POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

 

 

 

 

 

 

 

...powrót do początku memoriału
POLITYCZNE TŁO KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ C.D.

ISTOTA POLITYCZNEJ GRY

Zamiar prezydenta Lecha Kaczyńskiego przewodniczenia katyńskim uroczystościom był czymś cał-kowicie naturalnym i zrozumiałym. 10 kwietnia odbywały się polskie uroczystości w Katyniu co roku, a okrągła rocznica uzasadniała nie tylko podtrzymanie tej tradycji, lecz także nadanie jest najwyższej rangi państwowej. Udział polskiego prezydenta był planowany od dawna. Absolutnie nie był więc - i w świetle chronologii wydarzeń nie mógł być - pomyślany jako "konkurencyjny" wobec polsko-rosyj-skich obchodów z udziałem premierów obu państw. W czasie, kiedy Lech Kaczyński poinformował stronę rosyjską i polski rząd o swoim zamiarze oraz o tym, że liczy także na obecność prezydenta Miedwiedie­wa, oficjalne czynniki rosyjskie nie deklarowały zamiaru zorganizowania w Katyniu jakichkolwiek obcho­dów. To właśnie ogłoszenie planu uroczystości z udziałem dwóch premierów, a bez polskiego prezydenta było reakcją na wcześniejsze przygotowania katyńskiej uroczystości z udziałem Lecha Kaczyńskiego. Plan ów zmierzał do jego zdyskredytowania, do obniżenia rangi rocznicy zbrodni katyńskiej i przesłonięcia jej wewnętrznymi napięciami w Polsce.

Punktem zwrotnym w rozwoju wydarzeń było zaproszenie telefonicznie przekazane 3 lutego 2010 r. przez Władimira Putina Donaldowi Tuskowi, aby ten wziął udział w kwietniowych obchodach rocznicy mordu ka-tyńskiego organizowanych przez stronę rosyjską, o czym wcześniej nie było mowy. Premier Tusk od razu "przy-jął" to zaproszenie, nie tylko nie konsultując się w tej sprawie z polskim prezydentem, ale nawet nie prosząc strony rosyjskiej o czas do namysłu. Tymczasem przemyślenie decyzji byłoby w normalnym biegu spraw abso­lutnie potrzebne choćby dlatego, że zaproszenie zostało przekazano w trybie nagłym i jedynie na marginesie rozmowy o bieżących stosunkach bilateralnych, w tym handlowych. Zapewne jednak telefoniczna rozmowa Putina z Tuskiem była tylko dopełnieniem jakichś wcześniejszych niejawnych ustaleń - nieznanych ani prezy­dentowi RP, ani opinii publicznej. Tak czy inaczej, polski premier powinien był przed zakomunikowaniem swo­jej decyzji Putinowi skonsultować się z polskim prezydentem, tym bardziej że zarówno polski rząd, jak i strona rosyjska już w styczniu 2010 r. były poinformowane o planach prof. Lecha Kaczyńskiego.

Przyjęcie zaproszenia od rosyjskiego premiera bez konsultacji z polskim prezydentem stanowiło naru­szenie jego konstytucyjnego statusu jako najwyższego przedstawiciela Rzeczypospolitej, którego inicjatywy w sprawie obchodów rocznic narodowych nie wymagają zgody rządu. Premier zaś może organizować takie uroczystości tylko w porozumieniu z głową państwa. A jednak Donald Tusk bezwarunkowo przyjął rosyjskie zaproszenie, a 4 marca szef jego kancelarii o ? cjalnie poinformował, że spotkanie obu premierów w Katyniu obędzie się 7 kwietnia, na trzy dni przed przyjazdem delegacji z prezydentem Kaczyńskim. Donaldowi Tuskowi nie tylko nie przeszkadzało, ale musiało być wręcz na rękę, że zorganizowanie w tym samym miejscu spotkania premierów wiązało się z ostentacyjnym pominięciem prezydenta naszego państwa. Prowadziło to zresztą do obniżenia rangi obu uroczystości.

W tym kontekście wyjaśnienia wymagałoby, co konkretnie miał na myśli minister Radosław Sikorski (PO), gdy 3 lutego 2010 r. mówił o sukcesie "osobistej dyplomacji premierów". Kiedy zaczęła się owa niejawna dy­plomacja, jaki miała przebieg? Nieprawdopodobne jest wszak, aby rozpoczęła się ona dopiero w momencie, w którym Władimir Putin 3 lutego 2010 r. zadzwonił do Donalda Tuska.

Polski minister spraw zagranicznych włączył się do publicznej kampanii dyskredytowania zamiaru prezy­denta RP uczestniczenia w katyńskich uroczystościach planowanych na 10 kwietnia 2010 r., mówiąc 8 lute-go: "osobiście radziłbym prezydentowi inne rozwiązanie niż udział w uroczystościach w Katyniu", a przy tym oświadczając, że skoro prezydent chce się tam udać, to "rząd mu pomoże". Z kolei 22 lutego Sikorski mówił: "skoro pan prezydent jedzie [do Katynia], to rząd, a MSZ w szczególności, mu to umożliwią". Niezależnie od oceny języka użytego przez ministra wobec głowy państwa, należy podkreślić, że rolą rządu nie jest "poma­ganie" prezydentowi w jego podróży ani jej "umożliwianie" - jego obowiązkiem jest jej zorganizowanie, sto­sownie do woli głowy państwa, w sposób zgodny z najwyższymi standardami bezpieczeństwa. Słowa ministra Sikorskiego świadczą o tym, że rząd Donalda Tuska rażąco lekceważył ten obowiązek.

Podległe Sikorskiemu służby dyplomatyczne udaremniły też zamierzoną wizytę przygotowawczą podse­kretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP Mariusza Handzlika w Moskwie 19 marca. Ważniejsza okazała się wizyta przygotowująca podróż Donalda Tuska, w której uczestniczył odpowiedzialny za przydział samolotów specjalnych szef kancelarii premiera Tomasz Arabski (PO). Można było przecież obie wizyty połączyć. Najwy-raźniej chodziło o to, aby przygotowania wizyty premiera Tuska były traktowane odrębnie i priorytetowo.

Należy wreszcie zwrócić uwagę na arogancką reakcję Sikorskiego na prezydenckie zaproszenie do udziału w uroczystościach w Katyniu. Zważywszy na konstytucyjny status prezydenta, jednozdaniowa odpowiedź dy­rektora sekretariatu ministra, iż ten nie weźmie udziału w uroczystościach, jest czymś niestosowanym i wpisu­je się w długi ciąg aroganckich zachowań członka rządu Donalda Tuska wobec głowy państwa, o których była mowa także w pierwszej części tego dokumentu.

19 lutego do prowadzonej przez Tuska i Sikorskiego akcji podważania sensu podróży prezydenta przy-łączył się marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Jego cytowana wyżej wypowiedź ("Prezydent nie może się publicznie domagać, aby go gdzieś zaproszono") łączy znany z wcześniejszych wypowiedzi styl dyskre­dytowania prezydenta RP z usprawiedliwianiem postawy strony rosyjskiej. Komorowski nie zdobył się na zdawkowe choćby wyrazy ubolewania z tego powodu, że czynniki zagraniczne próbują wpływać na to, kto będzie reprezentować Polskę w obchodach wielkiej narodowej tragedii. Przeciwnie - cyniczny komentarz drugiej osoby w państwie wręcz zachęcał stronę rosyjską do kontynuowania dwuznacznej gry. Bezpodstaw­nie zarzucając prezydentowi działanie na własna rękę, Komorowski przemilczał fakt, że Kancelaria Prezy­denta RP już w styczniu o ? cjalnie informowała rząd i stronę rosyjską o planie wyjazdu Lecha Kaczyńskiego do Katynia, natomiast Donald Tusk, przyjmując w lutym zaproszenie od premiera Putina, nie skonsultował tej decyzji z polskim prezydentem.

Wyrazem niechęci Bronisława Komorowskiego do planu polskich uroczystości w Katyniu pod przewod­nictwem prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r. było także małostkowe zignorowanie przez mar-szałka Sejmu prośby klubu Prawa i Sprawiedliwości o przełożenie głosowań z 9 na 8 kwietnia. Umożliwiłoby to zainteresowanym posłom wcześniejszy wyjazd pociągiem. To ocaliłoby życie kilkorgu osobom, które wobec decyzji marszałka zdecydowały się pozostać na piątkowe głosowania w Warszawie i lecieć do Smoleńska rzą-dowym tupolewem w sobotę.

Przedstawione fakty świadczą o tym, że w lutym zawiązał się front Tusk - Komorowski - Sikorski, który miał na celu udaremnienie realizacji planu prezydenta RP oraz doprowadzenie do propagandowego sukcesu katyńskiego spotkania Putina z Tuskiem, organizowanego przez Rosjan.

Niezależny publicysta Rafał Ziemkiewicz słusznie odrzuca absurdalny schemat rozumowania przyjmowa­ny przez, jak to określa, "żelazny fanklub Tuska", według którego "Kaczyński winien jest po prostu przez sam fakt, że do Katynia leciał, bo >po co właściwie się tam pchał<". Tymczasem, jak zauważa publicysta, "trzeba podnosić oczywistości: że to on właśnie, zgodnie z konstytucją i ugruntowanym obyczajem, był gospodarzem tej uroczystości, że przygotowania do niej trwały, na długo zanim Putin zaprosił tam nieoczekiwanie także polskiego premiera, a więc jeśli ktoś się >wepchnął<, to właśnie Tusk, usiłując po raz kolejny wcisnąć się przed prezydenta w światło kamer i przypisać sobie zasługi w >historycznym pojednaniu< z Rosją" .

Na miesiąc przed smoleńską katastrofą Centrum Badania Opinii Społecznej ogłosiło wyniki sondażu w sprawie planowanej obecności premiera Putina w Katyniu 7 kwietnia. Prawie trzy czwarte (74%) ankie­towanych Polaków uznało, że udział rosyjskiego polityka w katyńskich uroczystościach będzie miał głównie charakter propagandowy, ponieważ obecnym władzom Rosji zależy głównie na poprawie wizerunku ich kraju na arenie międzynarodowej. Jedynie 11% badanych spodziewało się czegoś więcej niż tylko propagandowej demonstracji 136 . Wcześniej lewicowy miesięcznik "Przegląd" tak oto określił intencje akcji obu premierów: "Za­proszenie Donalda Tuska przez Władimira Putina na uroczystości do Katynia w roku wyborów prezydenckich w Polsce jest wyraźnym wskazaniem, że Rosjanie uważają premiera i jego obóz polityczny za partnera, z któ­rym można rozmawiać i robić interesy. Takim partnerem nie jest Lech Kaczyński ani kierowane przez jego brata Prawo i Sprawiedliwość".

W kontekście wszystkich przytoczonych tu faktów twierdzenie Donalda Tuska i jego politycznych przyja-ciół, że przyjmując zaproszenie Władimira Putina, kierował się czystą intencją polsko-rosyjskiego pojednania, a nie motywem prowadzenia brudnej gry przeciwko prezydentowi, przeczy faktom i zdrowemu rozsądkowi.

Powyższe zestawienie wydarzeń bezpośrednio poprzedzających katastrofę w Smoleńsku odsłania ową grę. Poprzez akcje dezinformacyjne oraz opóźnienie wysłania o ? cjalnej noty polskiego MSZ do rosyjskiego MSZ starano się postawić prezydenta Kaczyńskiego w trudnej sytuacji i sprowokować go do odwołania wizyty w Katyniu planowanej na 10 kwietnia, a gdyby się to nie udało - maksymalnie pomniejszyć jej znaczenie. Nie jest do końca jasne, kto był inicjatorem tej gry - polski rząd czy władze rosyjskie - i w jaki sposób ich kroki były koordynowane. Ich intencje były jednak wyraźnie zbieżne, a działania obu stron wzajemnie się dopełniały. Można przy tym przypuszczać, że na tym, aby wizyta Tuska nie łączyła się z podróżą prezydenta RP, szczegól­nie zależało właśnie polskiemu premierowi. Świadczy o tym cytowany tu komentarz moskiewskiego dziennika "Wriemia Nowostiej" towarzyszący wywiadowi z ambasadorem FR w Warszawie Władimir Grininem, gdzie mowa jest o tym, że to "w Warszawie znaleziono wyjście" polegające na tym, iż "premier i prezydent jadą do Katynia osobno i w różnych terminach".

Rosyjski ambasador był jednym z ważniejszych uczestników owej gry. Notabene posuwał się, zwłaszcza w wy­wiadzie z 15 marca 2010 r., do komentarzy o politykach w państwie goszczącym, które w stosunkach między suwerennymi państwami są uznawane za niedopuszczalne. Znamienne jest, że w czerwcu 2010 r. został on mia­nowany ambasadorem swojego państwa w Niemczech, a więc objął najważniejszą pod względem politycznym i prestiżowym rosyjską placówkę dyplomatyczną w Europie. Gdyby wcześniej uczestniczył w grze obliczonej na wywołanie w Polsce wewnątrzpolitycznego kon ? iktu w interesie obozu Donalda Tuska na własną rękę, bez od­powiednich instrukcji z Moskwy, z pewnością nie mógłby liczyć na tak duże wyróżnienie. 7 kwietnia 2010 r., czyli w dniu, w którym Donald Tusk spotkał się w Katyniu z premierem Putinem, Stanisław Ciosek, b. polski ambasa­dor w Moskwie i znawca problematyki rosyjskiej, w wywiadzie radiowym z Moniką Olejnik skomentował zacho­wanie ambasadora FR w Warszawie. Dziennikarka: "Ale ambasador Grinin tak jakoś robił lekkie intrygi, przyzna pan, w sprawie wyjazdu Lecha Kaczyńskiego, czy on wie, czy nie wie". Ciosek: "Po pierwsze, ambasador, szczegól­nie rosyjski, samodzielnie nigdy nie działa. On działa na podstawie instrukcji centrali".

Udział strony rosyjskiej w tworzeniu klimatu dwuznaczności i niepewności wokół obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej oraz w potęgowaniu rozdźwięków między polskim rządem i prezydentem nie musi dziwić. Z pewnością natomiast zasługuje na potępienie w kategoriach moralnych i politycznych postawa Donalda Tuska i jego środowiska politycznego, w tym Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego. Jak widać, dla nich każda okazja była dobra, aby zaszkodzić politykowi, który w 2005 roku wygrał z Donaldem Tuskiem w wyborach na najwyższy urząd w państwie i który miał zmierzyć się z kandydatem Platformy także w tego­rocznych wyborach prezydenckich.

Na potępienie zasługuje nie tylko to, że do antyprezydenckiej rozgrywki Donald Tusk i jego koledzy nie­jako zaprosili czynniki zewnętrzne, ale także to, że podjęli ją w związku ze sprawą Katynia, która jest jedną ze spraw dotyczących polskiej racji stanu. Kłamstwo o Katyniu było wszak "kłamstwem założycielskim" PRL i fałszywej przyjaźni polsko-sowieckiej po 1945 roku, która była postacią wasalizacji Polski. Uznanie i publiczne wypowiedzenie prawdy o zbrodni katyńskiej jako zbrodni na Narodzie polskim jest zaś warunkiem autentycz­nego pojednania polsko-rosyjskiego i będzie probierzem rzeczywistych intencji Rosji w jej polityce zagranicz­nej. Jest to ważne zarówno dla Polski, jak i dla całej Europy.

Historia naszego kraju w ostatnim dwudziestoleciu pokazuje, że rządy i prezydenci nawet w warunkach "kohabitacji" potra ? li porozumiewać się i współdziałać w sprawach związanych z racją stanu, np. w sprawie przystąpienia naszego kraju do NATO czy Unii Europejskiej. Natomiast w sprawie katyńskiej partyjnie i osobi-ście pojmowany interes polityczny Donalda Tuska i jego środowiska okazał się dla nich ważniejszy niż polska racja stanu.

W atmosferze niepewności, dezorientacji wywoływanej oświadczeniami strony rosyjskiej i polskiego rządu oraz związanej z tym nerwowości trwały przygotowania do dwóch odrębnych uroczystości w tym samym miejscu, które miały odbyć się w tym samym tygodniu, w odstępnie trzech dni. W przypadku polskiego rzą-du można mówić o bardzo swoistym przygotowaniu podróży prezydenta RP - przygotowaniu na szczeblu technicznym połączonym z politycznym, dyplomatycznym i propagandowym sabotowaniem. W tej sytuacji podległe rządowi instytucje odpowiedzialne za przygotowania techniczne działały nie tylko bez politycznego nadzoru nastawianego na należytą organizację prezydenckiej podróży, ale wręcz pod wpływem formalnych i nieformalnych sygnałów, że z punktu widzenia rządu chodzi o podróż nieważną i wręcz niepożądaną. Do­puszczono się nawet obstrukcji, jaką było zbyt późne - dopiero 16 marca - o ? cjalne noty ? kowanie stronie rosyjskiej udziału polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim w uroczystościach 10 kwietnia. Nie przypadkiem ambasador Grinin jeszcze 15 marca próbował zręcznie interpretować te wydarzenia w interesie rosyjskim. Współbrzmiąc z postawą polskich czynników rządowych, strona rosyjska przez cały czas dawała do zrozumienia, że inicjatywa prezydenta Rzeczypospolitej nie jest ważna, a w rosyjskich mediach pisano nawet, że ma charakter prywatny. Polski rząd robił przy tym wszystko, aby do podróży prezydenta RP nie doszło, ewentualnie - gdyby się jednak odbyła - aby miała ona jak najmniejsze znaczenie.

W takim politycznym klimacie i w takich uwarunkowaniach dyplomatyczno-organizacyjnych doszło z powodów politycznych do drastycznego obniżenia po obu stronach - polskiej i rosyjskiej - standar­du bezpieczeństwa przelotu polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Smoleńska w dniu 10 kwietnia 2010 r. Naprawdę ważny był bowiem lot i lądowanie w Smoleńsku Donalda Tuska 7 kwietnia, czyli w tym samym dniu, w którym wojskowe lotnisko Siewiernyj było przygotowane także na przyjęcie pre­miera Putina. Należy przypomnieć, że smoleńskie lotnisko nie odpowiada nowoczesnym standardom pasa-żerskiego ruchu lotniczego i na co dzień nie przyjmuje samolotów pasażerskich, nie jest też wpisane na listę 11 tys. pasażerskich lotnisk na świecie. Należy też przypomnieć, że na czele załogi rządowego tupolewa, gdy 7 kwietnia wiózł on Donalda Tuska i osoby towarzyszące, stał pilot w randze podpułkownika, podczas gdy 10 kwietnia załogą tego samego samolotu dowodził pilot w randze kapitana. Podjęto niezrozumiałą decyzję o rezygnacji z tzw. liderów. Nie zadbano nawet o aktualną prognozę meteorologiczną dla lotniska w Smoleńsku.

W tym miejscu trzeba odnotować opinię zawartą w niedawnych "Wstępnych, cząstkowych ustaleniach" Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M, iż nadzorowane przez ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera Biuro Ochrono Rządu oraz inne podległe rządowi służby nie dopełniły nałożonych na nie ustawowo obowiązków rozpoznania zagrożeń związanych z planowanym lotem prezydenta RP i osób towarzyszących do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Konieczność nadzwyczajnej czuj-ności, która powinna była poprzedzać lot niebezpiecznym samolotem na niebezpieczne lotnisko, była wszak ewidentna.

Gdyby nie było dwóch uroczystości katyńskich, gdyby w uroczystości z udziałem prezydenta RP uczestni­czyli także członkowie polskiego rządu, nie doszłoby do katastrofy. Przygotowania do przelotu byłyby o wiele staranniejsze, rzeczywisty standard bezpieczeństwa byłby nieporównanie wyższy.

Powtórzmy: Przygotowania do 70. rocznicy zbrodni katyńskiej przebiegały w bardzo specy ? cznym klima­cie politycznym. Donald Tusk i jego środowisko budowali ów klimat od wyborów prezydenckich w 2005 roku, a zwłaszcza od objęcia przez lidera PO funkcji premiera w listopadzie 2007 roku, o czym była mowa w pierw­szej części memoriału. Ich działania bezpośrednio poprzedzające lot do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. stano-wiły kontynuację ich antyprezydenckiej polityki. Smoleńska katastrofa stała się jej tragicznym zwieńczeniem.

...czytaj dalej

15.09.2010r.
Gazeta Polska

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet