POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

 

 

 

 

 

 

 

...powrót do początku memoriału
POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ C.D.

NARUSZANIE KONSTYTUCYJNEGO
STATUSU PREZYDENTA RP

Próby udaremniania wykonywania przez Lecha Kaczyńskiego kompetencji i prerogatyw głowy państwa podejmowano już wkrótce po zaprzysiężeniu rządu Donalda Tuska (16 listopada 2007 r.).

Z pierwszą taką próbą mieliśmy do czynienia na początku grudnia 2007 r. Chodziło o udział prezydenta w posiedzeniu Rady Europejskiej (tzw. szczycie UE). Jak potwierdził Trybunał Konstytucyjny w swym orze­czeniu z 20 maja 2009 r., z Konstytucji RP wynika prawo prezydenta do udziału w takich posiedzeniach, o ile swój udział uznaje za celowy, natomiast do rządu należy polityczne określenie polskiego stanowiska, które wypracowuje we współdziałaniu z prezydentem, umożliwiając mu ustosunkowanie się do związanych z tym kwestii. Jednak premier Tusk nie chciał, aby prezydent Lech Kaczyński był obecny na szczycie UE w Brukseli planowanym na 14 grudnia. Prezydent ustąpił wtedy premierowi i razem z nim uczestniczył tylko w ceremonii podpisania traktatu reformującego UE w Lizbonie (13 grudnia 2007 r.), a na szczycie w Brukseli dzień później był obecny tylko premier 7 . Na krótko przed swoją śmiercią Lech Kaczyński tak wspomina ów incydent: "Ja do Brukseli już nie poleciałem, bo pan premier stwierdził wtedy po raz pierwszy, że to on będzie reprezentował Polskę na forum unijnym. Później, analizując konstytucję, doszedłem oczywiście do wniosku, że nie ma prawa zabraniać mi uczestnictwa w tych szczytach".

W roku 2008 Donald Tusk i związani z nim politycy PO co najmniej dwukrotnie próbowali udaremnić prezydentowi Kaczyńskiemu działanie w sferze relacji zewnętrznych. Za każdym razem wyraźnie prowokowali kon ? ikt, który chcieli propagandowo zdyskontować przeciw prezydentowi. W obu incydentach antyprezy­dencka gra rządu miała notabene związek z rządowym samolotem Tu-154.

W sierpniu 2008 r. doszło do rosyjskiej inwazji na terytorium suwerennej Gruzji. W odruchu solidarności z o ? arą agresji prezydent Lech Kaczyński wystąpił z inicjatywą wspólnego lotu do Tbilisi pięciu przywódców państw Europy Środkowo-Wschodniej - prezydentów Polski, Litwy, Estonii i Ukrainy oraz premiera Łotwy. Rząd Donalda Tuska, nie chcąc angażować się w tę sprawę, początkowo w ogóle odmawiał prezydentowi udo-stępnienia samolotu. Zmienił zdanie dopiero po tym, jak prezydent USA George W. Bush jednoznacznie po-parł inicjatywę polskiego prezydenta. Podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Mariusz Handzlik mówił: "Prezydent Bush wyraził absolutne poparcie dla misji pana prezydenta, która odbędzie się jutro w Tbilisi. Pre­zydent Bush podkreślał, że ceni polskiego prezydenta za odwagę i przywództwo".

Do drugiej w 2008 roku próby udaremnienia prezydentowi Kaczyńskiemu sprawowania jego urzędu w dziedzinie polityki zagranicznej doszło w październiku. Prezydent zgodnie z konstytucją wyraził chęć udzia-łu w ważnym posiedzeniu Rady Europejskiej dotyczącym m.in. pakietu energetyczno-klimatycznego i kryzy­su ? nansowego. Rząd w trybie obiegowym podjął wówczas uchwałę, że to premier będzie wyznaczał skład polskiej delegacji na szczyt UE. Donald Tusk posunął się wręcz do tego, że zakazał informowania prezydenta o programie brukselskiego szczytu; informacje w tej sprawie Lech Kaczyński otrzymywał nie od polskiego rzą-du, lecz od francuskiej prezydencji. Zamiast dążyć do wspólnego z prezydentem przygotowania polskiego stanowiska, aby w ten sposób wzmocnić nasz głos na europejskim szczycie, rząd wykorzystał go jako okazję do dyskredytowania głowy własnego państwa. Wbrew konstytucji premier Tusk mówił: "Nie przewidujemy pana prezydenta w składzie delegacji". Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski (PO) wygłosił "apel" do Lecha Kaczyńskiego: "Jako minister spraw zagranicznych mówię: panie prezydencie klękam przed panem na kolanach i proszę - proszę odpuścić, proszę nie jechać, proszę nie osłabiać pozycji negocjacyjnej naszego kraju na tym ważnym szczycie". Cynicznie tłumaczono, że prezydent nie może lecieć rządowym tupolewem do Brukseli, ponieważ samolot ten nie może być wykorzystywany do "prywatnego wyjazdu". Szef Gabinetu Poli­tycznego premiera Sławomir Nowak (PO) ironizował, że samolot "jest rządowy", zatem nie wie, "czy Kancelaria Prezydenta będzie mogła z niego skorzystać"; "Kompletnie mnie to, powiem szczerze, nie interesuje, kiedy Kancelaria Prezydenta się gdzie wybiera". Minister obrony narodowej Bogdan Klich (PO), któremu podlega wojskowy pułk lotnictwa obsługujący loty najważniejszych osób w państwie, użył innego "argumentu": nie ma komu lecieć z prezydentem, bo jeden pilot poleci z premierem, a drugi jest chory. "Dyplomatyczna choroba" pilota trwała jednak bardzo krótko, ponieważ inny członek rządu Donalda Tuska - wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna (PO) publicznie przyznał, że "samolot nie jest żadną kwestią, żad-nym problemem", a rzeczywistą przyczyną jest niezgoda rządu na udział prezydenta w unijnym szczycie, co potwierdził także bezpośredni dysponent rządowych samolotów - szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów To­masz Arabski (PO), twierdząc, że wyjazd prezydenta miałby charakter prywatny. W rezultacie prezydent, by wziąć udział w szczycie, musiał udać się do Brukseli wyczarterowanym samolotem.

Postępowanie rządu w powyższej sprawie tak oto ocenił polityk lewicy, były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski: "To są oczywiście błędy popełnione przez rząd, moim zdaniem niezrozumiałe i właściwie nie­godne powagi i rządu, i samego premiera. Nie można powiedzieć prezydentowi, że się uważa jego wyjazd za prywatny i nie daje mu się samolotu".

Ostatnia gra rządu Donalda Tuska przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w związku z planem jego zagranicznej podróży znalazła tragiczny ? nał w smoleńskiej tragedii. Szczegóły tej gry przedstawiamy w trzeciej części dokumentu.

Należy także odnotować, że 25 marca 2010 r. premier Tusk otrzymał zaproszenie na waszyngtoński szczyt nuklearny, zaplanowany na 14 kwietnia 2010 r. Nie poinformował o tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego, mimo że zwyczajowo na konferencjach międzynarodowych dotyczących polityki bezpieczeństwa Polskę re­prezentuje głowa państwa. Donald Tusk po raz kolejny próbował uniemożliwić polskiemu prezydentowi re­prezentowanie naszego państwa na forum międzynarodowym, pośrednio powracając do swojej opacznej in­terpretacji konstytucji, wbrew wykładni ustalonej przez Trybunał Konstytucyjny 20 maja 2009 r.

Jak przypomina niezależny publicysta Piotr Semka w swojej książce o Lechu Kaczyńskim, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski kilkakrotnie lekceważąco traktował zaproszenia głowy państwa na konsulta­cje w sprawach międzynarodowych. W końcu listopada 2007 r. odrzucił takie zaproszenie, przysyłając swoje usprawiedliwienie - trzy minuty po czasie - faksem, by następnie z "lekkim uśmiechem" tłumaczyć dzien­nikarzom, że na faksie w MSZ był czas "tuż przed", a on nie jest odpowiedzialny za stan ustawienia zegarów w czyimkolwiek faksie. Kiedy zaś 28 stycznia 2008 r. prezydent wezwał Sikorskiego na konsultacje w związku z wizytą na Ukrainie, minister wybrał inną formę demonstracji: "Sikorski przerywa wizytę w Brukseli, gdzie od-bywała się konferencja dyplomacji unijnej, i przybywa do Warszawy. Z teatralną emfazą ogłasza zachwyconym nową draką dziennikarzom: "Toczyła się najbardziej burzliwa dyskusja, jaka pamiętam. Ale ja chcę pokazać, jak bardzo szanujemy głowę państwa<".

Dochodziło także do przypadków ewidentnego nierespektowania przez rząd i większość parlamentarną uprawnień głowy państwa w zakresie stosunków wewnętrznych. Tak było np. na przełomie roku 2007 i 2008 w sprawie powołania szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrz-nego. Według ustawy premier może powołać szefa tej służby specjalnej dopiero po zasięgnięciu opinii głowy państwa. Mimo to 16 stycznia premier Tusk dokonał nominacji, nie dopełniwszy wymagania uprzedniego za-sięgnięcia opinii prezydenta Kaczyńskiego. Prośba premiera o opinię w sprawie kandydata na szefa ABW tra- ? ła do Kancelarii Prezydenta RP 21 grudnia. W związku z wątpliwościami w sprawie kandydatury, 8 stycznia prezydent wysłał do Donalda Tuska list z czterema pytaniami dotyczącymi kandydata, zaznaczając, że dopiero wyjaśnienie przedstawionych kwestii umożliwi mu sformułowanie opinii. Dokonanie nominacji przed wyja-śnieniem wątpliwości prezydenta premier tłumaczył tak: "Gdy odwołuję lub nominuję kogoś na stanowisko takie jak szef ABW, to ja zadaję pytanie - zasięgam opinii u prezydenta czy sejmowej komisji lub rządowego kolegium - i oczekuję odpowiedzi, a nie jestem obiektem pytań" (notabene odpowiedzi premiera na pyta­nia prezydenta zostały przedstawione. na stronie internetowej Centrum Informacyjnego Rządu 26 stycznia 2006 r., czyli dziesięć dni po dokonaniu nominacji). Profesor Krystyna Pawłowicz z Uniwersytetu Warszaw­skiego, specjalistka w dziedzinie prawa publicznego, jednoznacznie ocenia postępowanie premiera jako naru­szenie konstytucji i ustawy.

22 maja 2009 r. prezydent Lech Kaczyński wygłosił w Sejmie orędzie, które było poświecone przede wszyst­kim stanowi polskiej gospodarki w kontekście światowego kryzysu. Konstytucja daje głowie państwa prawo zwracania się do Sejmu z orędziem i jednocześnie zastrzega, że nie może być ono przedmiotem debaty (art. 140). Prawnicy komentujący ustawę zasadniczą wskazują, że orędzie z natury rzeczy ma charakter uroczysty, a konsty­tucyjny zakaz prowadzenia debaty wyklucza komentowanie słów prezydenta na posiedzeniach Sejmu. Wbrew temu w Sejmie kierowanym przez marszałka Bronisława Komorowskiego zarówno przeszkadzano prezydentowi podczas wygłaszania orędzia (o czym niżej), jak i złamano zakaz prowadzenia debaty, i to już na tym samym po­siedzeniu i w tym samym dniu, w którym prezydent wygłosił swoje orędzie. Łamiąc konstytucyjny zakaz debaty nad prezydenckim orędziem, po jego zakończeniu marszałek Komorowski zarządził niespełna godzinną przerwę, po której politycy PO - premier Tusk, minister ? nansów Jan Vincent Rostowski i przewodniczący klubu parla­mentarnego Zbigniew Chlebowski - wprost odnosili się, i to polemicznie, do orędzia prezydenta. Wobec prote­stów opozycji, że taka praktyka jest niezgodna z konstytucją, marszałek zaprezentował swoistą jej interpretację: "Pan prezydent miał prawo z mocy art. 140 konstytucji poprosić o możliwość wygłoszenia orędzia, skorzystał z tego prawa. Punkt ten mówi również, że nad orędziem nie prowadzi się debaty. Dlatego wystąpienie pana pre­zydenta było odrębnym punktem porządku obrad. Ten punkt zakończyliśmy prawie godzinę temu, była przerwa, żeby się komuś nie pomieszały porządki i punkty, w związku z tym teraz przystępujemy do realizacji następnego punktu porządku obrad. To jest informacja rządu". Wyrazem nonszalancji i błędnego rozumienia konstytucji jest już pierwsze zdanie marszałka, w którym zakłada on, że prezydent "prosi o możliwość", tymczasem to prezy­dent samodzielnie decyduje o tym, czy i kiedy wygłosi orędzie.

Rząd Donalda Tuska ignorował także konstytucyjny status głowy państwa jako najwyższego zwierzchnika Sił Zbrojnych (art. 134 ust. 1 Konstytucji RP). 20 stycznia 2008 r. doszło do katastrofy lotniczej w Mirosławcu, w której zginęło 20 wysokich rangą dowódców lotnictwa; kierowane przez Bogdana Klicha Ministerstwo Obrony Narodowej przez długi czas nie informowało prezydenta o tym fakcie. We wrześniu 2008 r. odbyły się w Polsce największe w tym roku ćwiczenia wojskowe - "Anakonda 2008"; nie zaproszono na nie prezydenta.

...czytaj dalej

15.09.2010r.
Gazeta Polska

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet