Nasz estoński absolwent
Przyszedł do nas Eerik Marmei, obecny ambasador Estonii w USA, uprzednio w Polsce i Rumunii. Opowiedział nam o sytuacji geopolitycznej swego kraju.
Najpierw wizytówka: Na początku lat dziewięćdziesiątych studiował u nas, potem wylądował w estońskim MSZ, to było na samym początku tzw. transformacji. W rządzie w Tallinie były prawie same małolaty. Premierował Mart Laar, miał 33 lata. Niektórzy jego ministrowie po dwadzieścia parę. Nastąpiła restytucja mienia, przywrócono ciągłość prawną z przedwojenną republiką, w tym i konstytucję. Zapanował neoliberalizm. "Milton Freedman był dla nas prawie Biblią." Gospodarka kwitła, handlowano ze wszystkimi, w tym jak najbardziej z Rosją. Zarobki wzrosły z 4 tys. dolarów w 1992 r. na statystycznego obywatela do ponad 25 tys. w 2014 r.
Prywatyzacja poszła uczciwie, twierdzi Eerik Marmei, korupcji właściwie nie było. Tak głęboko jak tylko było można pozbyto się komuny. Jednak nie dosyć głęboko, agentura została. Ale przynajmniej w sierpniu 1994 r. wycofała się z Estonii Armia Czerwona. "Skończyła się II wojna światowa." Estończycy skoncentrowali się na reintegracji politycznej i gospodarczej z Zachodem. Proces uwieńczono wejściem do Unii Europejskiej i NATO w 2004 r. Ambasador Marmei twierdzi - dyplomatycznie - że jego rząd uważał przez wiele lat, że Rosja się cywilizuje i przechodzi demokratyczną ewolucję, nie trzeba się jej obawiać.
"Klimat bezpieczeństwa" w Europie wnet ochłodził się znacznie. W 2005 r. Putin zaszlochał, że rozpad Sowdepii to "największa geopolityczna katastrofa" XX wieku. W 2007 r. rosyjski prezydent wyjaśnił w Monachium, że nastąpił powrót zimnej wojny. W 2008 r. zorganizował prowokację, która skończyła się inwazją na Gruzję. W 2013 r. gen. Valery Gerasimov ogłosił swą doktrynę o wojnie asymetrycznej, zwanej też nieprecyzyjnie hybrydową, czyli starą mongolską strategią podminowywania państw ościennych wszelkimi środkami - od wojny psychologicznej, otumaniania, propagandy aż do otwartej inwazji. W tym samym roku opublikowano nową doktrynę wojskową Federacji Rosyjskiej według której uznano otwarcie NATO za główne zagrożenie. W 2014 r. Rosja zajęła Krym, wsparła separatystów we wschodniej Ukrainie. Mamy kolejny zamrożony konflikt (frozen conflict).
Moskiewska polityka faktów dokonanych obudziła polityków - jeśli nie w Europie zachodniej - to przynajmniej w byłej strefie postsowieckiej, w tym w Estonii . Polityka moskiewska ma na celu "stworzenie podziałów wewnątrz nato i UE". W tym celu Putin popiera różne przedsięwzięcia, m.in. finansuje ekstremalną prawicę i lewicę w Europie. Oprócz tego zalewa świat propagandą sponsorowaną przez rosyjskie państwo. "To nie jest po prostu zła pogoda, a wręcz zamiana klimatu", powiedział ambasador.
Jednym ze stałych elementów moskiewskiej strategii jest utrzymywanie atmosfery zastraszenia i nieprzewidywalności (intimidation and unpredictability). Służą temu niezapowiadane ćwiczenia wojskowe na zachodnim pograniczu Rosji. Takie manewry mogą posłużyć za przykrywkę do nagłej inwazji na Estonię i inne kraje. Dochodzi do tego ciągłe naruszanie przestrzeni powietrznej NATO wokół państw bałtyckich, na Atlantyku i koło Alaski, a w tym przez bombowce z bronią nuklearną, jak również zagony postsowieckiej marynarki wojennej na Bałtyku.
Rosja prowadzi zintegrowaną ofensywę na Estonię i sąsiadów, począwszy od "małych zielonych ludzików" przez narzędzia ekonomiczne, energetyczne, dyplomatyczne, psychologiczne i propagandowe aby osiągnąć swe cele. Estończycy obawiają się zamieszek i demonstracji wśród swych rosyjskojęzycznych mniejszości, szczególnie w Narwie i okolicach, gdzie ich koncentracja dochodzi do 96 proc. Może to być znak do moskiewskiej inwazji. "Ten rodzaj konfliktu nie da się zlokalizować," twierdzi estoński dyplomata.
W Estonii zrobiło się nerwowo, chociaż jeszcze nie wybuchła panika. Szukano bezpieczeństwa przez wzmacnianie więzów z UE. Tallin ma nadzieję, że wejście do Schengen w 2007 r. i przyjęcie euro w 2001 r. - wbrew interesom gospodarczym Estonii - spowoduje, że zachód będzie bronił tego państwa bałtyckiego w dużo bardziej rezolutny sposób. Na razie dyplomacja estońska twierdzi, że nie ma natychmiastowego zagrożenia dla państw bałtyckich. I że ta rosyjska eskalacja pogróżek jest testem dla artykułu 5. Estonia domaga się pomocy od zachodnich partnerów. "Niestety, nasi europejscy sojusznicy nie podejmują wystarczających kroków." USA pozostaje kluczowym aliantem. Stąd Tallin domaga się amerykańskich baz i sprzętu.
Na razie Estonia przygotowuje się sama. Ciekawą propozycją jest utworzenie paramilitarnej, ochotniczej Ligii Cyberobrony kraju. Ambasador Marmei ma nadzieję, że uda się dużo więcej załatwić na spotkaniu na szczycie NATO w Warszawie. To prawda, szczególnie jeśli padnie obecnie pasyżotujący na Polsce układ.