POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

 

 

 

 

 

 

 

...powrót do początku memoriału
POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ C.D.

DYSKREDYTOWANIE I ZNIESŁAWIANIE
GŁOWY PAŃSTWA

Działania polityków PO wymierzone w prezydenta RP obejmowały także cały repertuar działań propagan­dowych. Rozpoczęto je już po wygraniu przez prof. Lecha Kaczyńskiego wyborów prezydenckich w 2005 roku. "Nowy styl" mówienia o głowie państwa Donald Tusk zaczął lansować wkrótce po swojej porażce wyborczej, kiedy np. parodiując nazwisko nowego prezydenta i jego brata, mówił w wywiadzie prasowym: "Kaczorom odbiło".

Po wyborach parlamentarnych w 2007 roku ataki polityków Platformy na prezydenta Lecha Kaczyńskiego uległy intensy ? kacji. Część z nich była sterowana przez ośrodek władzy przy premierze i sze ? e partii rządzącej w jednej osobie. Niektóre fakty przeniknęły do opinii publicznej. Na przykład w lipcu 2008 r. prasa ujawniła, że Kancelaria Prezesa Rady Ministrów cyklicznie wysyła do polityków Platformy Obywatelskiej esemesową in-strukcję "Przekazy Dnia" - m.in. o tym, w jaki sposób mają krytykować prezydenta. Owe przekazy to krótkie tezy propagandowe w rodzaju: "Przemówienie prezydenta to akt rozpaczy" (2 IV 2008); "Prezydent L. Kaczyń-ski stanął na czele frontu obrony skompromitowanych, upolitycznionych i źle zarządzanych mediów publicz­nych", "Pomimo skandalicznej decyzji prezydenta nie zrezygnujemy z reformy mediów publicznych" (sugestie w sprawie sposobu komentowania wniesionego przez prezydenta zgodnie z konstytucją weta do ustawy me­dialnej, 16 V 2008); "Takie zachowanie nie przystoi człowiekowi, który posługuje się tytułem profesora pra­wa. Prezydentura L. Kaczyńskiego nie przynosi Polsce żadnych korzyści, lecz tylko wstyd i upokorzenie" (6 VI 2008). Po ujawnieniu tej praktyki szef Gabinetu Politycznego premiera Sławomir Nowak (PO) powiedział, że rząd nie wycofa się z rozsyłania "Przekazów Dnia", ale będzie w nich mniej ataków na prezydenta.

Donald Tusk w wielu wypadkach osobiście nadawał ton pogardliwemu stylowi mówienia o głowie pań-stwa. W związku z opisaną wyżej sprawą reprezentowania Polski na szczycie UE w październiku 2008 r. premier oświadczył: "Powiem brutalnie: nie potrzebuję pana prezydenta, na tym polega problem". W trakcie zwo-łanej przez prezydenta, zgodnie z konstytucją, Rady Gabinetowej (posiedzenie rządu pod przewodnictwem głowy państwa) premier w obecności gospodarza obrad, członków swojego rządu i innych osób "kilkakrotnie agresywnym tonem stwierdzał, że ta Rada Gabinetowa jest niepotrzebna". Po wyjściu z posiedzenia mówił zaś dziennikarzom, iż "pan prezydent uważa, że ważne są takie spektakle, żeby spotykać się i dyskutować".

Partyjni koledzy premiera pełniący odpowiedzialne funkcje publiczne często posuwali się jeszcze dalej. Do ich wypowiedzi o prezydencie Tusk podchodził w istocie z aprobatą. Świadczy o tym np. wywiad z wiceprze-wodniczącym klubu parlamentarnego PO Januszem Palikotem, znanym z najbardziej wulgarnych ataków na głowę państwa, po publicznym nazwaniu przezeń Lecha Kaczyńskiego "chamem". Na pytanie: "Premier nama-wiał pana na przeproszenie prezydenta?" Palikot odpowiada: "Premier, widząc mój opór w tym zakresie, uznał, że skoro tak uważam, to trudno. A ja już powiedziałem, że to Polskę trzeba przeprosić za tego prezydenta". Pytanie: "I to wsparcie premiera sprawia, że czuje się pan tak pewnie?" Palikot: "Tak".

W dyskredytowaniu i zniesławianiu prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyróżniał się jego obecny następca, Bronisław Komorowski, który w czasie "kohabitacji" jako polityk Platformy był marszałkiem Sejmu. Z jego wie­lu wypowiedzi dotyczących głowy państwa opinia publiczna najlepiej zapamiętała słowa, którymi komento-wał sytuację bezpośredniego zagrożenia życia Lecha Kaczyńskiego. Otóż w listopadzie 2008 r. polski prezydent po raz drugi w tym roku złożył wizytę w Gruzji, wciąż zagrożonej działaniami potężnego sąsiada. Podczas tej wizyty doszło 23 listopada do zatrzymania, z użyciem broni palnej, konwoju, w którym jechali prezydenci Pol-ski i Gruzji. Z dużym prawdopodobieństwem mówiono o próbie zamachu. Marszałek Komorowski tak oto skomentował fakt, że polskiemu prezydentowi nic się nie stało: "Nawet tak powiedziałbym: jaka wizyta, taki zamach". Sentencję tę rozwinął nazajutrz, mówiąc: "Jaka wizyta, taki zamach, bo z [odległości] 30 metrów nie tra ? ć w samochód, to trzeba ślepego snajpera". Dzień później: "To jest właśnie pokłosie takiej szarży szwo-leżera, która miała przynieść zwycięstwo, a przyniosła, według mnie, kompletne pudło. Strzelanie gdzieś na bokach. [...] Pełniąc funkcję prezydenta, nie można być kowbojem, który strzela z biodra, nie pytając nawet, kto zacz, a potem sprawdza, czy to ten, czy kto inny".

Słowa te, mogące stanowić wręcz zachętę do zbrodniczych czynów dla terrorystów lub awanturniczych elementów w obcych służbach specjalnych, wypowiedział prominentny polityk Platformy Obywatelskiej, któ­ry później został przez nią wysunięty jako kandydat na urząd głowy państwa. Ten, który jako marszałek Sejmu po śmierci urzędującego prezydenta z mocy konstytucji wykonywał jego obowiązki.

W atakach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego celował też inny wysoko postawiony polityk Platformy Oby­watelskiej - wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. W czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego wielokrot­nie wypowiadał w skrajnie emocjonalnym tonie napastliwe opinie o głowie państwa, np.: "Fatalny, szkodliwy dla Polski prezydent". Kiedy indziej mówił: "Prezydent mówi tonem przesłuchującego esbeka. [...] Prezydent powinien ustąpić albo być zmuszony. Nie wiem, kolegium lekarskie się powinno zebrać. Przecież ten człowiek się nie nadaje, żeby pełnić funkcję prezydenta Rzeczypospolitej. [...] Stan psychiczny pana prezydenta wydaje mi się tego rodzaju, że należy postawić pytanie, czy jest zdolny do pełnienia funkcji. [...] Moim zdaniem nie jest zdolny". Otrzymawszy w 2008 r. od głowy państwa zaproszenie na galę z okazji Narodowego Święta Niepod-ległości 11 listopada, na którą notabene nie przyszedł, Niesiołowski mówił: "to było dość smutne widowisko, żeby nie powiedzieć żenujące". O prezydencie mówił także: "Mały, zakompleksiony człowiek, i to tyle, mści-wy. [...] Człowiek niegodny piastowania tego urzędu. Kompromituje Polskę, siebie. Kompromituje wszystko, czego dotknie".

W trakcie wygłaszania w Sejmie wspomnianego już prezydenckiego orędzia, 22 maja 2009 r., Niesiołowski naruszał jego powagę; podobnie czynili zresztą jego partyjni koledzy. Według stenogramu z obrad Sejmu na uwagi prezydenta Kaczyńskiego o trudnej sytuacji społeczno-gospodarczej posłowie Platformy głośno reago­wali w taki sposób: "Wesołość na sali" (trzykrotnie), "Poseł Stefan Niesiołowski: Kabaret". Po słowach prezyden­ta: "Stoimy wobec wielkiego wyzwania nie tylko gospodarczego, ale także w sferze wartości i zasad. Nie może zabraknąć odpowiedzialności tam, gdzie idzie o przyszłość Polski i polskiego społeczeństwa" Niesiołowski wo-łał: "Bezczelność, bezczelność".

Jak niedawno przypomniała prasa, "poważne zasługi w deprecjonowaniu głowy państwa" miał także mi­nister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, "który mówił o prezydencie Lechu Kaczyńskim per >cham< i >mały człowiek<, który nie widział niczego niestosowanego w systematycznym oczernianiu głowy państwa". Jako minister spraw zagranicznych, a zarazem kandydat w prezydenckich prawyborach Platformy Obywatel­skiej Sikorski mówił: "Prezydent wolnej Polski może być niski, ale nie powinien być mały. [...] Już za dwieście dziewięćdziesiąt siedem dni będziemy mogli powiedzieć: były prezydent Lech Kaczyński".

Inny polityk Platformy PO i bliski współpracownik premiera Tuska, Sławomir Nowak, sekretarz stanu w kancelarii premiera i szef jego Gabinetu Politycznego, mówił o Lechu Kaczyńskim: "To jest w Europie nie­spotykana sytuacja, w której ktoś się dobija, ktoś podskakuje na scenie politycznej i krzyczy: mnie weźcie, tak jak w >Shreku<, mnie weźcie, mnie wybierz, mnie weźcie na wyjazd do Brukseli". Tak komentował zgod­ny z polską konstytucją zamiar prezydenta przewodniczenia polskiej delegacji na szczycie Unii Europejskiej w październiku 2008 r., o czym była mowa wyżej. "To nie jest miejsce do sobie gadania, tylko do pracowania"

- dodawał wówczas Nowak 43 . Wtórował mu przewodniczący klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski: "To szczyt arogancji ze strony prezydenta Kaczyńskiego [...] prezydent siłą, z butami pcha się w kompetencję Rady Ministrów".

Najbardziej wulgarnych ataków na Lecha Kaczyńskiego i jego rodzinę dopuszczał się jeden z czołowych poli­tyków Platformy Obywatelskiej, Janusz Palikot, wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego tej partii. 13 stycz­nia 2008 r. na blogu Palikota pojawia się pytanie: "Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholową? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to nie środki terapeutyczne, stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bratem i matką? Czy w takiej sytuacji, w takim kontekście, prezydent nie traktuje prowadzonej przez siebie polityki jako formy reagowania na osobiste urazy?" Tego samego dnia swoją akcję tak komentował w telewizji: "Ja zadałem tylko pytanie, czy prezydent ma jakieś problemy, czy być może jego problemem jest problem alkoholowy".

Tego typu "pytania", nagłaśniane następnie przez media, stanowią odtąd stałe elementy repertuaru posła PO. Spotykają się przy tym z sympatią lub pobłażliwością jego partyjnych kolegów. Na przykład cytowanej wyżej telewizyjnej wypowiedzi Palikota przysłuchiwał się w studio inny poseł Platformy, Andrzej Halicki, który tak oto skomentował wypowiedź klubowego kolegi: "Przede wszystkim sam chcę powiedzieć, że sam znam wiele plotek na temat rodziny Kaczyńskich, brata, matki, pana prezydenta, rodziny [...] część w jakimś sensie jest prawdziwa, część wyssana z palca". W podobnym stylu wypowiedziała się nazajutrz minister w rządzie Donalda Tuska Julia Pitera (PO): "Wszyscy ci, którzy mówią, że żadnych plotek na ten temat nie słyszeli, nie do końca mówią prawdę, ponieważ rzeczywiście są takie plotki. Ja nie plotkuję, uciekam przed plotkami, bardzo mi to przeszkadza, natomiast tę plotkę akurat słyszałam".

Praktykowany przez Palikota pseudosatyryczny styl oszczerstw i insynuacji wykazuje podobieństwa do stylu kampanii pogardy i zniesławiania prowadzonych przez Jerzego Urbana - osławionego szefa o ? cjalnej propagandy PRL po wprowadzeniu stanu wojennego (m.in. kampanii poprzedzającej męczeńską śmierć ks. Je­rzego Popiełuszki), a od 1990 r. wydawcy i redaktora tygodnika "Nie". Od początku lat 90. pismo Urbana ob-rało sobie za cel ataków m.in. braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Zamieszczane na jego łamach materiały niewiele miały wspólnego z akceptowaną w demokratycznych państwach krytyką prasową czy satyrą politycz-ną. Posuwano się bowiem do publikowania sfabrykowanych dokumentów w celu skompromitowania braci Kaczyńskich oraz imputowano im odpowiedzialność za wyimaginowane afery. Próbkę retoryki "Nie" może zaś stanowić zdanie: "Ślę Kaczyńskim chrześcijańskie życzenia, żeby skręcili karki, wcześniej łamiąc i ręce, i nogi". Janusz Palikot jest więc niewątpliwie twórczym kontynuatorem stylu, za którego prekursora uważa się Jerzego Urbana - propagandowego rzecznika represji, bezprawia i deptania ludzkiej godności w PRL po 13 grudnia 1981 r.

Przytoczone wypowiedzi Tuska, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Sikorskiego, Nowaka, Palikota i innych polityków PO to tylko część przedsięwzięcia, które niezależny publicysta Piotr Zaremba nazywa "przemysłem pogardy". W kampanii prowadzonej przeciwko braciom Kaczyńskim, czyli prezydentowi i jego bratu - pre­zesowi partii Prawo i Sprawiedliwość, Zaremba dostrzega pewien szczególny rys, do którego odnosi słowa prezydenta Woodrowa Wilsona: "Ja się nie obawiam nienawiści, ja się obawiam pogardy". Przeciw braciom Kaczyńskim, pisze publicysta, "zorganizowano coś, co nazwałbym przemysłem pogardy i odzierania z godno-ści, mobilizując do tego didżejów, autorów pozornie niepolitycznych programów telewizyjnych, aktorów i pio­senkarzy. [...] Można było jednak odnieść wrażenie, że właśnie oni, zachęcani przykładami posła Palikota czy posła Kutza, reagowali na zasadzie czystego odruchu: Jest coś, co budzi pogardę, co reprezentuje gorszą część Polski, coś, co nie jest trendy, więc trzeba to wyśmiać, trzeba temu przyłożyć. Te kpiny i to przykładanie stały się wręcz swoistą legitymacją przynależności do elit".

Inną formą dyskredytowania prezydenta Lecha Kaczyńskiego przez polityków Platformy było publiczne zarzucanie mu błędów, których nie popełnił. Tego rodzaju akcję dezinformacji podjęto np. w kwietniu 2009 r. w związku z udziałem prezydenta Kaczyńskiego w szczycie NATO w Strasburgu, na którym wybrano sekreta­rza generalnego tej organizacji. Propagandową grę rozpoczął Donald Tusk 4 kwietnia 2009 r., mówiąc: "Dzisiaj dowiadujemy się, że w Strasburgu prezydent Rzeczypospolitej wbrew stanowisku polskiego rządu poparł inne­go niż przewidywaliśmy kandydata na sekretarza generalnego NATO. [...] Nie jesteśmy mocarstwem, które stać na takie błędy". Owym polskim kandydatem był rzekomo minister Radosław Sikorski. On sam do zarzutu premiera dodał następnego dnia: "Gdy Polskę na szczytach reprezentuje Lech Kaczyński, to nic się nie udaje".

Tego samego dnia szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski spekulował: "Jeżeli pan prezydent zła-mał instrukcję polskiego rządu, to jest przesłanka do postawienia go przed Trybunałem Stanu". Tymczasem dzień przed rozpoczęciem propagandowej akcji przez premiera, 3 kwietnia, Sikorski mówił w wywiadzie radio­wym: "Jest trzech kandydatów, w tym premier Rasmussen. Ja nie jestem jednym z nich i myślę, że to wreszcie pokazuje, że rzeczywistość prasowa jest inna od rzeczywistości rzeczywistej", zaś na pytanie dziennikarza: "Ale był pan kandydatem?" odpowiedział: "Nie, nigdy nie byłem kandydatem". Notabene po szczycie NATO pol-ski prezydent zdementował twierdzenie, jakoby otrzymał instrukcję rządu w sprawie głosowania na innego kandydata niż premier Rasmussen: "L. Kaczyński mówił w poniedziałek dziennikarzom, że nie miał podczas szczytu NATO >żadnego o ? cjalnego stanowiska rządu RP< w sprawie wyboru nowego sekretarza Sojuszu". Premier i minister spraw zagranicznych chcieli więc zdyskredytować prezydenta, przypisując mu swoją własną porażkę, i w ten sposób odwrócić także uwagę od własnej nieskuteczności.

Wcześniej, w związku ze wspominanym już lotem przywódców Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii do stolicy napadniętej Gruzji, politycy PO obwinili prezydenta o chęć rozkazywania pilotowi na pokładzie samo­lotu. Taką propagandową rozgrywkę pojęto po powrocie prezydenta z ważnej podróży do Gruzji, którą po-czątkowo próbowano w ogóle udaremnić. Fakty są zaś takie, że to polskie czynniki rządowe starały się wydłu-żyć czas lotu prezydentów do Tbilisi. W wyniku inspirowanych politycznie instrukcji pilot oświadczył, że nie może lecieć bezpośrednio do Tbilisi, bez międzylądowania w państwie trzecim, mimo że w tym samym czasie taką trasę przebył samolot prezydenta Francji. Prawdą jest, że prezydent Kaczyński na pokładzie tupolewa nie krył swego zdziwienia z tego powodu, ale to, jakoby próbował rozkazywać pilotowi, jest propagandową insynuacją czynników rządowych, które postanowiły nadać sprawie propagandowy rozgłos. Minister obrony narodowej Bogdan Klich (PO) we wrześniu 2008 r. ostentacyjnie odznaczył pilota srebrnym Medalem za Za-sługi dla Obronności, choć nie można przecież mówić o jakichkolwiek szczególnych zasługach. W ten sposób w działaniach dyskredytujących głowę państwa wykorzystano Siły Zbrojne, które według polskiej konstytucji mają być politycznie neutralne, a ich najwyższym zwierzchnikiem jest właśnie prezydent RP.

O powyższym epizodzie trzeba wspomnieć także dlatego, że po 10 kwietnia 2010 r. był on w wypowie­dziach niektórych polityków i dziennikarzy wykorzystywany do spekulacji na temat możliwych przyczyn smo-leńskiej katastrofy. Nie znając przebiegu zdarzeń na pokładzie tupolewa lecącego do Smoleńska i nie dyspo-nując nawet poszlakami, próbowano lansować absurdalną hipotezę, jakoby 10 kwietnia 2010 r. pilot podjął ryzyko lądowania w Smoleńsku pod presją obecnego na pokładzie prezydenta. Argumentem na rzecz tej hipo­tezy ma być rzekoma analogia do lotu do Tbilisi w 2008 roku. W rzeczywistości trudności w podróży do Gruzji miały charakter polityczny, a nie techniczny. Odmowa pilota skierowania tupolewa wprost do Tbilisi nastąpiła zresztą w czasie postoju, a nie w podczas lotu. Prezydent Kaczyński nigdy nie ingerował w pracę pilota w cza­sie lotu.

2. Lekceważenie bezpieczeństwa lotów najważniejszych osób w państwie

Przeloty najważniejszych osób w państwie, tzw. VIP-ów, obsługuje 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transpor­towego im. Obrońców Warszawy (dalej: 36. Pułk). Jest on jednostką Sił Powietrznych Wojska Polskiego, a więc podlega ministrowi obrony narodowej, którym od listopada 2007 r. jest Bogdan Klich (PO). Udostępnianie rządowych samolotów najważniejszym osobom w państwie reguluje wprowadzona decyzją tegoż ministra nr 184 z 9 czerwca 2009 r. Instrukcja organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD. Zgodnie z jej § 2 ust. 2 i ust. 3 zapotrzebowanie na wykorzystanie statków powietrznych do realizacji lotów o statusie HEAD składane jest w formie pisemnej do szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, zwanego koordynatorem. Na podstawie otrzymanego zapotrzebowania na lot o statusie HEAD koordynator sporządza zamówienie, które przekazuje dowódcy Sił Powietrznych i jednocześnie do wiadomości dowódcy jednostki wojskowej realizują-cej lot statku powietrznego o statusie HEAD oraz szefowi Biura Ochrony Rządu. Według zaś § 14 "Statek po­wietrzny o statusie HEAD podczas wykonywania lotu oraz podczas postoju na lotnisku lub w innym miejscu startu i lądowania podlega szczególnej ochronie" (ust. 1); ochronę tę poza granicami kraju w odniesieniu do prezydenta "organizuje BOR" (ust. 4).

Jedynym dysponentem lotów samolotami przeznaczonym do przewozu VIP-ów, zwanymi też "samolota­mi rządowymi", jest zatem Kancelaria Prezesa RM. Oznacza to, że odpowiedzialność za stronę organizacyjną lotów (planowanie lotu, zapotrzebowanie maszyn, ich zamówienie i przydział) należy do szefa tego urzędu, którym od listopada 2007 r. jest bliski współpracownik Donalda Tuska Tomasz Arabski (PO).

Za bezpieczeństwo prezydenta RP i innych VIP-ów w czasie przelotu i w trakcie uroczystości w sposób szczególny odpowiada Biuro Ochrony Rządu, podległe ministrowi spraw wewnętrznych i administracji, któ­rym od października 2009 r. jest związany z PO Jerzy Miller. Na mocy ustawy z 16 marca 2001 r. o Biurze Ochrony Rządu ochronę tę należy rozumieć kompleksowo, włączając w to zapobieganie zdarzeniom zagra-żających bezpieczeństwu osób chronionych, na czele z prezydentem RP (por. art. 1 i 2). Ustawa stwarza przy tym podstawę do korzystania przez BOR w jego działaniach pro ? laktycznych z "pomocy i informacji uzyska­nych w szczególności przez: Policję, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Straż Granicz-ną, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Służbę Wywiadu Wojskowego oraz Żandarmerię Wojskową" (art. 12 ust. 3). Oczywiście działania pro ? laktyczne powinny być dostosowane do charakteru i stopnia zagrożeń.

...czytaj dalej

15.09.2010r.
Gazeta Polska

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet