(klik)
Szybka piłka o Dudzie
Z wyjątkami (o czym zaraz) media zachodnie, szczególnie anglojęzyczne, kibicowały Komorowskiemu. Andrzeja Dudę początkowo prawie ignorowały bądź też pomniejszały, czasami traktowały poniżająco. Gdy nie potrafiono merytorycznie oddać swej antypatii wobec kandydata Prawa i Sprawiedliwości, uciekano się do słów-wytrychów.
Są to mechanizmy doskonale znane w Polsce, gdzie nazwano je przemysłem pogardy. Takim prychnięciem dezaprobaty było np. właściwie stałe odnoszenie się do Prawa i Sprawiedliwości (PiS) jako do partii "prawego skrzydła." Celował w tym szczególnie "The New York Times", ale podobnie odnosił się do Andrzeja Dudy wolnościowy "The Financial Times". Poproszono mnie, abym skorygował. Napisałem dla amerykańskiego (podkreślmy: nie do krajowego) czytelnika tak:
"Nazywanie PiS partią prawego skrzydła jest naciągane. Jest to partia etatystyczna, łącząca wiele tradycji. Jej przywódca, Jarosław Kaczyński jest pragmatykiem, który wywodzi się z tradycji postępowej, z lewicowego środowiska warszawskiej inteligencji radykalnej o korzeniach z kosmopolitycznej Odessy. (.) PiS przeszedł ewolucję, aby w swym programie scalić postulat o sprawiedliwość społeczną, odniesienie się do patriotyzmu, obietnicę wzmocnienia obronności państwa, udokumentowane przywiązanie do obniżania podatków, opozycję wobec dzikiego kapitalizmu, oraz deklarowany konserwatyzm społeczny i kulturowy. W wielu wymiarach PiS odzwierciedla spuściznę dołów Solidarności, ale nie jej globalistycznych elit. Najbliższą amerykańską analogią do PiS jest robotniczy ruch związkowy z lat 80. pod przywództwem Lane Kirklanda albo tzw. reaganowscy demokraci. Jest to tak trywialne, że właściwie wydawałoby się, że nie ma co o tym wspominać. Niestety, strona antypostkomunistyczna w Polsce i poza nią właściwie nie ma dostępu do mediów, dlatego prawie wszystko trzeba tłumaczyć ludziom Zachodu jak analfabetom. Lewica zawłaszczyła dyskurs prawie zupełnie.
W sprawie kampanii prezydenckiej w Polsce prasa anglojęzyczna była w większości jednomyślna: grzmiała jak echo "Gazety Okrągłostołowej". Jednomyślna jest więc złym określeniem. Raczej ćwicząca przewidywalny, socjalliberalny odruch bezwarunkowy psa Pawłowa. Często jest to samooszukiwanie się, gdy na przykład BBC nawet po wyborach twierdziło, że zwycięstwo Dudy to zupełna niespodzianka, bo Komorowski był "popularnym prezydentem". Naturalnie nastawienie takie wyklucza samodzielne myślenie, a więc nie określajmy tego zjawiska jako jednomyślność, ale jako niemal jednorodność. Lewicowa ideologia tolerancjonizmu, której hołduje większość wydawców, redaktorów naczelnych i dziennikarzy, determinuje ton przekazu. A tolerancjonizm to nienawiść wobec wiary, wolności, tradycji, rodziny, patriotyzmu i własności prywatnej.
Tolerancjonizm to dyktatura przyjemności. Opiera się ona na czterech głównych czynnikach. Po pierwsze, na relatywizmie (aby rozmyć i niwelować wszelkie absolutne wartości, aby doprowadzić do zburzenia pewników i zupełnego zamieszania, czego wynikiem jest dezintegracja i zatomizowanie narodu). Po drugie, główną emanacją relatywizmu jest multikulturalizm, a więc pogląd, że wszystkie kultury są w zasadzie sobie równe (np. katolicyzm i kanibalizm). Po trzecie tolerancjonizm opiera się na libertynizmie (wolności poniżej pasa, aby aborcją i seksem uwieść młodych, których dodatkowo zachęca się do narkotyzowania się, aby ich zupełnie odurzyć i ubezwłasnowolnić, kierując na tory walki generacyjnej, aby zerwać ciągłość przekazu tradycji między pokoleniami). Po czwarte tolerancjonizm opiera się na socjalliberalizmie (pasożytowanie na wolnym rynku jako potędze wytwarzającej najwięcej dóbr, których dystrybucję należy kontrolować, aby odpadki rzucić ludowi, aby zapewnić sobie jego posłuszeństwo).
Czy były wyjątki od tego dyskursu? Jasne, moskiewski agent wpływu John Helmer, o którym niektórzy moi znajomi mówią, że jeszcze w KGB nosił pseudonim "Sokrates", nie tyle wspierał kandydata Dudę, a uznał go za mniejsze zło niż prezydenta Komorowskiego. Helmer obsesyjnie od dłuższego czasu przedstawia teorię spiskową, według której Komorowski i Polska są sterowani przez rusofobiczny duet pt. "Siklebaum" - "panią i pana Sikorskich".
W każdym razie postulat pierwszy znad Potomaku: ponieważ przyrzekł wydzierać suwerenność Polski z gardła Brukseli (i jej centrów kierowniczych), prezydent Andrzej Duda musi nie tylko utworzyć komisję historyczną, ale przede wszystkim komisję komunikacyjną.
I to po angielsku!
Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu
01.06.2015r.
Tygodnik Solidarność