Rzeź w Paryżu
W zarysie już wiemy co się stało: kilka zespołów dokonało skoordynowanych ataków - uderzono w stadion, salę koncertową, kawiarnie, restauracje. Zginęło 129 osób, większość w sali koncertowej Bataclan, ok. 400 jest rannych. Ofiary to głównie chrześcijanie i postchrześcijanie, przede wszystkim Francuzi, choć jest też i garść muzułmanów. Terroryści wpadli do środka, siekli po bezbronnych z broni maszynowej, na koniec siedmiu z nich wysadziło się w powietrze. To powtórka ze scenariusza z "Charlie Hebdo" na dużo większą skalę. Na stadionie sam prezydent republiki Francois Hollande znalazł się w niebezpieczeństwie.
Napad przeprowadziły "śpiochy," czyli uśpieni agenci Państwa Islamskiego (ISIS) z Belgii. Wśród siedmiu terrorystów samobójców zidentyfikowano na razie czterech obywateli francuskich oraz jednego "uchodźcę" z Syrii, który po wylądowaniu w Grecji poprosił o azyl w Serbii. Kilku z nich walczyło uprzednio w szeregach kalifatystów w Syrii, a przynajmniej jeden w Jemenie. Siły bezpieczeństwa poszukują sprawców w całej Europie. Uderzono w kilka kryjówek w Belgii, Francji i Niemczech. Aresztowano co najmniej 20 podejrzanych. W stosunku do ponad 100 osób zastosowano areszt domowy. W niektórych miejscach policja odkryła małe arsenały, na przykład w Lyonie.
Mamy zdjęcie głównego sprawcy, pozuje na Facebooku z flagą Państwa Islamskiego (ISIS). Abdelhamid Abaaoud to dziecko algierskich uchodźców. Uczęszczał do elitarnego gimnazjum Saint-Pierre d'Uccle. Rodzice kupili mu sklep z ubraniami. Miał dobre życie, ale zwrócił się do radykalnej wykładni islamu. Poznał innych podobnych sobie, m.in. Mehdiego Nemmouchea, który zabił 4 osoby w Muzeum Żydowskim w Brukseli w 2014 r. To Abaaoud stał za nieudaną próbą sierpniowego ataku na pociąg relacji Amsterdam-Bruksela. Utrzymywał się - jak na prawdziwego rewolucjonistę przystało - z ekspropriacji. Siedział nawet w więzieniu za rabunek. Potem zniknął, aby walczyć w Syrii w szeregach ISIS.
W styczniu bieżącego roku dwóch jego ludzi zastrzeliła policja belgijska w kryjówce w Verviers. Abaaoud wynurzył się z podziemia dopiero teraz, aby zaatakować w Paryżu. Następnie wraz z kilkoma współtowarzyszami ukrył się w paryskiej dzielnicy St. Denis. Gdy piszę te słowa, ponoć co najmniej trzy osoby zginęły w walce z policją, w tym Abaaoud. Walcząca u jego boku kobieta rozerwała się bombą. Podobno dwóch podejrzanych o terroryzm aresztowano w tej kryjówce, znajdującej się kawałek od stadionu narodowego.
Premier Izraela Binjamin Netanjahu twierdzi, że Mossad poinformował Francję o grożącym niebezpieczeństwie. Podobnie wywiad irakijski przesłał do Paryża takie samo ostrzeżenie, dzień przed atakami. Nie jest jasne, dlaczego Francuzi nie zareagowali natychmiast. Być może politycy w imię fałszywie rozumianej tolerancji zignorowali zagrożenie. Być może biurokracja służb specjalnych pogubiła uzyskane informacje w labiryncie urzędów. Być może nie potraktowano ostrzeżenia priorytetowo.
Ze wstępnych informacji wynika jednak, że służby francuskie (i inne) miały od dawna namierzonych sprawców, ale zgodnie z dobrą kontrwywiadowczą zasadą nie ruszały ich do ostatniej chwili. A teraz jest za późno. Wiedziano o sprawcach doskonale, bowiem wszyscy oni - wyzyskując multikulti tolerancjonizm -- brali udział w działalności radykalnych duchownych w europejskich meczetach. Świątynie i centra społeczności mohametańskiej pozostają pod stałą obserwacją. W wypadku odpowiedzialnych za paryską masakrę terrorystów, a szczególnie Abdelhamida Abaaouda, ich epicentrum to dzielnica brukselska Moleenbek, pełna meczetów, gdzie głoszono radykalne hasła kalifatystyczne. Chodzi o stworzenie światowego kalifatu, państwa wyznaniowego, gdzie religią panującą ma być islam, a reszta to dhimmi, płacący podatki niewierni, traktowani jako poddani niższej kategorii.
Wytłumaczmy krótko, z jakim niebezpieczeństwem mamy do czynienia. Islam - jak protestantyzm - nie ma charakteru scentralizowanego. Nie ma jednorodnej i jednolitej hierarchii. Każdy duchowny czy sędzia jest autorytetem samym w sobie. Uczy według swego widzimisię: umiarkowanego, konserwatywnego czy radykalnego. Nie ma również rozdziału między sferą meczetową a państwową. Po prostu islam to jednocześnie religia i ideologia.
Islam składa się z wielu sekt i orientacji. W islamie wyróżniamy jednak dwie główne tradycje: sunnitów i szyitów. U zarania tego wyzania orientacja sunnicka utrzymywała, że ukalifem - przywódcą laickim i religijnym -- może być każdy związany z Mahometem a poddający się Allahowi. Szyicka orientacja uważała, że powinien to być bezpośredni krewny proroka. Z szyitów wyodrębniła się sekta charadżytów, która uznała, że wszystko, co wprowadzono po Mahomecie do islamu jest haram, czyli grzechem. Prawdziwy muzułmanin zwalcza w ramach dżihadu (świętej wojny) nie tylko niewiernych (chrześciajn, żydów, pogan), ale przede wszystkim pseudomuzułmanów, czyli nowinkarzy.
Sekty podobne do charadżytów pojawiają się co jakiś czas. Ich najważniejsi ideologowie-teologowie to ibn Tajmijja czy ibn Wahhab. Głosili powrót do "wieku złotego," odrzucenie wszystkiego co nowe i mordowanie niewiernych, do których zaliczali współwyznawców, którzy starali się islam z nowoczesnością pogodzić i takich, którzy zupełnie porzucili religię na rzecz nowoczesności, radykalnych laickich sekularyzatorów.
Al- Kaida, ISIS i inne podobne grupy odnoszą się właśnie do takiej tradycji. Nie ma na nich innej rady, jak tylko ich doszczętnie rozbić. Najlepiej za pomocą innych muzułmanów. A w między czasie należy izolować się od tych fanatyków, odgrodzić się od uchodźczej fali zalewającej Europę. Niech Niemcy, Francuzi i inni bawią się w multikulti z samobójczymi fajerwerkami.
Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu
25.11.2015r.
Tygodnik Solidarność