No news is good news
Znów to samo
Mówiłem wielokrotnie, że dobrze, iż w mediach amerykańskich nic o Polsce. No news is good news. A teraz, niestety, rozpisano się. Tak samo jak do tej pory o Węgrzech. Przez kilka lat dokopywano Budapesztowi rutynowo. A teraz będzie się wyzwierzęcać nad Warszawą - sygnał, że tolerancjoniści są bardzo wściekli.
"The Economist" przerzucił się z nazywania PiS-u "populistycznym" na "skrajnie prawicowy" (far right, 2 stycznia 2016). "Financial Times" nazwał Sejm "najbardziej prawicowym w Europie". CNN ostrzega o przesunięciu się Polski na prawo. "The New York Times" też (14 grudnia 2015): "podczas gdy Polska przerzuca się na prawo, wielu w Europie przygląda się temu ze zgrozą" (As Poland Lurches to Right, Many in Europe Look On in Alarm). "The New York Times" (12 grudnia 2015) retorycznie pyta "Dlaczego Polska odwraca się od Zachodu?" ("Why is Poland turning away from the West?"). Nie przyszło gazecie do głowy, że po pierwsze to Zachód odwrócił się od Zachodu, m.in. gwałcąc prawo naturalne i wpychając nam do gardła śluby wesołkowate. A po drugie, gazeta nie rozumie, że Polska jest właśnie jednym z ostatnich bastionów zachodniej tradycji na kontynencie europejskim.
Tolerancjoniści nie zapominają przy tym podtrzymywać mitu założycielskiego post-PRL. I tak, na przykład, Jackson Diehl ("Washington Post", 27 grudnia) nazwał "wolnymi" (free elections) wybory z czerwca 1989. Ciekawe, czy podobnie odniósłby się do wyborów w USA, podczas których 70 proc. miejsc w Kongresie byłoby zagwarantowane dla Republikanów, a o resztę można by było ubiegać się w wyborach, gdzie republikańscy kolaboranci tajni i jawni wyselekcjonowaliby kandydatów "opozycji konstruktywnej," z których większość nie wyobrażała sobie nawet, że można obalić monopol partii rządzącej i osiągnąć niepodległość.
Tak naprawdę taktykę tę tolerancjoniści wypracowali kilka dobrych lat temu przeciw Austrii. Wyborcy austriaccy mieli dość euroeuforycznej utopii i inżynierii społecznej z Brukseli i dlatego zagłosowali na Patrię Wolności (Freiheitliche Partei Österreichs - FPÖ). I wtedy zaczął się cyrk. Zdziadziałe dzieci-kwiaty prześcigały się w inwektywach: neonaziści, faszyści, populiści, skrajna prawica. Brukselczycy i Brukselki rozdzierali szaty, krzycząc o rzekomym gwałcie na wolnym słowie. Grzmieli o gwałcie na demokracji. Dlaczego? Bo Austriacy ośmielili się zająć własnymi interesami, a nie globalnymi pomysłami czy utopijnymi scenariuszami. Po prostu, zaczęli organizować swoje państwo ponownie według modelu narodowego. Ich formuła była prosta: minimalna biurokracja, wolny rynek i solidarność narodowa. Najpierw zajmujemy się swoimi własnymi problemami, krajem, a potem dopiero zobaczymy, jak do tego wszystkiego przystają bądź nie przystają propozycje Unii Europejskiej.
Niestety, takie logiczne, racjonalne, wyważone i sprawiedliwe podejście do życia jest potwarzą dla transglobalistycznych fantazji. Tolerancjoniści miłują abstarkcyjną "ludzkość" tak bardzo, że nie zauważają potrzeb zwykłych ludzi. Tych, którzy teraz w całej Europie zaczynają się ruszać: Szwedzkich Demokratów (Sverigedemokraterna), Frontu Narodowego (Le Front National), Duńskiej Partii Ludowej (Dansk Folkeparti), Partii Niepodległości (Zjednoczonego Królestwa (UK Independence Party), Partii dla Wolności (Partij voor de Vrijheid), Alternatywy dla Niemiec (Alternative für Deutschland) i innych.
Wszystkie te partie są eurosceptyczne, choć różnią się szczegółami, choćby stosunkiem do ingerencji państwa w gospodarkę. Niektóre popierają ręczne sterowanie, inne gospodarkę mieszaną z dominującym wolnym rynkiem. Ale najważniejszy jest stosunek do Brukseli. Widzą stolicę UE jako centrum wyrażające interesy narodowych państw członkowskich, a nie spasionych biurokratów i utopijnych lewaków alterglobalistycznych.
Przyznajmy jednak, że nie każdy lewak lewakowi nierówny. Np. w krajach, gdzie nie powstała silna eurosceptyczna opozycja centrowa, czy centro-prawicowa, pojawiły się platformy skrajne. I każda z nich przede wszystkim szermuje hasłami nacjonalistycznymi. Tam lewacy twierdzą, że zajmą się interesami zwykłych ludzi wbrew dyktatowi Brukseli.
To właśnie leży u podstaw sukcesu trockistowsko-narodowej Koalicji Radykalnej Lewicy- Syriza (??????????? ????????????? ?????????) w Grecji albo socjalistyczno-populistycznej Podemos w Hiszpanii. To samo dotyczy greckiego narodowo-socjalistycznego Złotego Świtu (?????? ????????? - ????? ????) i węgierskiej partii narodowo-socjalistycznej Jobbik. To orientacje z tego samego, czerwono-brunatnego tygla.
Naturalnie tolerancjonistyczne media liberałów z zatroskaną sympatią patrzą na lewacką Syrizę i Podemos, podczas gdy brunatnych starają się wepchąć do jednego kotła z centroprawicą, w tym z PiS-em. Kampania opluskwiania Polski nie skończy się, dopóki rząd PiS nie upadnie albo liberałowie w Brukseli nie zostaną obaleni na rzecz narodowo-solidarnych Europejczyków. To drugie będzie bardzo trudne i może zajść jedynie wtedy, gdy fala niezadowolenia z libertyńskich tolerancjonistów multikulturowych wzbierze solidarnie wszędzie w sposób skoordynowany.
Jeśli chodzi o trwałość rządów PiS, to zależy to przede wszystkim od samego PiS i jego oferty dla Polaków. Gdy obywatele będą zadowoleni, to nic PiS-u nie ruszy przez pewien czas. Stworzy się sytuacja tak jak na Węgrzech. Szczególnie trzeba dbać o politykę komunikacyjną rządu, która wciąż kuleje.
Pamiętajmy też lekcję Austrii. Dyplomacja brukselska i poszczególnych państw członkowskich bojkotowała Wiedeń. Nałożono na Austrię formalne i nieformalne sankcje. W taki sposób karano ludzi za to, że zagłosowali na partię, którą uznali za najlepiej reprezentującą ich interesy. Co więcej, media liberalne rozpętały kampanię, której celem było przekonać Austriaków, że tolerancjoniści jedynie atakują nietolerancję w wydaniu FPÖ. Szantażowano ich, że gdy pozbędą się Partii Wolności, to będzie tolerancyjnie. Poszturchiwano działaczy FPÖ, aby "dla dobra Austrii" zrezygnowali. Presja międzynarodowa popierająca chór tubylczego lewactwa była tak miażdżąca, że działacze wolnościowi stracili nerwy i wycofali się na drugi plan, rezygnując z realizacji swoich zamierzeń. Ich elektorat wycofał się w prywatność, ale głosował na byle kogo. Oby tak nie stało się w Polsce.
Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu
13.01.2016r.
Tygodnik Solidarność