Awantura o Węgry
Polityka historyczna rządu Viktora Orbana wywołuje największe gromy na Zachodzie. Ale inne aspekty władzy FIDESZ też są pod ostrym ostrzałem. Przypomnijmy. Węgrzy zmienili konstytucję. Wprowadzili reformatorskie prawodawstwo. Do dużego stopnia Orban rządzi tak jak próbował robić to wielki patriota premier Jozef Antall.
Dekomunizacja; deagenturyzacja; pomoc dla ofiar komunizmu (wręcz affirmative action, czyli takie punkty za pochodzenie, a właściwie za negatywne doświadczenie totalizmu); odkłamanie faktów dziejowych zafałszowanych przez komunę, czyli patriotyczna polityka historyczna; restytucja mienia; zniszczenie kleptokracji i oligarchii; promowanie gospodarki węgierskiej, a w tym drobnych i średnich przedsiębiorców, którzy są motorem rozwoju; ochrona robotników; opieka nad najsłabszymi; ograniczenie wpływów zagranicznych, a w tym i uważna gra z kapitałem zagranicznym, który podporządkowuje się każdej twardej władzy dającej mu inwestować i uzyskiwać akceptowalne zyski. Wcześniej Orban był wielkim przeciwnikiem takiej polityki, bowiem wtedy był postkomunistycznym liberałem. Gdy sam doszedł do władzy po raz pierwszy (1998-2002), zrozumiał, że śp. Antall miał rację. Próbował bez głowy i planu odwoływać się do tego wzorca. Nie udało mu się. Postkomuna wróciła do władzy.
Orban przeszedł do opozycji, przygotował się. I gdy FIDESZ wygrał wybory w 2010 r. wcielił program Antalla w życie. Manewr ten naturalnie byłby o dużo łatwiejszy do zrealizowania na początku lat dziewięćdziesiątych. Nie tylko było przyzwolenie w kraju na radykalną dekomunizacje i potrzebne reformy, ale lewactwo na Zachodzie jeszcze nie doszło do siebie, że ich ulubiony system socjalistyczny okazał się mirażem i tak łatwo się rozsypał, gdy tylko przestano stosować terror. Stąd lewacy byli zdemoralizowani i mniej skłonni do bezczelnych ataków na cały regulator. Wtedy można było dzielnie zrealizować właściwie wszystko bez ograniczeń, odwołując się do potrzeby zerwania z systemem totalitarnym. W tej chwili każda reforma jest wyzwaniem dla socjalliberalizmu, czy też neoliberalizmu, bądź po prostu liberalizmu. A w warunkach węgierskich liberalizm to po prostu komuna przekształcona, upindrzona na modłę zachodnich patologii dekonstrukcji i postmodernizmu, czyli postkomunizm.
Teraz Orban zabrał się za rozwalanie systemu, a więc zarówno pasożytującego na społeczeństwie liberalnego kamuflażu zdegenerowanych tkanek nihilizmu jak i postkomunistycznego jądra ciemności. Nazywa to budowaniem "demokracji nieliberalnej". Zabrał się kolejno więc za marks-media, sądownictwo i sprawy zagraniczne.
Bardzo wściekają lewicowców nowe prawa medialne. Rząd wspiera prorządowe media. Jasne. A jakie ma wspierać? Antyrządowe? Chór lewackich propagandystów nigdy nie protestował gdy poprzednie ekipy promowały lewackie media, na przykład dając reklamy w gazetach, telewizji i radiu wspierających postkomunistów i socjalliberałów. I podatnik płacił za zalewający naród liberalny nihilizm. A teraz główne media są patriotyczne, propaństwowe. Rząd Orbana rozdał karty inaczej. Krytykuje się też fakt, że na medialnych roszadach i państwowych przetasowywaniach zyskują propatriotyczni przedsiębiorcy. A kto ma zyskiwać? Liberalni nihiliści? Postkomunistyczni moralni relatywiści? A jak zyskiwali oligarchowie z postkomunistycznej kleptokracji to nikomu nie przeszkadzało? Dlaczego nie odgrażano się wtedy w liberalnej i lewackiej prasie na Zachodzie? Orban 1 lewacy 0.
Podobnie węgierski premier rozegrał partię z sądownictwem. Sądy były sparaliżowane bowiem obsadzali je postkomuniści i ich klony stosujący wykładnie prawodawstwa liberalnego, to jest etatystyczny talmudyzm prawny oraz zasadę ochrony przestępcy kosztem ofiary. Opłacało się przeciągać w nieskończoność (na koszt podatnika oczywiście) przewód sądowy aby tylko nie podpaść władzy zwierzchniej i nie brać na siebie odpowiedzialności za cokolwiek co zalatuje polityczną poprawnością. Orban z tym skończył, pozbył się postkomunistycznych sędziów. I okazuje się, że instytucje prawne mogą operować sprawnie. I jak pokazuje początkowe doświadczenie nowi sędziowie wcale nie są spolegliwi, wcale nie ferują prorządowych wyroków, jeno sprawiedliwe. Przynajmniej na razie. Zobaczymy jak będzie dalej.
W każdym razie wszystko to spowodowało, że zachodni postępowcy wybuchają świętym oburzeniem przeciwko węgierskiej demokracji. To dziwne. W USA niesławnej pamięci prezydent F.D. Roosevelt z wielką żarłocznością napakował sądy mianowanymi przez siebie ludźmi - demokratami (co na przykład na południu spowodowało zaostrzenie prawnego klimatu indyferencji, jeśli nie wrogości do trudnego położenia mniejszości murzyńskiej). FDR również wojował z mediami sobie nieprzychylnymi. Sekował ich na każdym kroku. Multi-milioner Moe Annenberg nawet poszedł do więzienia za nadużycia fiskalne w wyniku śledztwa, które które podjęto na prezydencki rozkaz za niepochlebną prasę o FDR i jego polityce.
Odwrotnie niż FDR, który oparł - choć dopiero w drugiej kadencji - swój New Deal na zasadzie walki klas, Orban wdraża politykę solidaryzmu narodowego. Odtwarza patriotyczne elity. Zdecydował się nawet na interwencję w gospodarkę, aby pomóc szarym obywatelom, ulżyć zadłużonym czy zatrudnić bezrobotnych, a w tym i Romów. Większości Węgrów polityka wewnętrzna rządu podoba się. Stąd zwycięstwa wyborcze. Ale krytycy Orbana mają w nosie demokratyczny mandat o ile nie odzwierciedla on nihilistycznych przesłanek socjalliberalizmu.
Marek Jan Chodakiewicz -
Washington, DC, 6 grudnia 2014
www.iwp.edu
21.12.2014r.
Tygodnik Solidarność