Część XII
Stało się to, kiedy siedziałem na ławeczce, obok której spaliłem "Bełkot odchodzącego". Nagle poczułem na stopach wszechobecną wilgoć mgły. Nie mogłem uciec. Sparaliżowane ciało wchłaniało jej bezzapach. Chciałem krzyknąć, ale ona zdążyła już dotrzeć do mojego gardła. Chciałem też, choć było to niemożliwe, zamknąć oczy. Drzewa rozmywały się w niej rozkosznie z nie mniejszą prędkością niż ta, którą dała mi ona, bym przestał się opamiętywać. Nigdy tak nie wchodziłem i nie będę tak wchodził w żadną kobietę, bo one takich szans nie dają nikomu, i nigdy nie poczuję już takiego szczęścia, takiej pokory i potrzeby słuchania mgielnych szeptów. Przez chwilę byłem sobą i przez chwilę umiałem oddychać nią tak samo intensywnie, jak kiedyś oddychałem ziemią. Nie pragnąłem niczego poza nią, poza tymi chwilami nie pragnąłem już niczego. Wtedy ona zaczęła wchłaniać mnie całego, bo pragnęła mnie jak żadna dotąd zakochana we mnie kobieta. Nie mówiłem nic, choć mogłem tak naprawdę uczynić to po raz pierwszy w życiu. Kiedy wniknęła w moje źrenice, tajemniczy narkotykowy świat Kokaheroina uleciał gdzieś w niebyt. Nigdy dotąd nie czułem się tak wszechobecny w każdym punkcie tego świata i nigdy dotąd nie byłem nikomu tak bardzo potrzebny. Z oczu mgła weszła do mojego brzucha, napełniając go ciepłem nieskończonym. Zegar przestał bić, a powieki nie chciały się przymknąć. Pewnie takie chwile będą odczuwali wszyscy zbawieni, jakim i ja poczułem się przez chwilę. Zdawało mi się, że frunę, bo nagle zobaczyłem pod stopami zatopioną w lasach Górę. Promienie zachodzącego słońca pływały po drżących wodach leśnego jeziorka. Kiedy wyciągnąłem rękę i dotknąłem opuszkami palców tych niewielkich wodnych pagórków, zaczęły się one łączyć i wyrastać w kobiecą postać. Malowany słońcem kolor jej włosów odbijał się echem w błękicie nieba. Nigdy nie widzia ł em takiego odcienia rudości i nigdy tak go nie pragną ł em. Mg ł a da ł a mi więcej, niż mog ł em oczekiwać. Nogi warte samobójstwa, pe łne zrozumienia i przebaczenia spojrzenie. Smutek jej oczu stał si ę moim smutkiem i światłem przyszłości. Zapragnąłem, jak nigdy dotąd, wejść w to leśne poszycie pachnące wszystkimi zapachami wszechświata. Broniłem si ę, jak mogłem, bo wiedziałem, że jednym nierozważnym czynem rozwieję mgłę na zawsze i zapłakałem, jak nigdy dotąd. Mgła, cholerna mgła, dająca i zabierająca wszystko raz na zawsze. Jestem tak blisko i kocham tak mocno. Orgia samotności, orgia mgły i życia. Gdzie będziesz jutro, Ruda Dziewczyno, gdzie będziesz, życie moje, gdzie będziesz, mój smutku. Może Bóg pozwoli mi teraz dotknąć ciebie tak delikatnie, jak umiem najlepiej. Może Bóg mi to wybaczy. Bądź, bądź zawsze w każdej chwili mojego życia. Bądź zawsze, bądź aż do mojej śmierci - myśla ł em.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- A jednak mnie znalazłeś - odpowiedziała.
- Ty mnie nie szukałaś?
- Nie, bo wiedziałam, że ty mnie szukasz. Widziałam cię w kuli. Niewielu udało się do niej wejść.
- Kokaheroinowi też to się udało!
- Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam.
- Strach, który czułem przed wejściem do kuli, był twoim strachem.
- Chodź i nie mów już nic.
- Wzięła mnie za rękę i ponownie uniosłem się w przestrzeń. Tym razem wiedziałem, że to wszystko nie dzieje się tylko we mnie, ale i obok mnie. Razem, delikatnie przytuleni do siebie przemknęliśmy przez całe moje życie, ze wszystkimi moimi wzlotami, upadkami, grzechami i dobrymi uczynkami, które dopiero teraz nabrały koniecznej im ostrości. Patrząc na siebie zrozumiałem wreszcie, że musiałem tak żyć, jak żyłem, by teraz być właśnie z nią tutaj ponad wszystkimi innymi i ponad samym sobą i że nie jest to niestety żadne usprawiedliwienie dla wszystkich moich czynów.
- Jesteś śmiercią? - zapytałem, czując powagę chwili, najspokojniej, jak umiałem.
- Jestem aniołem, aniołem wszystkich uzależnionych. Czasami prowadzę was delikatnie ku niej, czasami delikatnie was od niej oddalam. Chciałbyś już umrzeć?
- Nie wiem, naprawd ę nie wiem. Widziałaś przecież, jak wiele było takich chwil, kiedy chciałem umrzeć i jak niewiele, kiedy naprawdę chciałem żyć.
- Chcesz zobaczyć, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś nie pił?
- Wolałbym zobaczyć, jak ono by wyglądało, gdybym brał tak jak Kokaheroin.
- Nie warto, to byłoby bardzo krótkie życie.
- Zdążyłbym coś napisać?
- Nie.
- Kogoś kochać?
- Nie.
- Za kimś tęsknić?
- Też nie.
- Spotykasz innych uzależnionych?
- Niewielu z nich wychodzi na spotkania z mgłą tak często jak ty, niejeden z nich zawraca w ostatniej chwili ze ścieżki prowadzącej do srebrnej kuli.
- Zabierzesz mnie teraz.
- Gdzie?
- Na tamtą stronę przejściem, które przez ułamek sekundy widziałem w srebrnej kuli.
- Nie .
Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem, znowu byłem w lesie w tym samym miejscu, do którego wracałem już kiedyś z kuli oblanej księżycowym światłem. Dopiero po długiej chwili najpierw usłyszałem szum drzew, a potem otaczające mnie szarości zaczęły przybierać kształt lasu. Na niebie znowu pojawił się księżyc i klinika znowu zaczęła dominować nad drogą do niej.
Poeta i Kokaheroin tak nieoczekiwanie wyszli z bocznej ścieżki, że omal mnie nie przewrócili.
- Jak ty się tu znalazłeś? - zapytał mnie przerażony Kokaheroin.
- Zawsze mi mówiłeś, że żyjemy w nierealnym świecie, bo realnym światem jest tylko ten, do którego prowadzi cię kokaina, więc możesz sobie to spokojnie wytłumaczyć.
Wróciliśmy razem do kliniki nie zamieniając ze sobą słowa. Było mi ich bardzo żal, bo widziałem, jak od myślenia parują im głowy, ale przecież nie mogłem im powiedzieć, że przed chwilą wróciłem z miejsca, gdzie wszystko zaczyna i kończy się dla mnie naprawdę.
Któregoś wieczoru Kokaheroin, Poeta i Rzeźbiarz Seksu poszli do pobliskiej knajpy pogadać przy kawie. Kiedy usiedli przy barze obok innych gości popijających piwo, podszedł do nich jej właściciel i poprosił ich o krótką rozmowę w innej sali. Tam zostali poinformowani, że kuracjusze kliniki nie mają prawa siadać przy barze, gdzie pije się alkohol i zaproponował im wypicie zamówionej kawy w jakimś obskurnym, przeznaczonym na magazyn pokoju. Kokaheroin powiedział mu na to, że nie pił, lecz brał dożylnie narkotyki i bez najmniejszego uszczerbku dla swojej kuracji może patrzeć, jak goście tej knajpy pompują piwo w swoje opasłe brzuchy. Rzeźbiarz Seksu dodał, że pił, kiedy był nieletni, ale wraz z otrzymaniem dowodu osobistego zerwał z tym dziecinnym nałogiem i przerzucił się, jak każdy prawdziwy mężczyzna, na branie twardych narkotyków. Poeta zakończył rzucając na odchodnym zupełnie ogłupiałemu właścicielowi, by sam wypił zamówione przez nich kawy i pijąc je wbijał sobie do swojej pustej głowy, że narkoman i alkoholik jest takim samym człowiekiem, jak on, z tą tylko różnicą, że nie stać go w żadnej sytuacji na takie chamstwo.
Następnego dnia wszyscy trzej poszli do Szefa Kliniki i zrobiła się afera. Psychoterapeuci postanowili omówić z nami ten nowy temat na zajęciach w grupach. Zawsze Uśmiechnięta przyniosła na nie kasetę video z filmem o różnych zachowaniach alkoholików. Zapamiętałem ostatnią jego scenę. Przy stole siedzieli: alkoholik, jego żona i czwórka zaproszonych na to spotkanie gości, zapewne przyjaciół pana domu, a na nim stały szklanki z sokiem owocowym, z których co chwila, jakby na komendę reżysera filmu, wszyscy moczyli usta. Uczestnicy tego cudownego bankietu rozmawiali o niczym bez przerwy głupawo uśmiechając się do siebie.
- Pokazałam wam ten film, byście wiedzieli, że po kuracji powinniście szukać właśnie takich przyjaciół - powiedziała po projekcji Zawsze Uśmiechnięta.
- Przecież cały świat pije, proszę powiedzieć, gdzie ich znaleźć - szepnął ktoś cicho w odpowiedzi.
- Jedź do muzułmanów, oni są abstynentami - prawie krzyknął Kokaheroin.
Szef Kliniki porozmawiał z właścicielem knajpy i odtąd bez sprzeciwu podawano nam bezalkoholowe napoje nigdzie nas nie przemieszczając, ale staliśmy się coraz rzadszymi jej gośćmi aż do chwili, kiedy zaczęliśmy w niej jeść obiady. Na ten nowy pomysł integracji uzależnionych z normalnymi wpadł Szef Kliniki pewnie po dokładnym wysłuchaniu argumentów Kokaheroina, Rzeźbiarza Seksu i Poety.
Na poniedziałkowym zebraniu powiedział nam oficjalnie o tym nowym eksperymencie, który może być w każdej chwili zawieszony, jeśli którykolwiek z nas zawiedzie jego oczekiwania. I tak zaczęliśmy jeść, jak normalni ludzie, w dwóch wydzielonych dla nas salach. Właściciel knajpy i jego żona podając nam posiłki patrzyli na nas takim samym wzrokiem, jak dzieci patrzą podczas swego pierwszego pobytu w zoo na egzotyczne zwierzęta. Na początku byli tak przestraszeni, że z pewnością po każdym naszym posiłku liczyli sztućce, by sprawdzić, czy któryś z nas ich nie ukradł, ale w miarę upływu czasu stali się spokojniejsi i nawet czasami rozmawiali z nami przy barze, podczas obowiązkowo przez wielu z nas wypijanej poobiedniej kawy, której moc i aromat były nieporównywalnie większe od lury z naszego automatu i nieporównywalnie mniejsze od mocy i aromatu kaw, które piłem we włoskich kawiarenkach.
Drugim razem spotkałem Rudą Dziewczynę w sobotnie popołudnie. Zobaczyłem ją siedzącą na mojej ulubionej ławeczce. Drzewa wokół niej delikatnie rozmywała mgła. Zatrzymałem się na chwilę, by nasycić oczy tym przecudownym obrazem. Spojrzała na mnie i powiedziała:
- Chciałbyś widywać mnie częściej?
- A więc jednak zdecydowałaś się zabrać mnie na zawsze.
- Spokojnie podszedłem do niej, ale Ruda Dziewczyna tylko podała mi rękę na powitanie. Ucałowałem ją, a ona - jakby wbrew sobie - wtuliła moją głowę w swoje włosy.
- Nie, jeszcze cię nie zabiorę. Jestem tu, bo wiem, że potrzebujesz rozmowy. Nic więcej dać ci nie mogę.
Niczego więcej nie chcę... Umiem rozmawiać tylko z samym sobą... nie spotkałem dotąd człowieka, choć tak bardzo chciałem go znaleźć... przed którym mógłbym przepłynąć swoim opowiadaniem o sobie... Nie myśl, proszę, nie myśl, że nie próbowałem, ale zawsze kiedy docierałem do najgłębszej prawdy, mojej prawdy, w słuchającym zaczynałem wyczuwać mur, przez który w żaden sposób nie mogłem się przebić i mówić przestawałem. Być może właśnie dlatego zacząłem pisać... Czytelnikowi nie muszę przecież patrzeć w oczy ani na przewracane jego dłońmi drżące kartki moich książek.
- Dlaczego przestałeś pisać?
- Mój ogień wygasł.
- Palił się tylko wtedy, gdy piłeś?
- Tak.
- Dlaczego nie spróbujesz opisywać świata, w który żyjesz obecnie?
- Ze strachu przed prawdą, która może porazić czytelnika.
- Nie będziesz przecież pisał nieprawdy.
- To właśnie prawda zabija najczęściej.
- Ale też nadaje sens i piękno ludzkiemu życiu.
- Do pisania muszę znaleźć swoją samotnię. W sali komputerowej kręci się zawsze za dużo pacjentów.
- Kup sobie zeszyt i ołówek. Dlaczego spaliłeś "Bełkot odchodzącego"?
- To nie była pierwsza moja książka, którą rzuciłem w płomienie.
- Wiem.
- Spaliłem ją, bo myślałem, że to coś zmieni w moim życiu... chciałem wszystko rozpocząć od nowa, ale jestem na to, jak każdy uzależniony, za słaby. Wiem już, że nigdy się nie zmienię... dalej będę poszukiwał samego siebie z nadzieją, że znajdę we mnie choć najmniejszą kruszynkę prawdy, która nie przepadnie wraz ze mną.
- Dlaczego nie zostawiłeś swoich najbardziej przerażających myśli we mgle?
- Próbowałem, one jednak postanowiły pozostać we mnie na zawsze.
- Tak samo jak twój strach?
- Tak.
- Nie próbowałeś go pokonać?
- On jest o wiele silniejszy ode mnie.
- Mówiłeś o tym twojej psychoterapeutce?
- Tak, ale nie powiedziałem jej całej prawdy.
- Dlaczego?
- By nie zaczęła mnie podejrzewać, że jestem szalony.
- Teraz też się boisz?
- Nie, strach odchodzi wraz z twoim przyjściem i przychodzi wraz z twoim odejściem. Gdyby nie ty, nie opuściłby mnie ani na chwilę do końca życia.
- Boisz się czegoś konkretnego?
Nie, nie. Strach wypełnia mnie całego i tworzy ogromną dziurę w środku mej duszy, przez którą może wejść wszystko, absolutnie wszystko. Nawet najmniejsze uczynione mi wtedy przykrości urastają do monstrualnych rozmiarów, a wtedy boję się tak, że wszystko zatrzymuje się we mnie i wokół mnie. Takich chwil nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
- Jak długo to trwa?
- Od zawsze, cały czas z większym lub mniejszym nasileniem. Przed przybyciem na Górę umiałem żyć ze swoim strachem. Kiedy nie mogłem go już znieść, zaczynałem pić. Tutaj jest to niemożliwe.
- Byłeś kiedyś szczęśliwy?
- Na tyle, by nie odczuwać mojego strachu, nie.
- Co pamiętasz najboleśniej?
- Myślisz o kobietach?
- Nie, o najboleśniejszej chwili twojego życia.
- Dawno temu potrzebowałem pomocy. Poszedłem więc do tych, którym kiedyś pomagałem przez wiele lat, ale mi odmówili. Słyszysz, odmówili. Zamknąłem oczy, uniosłem się wysoko i zobaczyłem siebie jako starca siedzącego naprzeciwko nich. Starzec prosił tak samo jak ja, współczułem mu bardziej niż sobie, bo on naprawdę nie miał już gdzie pójść. Oni o tym wiedzieli, a jednak mu odmówili. Słyszysz, też odmówili. Starzec w przeciwieństwie do mnie dobrze wiedział, że nie otrzyma pomocy, przyszedł tylko po to, by znaleźć pewność dla swojego ostatniego kroku, dla zamknięcia za sobą z godnością drzwi po raz ostatni w swoim życiu. To właśnie bolało i do dzisiaj boli najbardziej, że nie umiałem i nie umiem iść jego drogą. Dzięki tej chwili zrozumiałem jednak, że nie ma na ziemi takich miejsc, w których człowiek wolny jest od zła. Otaczają was wyłącznie wybory pomiędzy dobrem dla jednych, a złem dla drugich. Tymi drugimi najczęściej są najsłabsi z nas.
- Kupisz sobie zeszyt i ołówek?
- Jeśli tego naprawdę chcesz, kupię.
Ruda Dziewczyna odchodziła bardzo powoli zabierając ze sobą mgłę. Kiedy odwróciłem od niej wzrok i spojrzałem na góry, zaparło mi dech. Śnieżne czapy pokrywały szczyty, słońce odbijało się od białych skał delikatnie rażąc moje oczy. Nagle na jednym ze zboczy zobaczyłem, otoczoną mgłą, wspinającą się na szczyt Rudą Dziewczynę.
- Przecież nie mogę jej widzieć - myślałem - te szczyty górskie są tak daleko.
A jednak ją widziałem. Delikatna mgła prowadzona przez nią zaczęła osłabiać ostrość wszystkich widzianych przeze mnie skalnych zboczy. Kiedy wreszcie moja piękność stanęła na najwyższym szczycie, oświetliło ją z tyłu popołudniowe słońce. Zacząłem się żarliwie modlić, by Pan Bóg zechciał zatrzymać dla mnie ten obraz jak najdłużej. Moja modlitwa nie została wysłuchana. Po chwili jej postać zaczęła pochłaniać mgła, aż wreszcie w niej zniknęła razem ze szczytami gór. Może mnie już niedługo zabierzesz na ten szczyt - pomyślałem i poszedłem do miasteczka, by sobie kupić zeszyt i ołówek.
Jak nam powiedziała Zawsze Uśmiechnięta, u większości z jej pacjentów uzależnienie jest chorobą dziedziczną. Dlatego już przy pierwszym spotkaniu pytała o słabości naszych przodków. Z naszej grupy tylko Kokaheroin rozpoczął przenoszenie nałogu na swoich potomków, inni odziedziczyli je w spadku po rodzicach i dziadkach. Oczywiście, każdy z nas miał szansę życia z nieujawnionym uzależnieniem, ale nie każdy z nas trafiał do właściwego środowiska w dorosłym życiu. Zresztą, gdzie je można znaleźć w dzisiejszym świecie. Normalny człowiek wypijający codziennie trochę alkoholu zapobiega wielu schorzeniom, ale potencjalny alkoholik może nim tylko rozwinąć swoją chorobę. Ile soku lub wody mineralnej można wypić przez jeden wieczór, siedząc w knajpie z pijącymi piwo kolegami. Przerwanie picia dla każdego z nas oznaczało duży wzrost cholesterolu we krwi, co może skończyć się zawałem, a dalsze picie marskością wątroby. Pić czy nie pić, lub brać czy nie brać, bez przerwy wypełniało myśli każdego z nas.
...>>>czytaj dalej