Co tam ONZ? - Marek Jan Chodakiewicz

 


Co tam ONZ?

Organizacja Narodów Zjednoczonych to dziecko Stalina i Roosevelta. Miała to być namiastka rządu światowego, gdzie możni w zgodzie mieli dyktować maluczkim. Przynajmniej takie były zamiary amerykańskiego prezydenta.

Nie warto było się kłócić choćby o Powstanie Warszawskie i Katyń, bo wielcy tego świata te i inne problemy załatwili przecież odpowiednio w Jałcie. I był pokój na pół wieku. A że ponad miliard ludzi jęczało w okowach komuny, a miliony zamordowano, to drobnostka. Zachód zamknął się za kordonem sanitarnym zwanym doktryną ograniczania ( containment ). Nota bene, była to doktryna wybitnie defensywna. Ofensywna była doktryna odepchnięcia i wyzwolenia ( rollback and liberation ), której nigdy na serio nie traktowano, a całkowicie prawie zarzucono po 1956 r. ze względu na strach przed nuklearnym Armagedonem. Łudzono się, że można coś zdziałać za pomocą ONZ.

ONZ pomyślana była tak, że na jej czele stanęła Rada Bezpieczeństwa, której stałymi członkami byli zwycięzcy II wojny światowej, USA i Sowieci. Do tego dołożono dla dekoracji poślednich aliantów, czyli Wielką Brytanię, Francję i Chiny. Do tego składu rotacyjnie, co dwa lata, wybiera się 10 innych państw.

Nad wszystkim rzekomo czuwa Zgromadzenie Generalne, gdzie zasiadają i głosują państwa członkowskie. Początkowo Zachód miał przewagę zarówno i w Radzie Bezpieczeństwa, i w Zgromadzeniu Generalnym. Jednak Chiny po krótkim czasie padły ofiarą komunizmu, zmieniając równowagę sił w Radzie. Początkowo większość była antykomunistyczna. Właśnie dlatego Stalin chytrze dodał Sowiecką Białoruś i Ukrainę jako osobne państwa. Ale z czasem - wraz z rozlewającą się po trzecim świecie falą dekolonizacyjną i wzrastającą furią czerwonej rewolucji - Moskwa uzyskała większość w Zgromadzeniu. Walnie przyczynił się do tego tzw. Ruch Państw Niezaangażowanych, czyli afro-azjatycki sojusz satrapii, dyktatur i rozmaitych innych lewackich państw, zwykle o profilu narodowo-socjalistycznym bądź otwarcie czerwonych. Symptomatyczne, że na jego czele nieoficjalnie stała Kuba i jej tyran, Fidel Castro.

ONZ miało być harmonią rządów światowych. W rzeczywistości na początku był krótki okres konsensusu między USA a Sowietami. Potem zdominowała wszystko zimna wojna. A obecnie jest po prostu chaos. Jedyną stałą jest rutynowe dokopywanie Izraelowi. Może to być wyraz nienawiści do USA, którego Izrael jest niesfornym klientem; sprzeciw przeciw regionalnej hegemonii państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie; krytyka brutalnego traktowania Palestyńczyków przez Izraelczyków czy negacja Izraela jako ostatniego chyba państwa narodowego typu integralnego, które wywodzi się z kultury Zachodu (syjonizm to XIX-wieczny nacjonalizm europejski). Za tą całą szopkę płacą głównie państwa rozwinięte, a przede wszystkim Stany Zjednoczone.

Jak skuteczna jest ONZ? Raczej mało skuteczna. Pat w Radzie Bezpieczeństwa. Rozwydrzenie w Zgromadzeniu Generalnym. Chyba największym osiągnięciem tego szacownego ciała jest to, że państwa zachodnie fundują pensję wykształconym zwykle na Zachodzie biurokratom wywodzącym się z trzeciego świata, którzy znajdują zatrudnienie w Genewie czy Nowym Jorku, zajmują się rozmaitymi sprawami w ramach działalności ONZ. Tym samym przekupuje się ich, aby nie robili rewolucji w krajach rozwijających się. Być może nie latają z kałasznikowami, ale niestety przenoszą na grunt afrykański, azjatycki i latynoamerykański najnowsze zdobycze marksizmu-lesbianizmu, a więc prawa wesołków, ideologię gender oraz rozmaite inne patologie, jak sterylizację, aborcję czy eutanazję, a przede wszystkim etatyzm, a więc dominację biurokracji tłamszącej wszelką inicjatywę oddolną.

ONZ miała być wielkim sędzią w dyplomacji międzynarodowej, zwłaszcza jeśli chodzi o zapobieganie i gaszenie konfliktów. Nie bardzo jej to wychodzi. Weźmy za przykład kłótnię o wyspy Senkaku/Diaoyu. Archipelag kontroluje Japonia, ale Chiny twierdzą, że należy on do nich. Być może znajdują się tam złoża ropy i gazu. W 2012 r. doszło do zbrojnych demonstracji lotnictwa i marynarki wojennej obu zainteresowanych państw.

Rozdział VI Karty ONZ nakazuje rozwiązywać problemy w sposób pokojowy. I co? I nic. Nie pomaga też część VIII, artykuł 21 Konwencji ONZ o prawie morskim. Po prostu prawa te nie definiują nic ściśle. I Tokio, i Pekin interpretują prawo po swojemu. Obecne prawodawstwo sugeruje, że wyspy liczą się mniej niż obszar wokół nich. A ponadto legislacja międzynarodowa nie pozwala żadnej ze stron stonować histerycznej retoryki, bowiem każde wyważone słowo może być uznane za prawną koncesję. Oznacza to, że strony nie szukają tak naprawdę legalnego rozwiązania. I żaden mechanizm prawny nie może ich do tego zmusić. Ani Tokio, ani Pekin nie mają ochoty sprawy Senkaku przekazać żadnemu trybunałowi międzynarodowemu. Czyli instrument prawny tępy, a instytucja niewydolna.

O skuteczności ONZ i prawa międzynarodowego w rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego nie ma co pisać, bo koń jaki jest, każdy widzi. I po co to? I na co to?

Marek Jan Chodakiewicz

18.08.2015r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet