Putin przestał potrząsać rakietami
Notowania Komorowskiego spadły
"Jeśli reakcją na zagrożenie ma być podlizywanie się agresorowi, to w takim układzie można zaakceptować hasło Bronisława Komorowskiego, że jest on patronem bezpieczeństwa - bezpieczeństwa, które wyraża się podniesieniem rąk do góry" - o prawdziwej zgodzie i bezpieczeństwie i o tym, dlaczego Bronisław Komorowski ma swoistego pecha w wyborach prezydenckich mówi prof. Andrzej Nowak w rozmowie z PCh24.pl.
Bronisław Komorowski naczelnymi hasłami swojej kampanii uczynił "zgodę i bezpieczeństwo". Jak wypadłaby konfrontacja tych haseł z faktyczną praktyka polityczną Bronisława Komorowskiego podczas ostatnich lat jego rządów? Zacznijmy od zgody.
Myślę, że nawiązując do tego hasła, można by powiedzieć, że jego znaczenie sprowadza się do stwierdzenia "niezgoda i niebezpieczeństwo". Przypomnijmy, że główne hasło kampanii prezydenta Komorowskiego określające sytuację wewnętrzną, przedstawia ową sytuację jako wojnę domową między Polską racjonalną i Polską radykalną. Nie jest to hasło zgody - występuje zasadnicza logiczna niezgodność między hasłem "zgody" a bardzo ostro, wyraźnie i konsekwentnie powtarzanym przez prezydenta podziałem Polski na dwa obozy, dwa getta, które są od siebie odizolowane i prowadzą wzajemny ostrzał między sobą.
Czy prezydentura Bronisława Komorowskiego zapewni Polsce bezpieczeństwo?
Kwestia bezpieczeństwa wymaga nieco dłuższego wywodu i przypomnienia kilku kwestii. Prezydent Komorowski powołuje się na swoje doświadczenie w sprawach obronnych. Był rzeczywiście wiceministrem, potem ministrem obrony, wieloletnim uczestnikiem komisji ds. obrony w sejmie. Tym, na co prezydent powołuje się najczęściej jest wprowadzona na najwyższy stopień legislacyjny zasada 1,95 procenta na obronność. Otóż ta zasada została złamana w okresie prezydentury Bronisława Komorowskiego, który nie zareagował na zejście przez rząd Donalda Tuska poniżej tego ustawowego pułapu. Było to w roku 2013, a więc w roku, który pokazywał już pewne zagrożenia na horyzoncie Europy Wschodniej.
W istocie ta aura człowieka rozumiejącego sprawy obronności, nie ma żadnego związku z faktami, które by miały istotnie powiększać naszą obronność. Zwróćmy uwagę chociażby na stan realizacji zamówień dotyczących obronności naszego państwa.
Drugim argumentem, na który często powołuje się Bronisław Komorowski jest ogłoszona kilka lat temu suma dziesiątków miliardów złotych na modernizację wojska. Trzeba zapytać: ile z tych ogłoszonych dziesiątków miliardów złotych zostało do tej pory zrealizowane w postaci konkretnych zamówień, zakupu sprzętu?
Jaka jest odpowiedź?
Odpowiedź jest prosta: zero. A czas leci. Prezydent Putin zdążył już wydać mniej więcej 400 miliardów, ale znacznie poważniejszej waluty - dolarów amerykańskich, na modernizację armii rosyjskiej.
Czy możemy zatem uznać, że deklaracje odnośnie obronności składane przez prezydenta Komorowskiego w debacie z Andrzejem Dudą były jedynie zabiegiem retorycznym?
Na pewno nie można powiedzieć, że stan obronności i armii polskiej polepszył się w trakcie tej prezydentury. Przeciwnie! Dramatycznie się pogorszył. Przypomnę także sprawę odesłania na emeryturę resortową przeszkolonych żołnierzy zawodowych, tych, którzy w przypadku jakiegokolwiek konfliktu będą jedyną zdolną do działania siłą bojową w Polsce. W tej chwili są wyrzucani przed terminem, by nie przyznać im pełnych uposażeń. Taki jest prosty ekonomiczny sens tego ruchu, natomiast z punktu widzenia obronności jest to katastrofalna decyzja.
Podobne szczegóły pozwalają obnażyć fałsz tego hasła mającego pokazać Bronisława Komorowskiego jako patrona naszego bezpieczeństwa. Prezydent Komorowski, jako zwierzchnik sił zbrojnych, odpowiada za to przede wszystkim jako patron polityki zagranicznej. Zaciskanie z całej siły oczu na niebezpieczeństwo, które od wschodniej strony groziło nam w sposób otwarty, odkąd prezydent Putin na konferencji bezpieczeństwa w Monachium w 2007 roku ogłosił faktycznie otwarcie nowej fazy zimnej wojny, a także spojrzenia na Europę Wschodnią i Środkową jako teren zasadniczego konfliktu geopolitycznego, w którym Rosja nie zrezygnuje ze swojej strefy wpływów. W tym samym roku akurat wybory wygrała Platforma Obywatelska, a Bronisław Komorowski został marszałkiem sejmu, a następnie prezydentem.
Czy komentując okres rządów przed aneksją Krymu można mówić o prorosyjskiej postawie prezydenta Komorowskiego?
Przypomnijmy sobie, jakie były jego inicjatywy w odpowiedzi na zagrożenie ze wschodu. To było między innymi zbudowanie pomnika najeźdźcom, czyli Armii Czerwonej w Ossowie w 2010 roku. To była osobista inicjatywa Bronisława Komorowskiego, którą podjął jeszcze jako marszałek, a zrealizował jako prezydent - to były hasła, o których nie wolno nigdy zapomnieć, hasła rzucane w sytuacji, gdy oddawano strzały do prezydenta Rzeczpospolitej, gdy mówiono "jaki prezydent, taki zamach". Działo się to w momencie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, gdzie obserwował on inwazję rosyjską na Osetię.
Wtedy Bronisław Komorowski brał udział w ośmieszaniu polityki wzmacniania obronności Polski. Był to moment szczególnie ważny z dzisiejszego punktu widzenia, gdy wszystkie państwa potępiły Władimira Putina za zagarnięcie Krymu. Pamiętajmy jednak, że to miało miejsce już wcześniej, w 2008 roku, kiedy Rosja oderwała od Gruzji integralną część uznawaną przez wszystkie układy międzynarodowe! W takich właśnie warunkach marszałek Komorowski stara się ośmieszyć prezydenta Kaczyńskiego, który na to reaguje. A więc mówienie przez obóz dziś rządzący o jakiejś konsekwentnej linii wzmacniania polskiego bezpieczeństwa możemy rozumieć tylko w takim aspekcie, jeśli przyjmiemy, że bezpieczeństwem jest kapitulacja. Jeśli reakcją na zagrożenie ma być podlizywanie się agresorowi, to w takim układzie można zaakceptować hasło Bronisława Komorowskiego, że jest on patronem bezpieczeństwa - bezpieczeństwa, które wyraża się podniesieniem rąk do góry. I wiemy, że bardzo dużej części naszych współobywateli ta wizja bezpieczeństwa odpowiada, więc trzeba ją brać poważnie.
Stosunek Bronisława Komorowskiego do Rosji uległ jednak wyraźnej zmianie. Jak ją rozumieć?
Myślę, że już wspomniana postawa kapitulacji jest wynikiem wcześniejszego, bardziej generalnego założenia: że trzeba zawsze iść za siłą. Od roku 2007 do 2013 Bronisław Komorowski i PO traktowali Rosję jako siłę, której nic w naszej części Europy nie stopuje, a zatem należy zrobić wszystko, by ta siła nie traktowała nas jak przeszkody, tylko jako spolegliwego klienta. Natomiast sytuacja zmieniła się w roku 2014, z chwilą agresji rosyjskiej na Ukrainie, kiedy Niemcy i inne kraje Unii Europejskiej, a także Stany Zjednoczone, wyraźnie zmieniły stosunek do Rosji Władimira Putina. Okazało się, że trzeba wybierać, że nie da się mówić "wybieramy Putina", skoro Zachód nie zgadza się w tym momencie z Putinem.
Wiadomo, że w Polsce, pomimo zadziwiająco intensywnych i skutecznych form aktywności "partii moskiewskiej", w internecie i w różnych instytucjach, z całą pewnością nie ma zgody na przejście na stronę Moskwy w dzisiejszej geopolitycznej konfrontacji. Tylko niewielka mniejszość wybrałaby Putina. A zatem, także względy polityki wewnętrznej uniemożliwiają kontynuowanie wcześniejszej linii - jeżeli chce się wygrywać wybory, to nie można powiedzieć "ja jestem za Putinem" w roku 2015, tak jak się mówiło w roku 2009, kiedy rozścielano czerwony dywan pod stopami Władimira Władimirowicza na Westerplatte.
Po prostu zmieniły się okoliczności, a ta władza płynie zawsze z prądem, tak jak mówiłem - z silniejszym prądem. Prąd z Zachodu, dla którego najważniejszym miernikiem jest postawa Berlina, uniemożliwia wybór Putina.
Chwiejna postawa wobec potężnego sąsiada może zatem znowu ulec zmianie przy nastaniu innej koniunktury. Czy jednak skutki obecnej polityki - pełnej nierozsądnych gestów i słów, takich jak straszenie Rosji sankcjami, w sytuacji gdy nie posiadamy żadnej siły do przeciwstawienia się temu państwu - również przeminą wraz ze zmieniającą się sytuacją międzynarodową, czy też odbiją się poważniej na Polsce?
Konsekwencje tej postawy na pewno utrwalają negatywny stereotyp Polski jako kraju niepewnego, na którego polityce nie można polegać, ponieważ jest ona zasadniczo niestabilna i to nawet w okresie, kiedy sprawuje władzę ten sam ośrodek polityczny. Nie jest niestabilna tak jak zwykły kraj demokratyczny, w którym zmienia się ekipa rządząca i jest jakaś korekta polityki zagranicznej, ale tak naprawdę główne zmiany następują w polityce wewnętrznej. Tymczasem główne hasło polityki zagranicznej przyniesione przez ekipę Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego jesienią 2007 roku brzmiało "Moskwa najpierw". To był wybór Moskwy w polityce wschodniej. Proszę bardzo, można zastanawiać się nad racjami takiego wyboru, ale problem polega na tym, że ten wybór nie tylko okazał się niekonsekwentny, ale sprawił, że niestabilność polityki zagranicznej okazuje się śmieszna i poniżająca w oczach samej Rosji. To znaczy nie można poważnie traktować ani Tuska, ani Sikorskiego, ani Komorowskiego jako rozmówców dla Władimira Putina lub jego następców, ponieważ są to ludzie, którzy okazali się chwiejni.
Zwróćmy uwagę, że Rosja Putina dawała wyraźnie do zrozumienia, że tych, którzy chcieli być jej partnerami w Warszawie, od 2007 roku, nigdy nie traktowała poważnie i z szacunkiem. Traktowała ich na początku protekcjonalnie, a potem z otwartą pogardą, czego zakosztował boleśnie Radosław Sikorski, ponieważ wiadomo, że to Rosja kilkukrotnie atakowała jego kandydaturę na różne międzynarodowe stanowiska. Mimo tak wielkich wysiłków Radosława Sikorskiego, żeby podlizać się - użyję po raz drugi tego słowa, ale ono jest tu akurat jedynym adekwatnym - Władimirowi Putinowi. Rosja takich, którzy się jej podlizują, nie szanuje, nie traktuje poważnie, tym bardziej, gdy podlizywacze nie są konsekwentni.
Gdybyśmy mieli do czynienia z wyborem opcji prorosyjskiej, dającym się jakoś racjonalnie bronić, to można by dyskutować, przytaczając argumenty geopolityczne na rzecz takiego wyboru. Ale to nie była tego rodzaju świadoma opcja - to był manewr PR-owski, którego główną osnową była polityka wewnętrzna i to najgorzej świadczy o Bronisławie Komorowskim, Donaldzie Tusku i Radosławie Sikorskim. To mianowicie, że polityka zagraniczna była dla nich przedłużeniem bieżącej polityki wewnętrznej, zupełnie podporządkowanym jej celom. Żadne poważne państwo na to sobie nie pozwala.
W rosyjskich mediach słychać argument, że przegrana Komorowskiego w pierwszej turze spowodowana jest wrogą postawą prezydenta wobec Rosji. Czy możemy podobne konstatacje traktować poważnie, czy też jest to wyłącznie zabieg rosyjskiej propagandy?
Myślę, że propagandę rosyjską trzeba traktować poważnie, więc w tym sensie traktuję to poważnie. Natomiast, co do interpretacji powodów niepowodzenia Bronisława Komorowskiego nie jest to właściwa odpowiedź. Raczej decydują o tym przyczyny wewnętrzne. To kryzys szans i nadziei, zwłaszcza młodszego pokolenia Polaków, jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego Bronisław Komorowski pierwszą rundę przegrał i - mam nadzieję - przegra również drugą.
Bronisław Komorowski ma pewnego rodzaju pecha w tych wyborach. Ten pech polega na tym, że w tym momencie akurat Władimir Putin występuje w roli "gołąbka pokoju". Z mediów rosyjskich płynie komunikat: "Rosja chce pokoju, my z wojną nie mamy nic wspólnego, nikomu nie grozimy wojną", nie ma też potrząsania rakietami, co miało miejsce jeszcze kilka miesięcy temu. A dla Bronisława Komorowskiego i dla PO jednym z głównych argumentów w samorządowej kampanii wyborczej - jak się okazało skutecznym - był strach przed wojną. Teraz tej atmosfery strachu przed wojną po prostu nie ma.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Filip Obara
23.05.2015r.
PCh24.pl