Co dalej?
Odtrąbiono wielkie zwycięstwo. PiS może stworzyć rząd samodzielnie. O ile uda się koalicja z rozsądnymi, to można będzie zmienić konstytucje. Z psychologicznego punktu widzenia ważne jest, że wyborcy upokorzyli arogancką partię władzy, czyli PO. Platforma stała się kliką koleżków od kręcenia lodów, wcielenie komuny i aferałów z lat dziewięćdziesiątych.
W pewnym sensie była tych orientacji kontynuacją - do pewnego stopnia przynajmniej - z personalnego i ideowego (nihilistycznego) punktu widzenia. A z symbolicznego punktu widzenia najważniejsze to, że komuna, czyli postpezetpeer, nie dostała się do Sejmu. Tak powinno było się stać w 1989 r., gdyby wtedy w czerwcu w Polsce miały miejsce wolne wybory. Wolność od 1989 r. była reglamentowana, dopiero teraz tak naprawdę udało się ją odzyskać. Czyli ogólnie jest się z czego cieszyć.
Ale wypadałoby nam też trochę spojrzeć w przyszłość trzeźwym okiem. Martwi, że PiS ma taką nieznaczną przewagę. Już widać, że mała garstka posłów będzie języczkiem u wagi większości rządzącej. Można spodziewać się prób przekupywania, aby opuścili swój klub parlamentarny. Pieniactwo czy miłość własna może też podkopać marginesik większości. Mości panowie posłowie: dzielić się, kłócić - fajnie, ale nie od razu. Najpierw trzeba wykonać gigantyczną robotę.
Kukiz to wielka niewiadoma. Część posłów, których wprowadza, to ludzie z narodówki. Czy samozdyscyplinują się i przeprowadzą wraz z PiS reformę konstytucyjną? Pamiętajmy, że narodówka to część kukizowców, część nie wiadomo skąd, a reszta zalatuje palikociarnią. Ruchy odśrodkowe, które niewątpliwie zagrażają PiS-owi bezwzględnie ujawnią się u konfederatów Kukiza. Prędzej niż później nastąpi odpływanie do innych orientacji. Tworzenie osobnych grup, bowiem zbyt mało ich raczej na nowe kluby rozłamowców. Nowoczesna to modniacka hybryda PO. A Platforma? Koń jaki jest, każdy widzi. Albo ferajna się rozpadnie, albo ze strachu będzie trzymać się razem, marząc o rozsypaniu się PiS i skleceniu rządu mniejszościowego bądź większościowego z Nowoczesną i PSL w roli głównej.
PSL to łyżka dziegciu, agrarna nomenklatura powinna była zniknąć wraz z resztą Zjednoczonej Lewicy. W tej chwili jest jedyną instytucjonalną kontynuacją PRL w Sejmie. Ale nikt, niestety, nie miał dobrego pomysłu na zagospodarowanie wsi. To jest kolejne wyzwanie. Szkoda, że PSL nie wypadła z parlamentu, a na jej miejsce nie wcisnął się KORWIN. Z drugiej strony już widzę jakie byłyby monumentalne awantury. No, ale wtedy w Sejmie pojawiłaby się po raz pierwszy twarda formacja prawicowa.
Co dalej? Jarosław Kaczyński stwierdził, że wygrać to małe piwo, teraz trzeba rządzić, aby było dobrze dla Polski i dla Polaków. Najpierw trzeba wybrać metodę reform: szybko, czy wolno? Głęboko czy płytko? Przede wszystkim jednak należy zrobić remanent, opisujący stan państwa pod kierownictwem PO. Jednocześnie należy wdrażać reformy wedle wybranej metody.
Gdybym miał magiczną różdżkę, zrobiłbym tak. Wiadomo, że w demokracji parlamentarnej wszystko się ślimaczy. Szuka się konsensusu. Ponadto targi - co za co - bardzo dużo czasu zabierają. Również budowanie wsparcia dla danej reformy, nie tylko jej kształtu, ale i jej szybkości prawie zawsze przebiega w tempie ślimaka.
Ale zwycięzca ma zawsze element zaskoczenia na samym początku. Jego elektorat ma największe nadzieje i oczekuje szybkich rezultatów, a więc przygotowany jest mentalnie na szybkie zmiany, które mogą nawet wstępnie boleć. Przeciwnik jednocześnie jest zdemoralizowany i właściwie tylko reaguje na działania władzy, raczej rachitycznie w tym wstępnym okresie. Te argumenty przemawiają za tym, że należy uderzyć szybko i konsekwentnie. I nie przychodzi mi łatwo tak radzić. Stara, dobra dewiza łacińska festina lente, czyli śpiesz się powoli, spowodowałaby w tej chwili paraliż reform. Trzeba szybko montować własne półprzewodniki w układ scalony, aby stał się w końcu nasz, służący polskim interesom.
Co bym zrobił? Np. rozwiązałbym Ministerstwo Spraw Zagranicznych i stworzył Ministerstwo Spraw Globalnych. Likwidując całkowicie instytucję, można po prostu wszystkich zwolnić. I przyjąć 20 proc. do nowej instytucji, tyle wystarczy. To samo można zrobić z innymi ministerstwami. Rozwiązałbym też wszystkie spółki Skarbu Państwa. I ustanowił nowe, które nie byłyby ciągłością prawną starych, a więc możnaby się pozbyć wszystkich rad nadzorczych. Jak? Niech myślą prawnicy. Komuna i PO robili tyle lat, co chcieli, a więc PiS może też. Gwoli ścisłości: nie wywaliłbym wszystkich czerwonych i różowych. Zostawiłbym ekspertów technicznych (posiadających zero władzy politycznej) do chwili, aż można by zastąpić ich swoimi ludźmi - małolatami - odpowiednio wykształconymi, nawet przez tych właśnie ekspertów technicznych.
Oszczędzone w ten sposób pieniądze mogą iść na kopalnie czy inne dziedziny przemysłu. Każdy Polak powinien preferować wspieranie robotników a nie biurokratów. Redukcja biurokracji to kasa na inwestycje w stypendia zachodnie dla młodych oraz obcięcie podatków dla drobnych i średnich przedsiębiorców. Państwo prawa, państwo sprawiedliwe, państwo minimum.
Ach, jaki to piękny, kontrewolucyjny sen! Może ktoś opowie o nim prezesowi Kaczyńskiemu?
Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu
09.11.2015r.
Tygodnik Solidarność