Orzeł i Krzyż - Tomasz Łysiak

 

(kliknij)

1050 lat po chrzcie Polski, a przed chwilą Polacy pozwolili na szczanie na Krzyż
Orzeł i Krzyż

Czemu noszę "polski krzyżyk"? Może dlatego, że tylu nosiło takie krzyżyki przede mną? Znaleźć je można i w dawnych grobowcach, pod wiekami zmurszałych trumien, i w Katyniu, gdzie ściskali je w dłoniach mordowani oficerowie. Zawsze znaczyły to samo - naszą polską wiarę w słuszność obranej drogi, w której jest i Orzeł, i Krzyż.

Oto wyobraźmy sobie ucztę, na którą do księcia Siemomysła przybywają orszaki zaproszonych komesów i książąt, by wspólnie świętować siódme urodziny książęcego syna Mieszka. Chłopiec jest ślepy od urodzenia, więc ojciec w trakcie tej uroczystej biesiady - jak napisał Gall Anonim - "wzdychał nad ślepotą chłopca, nie tracąc z pamięci [swej] boleści i wstydu". Te westchnienia, coś na kształt modlitwy, prośby - nagle odniosły pozytywny skutek. Uczta trwała w najlepsze, grała muzyka, śpiewano, a mały Mieszko. odzyskał wzrok! Stał się cud!

No cóż, historycy raczej nie traktują tej opowieści poważnie, trzymając się chłodnej oceny faktów i odróżniając legendy od dziejowej prawdy. Czy jednak Prawda Duchowa nie ma często mocniejszej wymowy?

"Polska była przedtem jakby ślepa"

Wyobraźmy sobie kronikarza Galla - pisze swe dzieło na początku wieku XII, pod panowaniem księcia Bolesława Krzywoustego - od czasów, gdy żył i panował Mieszko minęło półtora wieku, tyle co, dajmy na to, dziś od powstania styczniowego. Wtedy, w epoce żywego słowa mówionego, ta legenda dotycząca naszego pierwszego władcy musiała być ciągle powtarzana przez Polaków. Tak zapisał tę niezwykłą chwilę odzyskania wzroku nasz anonimowy dziejopis: "Lecz ojciec nikomu z donosza?cych mu o tym nie uwierzył, aż matka, powstawszy od biesiady, poszła do chłopca i położyła kres niepewnos?ci ojca, pokazuja?c wszystkim biesiadnikom patrza?cego już chłopca. Wtedy na koniec rados?c? stała sie? powszechna i pełna, gdy chłopiec rozpoznał tych, kto?rych poprzednio nigdy nie widział, i w ten sposo?b han?be? swej s?lepoty zmienił w niepoje?ta? rados?c?. Wo?wczas ksia?że? Siemomysł pilnie wypytywał starszych i roztropniejszych z obecnych, czy s?lepota i przewidzenie chłopca nie oznacza jakiegos? cudownego znaku. Oni zas? tłumaczyli, że s?lepota oznaczała, iż Polska przedtem była tak jakby s?lepa, lecz odta?d - przepowiadali - ma byc? przez Mieszka os?wiecona? i wywyższona? ponad sa?siednie narody. Tak sie? też rzecz miała istotnie, choc? wo?wczas inaczej mogło to byc? rozumiane. Zaiste s?lepa? była przedtem Polska, nie znaja?c ani czci prawdziwego Boga, ani zasad wiary, lecz przez os?wieconego [cudownie] Mieszka i ona także została os?wiecona?, bo gdy on przyja?ł wiare?, naro?d polski uratowany został od s?mierci w pogan?stwie. W stosownym bowiem porza?dku Bo?g wszechmocny najpierw przywro?cił Mieszkowi wzrok cielesny, a naste?pnie udzielił mu [wzroku] duchowego, aby przez poznanie rzeczy widzialnych doszedł do uznania niewidzialnych i by przez znajomos?c? rzeczy [stworzonych] sie?gna?ł wzrokiem do Wszechmocy ich Stwo?rcy. Lecz czemuż koło wyprzedza wo?z? Siemomysł tedy w podeszłym wieku rozstał sie? ze s?wiatem".

Tak wygląda nasz założycielski mit - książę uzyskuje nowy sposób widzenia, odzyskuje wzrok w sensie nie tylko dosłownym (choć przecież mógł wtedy stać się cud), lecz także w tym ważniejszym: zaczyna widzieć szerszą perspektywę. Uderzające są dla mnie to napięcie i wyrazistość, z jakimi Gall opisuje to wydarzenie. Przecież ni mniej, ni więcej oznacza to, że wagę i doniosłość decyzji Mieszkowych doceniali już współcześni. Inaczej nie byłoby samej legendy.

Polska weszła przez Chrzest w 966 r. w obszar kulturowy cywilizacji łacińskiej i chrześcijańskiej - była to najważniejsza w naszej historii decyzja polityczna podjęta przez polskiego władcę (stosując tu oczywiście pewien cudzysłów, gdy mówimy o idei polskości - ta przecież miała się dopiero wykuwać, jednak jej zręby były już widoczne).

Okazuje się także, gdy wczytujemy się w ów fragment kroniki, że uznanie "rzeczy niewidzialnych" - to wnijście w krainę Ducha, sięgniecie do sfery Tajemnicy Wiary - stanowi klucz do dalszych dziejów. Oto bowiem nasz książę "sięgnął wzrokiem do Wszechmocy Stwórcy". Jeśli zaś cud duchowego "nawrócenia", odzyskanie "wzroku" stało się za sprawą Boga - to w tej materii pozostaje nam iść za mesjanistycznymi, Mickiewiczowskimi głosami i postrzegać naszą historię przez Krzyż, z Krzyżem i dla Krzyża. Czy tak nie było w istocie?

Wyobrażam sobie, że Mieszko po ochrzczeniu podchodzi do Krzyża, który mu ktoś, może ów biskup w Ratyzbonie, podaje do pocałowania. Książę pochyla się i całuje krucyfiks. Od tej chwili "koła wozu" polskiej historii zaczynają pędzić, gnane już innymi, nie tylko ludzkimi, siłami.

W cieniu Krzyża

Wyciągam schowany za koszulą krzyżyk. Taki sam, jaki noszono w dobie powstania styczniowego. Na nim palma męczeńska i daty - 25 i 27 lutego 1861 r. Z drugiej strony napis "Warszawa - 8 kwietnia 1861". Wtedy to Moskale strzelali do bezbronnych warszawiaków. Ginęli ludzie, którzy bronili Krzyża. Czemu noszę ten "polski krzyżyk"? Może dlatego, że tylu nosiło takie krzyżyki przede mną? Znaleźć je można i w dawnych grobowcach, pod wiekami zmurszałych trumien, i w Katyniu, gdzie ściskali je w dłoniach mordowani oficerowie. Zawsze znaczyły to samo - naszą polską wiarę w słuszność obranej drogi, w której jest i Orzeł, i Krzyż.

Krzyż jest naszym najdawniejszym znakiem. Jak na obrazie Matejki przedstawiającym Chrzest Polski - Krzyż stoi nad brzegiem jeziora, a pod nim grupa ludzi - wszyscy patrzą gdzieś w dal. Cóż tam jest? Przyszłość? Czy dawne dzieje? Patrzeć można w obie strony, lecz ważne, gdzie się stoi. W cieniu Krzyża.

Jakże pięknie pisali o Polsce dawni historycy. Lubię ten trochę podniosły styl, czasem nawet niezbyt naukowy, pełen kwiecistych zwrotów i pasji. Czuć, że gdy opowiadali o naszych dziejach, zanurzali się w miłości i dawali temu upust. Jak Feliks Koneczny, który szukał polskości, tak jak się szuka ukochanej, jak się jej gdzieś na drodze wypatruje. Cudownie opisywał dzieje Polski poprzez historię jej świętych. Idąc jego tropem, można sobie wyobrazić jeden Krzyż, który ciągle na nowo jest podejmowany przez kolejnych Polaków i niesiony przez dziesiątki lat, przez bitwy i stulecia, przez upadki i wzloty, koronacje i chwalebne śmierci dla idei, dla sprawy, dla "naszej Świętej Sprawy".

Mieszko całuje ten Krzyż w kaplicy, a kilkadziesiąt lat później, na Zjeździe Gnieźnieńskim, jego syn Bolesław dokonuje symbolicznego i politycznego aktu unii z katolicką, łacińską Europą, ściskając rękę młodziutkiego cesarza Ottona. W prezencie otrzymuje niezwykły przedmiot - włócznię świętego Maurycego! Według Niemców miała iście magiczną moc, dodawała sił w trakcie bitew, a ta siła brała się z gwoździa pochodzącego z Chrystusowego Krzyża.

Krzyż jak broń, jak sztandar

Patrzę na ten ułamek metalu, na tę relikwię żelazną, ale nagle słychać nadchodzący z oddali jazgotliwy dźwięk i tętent tysięcy kopyt końskich. Kijów. Rok 1240. Grudzień. Dniepr skuty lodem. Na wałach tysiące obrońców. Za rzeką, po horyzont, hordy tatarskie. Strzały zasłaniają niebo, lecą ze skowytem na głowy mieszkańców. W grodzie Kija jest lacka dzielnica. "Lacka" - czyli "polska", od "Lachów", którzy zapisują swe teksty nie językiem własnym, lecz łacińskim. Jest Lacka Brama i dominikański kościół. Budynek płonie. Bracia uciekają w panice. Jacek Odrowąż wybiega ze świątyni, niosąc monstrancję, ale wtedy słyszy za sobą słowa: "Tak mnie zostawisz, Jacku?". Odwraca się. Nikogo nie ma, ale we wnęce stoi figura Matki Boskiej - to ona prosi o ratunek. Dominikanin bierze na barki alabastrowy, ciężki posąg i biegnie. Nie wiadomo, skąd dostaje takiej siły, że jest w stanie go unieść. Po zamarzniętym Dnieprze idzie w stronę Polski. Wynosi Maryję z pożogi, tak jakby wynosił własną Matkę.

Następnego roku Tatarzy są już w Polsce. Palą Kraków. Pojawiają się pod Wrocławiem. Błogosławiony Czesław prosi modlitwą o pomoc, z nieba schodzi. "ognisty słup". Historycy zaczną teraz chichotać, trudno. Może jednak działanie modlitwy, Siły Wyższej, da się dostrzec w dziejach, chociaż ciężko to działanie udowodnić?

I wreszcie Henryk Pobożny - ginie jak bohater, broniąc całego chrześcijańskiego świata, bije się do końca, mając wokół siebie tylko morze barbarzyńskich wojowników. Walczy na koniu, dostaje cios włócznią w bok. Zawleczony przed oblicze Ordu, ponosi śmierć męczeńską. Wyspiański w rapsodzie o Pobożnym koronował go na króla, "zakładając" mu na plecy szkarłatny Chrystusowy płaszcz. Krzyż upadł na polu pod Legnicą, lecz zaraz go podniesiono. Był nad ołtarzem w Łęczycy, gdy synod uchwalał, aby w szkołach uczono języka polskiego. Był w Gnieźnie, gdy klękał przed nim król Przemysł II. Był na jabłku królewskim, które trzymał w dniu koronacji Kazimierz Wielki. Na obrazie Matejki, który stanowi kronikarski zapis z chwili otwierania grobowca, chłopiec z pochodnią patrzy w nabożnym skupieniu na szkielet króla. Na czaszce korona, a gdzieś w ciemnościach pozostałe insygnia, może i krzyżyk z tego jabłka. Ale już tę ciszę katakumb przerywa rozdzierający krzyk św. Andrzeja Boboli. Kozacy drą z niego pasy, przebijają mu gardło i język - wszystko po to, by wyrzekł się wiary. Krzyż zdarto mu z szyi przemocą, tak jak i zakonną suknię, gdy przywiązywano go do pala. Musiał unieść Krzyż największy. Uniósł.

A dalej widać ten Krzyż na wałach Jasnej Góry, trzymany wysoko przez Kordeckiego. I w świątyni lwowskiej, gdy Jan Kazimierz składał śluby Przenajświętszej Panience. Krzyż ten wznosi się ponad wiedeńskim wzgórzem Kahlenberg, gdzie modlił się król Sobieski. Jest ten Krzyż na pancerzach husarzy stojących w szyku i ruszających do ataku na bisurmanów. Medalion z Matką Boską i medalion z krzyżem maltańskim. A potem nad głowy husarii wzleciał w niebo najpiękniejszy okrzyk bojowy świata: "Jezus!".

Krzyż widnieje pośród konfederatów barskich, którzy tak zaciekle bronili wiary i Ojczyzny samej. Był pod Racławicami. Uwiecznił go Styka w "Panoramie Racławickiej" - stoi pod nim, modląc się, chłopska rodzina. Koło tego Krzyża pójdą potem legioniści Piłsudskiego.

Ale na razie mamy rok 1861. Z kościoła św. Anny wychodzi kondukt pogrzebowy. Na czele ministrant z Krzyżem. Właśnie trwa manifestacja patriotyczno-religijna. Na modlących się ludzi szarżują kozacy. Uderzają nahajką lub płazowaną szablą. Uderzają też w Krzyż. Jego ramię odłamuje się, leci w bok, obraca kilka razy w powietrzu i upada. Cóż to za obraz! Jaka metafora zaklęta w tej minucie - rozwścieczona twarz moskiewskiego żołdaka, ręka z nahajką, pękający Krzyż. Ten Krzyż z odłamanym ramieniem stał się jednym z symboli powstania styczniowego. Ale już kolejna procesja wychodzi z ulicy Miodowej. Na czele idzie Karol Nowakowski. Śpiewa Suplikacje: "Święty Boże! Święty Mocny! Święty a Nieśmiertelny!". W jego stronę pędzą sołdaci. Rozbijają tłum kolbami. Nowakowski niesie duży Krzyż. Kiedy Moskale do niego dopadają, zaczyna się nim bronić jak średniowiecznym mieczem, trzymając go oburącz i kręcąc koła w powietrzu. Wreszcie mężczyzna upada, żołnierze chwytają go i niosą do Cytadeli, a na placu Zamkowym padają strzały. Panika. Krzyż Nowakowskiego leży na ziemi. Podbiega młody Żyd, Michał Landy. Podnosi go w górę jak sztandar! I w tej chwili dostaje kulę. Umrze w nocy, leżąc na ladzie w pobliskiej aptece.

Polski sztandar

To niezwykła metafora - najpierw walka Krzyżem, który jest jak broń. A gdy jeden obrońca upada, podejmuje ją kolejny. W dodatku Żyd. Dlaczego? To bardzo istotne: Krzyż przestał być tylko symbolem religijnym. Ów Krzyż stał się symbolem walki o Polskę! O Polskę nie tylko jako kraj, nie tylko jako wspólnotę związaną kulturą, historią, obyczajem, ale jeszcze jako wspólną wartość, ponadreligijną, w której Miłość stanowi naczelne i podstawowe Polskie Przykazanie. Dlatego Landy bez wahania podniósł go w górę. Bo Krzyż był już wtedy "polskim sztandarem".

Tak go rozumieli i następni. Także ci, co szli za wezwaniem "socjalisty" Piłsudskiego, który tak ukochał Matkę Boską Ostrobramską. I ci, którzy walczyli z bolszewikami w 1920 r. Kiedy ksiądz Skorupka biegnie z żołnierzami, a potem upada, ginie na polu bitwy, trzyma w dłoniach ten sam Krzyż. Ten od Mieszka i Bolesława. Ten spod Chocimia, Warny, Legnicy, Jasnej Góry czy Wiednia. Ten od księdza Skargi i księdza Brzóski. On jest ciągle ten sam. Czasem schowany na rzemyku pod bluzą legionisty, czasem wisi w kościele, innym razem widać go podczas mszy polowej Żołnierzy Wyklętych, kiedy indziej w wojskowym szpitalu, w więzieniu w Szczypiornie, w Starobielsku i Ostaszkowie. O niego opierał czoło bł. ksiądz Jerzy Popiełuszko. I nim błogosławił całemu światu nasz ukochany papież, święty Jan Paweł II. Wreszcie - ten Krzyżyk, wiszący na końcu różańca - upadł w smoleńskie błoto w 2010 r. Ale, uwierzcie, on ciągle jest ten sam. Każdy z nas go ma. Wystarczy dotknąć tam, gdzie bije polskie serce. Tam właśnie jest. Od ponad tysiąca lat!

Tomasz Łysiak

16.04.2016r.
Gazeta Polska

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet