Przysłonięci i zastąpieni przez tzw. konstruktywnych
Walentynowicz, niechciana ikona "Solidarności"
Przez lata prowadzono działania propagandowe, aby umniejszyć znaczenie Anny Walentynowicz. W panteonie kobiecych ikon "Solidarności" miała ją zastąpić Henryka Krzywonos.
Dzisiaj są koszulki z jej wizerunkiem, murale, książki, tablice i pierwsze pomniki, w tym ten najpiękniejszy w Gdańsku, nieopodal jej skromnego mieszkanka we Wrzeszczu przy Grunwaldzkiej. Stojąca od 15 sierpnia 2015 r. na cokole dumna Anna Walentynowicz patrzy na nas zafrasowana. Ale zanim jej pamięć zaczęła przebijać się do świadomości Polaków, minęło wiele lat gumkowania i wymazywania jej z pamięci. Nawet po jej śmierci w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.
Zwycięzcy piszą historię
Czy istniała Anna Walentynowicz?" - pytał w 1990 r. reporter "Gazety Wyborczej". Zdumiony przebiegiem uroczystości 10. rocznicy Sierpnia '80 i narodzin "Solidarności" w Operze Leśnej w Sopocie pisał: "W piątkowym koncercie >Solidarności<, transmitowanym z Gdańska, Anna Walentynowicz tylko mignęła na ekranie w Operze Leśnej, i to nie przy okazji >stoczniowej<, lecz w filmie z mszy odprawianej przez księdza Popiełuszkę. Andrzej Gwiazda, też z ekranu, zadał pytanie Jagielskiemu. Żadne z tych nazwisk w czasie uroczystości nie padło. Są oni dziś przeciwnikami Wałęsy, nie uczestniczą w oficjalnym życiu publicznym. Większość nie rozpoznaje ich twarzy. Nikt z uczestników strajku, siedzących w Operze i wspominających dawne lata, nie przypomniał ich nazwisk. >Solidarność< faktycznie tworzy historię. Czy nie nazbyt orwellowską?".
Ktoś słusznie zauważył, że od napisania tych słów w 1990 r. przez niemal ćwierć wieku niewiele się zmieniło. To prawda. Ludzie uznawani od czasu wielkiego strajku w 1980 r. do rozpoczęcia rozmów przy Okrągłym Stole za liderów "Solidarności" zostali przysłonięci i zastąpieni przez tzw. konstruktywnych.
Przez ostatnie dwadzieścia lat tacy ludzie jak Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Krzysztof Wyszkowski, Andrzej Bulc, Jan Karandziej i kilkudziesięciu innych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża nieustannie przegrywali bitwę o pamięć i prawdę na temat antykomunistycznego ruchu oporu, Sierpnia '80 i "Solidarności". Zadecydował o tym ich stosunek do Okrągłego Stołu, krytyka dorobku III RP, a później obrona prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
W opracowaniach na temat dróg prowadzących do Sierpnia '80 rolę gdańszczan z WZZ traktowano marginalnie, nie doceniając jego wyjątkowości na mapie innych grup oporu. Dotyczy to zresztą nie tylko WZZ, ale całej mozaiki trójmiejskiego ruchu oporu. Na nic się zdały protesty dawnych wolnych związkowców sprzeciwiających się "wymazywaniu WZZ-ów z historii".
Dla większości mainstreamowych komentatorów spór o genezę i pamięć WZZ został dawno rozstrzygnięty. Z ich "niepodważalnych" ustaleń wynika, że założycielami WZZ byli Bogdan Borusewicz z Jackiem Kuroniem, Janem Lityńskim i Henrykiem Wujcem, których wspomogli Lech Wałęsa, Bogdan Lis i Jerzy Borowczak. Z czasem to właśnie oni zostali wykreowani na jedynych depozytariuszy dziedzictwa Sierpnia '80.
Problem w tym, że żadna z tak chętnie wymienianych postaci nie należała w ogóle do założycieli WZZ. Wałęsa przystał do związków w czerwcu 1978 r., jeszcze później dołączył do WZZ Lis, nie mówiąc już o Borowczaku. Jest charakterystyczne, że Borowczak pytany o Andrzeja Bulca, jednego z czołowych działaczy WZZ, najwyraźniej nie miał pojęcia, o kim mowa, wspierający zaś Lisa Stefan Niesiołowski wyzywał Bulca od buców!
Wymazano z pamięci całą plejadę działaczy zasłużonych w walce z komunizmem. Trzymając się tylko przykładu trójmiejskich WZZ, warto wspomnieć Andrzeja Butkiewicza, Różę i Janusza Janców, Lecha Kaczyńskiego, Jana Karandzieja, Antoniego Mężydłę, Mariusza Muskata, Marylę Płońską, Antoniego Sokołowskiego, Leona Stobieckiego, Tadeusza Szczepańskiego, Kazimierza Szołocha, Błażeja Wyszkowskiego, Leszka Zborowskiego, Kazimierza Żabczyńskiego i innych.
Nieprzypadkowo kiedy w 2008 r. Anna Walentynowicz zorganizowała w Sejmie konferencję poświęconą 30. rocznicy WZZ, publicyści "Gazety Wyborczej" próbowali ją rozliczyć z niezaproszenia rzekomych twórców tej organizacji (m.in. Jerzego Borowczaka, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa i Lecha Wałęsy). Seweryn Blumsztajn nazwał jej inicjatywę "spektaklem nienawiści", a takie upamiętnianie dziejów WZZ przyrównał do metod stosowanych przez bolszewików retuszujących zdjęcia i rozstrzeliwujących niewygodnych świadków historii.
Kłamliwy film Wajdy
To charakterystyczne, że specjaliści od retuszowania historii zarzucają to tym, którzy starają się rekonstruować pełny obraz naszych narodowych dziejów. Najłatwiej pokazać to na przykładzie Anny Walentynowicz. Na dobrą sprawę znaczenie takich postaci jak Walentynowicz redukowano jedynie do faktu, że w 1979 r. podpisała Kartę Praw Robotniczych, była członkiem redakcji "Robotnika Wybrzeża" i została zwolniona z pracy w stoczni.
Najczęściej jednak traktowano ją jako ostatni element łańcucha, który bezpośrednio doprowadził do wybuchu protestu w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. Powstanie "Solidarności" przypisywano już raczej wysiłkowi zbiorowemu, przesadnie eksponując wpływy KSS KOR wśród robotników. Zapominano, że Sierpień '80 i "Solidarność" były ideowym spadkiem Grudnia '70. A strajki sierpniowe inicjowało środowisko WZZ, które w ramach Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego suwerennie sformułowało kluczowy postulat dotyczący wolnych związków i następnie zdołało go obronić nie tylko przed komunistami, ale również przed doradcami i lewicą korowską.
Pomimo początkowej fascynacji środowiska warszawskiego postacią Walentynowicz, od wielu lat funkcjonowała ona raczej w jego kręgach jako kłopotliwa ikona Sierpnia '80. Wprawdzie wprost nawet dzisiaj nie kwestionuje się jej zasług i znaczenia dla Sierpnia '80, ale nie traktuje się jej integralnie, oddzielając w zasadzie to, co symboliczne (mała kobieta w sweterku rozmawia ze stoczniowcami w sierpniu 1980 r.), od tego, co rzeczywiste, stanowiące o wyjątkowości i sile jej postaci (szczerość buntu, odwaga, bezkompromisowa walka o ideały, niezgoda na publiczne kłamstwo, represje).
Stąd też tak chętnie od lat prezentuje się jej fotografie z Sierpnia '80 i kadry z filmu "Robotnicy '80", zapominając, że jest to jedynie ważny, ale jednak fragment jej bogatej biografii, która ani się nie zaczęła, ani też nie skończyła w sierpniu 1980 r.
Ale nawet Sierpień prezentuje się w sposób zniekształcony, pomijając rolę Walentynowicz w uratowaniu strajku 16 sierpnia i proklamowaniu zupełnie nowego, bo solidarnościowego protestu. Kiedy po trzech dniach komitet strajkowy z Lechem Wałęsą na czele zakończył strajk, miała ona odwagę stanąć na drodze robotników, którzy opuszczali stocznię. Wspólnie z Aliną Pienkowską wzywała do kontynuowania strajku solidarnościowego z innymi zakładami Trójmiasta.
Szczytem tych kłamstw ubranych w rzekomą rekonstrukcję historii był film Andrzeja Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei". W dramatycznych chwilach strajku - 16 sierpnia 1980 r. Wałęsa wyłamuje się po raz pierwszy ze środowiska Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i nie informując kolegów, nagle kończy strajk, zadowalając się spełnieniem drugorzędnych postulatów.
W scenie filmu Wajdy uśmiechnięta i nieświadoma owej zdrady Walentynowicz klaszcze Wałęsie! To ordynarne kłamstwo i gwałt na historii jest próbą odebrania Annie jej zasługi - uratowania strajku przed upadkiem i proklamowania strajku solidarnościowego z tysiącami Polaków, którzy w solidarności ze Stocznią Gdańską podjęli protest. W tej fundamentalnej scenie Wajda odziera Walentynowicz z jej największych zasług, przypisując je jednocześnie Wałęsie.
Oto istota manipulacji Wajdy, który w całym filmie dodaje Wałęsie cechy i zasługi innych, by stworzyć fałszywy mit Wałęsy odważnego, bojownika ulicznego ratującego mordowanych kolegów, społecznego inspektora pracy, który może wszędzie wejść i zerknąć, ale nie jako donosiciel, tylko przejęty pracą bez masek ochronnych. Tak więc scena z "położeniem" strajku jest jakby obrazem ogólnego "złodziejstwa" Wajdy, odbierającego coś Annie i innym stoczniowcom, by przypisać to Wałęsie.
W rzeczywistości Walentynowicz, wspólnie z Aliną Pienkowską (która również w filmie Wajdy klaszcze Wałęsie, dziękując za zniszczenie strajku), ratują protest, starając się zatrzymać tysiące robotników idących jak rzeka w stronę stoczniowych bram. To, co zrobił Wajda, jest w istocie zamachem na całą pamięć o Annie.
Dodatkowo w miejsce jej heroizmu "Mistrz" Andrzej podstawia TVN-owską gwiazdeczkę i beztalencie aktorskie - Dorotę Wellman jako Henrykę Krzywonos. To ona, wedle tej wizji, w pojedynkę ratuje strajk sierpniowy, a później staje się jego mózgiem do tego stopnia, że w filmie Wałęsa deleguje ją do kontaktów z zagranicznymi dziennikarzami, tak jakby była się ona w stanie z nimi dogadać w innym języku niż polski.
Oto polityczna podmiana według instrukcji premiera Tuska, który już w czerwcu 2009 r. wskazał w Krakowie na Krzywonos jako na prawdziwy symbol kobiet "Solidarności". "Anna Solidarność" nie pojawiła się potem w filmie ani razu.
Zamykane sale
Po 1989 r. przypadła Walentynowicz rola "bohaterki solidarnościowego apokryfu o spisku agentów i zdradzie elit", jak jeszcze w 2009 r. pisał publicysta "Gazety Wyborczej" w rocznicę jej 80. urodzin. - Służyła bezpiece na podrzuconych materiałach. (...) Robiła więcej złego dla >Solidarności< niż SB i władze komunistyczne razem - mówił o niej z kolei Lech Wałęsa. - Walentynowicz występuje w roli ostatniego Mohikanina cywilizacji nienawiści - dorzucał abp Józef Życiński.
Tak wielka nienawiść do Walentynowicz wynikała z jej niezłomności, z jej niezgody na mit założycielski III RP symbolizowany przez "odkreślenie przeszłości grubą linią". Nawet po 10 kwietnia 2010 r. nie starano się naprawić błędu radnych Warszawy, którzy w 2008 r. odmówili jej honorowego obywatelstwa stolicy.
W tym samym czasie były przed nią zamykane sale. W październiku 2008 r. miała się spotkać z młodzieżą i mieszkańcami Raciborza. Politycy związani z obozem władzy byli oburzeni. Uznali, że Dama Orła Białego i legenda "Solidarności" nie powinna publicznie zabierać głosu w Raciborzu.
W prasie z tego czasu czytamy: "Na spotkanie z Anną Walentynowicz przyszło około 100 licealistów, kilku historyków i wychowawców. 10 minut przed wyjściem na scenę do dyrektorki domu kultury zadzwonił Adam Hajduk, starosta raciborski wybrany dzięki koalicji PO z Razem dla Raciborza (podlega mu ośrodek). Kazał natychmiast odwołać imprezę. Powiedział, że nie zgadza się na spotkanie polityczne. Frencel i dyrektorka domu kultury z ciężkim sercem powiedziały licealistom prawdę. Młodzież wyszła bez słowa. (...) Starosta nie ma sobie nic do zarzucenia. Uważa, że dom kultury ma statut i nie ma w nim ani słowa na temat >prowadzenia działalności politycznej<. Zarzuca radnemu, że powinien wynająć salę dla młodzieży".
Potrzeba było tragicznej śmierci Anny Walentynowicz, by 16 kwietnia 2010 r. z ust premiera Tuska można było usłyszeć wreszcie, że była matką "Solidarności". Niestety, słowa Donalda Tuska nie znalazły odbicia w postępowaniu jego partyjnych kompanów.
Po 10 kwietnia 2010 r. z inicjatywy ludzi solidarnościowego podziemia powstał Trójmiejski Społeczny Komitet na rzecz Uczczenia Pamięci Anny Walentynowicz, który w sierpniu ubiegłego roku do władz Gdańska skierował specjalny wniosek: "Pragnąc, by pozostał ślad materialny po życiu, działalności i śmierci pani Anny Walentynowicz, zwracamy się o zmianę nazwy obecnej alei Zwycięstwa na aleję Anny Walentynowicz. Nową nazwą proponujemy objąć cały przebieg ulicy od ul. 3 Maja, na styku z wiaduktem Błędnik (w rejonie Bramy Oliwskiej), do ul. Grunwaldzkiej. Aleja ta łączy rejon Stoczni Gdańskiej, w której Anna Walentynowicz pracowała, z dzielnicą Gdańsk-Wrzeszcz, gdzie mieszkała. Proponowany do zmiany nazwy odcinek głównej trasy trójmiejskiej (dawniej Wielka Aleja, potem Hindenburgallee, aleja Marszałka Rokossowskiego, i wreszcie aleja Zwycięstwa) po II wojnie światowej nazywa się w sposób obcy tożsamości Gdańska, zgodny ze zwyczajami peerelowskimi, gdzie >zwycięstwo< oznaczało zaprowadzenie i trwanie komunistycznej władzy. Anna Walentynowicz była legendą oraz symbolem walki o wolność, sprawiedliwość i prawdę, a w historii jej życia zawiera się również historia naszej Ojczyzny oraz Miasta. Proponowana zmiana nazwy zwiąże więc w sposób szczególny ten fragment Gdańska z jego najnowszymi dziejami".
W reakcji na ten wniosek prezydent Gdańska Paweł Adamowicz stanowczo oznajmił: "Bezpośrednio po tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem w wielu miastach naszego kraju zaczęto nadawać ulicom, placom i skwerom imiona ofiar. Miało to wszelkie znamiona działań tyleż pięknych, co chaotycznych. W Gdańsku chcemy pójść inną drogą. Postanowiliśmy chaosu i przypadkowości uniknąć. Wyszliśmy z założenia, że to sprawa zbyt poważna, by rządziły nią emocje".
Stanowisko prezydenta Adamowicza stało się również orężem w rękach przewodniczącego Rady Miasta i mediów wspierających platformerskie władze samorządowe. Nie wdając się w szczegóły szlachetnej inicjatywy Trójmiejskiego Społecznego Komitetu na rzecz Uczczenia Pamięci Anny Walentynowicz przewodniczący Bogdan Oleszek, przy wsparciu "Gazety Wyborczej" i "Dziennika Bałtyckiego" tłumaczył, jak wiele problemów wiąże się ze zmianą nazwy ulicy.
"Inicjatywa od początku budziła kontrowersje, bo przy al. Zwycięstwa funkcjonuje blisko 100 firm, zameldowanych jest pół tysiąca osób oraz zlokalizowanych jest wiele instytucji. Zmiana nazwy spowodowałaby spore koszty - wymiany dowodów osobistych, pieczątek, dokumentów" - pisała Katarzyna Włodkowska z "Wyborczej". A Oleszek puentował, kpiąc z inicjatorów upamiętnienia Anny Walentynowicz: "Koszty to raz; dwa: obawiam się, że konsekwencją naszej zgody byłaby zmiana np. nazwy ulicy Długiej, gdy przyjdzie nam pożegnać kolejnego wielkiego Polaka".
W efekcie blisko rocznej udręki z urzędnikami Urzędu Miasta Gdańska udało się wówczas jedynie wywalczyć umieszczenie tablicy na domu przy Grunwaldzkiej 44, gdzie ponad pięćdziesiąt lat mieszkała Anna Walentynowicz.
Geneza podmiany
Nastąpił wówczas niejako powrót do scenariusza sprzed katastrofy smoleńskiej. 4 czerwca 2009 r. podczas uroczystości 20. rocznicy "odzyskania przez Polskę niepodległości" premier Donald Tusk złożył na Wawelu hołd bohaterskim kobietom Sierpnia '80 i "Solidarności". Wskazał na szczególną rolę Henryki Krzywonos: "dzielna, skromna tramwajarka, która powiedziała robotnikom: zostańcie, bądźcie solidarni, i swoją siłą uratowała strajk".
Był to bodaj pierwszy tak wyraźny sygnał, że miejsce Anny Walentynowicz (ale również Aliny Pienkowskiej czy Joanny Dudy-Gwiazdy) w panteonie kobiecych ikon "Solidarności" może zastąpić ktoś inny. Sprawa była o tyle niepokojąca, że według premiera to przecież Krzywonos "swoją siłą uratowała strajk".
Tusk, który jest historykiem i gdańszczaninem, wie doskonale, że uratowanie strajku w dniu 16 sierpnia 1980 r. nie było wyłącznie zasługą Krzywonos. Nie wspomniał również, na czym polegało ratowanie strajku. Jakże kłopotliwe byłoby przecież przypomnieć publicznie, że Krzywonos oskarżyła wówczas Wałęsę o zdradę, krzycząc w jego stronę: "Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą!".
Henryka Krzywonos była sygnatariuszką Porozumień Gdańskich. Jednak po Sierpniu '80 jej rola w strukturach gdańskiej "Solidarności" stopniowo malała, częściowo na skutek utraty zaufania ze strony pracowników Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Gdańsku. SB nie prowadziła nawet przeciwko niej odrębnej sprawy operacyjnego rozpracowania.
Krzywonos skupiła się na sprawach osobistych. Wyszła za mąż i prowadziła rodzinny dom dziecka.
Do publicznej działalności wróciła w 1989 r. Brała udział w manifestacjach wzywających do bojkotu wyborów czerwcowych w 1989 r. Angażowała się politycznie po stronie Gwiazdów, którzy w 1990 r. zainicjowali powstanie Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W jego skład weszli: Janusz Golichowski, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Joanna Radecka, Henryka Krzywonos-Strycharska, Marianna Szreder, Andrzej Kujawa, Bogusław Spodzieja, Józef Wyszyński i Anna Walentynowicz. W deklaracji założycielskiej WZZ, którą podpisała Krzywonos-Strycharska, zapowiadano powrót do idei WZZ Wybrzeża i kwestionowano prawo NSZZ "Solidarność" zarejestrowanego 17 kwietnia 1989 r. do historycznego szyldu.
Obecni klakierzy Henryki Krzywonos-Strycharskiej zapominają o tym epizodzie jej działalności. W oświadczeniach WZZ akcentowano zarówno walkę z oligarchicznym układem finansowym, zdradą Okrągłego Stołu, jak też zwracano uwagę na interesowny stosunek Zachodu do Polski: "Musi skończyć się bezkarność polityków, którzy za zdradę przy Okrągłym Stole zażądali dla siebie władzy, przywilejów i pieniędzy, z jednej strony od komunistów, z drugiej - od kół finansowych Zachodu. Ci sami ludzie od społeczeństwa zażądali wyrzeczeń. Pozostawienie im wolnej ręki może tylko przyspieszyć proces destrukcji i nieodwracalnej utraty suwerenności Polski".
Ze względu na obowiązywanie stalinowskiej konstytucji działacze WZZ bojkotowali pierwsze wolne wybory do Sejmu. Jak radykalne, a jednocześnie mało realne, pomysły wówczas głosili, ukazuje oświadczenie z 5 października 1991 r.: "Najbliższe wybory do Sejmu są rozpisane przez prezydenta wybranego i działającego na podstawie komunistycznej konstytucji. Poza tym mają wszelkie pozory wolnych wyborów. Są to jednak tylko pozory, gdyż sytuacja społeczno-polityczna pod rządami ekipy Okrągłego Stołu uniemożliwia osiągnięcie celu, któremu wolne wybory służą, czyli wyłonieniu reprezentacji, która mogłaby i chciała skutecznie reprezentować interesy wyborców. W szczególności nie widzimy wśród kandydujących organizacji, której moglibyśmy z zaufaniem powierzyć reprezentację interesów pracowników. Aby zdobyć głosy wyborców, wszyscy reklamują się jako obrońcy biednych".
Dalej w dokumencie napisano: "Obie skłócone o stołki frakcje Okrągłego Stołu, które w 1989 roku solidarnie oszukały naród, przez dwa lata realizowały plan rozkładania polskiej gospodarki i doprowadziły społeczeństwo do nędzy i bezrobocia. Neo-Solidarność, która od swego powstania pod kradzioną nazwą jest rządową przybudówką popierającą >plan Balcerowicza< i >popiwek<, a we wszystkich konfliktach płacowych stawała po stronie pracodawcy, rozmiękczała strajki i ograniczała żądania pracowników. Jako obrońcy sprawiedliwości starają się przedstawić ci, którzy swą popularnością i zaufaniem społecznym skutecznie osłaniali hordy złodziei i aferzystów rozkradających narodowe mienie. Jako obrońcy moralności przedstawiają się ci, którzy w zamian za stanowiska ukryli przestępców i morderców z UB, SB, PZPR tak, że teraz nie możemy rozróżnić, który z kandydatów na najwyższe stanowiska jest agentem komuny.
Działacze WZZ deklarowali: "Na pewno są uczciwi ludzie, godni naszego zaufania wśród drobnych ugrupowań, tak biednych, że nie mieli nawet na bilety kolejowe, by się dogadać i stworzyć wspólne listy wyborcze. Nie będą mieli też pieniędzy, by nam przekonywająco przedstawić swe programy. Nie potrafimy odróżnić, który kandydat jest agentem, a kto człowiekiem rzetelnym. Dlatego nie mamy nadziei, by te wolne wybory wyłoniły autentyczną reprezentację narodową. Dlatego wzywamy do bojkotu".
W czerwcu 1992 r. Komitet Założycielski WZZ Wybrzeża oświadczył: "Osoba prezydenta, skład kolejnych gabinetów rządu i parlamentu nasuwa podejrzenia, że o obsadzie najwyższych stanowisk państwowych decydowała tajna policja polityczna. Już ten fakt byłby alarmujący. Poparcie SB oznacza coś więcej - skład personalny władz Polski, kierunek jej polityki wyznaczyło ościenne mocarstwo. Polska nie jest niepodległym państwem. Walka o niepodległość trwa".
Suwnicowa-tramwajarka
W połowie lat 90. Henryka Krzywonos-Strycharska postanowiła zerwać z antykomunistycznym radykalizmem. Mało kto pamięta, że w 1995 r. na łamach "Gazety Wyborczej" złożyła klasyczną samokrytykę i przystąpiła do Unii Wolności.
Pismo Adama Michnika bardzo jej w tym pomogło. W grudniu 1995 r. Lidia Ostałowska i Paweł Smoleński pisali: "Henryka Krzywonos sama dziwi się, że jeszcze raz pociągnęło ją do polityki. W 1990 r. siedziała w Sali BHP obok Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy; razem siedmioro działaczy odtwarzających Wolne Związki Zawodowe. Miała w głowie, że Okrągły Stół to zdrada, do władzy dorwała się nowa nomenklatura - jest, jak było, tyle że gorzej, za sprawą tych, którzy byli swoi, a wyszło na to, że są obcy. Wszystko przemyślane, logicznie ułożone, wsparte nadzieją, że tak myśli wielu ludzi. (...) Na zebranie założycielskie WZZ nie przyszedł nikt. - Matko Bosko - mówi Henryka Krzywonos - takiego wstydu jeszcze nie przeżyłam. Przecież przygotowali się na co najmniej 400 założycieli, w Sali BHP zainstalowano nagłośnienie. Przestała szukać miejsca w polityce, jeśli już coś robiła, to z przyjaźni. Alina Pienkowska prowadziła w Gdańsku kampanię wyborczą Jacka Kuronia [w 1995 r. - przyp. S.C.]. Gdy trzeba było coś wozić - Strycharscy są właścicielami starej nysy - dzwoniła do Henryki pewna, że nie spotka się z odmową. - Jacek przegrał, a wtedy na zebranie Unii Wolności przyszła Henryka - mówi Pienkowska. - Po sali przeszedł szmer: było ją widać, jak w Sierpniu. - Gdybym zapisała się wcześniej - wyjaśnia Henryka Krzywonos - a Jacek by wygrał, wyszłoby, że poszłam do Unii, żeby czegoś chcieć od prezydenta. A tak nikt się nie przyczepi".
Wówczas nastąpił prawdziwy przełom. O Henryce Krzywonos-Strycharskiej zaczęto pisać m.in. w "Gazecie Wyborczej", wyciągając ją niemal zawsze przy okazji kolejnej rocznicy Sierpnia '80. Droga do tytułu Kobiety Dwudziestolecia, przyjaźni z Aleksandrą Kwaśniewską i uczestnictwa w proaborcyjnych "manifach" na prawach autorytetu stanęła otworem.
Po tragedii smoleńskiej było jeszcze łatwiej. Nie było już Anny Walentynowicz - prawdziwej ikony "Solidarności". Póki żyła "Anna Solidarność", Krzywonos-Strycharska ograniczała się nieco w słowach i świadectwach na temat własnego bohaterstwa.
Kiedy w sierpniu 2010 r. na zjeździe "Solidarności" w Gdyni zaatakowała Jarosława Kaczyńskiego, ekipa rządowa i większość mediów dopięły wreszcie swego. Nastąpiła ostateczna zamiana. "Annę Solidarność" zastąpiła "Henia Solidarność". Na okładce tygodnika "Wprost" ogłosił to Tomasz Lis. W artykule zatytułowanym "Henia Solidarność" Aleksandra Pawlicka z pełną aprobatą cytowała opinie fanów Krzywonos z Facebooka: "Kobieta z jajami, która nie trzęsie portkami".
W ideologicznym szale czołowy reporter jednej z komercyjnych stacji nazwał Krzywonos "tramwajarką-suwnicową" (sic!). Dziś właśnie tej propagandowej kampanii i próbie zastąpienia Walentynowicz, Krzywonos zawdzięcza swoje państwowe zaszczyty i mandat posła Platformy Obywatelskiej zdobyty przed tygodniem w wyborach.
Wreszcie mamy prawdziwą ikonę III RP, która gdy trzeba będzie, to powoła się na Sierpień '80 i "Solidarność", a innym razem pochwali gen. Wojciecha Jaruzelskiego w stylu godnym autorytetu: "jak zobaczyłam Jaruzelskiego na ostatniej sprawie, to stwierdziłam, że ich wszystkich pojeb..., żeby tego człowieka prowadzać jeszcze przed Trybunał. Widzę starego człowieka, który powłóczy nogami. Pamiętam też jedną rzecz u Jaruzelskiego: kiedy byliśmy na Stoczni, poprosili go, żeby wszedł z wojskiem, a on odmówił. Chociaż za to mu podziękujmy, a nie ciągajmy go teraz przed sądy".
Znów przypominają się słowa, które podczas obchodów 80. rocznicy urodzin Anny Walentynowicz (15 sierpnia 2009 r.) wygłosił Krzysztof Wyszkowski, wręczając jej wielkoformatowe zdjęcie z 1980 r., na które natknął się kilka tygodni wcześniej na śmietniku w Stoczni Gdańskiej. - To wielkie zdjęcie Anny znalazłem wiosną bieżącego roku na kupie śmieci usuniętych z wystawy o "Solidarności" w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej - mówił Wyszkowski, zwracając się do Walentynowicz. - Los tego zdjęcia może być symbolem metod stosowanych niegdyś przez władze PRL, a obecnie przez władze III RP w stosunku do kobiety, której dzieło dzisiaj czcimy. Proszę cię, Anno, o przyjęcie tego prezentu ze "śmietnika historii", na którym niektórzy chcieliby cię umieścić.
Obietnica Lecha Kaczyńskiego
Rzeczywiście, przyglądając się polskiej bitwie o miejsce Anny Walentynowicz w historii, można czasem odnieść wrażenie, że niektórzy kontynuują metody bezpieki, która w ramach operacji o kryptonimach "Suwnicowa" i "Emerytka" robiła wszystko, by zakwestionować jej autorytet. Już w 1984 r. esbecy przyrzekli Annie Walentynowicz, że wymażą ją z kart historii: "Wałęsa już jest w encyklopedii, a pani tam nie ma i nigdy nie będzie. Wiedzieliśmy o tym już w 1980 r. (...) jesteśmy po to Służbą Bezpieczeństwa i wiemy, że pani nigdy nie będzie w encyklopedii".
W sierpniu 2009 r. byłem świadkiem wzruszającej sceny - komentując powyższe słowa esbeków, prezydent Lech Kaczyński przyrzekł Annie Walentynowicz, że zrobi wszystko, by wizja wymazania jej z kart historii nigdy się nie spełniła. To jeszcze jeden testament, który prezydent Rzeczypospolitej nam po sobie zostawił.
Sławomir
Cenckiewicz
Autor jest publicystą i historykiem. Opublikował m.in. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" (wraz z Piotrem Gontarczykiem), oraz biografię Anny Walentynowicz pt. "Anna Solidarność"