JEŚLI Z POLSKĄ NIE PO DRODZE, WYPAD PROSZĘ!
Film "Obywatel" z założenia miał być komedią. Dobrze jest się pośmiać. Śmiech to zdrowie. Szczególnie, jeśli śmiejemy się z samych siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Tyle tylko, że na seansie "Obywatela" widownia nie roześmiała się nawet jeden raz.
Niektórzy widzowie, znudzeni obrazem, opuszczali kino. Dlatego, że śmiać nie było się z czego. Bo film "Obywatel" nie jest śmieszny. Nie jest nawet straszny. Myśl przewodnia filmu zawarta jest w jednym zdaniu głównego bohatera, Jana Bratka, który oświadcza: "Ja już ani o taką, ani o taką Polskę bić się nie będę". Żadna to nowość. W każdym pokoleniu Polaków byli ludzie, którzy nie chcieli się bić o Polskę. W XIX wieku i później przodowali w tym mieszczanie, bo nad wolność przedkładali spokojne mieszczańskie życie bez wzlotów i upadków, choćby w jakiejś tam niewoli (ruskiej, pruskiej lub austriackiej). Tak więc może właśnie na film Jerzego Stuhra patrzeć należy przede wszystkim jako na produkt krakowskiego mieszczanina, którego niewdzięczna polska historia wbrew jego woli wciągnęła w wir toczących się wydarzeń? Ponieważ scenariusz do filmu napisał Jerzy Stuhr, należy przyjąć, że jest to jego film autobiograficzny, w którym rozlicza się ze swą własną przeszłością.
Stereotypowy krakowski mieszczanin zawsze miał żal do Polski, że co jakiś czas wymagała od niego opuszczenia dostatniego gniazdka z życiem bez patriotycznych emocji i kazała zajmować określone stanowisko. Bohaterowie "Wesela" Wyspiańskiego też mieli żal. Sądząc po filmie, krakowski mieszczanin Jerzy Stuhr ma żal, że i jego wyrwała. Nie znając historii Polski i nie rozumiejąc, co się w niej tak naprawdę działo, bohater filmu "Obywatel" na hasło Michnika bodaj w 1968 roku wstępuje do partii. Bezsens. Przecież Michnika w 1968 roku nikt jeszcze nie znał! Michnik był wtedy zaledwie jednym ze spałowanych warszawskich studentów! Bohater Jerzego Stuhra wstępuje do partii na rozkaz człowieka, którego wtedy nikt jeszcze nie znał i robi to w czasie, gdy zbuntowana polska młodzież - wiem to z własnego licealnego doświadczenia - nie wstępuje do partii, lecz wykrzykuje na ulicach i maluje na murach całej Polski: "PZPR = NSDAP; Konstytucja kłamie; Nie chcemy opieki ZSRR". Jerzy Stuhr przeżył rok 1968 w Krakowie. Był studentem. Moi koledzy też wtedy studiowali w Krakowie. Przyjeżdżali do rodzinnych Kielc pobici, z pozszywanymi twarzami, sińcami i pręgami milicyjnych pałek na plecach. Siedzieliśmy godzinami, dyskutowaliśmy i roznosili jakieś ręcznie pisane ulotki. Pisaliśmy kredą na płotach i garażach hasła, które potem milicjanci ścierali jako olejną farbę. Klęliśmy na Gomółkę oraz Związek Radziecki. Wtedy do naszego pokolenia pierwszy raz z całą mocą dotarło, że żyjemy w sowieckiej niewoli. Dorastaliśmy.
Tymczasem filmowy bohater "Obywatela" wstąpił w 1968 roku do partii, żeby od środka rozwalać system! Bezsens. Rodzi się pytanie, gdzie się wychowywał Jerzy Stuhr, w jakim środowisku, skoro napisał tak bezsensowny scenariusz? Może też jest resortowym synem? Bo tylko resortowe dzieci mogły wtedy wstępować do partii. Dzieciom AK-owców, do których należę, wyrastały w tym czasie pierwsze wilcze kły i legitymacja PZPR była dla nas zwykłą hańbą. Nikt nie myślał o rozwalaniu systemu poprzez partyjne legitymacje.
Festiwal wolności Pierwszej "Solidarności" 1980-1981 przeszedł głównemu bohaterowi filmu "Obywatel" bez echa. W jednym z wywiadów autor scenariusza Jerzy Stuhr wspomina, że osobiście zapamiętał, że Polacy dążyli wtedy do konfrontacji, bo rozdawali ulotki z pobitym Rulewskim. A z kim mieli rozdawać ulotki? Z uśmiechniętym Kanią i Jaruzelskim? Dlatego w filmie Jerzy Stuhr człowieka "Solidarności" pokazał jako wariata idącego na konfrontację z sokiem pomidorowym, zaś ZOMO przekazujące sobie w pełnym uzbrojeniu rozkaz, że nie będą nikogo bić. Patrząc na ten obraz zastanawiałam się, czy Jerzego Stuhra ogarnęła starcza skleroza, czy też na kolejny rozkaz Michnika postanowił za życia doświadczonego tamtymi czasami pokolenia zafałszować historię? Wszak każdy wie, że ZOMO i milicja było w PRL po to, aby bić wszystkich tych, którzy myśleli inaczej. W 1983 roku, siedząc w piwnicznej celi lubelskiego aresztu, przez szparę w blindzie obserwowałam uzbrojonych w pałki, hełmy i tarcze zomowców, którzy za chwilę mieli ruszyć "w miasto". Szykowała się demonstracja. Wykrzyczany przez grubego oficera rozkaz brzmiał: "A w razie czego kur. jego mać, przypier. armatką!" Pamiętam ten rozkaz do dziś, bo w naszej celi nauczyłyśmy się go na pamięć, aby przekazać potomnym, jak brzmiały rozkazy komunistycznych bandytów z MO i ZOMO. Późnym wieczorem tego dnia w celi po babsku ryczałyśmy. Krzyk bitych ludzi zmieszany z przekleństwami oprawców w mundurach ZOMO i MO oraz razami ich pałek słynnej "ścieżki zdrowia" słyszę do dziś. Pamiętam także, jak w czerwcu 1983 w szpalerze uzbrojonych po zęby ZOMO-wców szłam z moim mężem na czele potężnej demonstracji z Mistrzejowic w Nowej Hucie do Krakowa. Krzyczeliśmy do nich: "Rzućcie pały! Chodźcie z nami!". Nie rzucili pał. Nie poszli z nami. Pałami najpierw rytmicznie walili w swoje zomowskie przezroczyste tarcze, a potem równie rytmicznie walili w tłumy demonstrujących dziewczyn i chłopaków: studentów, licealistów i robotników. Być może w tym czasie Jerzy Stuhr, zamiast być z nami, na scenie jakiegoś krakowskiego teatru oblewał się sokiem pomidorowym i dlatego na starość wszystko mu się pomyliło.
Historyczny wątek filmu "Obywatel" dowodzi, że autor scenariusza Jerzy Stuhr, mieszczanin, któremu emocjonalnie patriotyczni Polacy przerwali spokojne mieszczańskie życie, jest dziś zwykłą sierotą po PRL-u. Ponieważ ani wtedy ani dziś - jak powiada w filmie - nie zamierzał bić się o żadną Polskę, jest wściekły na Polaków, że nie siedzą cicho i wciągają go w niezrozumiałe dla niego polskie sprawy. Oglądając film na pewno nabrałam wątpliwości co do tego, czy Jerzy Stuhr dobrze rozumie pojęcie obywatel, oraz przekonania, że film jest emanacją frustracji Jerzego Stuhra na fakt, że Polacy - mimo serwowanej im przez pół wieku komunistycznej propagandy PRL i ćwierć wieku postkomunistycznych instrukcji płynących ze szpalt "Gazety Wyborczej" - uparcie nie chcą oduczyć się niemodnego, nieeuropejskiego i co tam jeszcze patriotyzmu.
Drugim wątkiem filmu "Obywatel" jest wyrzucony nocą z "agencji towarzyskiej" ksiądz, którego z opresji ratuje główny bohater Jan Bratek, w zamian za co otrzymuje intratną posadę w kurii biskupiej. Wątek stary jak świat, znany co najmniej od średniowiecza, bowiem w dziejach Kościoła katolickiego nie tylko pojedynczy ksiądz, lecz był nawet papież, który wraz ze swym dworem przeszedł do historii jako pierwszej klasy rozpustnik. Patrząc na scenę z księdzem i prostytutkami chciałam zadać autorowi scenariusza Jerzemu Stuhrowi znane w naszym pokoleniu powiedzenie: "Czy wie pan, za co Kain zabił Abla? Za to, że opowiadał stare kawały". Na opowiadanie starych kawałów w rozreklamowanym filmie szkoda było pracy operatorów i montażystów. I pieniędzy polskich podatników szkoda. Stare kawały zna wszak każdy. Już dawno nie śmieszą.
Pozostaje trzeci wątek filmu "Obywatel". Odkrywam w nim ślad ojcowskiej miłości, która kazała autorowi scenariusza raz jeszcze stanąć w obronie syna Macieja za krytykowany ze wszystkich stron film "Pokłosie". Tyle tylko, że z punktu widzenia historii drugiej wojny światowej film "Pokłosie" był daleką od polskich realiów bzdurą i obronić się go nie da. W przedwojennej bowiem Polsce nie było wsi, w której ponad stu Żydów zajmowałoby się rolnictwem [Patrz: Spis ludności przeprowadzony w 1931 roku]. W polskich wsiach zaledwie trafiali się gdzieniegdzie pojedynczy żydowscy rolnicy lub nawet właściciele majątków ziemskich. Bazowy wątek filmu "Pokłosie" o rzekomych Żydach rolnikach z jakiejś białostockiej wsi, których w 1941 roku mordują Polacy, aby przejąć żydowską ziemię, jest zwyczajną filmową fikcją. Takich wsi w Polsce nigdy nie było, bo ludność żydowska w Polsce od czasów Kazimierza Wielkiego (1333-1370) zajmowała się handlem oraz rzemiosłem i ziemi uprawnej nie posiadała. Przedstawiony w filmie "Pokłosie" wątek żydowskiej ziemi, jako motywu dokonanego na Żydach mordu, odgrywa w filmie określoną rolę: miał ukryć przed widzem prawdziwe motywy dokonanej przez Polaków na ludności żydowskiej ewentualnej zbrodni. A prawdziwe motywy kwalifikują przypadki dokonanych przez Polaków ewentualnych mordów na Żydach jako morderstwa w afekcie. Białostocczyzna bowiem to ziemie, które w 1939 roku zajęli Sowieci. Najbardziej haniebną i brzemienną dla polskiej ludności w skutkach, była na terenie ziem wschodniej Polski powszechna współpraca polskich Żydów z Sowietami w sporządzaniu list Polaków i polskich rodzin przeznaczonych na wywózkę na Sybir i do Kazachstanu.
Innymi słowy mówiąc, w okresie od 17 września 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku, to właśnie żydowscy sąsiedzi wskazywali Sowietom polskie rodziny i Polaków, których trzeba posłać na "białe niedźwiedzie", czyli w miejsca, skąd rzadko kto wracał żywy. Postawy komunistów żydowskich nie można rozciągać na cały żydowski naród, ale ponieważ tłum zawsze rządzi się swoimi prawami, odpowiedzialnością za postawę żydowskich komunistów Polacy obarczyli wszystkich Żydów i gdy w 1941 roku na teren Białostocczyzny weszli Niemcy, w Jedwabnem i innych miejscowościach regionu doszło do nie udokumentowanych do dziś wypadków śmierci Żydów. Nie chodziło o żadną żydowska ziemię, bo takowej Żydzi polscy nie posiadali, lecz o zwykłą ludzką zemstę za tych spośród Polakom najbliższych, którzy za sprawą żydowskich donosów dokładnie w tym samym czasie zamarzali lub umierali z głodu i wycieńczenia w tajgach Sybiru i stepach Kazachstanu. Ponieważ zemsta jest zawsze ślepa, w większości wypadków ewentualna dosięgała Bogu ducha winnych Żydów, bo ci, którzy skazali na śmierć Polaków, zwykle zdążyli wycofać się z sowieckimi wojskami na wschód.
Bezsensowny zatem z pozoru wątek ziemi, jako motyw dokonanych przez Polaków zbrodni na podlaskich Żydach, odgrywa w filmie Pasikowskiego bardzo ważną rolę w fałszowaniu historii. Zbrodnie polskich Żydów, dokonane przeciwko Polakom podczas sowieckiej okupacji lat 1939-1941, autor scenariusza przykrywa motywem ziemi, czyli znaną od wieków chłopską pazernością. Bo to jest chwytliwe, bo trafia do wyobraźni widza - wszak wieś z ziemią nierozerwalnie jest związana. Żałosne tylko, że poprzez film "Pokłosie", w fałszowaniu własnej historii biorą udział Polacy - w tym także Maciej Stuhr - wpisując się tym samym w trwający już dziesięciolecia spektakl zakłamywania brutalnej prawdy o stosunkach polsko-żydowskich w XX wieku.
Skoncentrowany na "poważnej" krytyce polskiego patriotyzmu, polskiego Kościoła i polskiego antysemityzmu, komediowy film "Obywatel" według scenariusza Jerzego Stuhra jest po prostu nudnym propagandowym kiczem lub jak kto woli, nudną autobiografią dobrego niegdyś aktora. Również komediowego. Byłoby chyba nawet ciekawiej i śmieszniej, gdyby Jerzy Stuhr napisał scenariusz w stylu "trzy w jednym". Mógłby na przykład ofiarę polskiego antysemityzmu ukrzyżowanego na drzwiach stodoły z filmu "Pokłosie" dla pohańbienia księży ubrać w sutannę, polać sokiem pomidorowym polskiego emocjonalnego patriotyzmu i posypać antysemickim polskim cukrem z ukradzionej Żydom cukierniczki. Obraz taki korespondowałby nawet z żydowskimi świętami Purim i ku uciesze żydowskiej gawiedzi, byłby proroczą liturgiczną zemstą na polskich antysemitach.
Ale film "Obywatel", aczkolwiek przez autorów komedią nazwany, nie miał bawić Żydów ni Polaków. Podobnie jak wszystkie filmy tego świata, które nie narodziły się z twórczej wizji artysty lecz na zamówienie sponsorów lub osiągnięcie "wyższych propagandowych celów", film "Obywatel" za pieniądze polskich podatników [Polski Instytut Sztuki Filmowej, Narodowe Centrum Kultury i Telewizja Polska], usiłuje wcisnąć tymże polskim podatnikom zafałszowany obraz najnowszej historii i sprawić, żeby Polacy zaczęli się wstydzić swego - zdaniem Jerzego i Macieja Stuhrów - zbyt emocjonalnego patriotyzmu, antysemityzmu i powierzchownej religijności.
Więcej pokory, drodzy panowie. Jedynym bytem mającym prawo oceniać religijność Polaków jest Bóg; najlepszym dowodem na polski "antysemityzm" jest fakt, że przez 1000 lat gościliśmy Żydów na własnej ziemi; co zaś do emocjonalnego patriotyzmu, to jest on naszym atutem, a nie powodem do wstydu lub krytyki. Angielski historyk Norman Davis reklamując w TVP Info swą ostatnią książkę powiedział kilka dni temu, że: "lubi polski emocjonalny kontekst serca, bo Polska jest sercem Europy". W jednym z wywiadów Agnieszka Holland powiedziała, że: "Kiedy przyjeżdża do Polski, uderza ją fala niedobrego powietrza, coś takiego, jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki. Jest coś takiego, że jest duszno". Agnieszce Holland, podobnie jak panom Stuhrom, nie podoba się religijność Polaków, Kościół polski i polska polityka. Dlatego pani reżyser wyjechała i mieszka za granicą - do Polski przyjeżdża jedynie po odbiór honorariów za pełnione w polskim świecie filmowym funkcje. Przynajmniej częściowo jest konsekwentna. Monika Olejnik nazywa zaś Polskę ciemnogrodem, lecz uparcie nie chce uwolnić polskiego ciemnogrodu od swej obecności.
Jeśli panom Jerzemu i Maciejowi Stuhrom nie odpowiada polski emocjonalny patriotyzm, który burzy ich mieszczański spokój; jeśli nie odpowiada im polski antysemityzm, bo na przykład wolą antysemityzm innych bardziej światłych europejskich narodów (Austriacy spalili wszystkich Żydów na stosie; Anglicy, Francuzi, Hiszpanie i Portugalczycy wygnali, nie mówiąc już o Rosjanach, którzy nie tolerowali Żydów i Niemcach, którzy ich zagazowali); jeśli wiara Polaków jak na gust Jerzego i Macieja Stuhrów jest zbyt powierzchowna, to WYPAD PANOWIE Z POLSKI!
Jest wszak tyle innych pięknych krajów na świecie, które nie są antysemickie, chociaż płoną w nich synagogi (np. Francja), które są wolne od religii i emocjonalnego polskiego patriotyzmu. Wy już przecież, jak mówi bohater waszego wspólnego filmu: ".ani o taką, ani o taką Polskę bić się nie będziecie". Dla Polski strata nie tak duża. W kolejce do dotacji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Narodowego Centrum Kultury i Telewizji Polskiej, które rozdzielają pieniądze płynące z naszych podatków, czeka wszak gromada młodych wspaniałych i utalentowanych twórców zdolnych stworzyć artystyczne wolne od propagandy i historycznego zafałszowania filmowe dzieła.
Ewa Kurek
31.07.2015r.
Solidarni2010