Koniec wojny pamiętamy, ale jak?
Center on Global Interest, miejscowy think tank o orientacji "realistycznej", zaprosił mnie do udziału w konferencji w związku z uroczystościami 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Tytuł: "Wojna historii: Polityczne zastosowanie II wojny światowej". Współorganizowały konferencję Johns Hopkins University i Georgetown University.
Organizator konferencji, Dr Konstantin Avramov, zaczął od dowcipu: Niedługo okaże się, że największą zasługą Władimira Putina jest pokonanie Hitlera i wysłanie Gagarina w kosmos. Rzeczywiście, są to dwa główne leitmotivy propagandy Kremla.
Pierwszy panel, w którym uczestniczyli prof. Kathleen Smith z Georgetown, prof. Tarik Cyril Amar z Columbia University oraz ja (Institute of World Politics), dotyczył podejścia historycznego. Mieliśmy odpowiedzieć na pytania: Jak kolektywna pamięć II wojny zmieniała się pod wpływem biegu czasu i panującego system politycznego? Jak pamiętały wojnę przeszłe pokolenia i co się zmieniło dziś? Czy upolitycznienie upamiętniania wzmocniło się wraz z upływem czasu? Jakie są główne narracje polityczne, które napędzają upolitycznianie pamięci, na przykład w kontekście obecnego kryzysu ukraińskiego?
Drugi panel (z udziałem prof. Dietera Dettkera z Georgetown, Maxima Trudolyubova z Kennan Institute, oraz Paula Goble'a z IWP) poświęcono następującym zagadnieniom: Jak II wojna światowa wpisała się w obecną wizję geopolityczną w regionie i w każdym z państw Międzymorza? W jaki sposób Putin wykorzysta uroczystości dla rosyjskiej polityki zagranicznej i co mamy sobie myśleć o tych, którzy na te uroczystości się nie stawią? Czy II wojna światowa może się stać źródłem współpracy i wzajemnego zrozumienia Rosji i Zachodu? Czy raczej wspólne relacje są zbyt porwane przez ostatnie wydarzenia, aby można było dobrze współpracować?
Prof. Smith porównała zdecentralizowane, skomercjalizowane i nieprzemyślane obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej za Borysa Jelcyna w latach 90. z dzisiejszą putinowską pompą opartą na breżniewowskim paradygmacie lat 70. Prof. Amar omawiał problematykę upamiętniania w Ukrainie. Mimo że życzyliwy w stosunku do ukraińskich aspiracji państwowych, nie stronił od czarnych kart. Potępił "czystkę etniczną" na Wołyniu, wspomniał horror Holocaustu i udziału w nim ukraińskich nacjonalistów oraz kontynuuację ideologii Dmitra Dontsova we współczesności, rozpasiony banderyzm oraz neonazistowskie symbole niektórych ochotniczych batalionów. Krytykował też niestety legislację dekomunizacyjną, uważając, że będzie ona wymierzona w wolność badań naukowych.
Ja powiedziałem tak: w zonie postsowieckiej, a w tym i w Polsce, nie ma kolektywnej pamięci. Są indywidualne wspomnienia. Tylko jak jest wolność kolektywna, pamięć może się utworzyć z indywidualnych wspomnień. W komunizmie państwo za pomocą terroru narzuciło na ludzi sztywny kaftan bezpieczeństwa w postaci oficjalnej narracji. Według niej Stalin był wyzwolicielem od hitleryzmu. Tych, którzy nie byli prokomunistyczni, nie zgadzali się z oficjalną wersją, automatycznie określano jako faszystów. Reductio ad Hitlerum było regułą w tej grze. W związku z tym możemy mówić, w większości miejsc, dopiero o procesie formowania się kolektywnej pamięci po 1989 r. I odbywa się to na kilku poziomach: rodzinnym, lokalnym, narodowym, regionalnym.
Polska ma tu najłatwiej, bo od początku do końca Polacy wiedzieli, że mają dwóch wrogów: Hitlera i Stalina. Ale po wojnie komuniści nie dali Polakom wojny w taki sposób pamiętać. Na przykład, w 1943 r. 17-letni Marian Bobolewski ("Góral") uciekł z niemieckiego obozu pracy przymusowej. Trafił do partyzantki NSZ. Walczył z Niemcami i komuną na Lubelszczyźnie. W październiku 1944 r. aresztowało go NKWD. Śledczy celnym wykopem zmiażdżył mu oko. Pan Marian tak mi to opowiedział: "Po wyzwoleniu ujęli mnie Sowieci i wybili mi oko". Ja na to: "Panie Marianie! Jak Pan może mówić ? Przecież wyzwolenie oznacza przyniesienie wolności. A Armia Czerwona przyniosła zniewolenie. Atakując na zachód, siłą inercji wypchnęła Niemców znad Wisły. Przecież nie przyszli tutaj, aby wyzwalać Polaków czy Żydów, ale by ich zniewolić, poddać totalitarnej kontroli komunistycznej. Przecież nazywać to wyzwoleniem to ulegać zniewoleniu umysłu!". Pan Marian zapłakał.
I to jest wielka tragedia. Zwycięscy komuniści narzucili na wszystkich stalinistowskie słowa, koncepcje, symbole i wizerunki. Kolektywna pamięć może powstać jedynie gdy z takiego paradygmatu się wyzwolimy. I w Polsce ten proces jest najbardziej zaawansowany. O wiele trudniej jest z tym w krajach satelickich III Rzeszy oraz w narodach, w których kolaboracja z Hitlerem uznawana była za miejsze zło. Wszędzie tam pamięć kolektywna rodzi się w bólu, bo indywidualne wspomnienia dyktują, że fajnie było walczyć w szeregach estońskiej, łotewskiej, litewskiej, białoruskiej, ukraińskiej, chorwackiej, węgierskiej czy innej SS albo, że lepiej było iść z Hitlerem, jak zrobił to Budapeszt, Bukareszt i Sofia, niż cierpieć los Polski.
To wszystko musi się kotłować i przewalić milionami wspomnień indywidualnych i rodzinnych, zanim będziemy mogli mówić o kolektywnej pamięci w zonie postsowieckiej.
Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu
18.05.2015r.
Tygodnik Solidarność