A był to czas na figi autorstwa Klaudiusza Sobonia. Nie przypuszczałem, że sprawi mi to tak wiele satysfakcji. Mogę w niedługim czasie stać się niezłym radiowcem. Masz rację, trochę mojej pracy i słuchacze będą pragnąć mojego głosu. W to uwierzyłem już naprawdę. Jutro oddam kasetę do radia Plus i nie pozostanie mi nic innego, jak spokojnie czekać na odpowiedź. Prawdę pisząc, nie ma dla mnie to już żadnego znaczenia, czy radio tę kasetę przeznaczy do emisji, zaczynam wierzyć, że przyszłość radiowa jest przed grupą ludzi, którą skompletuję wraz z Tobą.
Postanowiłem wrócić do Niemiec. Zbyt często osądzam Mirę niesprawiedliwie, a przecież to tylko ona była ze mną w najgorszych chwilach mojego życia.
Kraków, 07.02.1999 r
Marian Panek, mój przyjaciel i artysta teatru przeczytał List-Dziennik . Nie powinienem pokazywać go już nikomu, bo usłyszałem od niego: to bardzo smutne, idę na wódkę . Dla mnie to żadna pociecha, że moje pisanie robi wrażenie, nie chcę nikogo osłabiać i przypominać przyjaciołom o mojej samotności ze wszystkimi jej zakamarkami.
Mimo, że Marian nie umawiał się z Heniem Cyganikiem, artystą słowa i być może jednym z najbliższych mi przyjaciół, spotkali się przypadkowo po wielu latach w drodze na spotkanie ze mną. Po dwudziestu latach znowu ponownie zeszły się nasze drogi. Z Heniem będę robił festiwal teatralny Pasja 2000 , a Marian pewnie spróbuje umożliwić mi powrót do państwowego teatru. Zadzwonił do mnie z wrocławskiego dworca o trzeciej nad ranem i z nie dopitą ćwiartką wódki w kieszeni powiedział: pisząc tak nieskończenie smutno, zachowałeś dystans do siebie . Pewnie teraz zrobi wszystko, by załatwić mi pracę w teatrze. Heniu wziął moje scenariusze filmowe i też pewnie zrobi wszystko.
...>>>czytaj dalej