Alarm dla Polski
Jerzy Robert Nowak
Część VII: O realistyczną politykę zagraniczną
Podstawową sprawą w naszej polityce zagranicznej musi być prawdziwie realistyczna ocena naszej bardzo trudnej sytuacji na arenie międzynarodowej. Nie może to jednak oznaczać kapitulanctwa w stylu Tuska i Sikorskiego. Fatalne iluzje i zaniechania polskiej polityki zagranicznej w ciągu ostatnich paru dziesięcioleci sprawiły, że dziś jesteśmy faktycznie bez sprzymierzeńców i mamy ogromnie ograniczone możliwości działania. Kolokwialnie mówiąc w tej sferze nie mamy asów, lecz same blotki. A to wszystko w obliczu wciąż rosnącej potęgi dwóch naszych potężnych sąsiadów: Niemiec i Rosji, na dodatek łączących się w coraz trwalszą koalicję. Płacimy bardzo wysoką cenę za wieloletnie bezkrytyczne uleganie perswazjom usypiaczy, usadowionych na najwyższych stanowiskach w państwie. Dość przypomnieć jak A. Kwaśniewski i B. Geremek wmawiali Polakom, że zaczęła się swoista złota era w stosunkach z Niemcami, że mamy "cud pojednania", a Niemcy są naszym "najlepszym adwokatem" w Europie. Podobnie było w relacjach z Rosją, co do której uspakajano nas, że jest już zupełnie niegroźna dla Polski i wręcz słaba. Przypomnijmy tu dwie jakże wymowne oceny ze strony polskich prominentów z lat dziewięćdziesiątych. Oto wielki "znawca" Rosji S.Ciosek, ambasador w Moskwie przez sześć lat w wywiadzie dla "Wprost"z 3 sierpnia 1996 r. uspakajał polskich czytelników: "Rosji nie stać na imperialną politykę, jest wypierana z zewnątrz (.) Rosja nie ma żadnej siły, by mieć wpływy w Polsce". Tak mówił czołowy przedstawiciel "stronnictwa moskiewskiego" w Polsce! Wtórował Cioskowi usypiającymi Polaków ocenami Bronisław Geremek, celebrowany przez całą "warszawkę" jako rzekomo najznakomitszy znawca polityki międzynarodowej w Polsce. W wywiadzie dla tegoż "Wprost" z 9 stycznia 1994 r. Geremek zapewniał, że Rosja na forum międzynarodowym obecnie "jest tak chora, że nie jest w stanie nikogo zaatakować". Perorujący z taką swadą o słabości "chorej Rosji" Geremek " nie zauważył" tego, co już w listopadzie 1993 r. przedstawiał na łamach paryskiej "Kultury" dużo bystrzejszy od niego obserwator Rosji Leopold Unger: "Obserwuje się obecnie próby pacyfikacji peryferii i rozszerzenia lub ugruntowania sfery wpływów Rosji. Rosja bardzo wyraźnie chce wziąć Ukrainę głodem i chłodem, Gruzję już wzięła przy pomocy Abchazów, Tadżyków - wojną domową, Mołdawię kontroluje obecnością 14 armii wojska rosyjskiego, a Bałtów szantażuje presją obecności rusofobów". (Por.L. Unger: Widziane z Brukseli i Warszawy, paryska "Kultura", 1993, nr 11 s.87-88).
Dziś dopiero po tak wielu latach usypiań przychodzi nagłe "otrzeźwienie". Polska stoi samotna wobec dwóch współdziałających ze sobą potęg, porzucona przez wybierającego politykę izolacjonizmu prorosyjskiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamę. Znany amerykański komentator polityczny profesor Paul Kengar niedawno przypomniał: "Prezydent Obama jako dziecko uczył się świata od swego hawajskiego mentora Franka Marshalla Davisa, dziennikarza, komunisty zakochanego w Związku Radzieckim, nieustannie stosującego się do wskazówek Moskwy, oczywiście demonizującego Polskę". (Por.: Policzek dla Polski, "Wprost" 4 października 2009). Być może najgorsze mamy jednak przed sobą. Na wiosnę przyszłego roku niemal na pewno dojdzie do utraty władzy przez Juszczenkę i ostatecznego wpadnięcia Ukrainy pod "opiekę" Kremla. Trudno tu się nie zgodzić z komentarzem Jana Rokity na łamach "Rzeczypospolitej" z 3-4 października 2009: "Ukraina po Juszczence pójdzie najpewniej droga kapitulacji. Widać to nie tylko po Janukowyczu, ale także po tym, jak teraz myślą nawet ludzie Juszczenki. Arsenij Jaceniuk, niegdyś sekretarz prezydenta, mówi dziś o upadku ukraińskiej iluzji euroromantyzmu".(.)". Przypomnę jak ostrzegałem już 11 lat temu w podrozdziałku "Zagrożeń dla Polski i polskości" (Warszawa 1998,s.234,235) zatytułowanym "A jeśli upadnie Ukraina?": "Ponowne wchłonięcie Ukrainy przez Rosję, tak jak to już nastąpiło w przypadku Białorusi, ogromnie powiększyłoby zagrożenie Polski, która i tak ma już nad sobą wysunięta rosyjską pięść militarną (okręg królewiecki) (.)Szczególnie ciekawe i warte przypomnienia wydaja się jakże obiektywne i uczciwe stwierdzenia rosyjskiego publicysty młodego pokolenia Witalija Portnikowa o znaczeniu niepodległości Ukrainy dla Polski (.) "jeśli uda się Ukrainę inkorporować albo po prostu wepchnąć w geopolityczne pola rosyjskiego przyciągania, możemy stać się świadkami- tragicznego dla samego narodu rosyjskiego - zmartwychstania imperialnego monstrum. I wówczas w Warszawie zrozumieją wreszcie jak wielka szansa została bezpowrotnie stracona".(W.Portnikow: Rosja i Polska:już nie sąsiedzi, "Rzeczpospolita", 12 lutego 1995).
Co robić w tej tak trudnej sytuacji? Już widać, co chcą robić Tusk i Sikorski. Chcą wobec Rosji z powodzeniem zastosować politykę, jaką od dawna praktykują wobec Niemiec, politykę streszczającą się w kilku słowach : "stulić uszy" i "ruki po szwam". Jak zauważył Jan Rokita w audycji TVN z 3 października 2009 r.: "Premier Tusk na Westerplatte jako pierwszy mówił językiem rosyjskiej dyplomacji". Tego samego dnia Rokita dokładniej wyraził na lamach
"Rzeczypospolitej" o co mu chodzi w krytyce zachowania Tuska : "Donald Tusk nie powinien pochopnie 1 września na Westerplatte operować językiem rosyjskiej dyplomacji, snując dywagacje o nowym ładzie bezpieczeństwa z udziałem Rosji. To był przecież tradycyjny język polityków rosyjskich, który zakłada, że należy pomóc rozbić NATO. A ono jeszcze dycha". Dość podobne w swej wymowie były wypowiedziane tego samego 3 października w TVN konkluzje europosła PiS Pawła Kowala. Przyznając, że "NATO jest w opłakanym stanie na skutek Afganistanu" Kowal stwierdził: "Rząd Tuska zrobił tyle gestów wobec Rosji, że było to na granicy dobrego smaku. I co? Zero efektów!". W odniesieniu do Sikorskiego widać, że dawno minęły czasy, gdy obecny minister spraw zagranicznych buńczucznie perorował o gazociągu rosyjsko-niemieckim jako nowej odmianie paktu Ribbentrop-Mołotow. Już ubiegając się o funkcję sekretarza generalnego NATO, chcąc pokazać jak bardzo jest życzliwym Rosji, 30 marca 2009 r. strzelił kardynalne głupstwo, mówiąc, że uważa za słuszne przyjęcie Rosji do NATO".Czyli wpuszczenie wilka do owczarni!. Od miesiąca Sikorski raczy nas kolejnymi tekstami na rzecz reorientacji polskiej polityki zagranicznej, czytaj: na rzecz maksymalnego przymilania się Rosji. Tylko,że taką politykę podlizywania się Rosji już przerabialiśmy z żałosnymi efektami za prezydenta A. Kwaśniewskiego. Dość przypomnieć słynne uroczyste obchody zwycięstwa nad faszyzmem w Moskwie, gdy niestrudzonego "przyjaciela Rosji" A.Kwaśniewskiego skierowano do tylnego rzędu zagranicznych gości (znaj swoje miejsce moćpanie! ), a prezydent Putin totalnie "zapomniał" o polskim wkładzie w zwycięstwo nad faszyzmem, eksponując "wkład"niemieckich i włoskich antyfaszystów!
Z drugiej strony ostatnie tygodnie pokazały zupełne fiasko złudzeniowej, mierzącej siły na zamiary, polityki prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec Rosji. Nadmiernie ufając w trwałość wsparcia ze strony polityki amerykańskiej, prezydent Kaczyński pragnął być liderem wszystkich państw obawiających się rosyjskich zakusów imperialnych, od Gruzji po Ukrainę i Litwę. I przeżył straszny zawód. Poza niespodziewaną prorosyjską woltą Stanów Zjednoczonych musiał przekonać się o fatalnej słabości swych wschodnich sojuszników. Gruzja wyszła strasznie poturbowana z wojny, w którą dała się sprowokować na skutek błędów swego prezydenta. Na Ukrainie rządy naszych "sojuszników": Juszczenki i Tymoszenki totalnie skompromitowały się nieudolnością i korupcją, torując drogę dla niechętnego nam prorosyjskiego Janukowicza. A w międzyczasie zapłaciliśmy straszną cenę za bierne przyglądanie się temu jak nasz "przyjaciel" Juszczenko fetuje kręgi antypolskich banderowców, które stały się dlań głównym oparciem politycznym. Jest rzeczą oczywistą, że powinniśmy wspierać siły chcące bronić niezależności Ukrainy od Rosji. Czy można robić to jednak bezwarunkowo, za cenę deptania polskiej historii na dawnych kresach i milczącego godzenia się z umacnianiem się na Ukrainie skrajnego antypolskiego nacjonalizmu? Niedawno ostrzegał przed tym profesor Bogumił Grott w publikowanym w Biuletynie IPN świetnym szkicu: "Ukraiński nacjonalizm a polska polityka wobec Ukrainy i Ukraińców". Pisał: "Drugim pewnikiem jest także i to, że zorganizowana w duchu nacjonalizmu ukraińskiego Ukraina może być niebezpiecznym sąsiadem. Tu ciśnie się przed oczy pewne historyczne porównanie z okresu średniowiecza, kiedy to Konrad Mazowiecki w obawie przed pogańskimi Prusami sprowadził Zakon Krzyżacki do Polski. Ten zaś wymknął się spod kontroli księcia mazowieckiego, stając się ogromnym zagrożeniem dla całej Polski". Morał: strzeżmy się przepędzania diabła Belzebubem!
Polska nie może być samotnym błędnym rycerzem nadstawiającym głowę za innych. Odrzucając kapitulancką politykę Tuska i Sikorskiego, należy równocześnie zadbać o ostrożniejszą politykę wobec Rosji. Przede wszystkim trzeba maksymalnie strzec się takich gestów i słów, które mogą być potem eksponowane w putinowskiej propagandzie jako dowód naszej rusofobii. Oblając antypolskie kłamstwa oficjalnej rosyjskiej propagandy (czego nie robi ani polski rząd , ani MSZ), trzeba na każdym kroku akcentować jak bardzo zależy nam nad zbliżeniu z Rosjanami jako narodem. Dam tu konkretny przykład. Prezydentowi L.Kaczyńskiemu udało się zorganizować zbiorowe wystąpienie przywódców mniejszych i średnich krajów naszego regionu w obronie bezbronnej Gruzji. Było to udane wystąpienie i na pewno potrzebne. Tyle, że przy okazji prezydent Kaczyński powiedział w Tbilisi o Rosji kilka ostrych zdań za dużo. Czego jednak najmocniej mi zabrakło u Kaczyńskiego, to zrobienia w tym samym czasie wyraźnego gestu wobec narodu rosyjskiego. Gestu pokazującego, iż będąc przeciw imperialnym putinowskim zapędom, bardzo chcemy równocześnie dogadywać się z narodem rosyjskim jako takim. Na miejscu prezydenta Kaczyńskiego natychmiast po powrocie z Tbilisi uroczyście wręczyłbym kilkanaście wysokich odznaczeń wybitnym "przyjacielom Moskalom" typu Wladimira Bukowskiego, poetki Natalii Gorbaniewskiej, historykom z antystalinowskiego Memoriału etc. Dziwię się mocno, że nikt ze świty doradczyń i doradców Lecha Kaczyńskiego nie doradził mu czegoś takiego ! Jacy to doradcy?! Generalnie doradzałbym też, by w naszych oficjalnych i publicystycznych wypowiedziach na temat Rosji unikać antyrosyjskich uogólnień, tym mocniej piętnując za to zbrodnie sowieckiego komunizmu wobec innych państw i wobec samej Rosji. Już profesor Norman Davies zwracał uwagę na to, że w wypowiedziach prezydenta L.Kaczyńskiego za bardzo eksponowane są tylko polskie krzywdy, naniesione nam przez Sowietów, zamiast mówienia za każdym razem o krzywdach, jakie poniosły od stalinizmu też inne narody: państwa kaukaskie siłą wcielone do Zwiazku Sowieckiego, Ukraińcy, dotknięci wyreżyserowanym poprzez Stalina i Kaganowicza Wielkim Głodem, brutalnie zaatakowana w 1939 r. Finlandia, wcielone przemocą w 194O r. do ZSRS narody bałtyckie, Węgry, których powstanie tak krwawo Sowieci stłumili w 1956 r., etc. Należy też dużo częściej mówić, że pamiętamy o tragedii paru dziesiątków milionów Rosjan, ofiar stalinizmu. To będzie nam zyskiwać dużo większą sympatię wśród antykomunistycznych środowisk w Rosji i wspierać ich opór przeciw rehabilitacji stalinizmu przez Putina. Szkoda, że prezydent Kaczyński nie wspomniał o zrozumieniu dla gehenny milionów Rosjan w stalinizmie w swym skądinąd świetnym przemówieniu na Westerplatte. Z drugiej strony, gdy mówił o tragedii dwudziestu kilku tysięcy Polaków zamordowanych w Katyniu za to, że byli Polakami, szkoda, że nie wspomniał również o wcześniejszej tragedii 111 tysięcy Polaków, zamordowanych w latach 1936-1939 na sowieckiej Ukrainie i Białorusi, tylko za to, że byli Polakami. Jak widać niekompetentni doradcy nie podpowiedzieli tego prezydentowi!
Inna ważna sprawa. Niedawno w tak panegirycznie oddanej Kaczyńskim "Gazecie Polskiej" doszło do wyjątkowo głupiego antyrosyjskiego wybryku, na który nikt nie zwrócił uwagi, choć powinien zostać natychmiast bardzo ostro potępiony i wyśmiany. 23 września 2009 Piotr Lisiewicz wystąpił na łamach tejże "Gazety Polskiej" z pochwałą "pewnej starej dobrej piesni", głoszącej :
" Jak dobrze nam upalnym świtem
pacyfikować ruską wieś ! ( Podkr.-[JRN)
Stojąc pod płotem z automatem,
śpiewając reakcyjną pieśń(.)".
Trzeba naprawdę bardzo mocno upaść na głowę, by wychwalać słowa o "pacyfikowaniu ruskiej wsi". Uważam takie teksty jak dywagacje Lisiewicza za nadzwyczaj kompromitujące i bardzo szkodliwe dla Polski. Cóż jednak wymagać od dziennikarzyny z "Gazety Polskiej", kiedy na krótko przed śmierci równie szkodliwymi antyrosyjskimi nonsensami popisał się skądinąd wybitny historyk profesor Paweł Wieczorkiewicz. W jednym z tekstów snuł on absurdalne marzenia o niedoszłej wspólnej koalicji II RP z Niemcami Hitlera i wyprawie przeciw Rosji Sowieckiej, a później o wspólnej polsko- niemieckiej defiladzie zwycięstwa w Moskwie. Można sobie wyobrazić, z jaką satysfakcją cytowali tekst prof. Wieczorkiewicza co zajadlejsi rosyjscy polonofobowie, komentując: "Jak dobrze, że przetrzepalismy skórę tym Polaczyskom 17 września 1939 r!" Na tle ogromnej fali polakożerczych tekstów w Rosji kretyńskie wyskoki Lisiewicza czy prof. Wieczorkiewicza były czymś odosobnionym, ale niestety. wystarczającym do posługiwania się tym jako argumentem w Rosji przez naszych wrogów. Dlatego na każdym kroku staram się akcentować: istnieje potrzeba przeciwstawiania się na każdym kroku nie tylko głupawej germanofilii, rusofilii czy żydofilii, ale także równie głupawej rusofobii, germanofobii czy żydofobii.
...czytaj dalej
03.05.2010r.
RODAKpress