Antifa to czerwone gnoje
W USA walą pomniki
W USA radykalna lewica uderza w symbole amerykańskiej historii. Mobilizuje do tego nie tylko bojówkarzy z Antify, ale również i liberalnych użytecznych idiotów oraz niestety i ludzi dobrej woli. Hasłem lewaków jest „No Trump, no KKK, no rascist USA” („«Nie» dla Trumpa, «nie» dla Ku Klux Klanu, «nie» dla rasistowskich USA”) Na kanwie „oporu” wobec Donalda Trumpa chcieliby rewolucji. Jest to część ogólnoświatowej kampanii dekonstrukcji rozmaitych symboli przeszłości, aby stworzyć nihilistyczny chaos, w który rewolucjoniści mają zamiar wlać swoje wartości.
Jakiś czas temu w „Tysolu” opisywałem już falę wystąpień przeciw symbolom przeszłości. W większości dotyczyła ona uniwersytetów. Dotknęła ona Wielką Brytanię, a w tym Oxford i Cambridge, oraz rozmaite uczelnie Republiki Południowej Afryki. Wszędzie lewicowi aktywiści występowali przeciw kolonializmowi i rasizmowi.
Teraz fala zamieniła się w tsunami za sprawą zadymy w Charlottesville. Wykładałem tam na Uniwersytecie Wirginii, którą to uczelnię założył prezydent USA Thomas Jefferson (1743-1826), obecnie przez postępowców uważany za rasistę i gwałciciela czarnych niewolnic. Ale na niego nie przyszła jeszcze kolej.
Siły tolerancji zdecydowały się usunąć stojący przed powiatowym sądem pomnik dowódcy wojskowego Konfederacji generała Roberta E. Lee (1807-1870). W obronie pomnika zjawiło się kilkuset „neo-nazioli”, „kukluksklanowców”, ultraprawicowców i tym podobnych. Wśród kontrdemonstrantów większość była nastawiona pokojowo, oprócz głównie na czarno odzianych ludzi z Antify, którym zachciało się bitwy. Ale ich przeciwnicy to nie konserwatywni dżentelmeni. Doszło do ostrych starć, interweniowała policja. Jeden z „neo-nazioli” wjechał samochodem w tłum kontrmanifestantów, zamordował pokojową uczestniczkę wydarzenia i zranił kilkanaście osób. Sprawca działał sam. To schizofrenik, który swą własną matkę-inwalidkę atakował fizycznie.
Trump potępił obie strony. Liberalne media i politycy zawyli. Jak zwykle są ślepi na lewe oko. Prawda, prezydent powinien był przede wszystkim skupić się na mordercy i ohydnej sprawie rasizmu, w imię której zabił. Ale dobrze, że dokopał też i Antifie. To te czerwone gnoje, z którymi się poszarpałem trochę przed prezydenckim balem inauguracyjnym.
Odraza wobec mordu zaczęła napędzać i przyśpieszać wydarzenia. W wielu miejscach miały miejsce lewackie demonstracje, szczególnie gwałtowne w Bostonie. Władze pospiesznie wycofują pozwolenia na manifestacje białych nacjonalistów, populistów i innych.
Głównym celem są pomniki, przede wszystkim związane z Konfederacją i konfederatami. Nie ma znaczenia, że sondaż stacji NPR i PBS NewsHour pokazuje, że większość Amerykanów nie chce usuwania pomników. Ale większość też aktywnie nie przeciwdziała temu, z kilkoma wyjątkami.
W jednym wypadku, gdy postępowe lokalne władze w Louisville w stanie Kentucky zdjęły pomnik żołnierzy konfederackich i medytowały, jak go zniszczyć, mieszkańcy położonego nieopodal miasteczka Branderburg pojechali monument zabrać i postawili go na nowo u siebie. Stał w Louisville już 121 lat i nikomu nie przeszkadzał, to niech sobie dalej stoi, zdecydowali. Miejscowi wzięli udział w wojnie secesyjnej, miejscowi go wybudowali. Nie było to narzucone przez nikogo z góry, broń Boże przez żadnych jankesów. To część historii.
#NOWA_STRONA
W Seattle zaś protestują przeciw konfederackiemu pomnikowi na cmentarzu, a druga strona chce usunięcia pochodzącego z sowieckiego demobilu pomnika Lenina, który sobie wystawili w tym mieście postępowcy. „Hipokryci” – mówią ich przeciwnicy, zaś lewacy wylewają krokodyle łzy, krzycząc o rasizmie. A ilu ludzi komuna wymordowała? Nawet demokratyczny burmistrz chce wykopać Lenina z piedestału.
Ale Seattle i Branderburg to wyjątki. W większości wypadków, aby uniknąć awantur, władze poddają się i wywalają „kontrowersyjne obiekty”. Każdy, kto się temu sprzeciwia, uznany zostaje za rasistę.
Radykałowie szaleją. W Detroit i w Baltimore front ataków na symbole poszerzono. W tym pierwszym mieście zorganizowano marsz przeciw pomnikowi Krzysztofa Kolumba, a w tym drugim pomnik wielkiego odkrywcy zniszczono. W Chicago dwukrotnie sprofanowano popiersie prezydenta Lincolna, a w Atlancie usiłowano obalić Pomnik Pokoju. W Los Angeles pochlapano czerwoną farbą statuę XVIII-wiecznego misjonarza ojca Junipero Serra i napisano na niej „morderca”. Gdzie to się skończy? Pewnie niedługo będą rozwalać statuy religijne jako homofobiczne. Lewacy wiedzą, co robią.
A tymczasem na Żoliborzu przy Krasińskiego wciąż wisi odgórnie wyrychtowana przez komunę tablica chwaląca PPR. Warto by ją zwalić i zastąpić taką, która tłumaczyłaby, że w tamtym domu emisariusze NKWD przysłani przez Stalina założyli jaczejkę czerwonej agentury. Są jeszcze na niej cienie farby i jajek, którymi ją obrzuciliśmy w stanie wojennym i zaraz po 1989 r. I to też nikomu nie przeszkadza. Milczącej tubylczej większości nie chce się ruszyć tyłka w imię dokończenia solidarnościowej kontrrewolucji.
I taka jest różnica między USA a Polską, która w końcu pozbywa się symboli sowieckiej okupacji. Rewolucję czerwoną w Ameryce trzeba zatrzymać. Pierwszy krok to odciąć się od rasizmu, a w tym i odesłać symbole konfederacji na cmentarze i peryferie oraz muzea. Relegować do tych społeczności, które chcą je trzymać. Gdyby wygrało Południe, USA nie istniałyby.
Marek Jan Chodakiewicz
01.09.2017r.
Tygodnik Solidarność